Trudno zrozumieć
prezydenta i rząd. Na lewicowo-feministyczną imprezę jaką jest Kongres Kobiet,
prezydent przesłał uprzejmy list, a rząd wysłał Wojciecha Kaczmarczyka -
pełnomocnika ds. równego traktowania (a po co jest takie stanowisko). Jak można
było się spodziewać gesty te nie zostały odebrane pozytywnie, odwrotnie
spotkały się z agresją zgromadzonych feministek.
Przecież słowa
pełnomocnika - o uznaniu dla zakonnic, dla pielęgniarek i innych kobiet czyli
kobiet poświęcających na rzecz innych – są dla działaczek Kongresu Kobiet oburzające.
Również list prezydenta nie przypadł do gustu, no bo zamiast docenić
działalność feministek żądających dla siebie kwot a tym samym stanowisk, pan
prezydent upomniał się o tych kobietach, które potrzebują naszej pomocy,
także wsparcia ze strony instytucji państwa, kobietach często
pozostawionych samym sobie, ciężko pracującym, by utrzymać swe rodziny, kobietach, które nigdy nie trafią
na czołówki gazet, ani na rozkładówki kolorowych magazynów,
bo ich problemy nie są wystarczająco medialne: pielęgniarkach,
nauczycielkach, urzędniczkach, kasjerkach; ze wsi, z małych
i średnich miast; prowadzących nierówną walkę z przeciwnościami losu,
by zachować godność, by przetrwać, by móc cieszyć się drobnymi
radościami codziennego życia. Zrozumiałe, że dla celebrytek na
świeczniku – nauczycielki, urzędniczki, kasjerki itd. nie warte są uwagi. Co
innego Mateusz Kijowski – działacz KODu, który lekceważy obowiązki wobec
własnych dzieci, nie płacąc alimentów. Ale jest ze świecznika, i z tej „właściwej”
zdaniem feministek strony. Stąd go fetowały.
Stanowisko
tzw. Kongresu Kobiet wcale nie dziwi, czy można oczekiwać od pań ze świecznika,
iż swoją uwagę poświęcą zwykłym kobietom, trudom codziennego ich życia. Dziwić
może jedynie naiwność rządu PIS i prezydenta. Jeszcze nie pojęli, iż Kongres
Kobiet ma zwyczajnie za nic zwykłe kobiety…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz