W "Roku 1984", G.Orwell opisywał świat w którym m.in.
zmieniano historię, w zależności od bieżącej potrzeby. Znikały zdjęcia, treść
artykułów ulegała zmianie itd. Dzisiejszy świat w dużej mierze próbuje
realizować tą orwellowską wizję (która w zamyśle autora miała być przestrogą).
W mediach mainstreamowych przedstawia się nam Henrykę Krzywonos-Strycharską
jako rzekomą legendę Solidarności. Tymczasem całą tą legendę oparto na
jednym wielkim fałszerstwie, co ujawnił Lech Zborowski na łamach wzzw.wordpress.com .
Cyt.
Zachwycone tramwajarką media powielają
każde słowo opowieści dzielnej Henryki. Ta zaś ma wyraźnie nie najlepsza pamięć
bo mimo największego wysiłku jej kłamstwa nie chcą trzymać się kupy.
Oficjalna, podawana przez nią wersja głosi,
że 15-go
sierpnia wyjechała z zajezdni i zatrzymała swoją czerwoną piętnastkę w pobliżu
Opery Batyckiej. Taką wersję podają za nią chociażby Gazeta Wyborcza,
czy Tygodnik Powszechny.
Tymczasem historia, opowiedziana Kurierowi Lubelskiemu, wygląda
już zupełnie inaczej. „Piętnastego sierpnia Henryka Krzywonos jedzie trójką
koło stoczni, ociera pot z czoła, bo lato jest upalne, i myśli: zatrzymać
tramwaj – nie zatrzymać (…) Jeśli zatrzymać to najlepiej piętnastkę koło
opery. Zablokuje wszystkie linie (…) Nie śpi całą noc. Co mam do stracenia
– myśli – przewracając się z boku na bok”.
I tu dochodzimy do najważniejszego fragmentu. „RANO WYJEŻDŻA PIĘTNASTKĄ Z ZAJEZDNI (a wiec 16-go
sierpnia !) , raz kozie śmierć – powtarza sobie – im bliżej opery, tym bardziej
jest zdecydowana”.
Przypomnę więc, że najbardziej wiarygodny
świadek, przedstawiciel trójmiejskiej komunikacji Zenek Kwoka w programie „Pod prąd” stwierdził wyraźnie: „Krzywonos wyjechała z zajezdni 16-go sierpnia, kiedy
komunikacja prowadziła już strajk”. To samo mówią, już od początku inni
liderzy tamtego strajku trójmiejskiej komunikacji.
Tramwajarce Krzywonos mylą się też inne fakty.
Z wspomnianego Kuriera Lubelskiego
dowiadujemy się, że po zatrzymaniu tramwaju „Jakimś autobusem zabiera się do bazy”. W Gazecie Wyborczej pojawia się jednak
zupełnie inna, absurdalna wersja: „ Pustym tramwajem zjechała do zajezdni(?)”.
Cała reszta wspomnień Henryki Krzywonos jest
tak samo „spójna”.
Niezbitym faktem jest, że już 15-go sierpnia,
czyli dzień przed tramwajowymi podróżami motorniczej Krzywonos po Gdańskich
torach, wszystkie inne zajezdnie prowadziły strajk. W zajezdni tramwajowej przy ulicy Wita Stwosza Stanisław Kinal
zablokował wyjazd swoim składem tramwajowym. Również 15-go bramę zajezdni
autobusowej przy ulicy Karola Marksa zablokował swym autobusem Marian Posyniak. Ta informacja jest o tyle ważna, że podważa
sens wszystkich późniejszych opowieści Krzywonos.
Każdy Gdańszczanin wie że, aby dotrzeć swym
tramwajem z zajezdni w Nowym Porcie do Opery Bałtyckiej, najsłynniejsza
tramwajarka musiała przejechać tuż obok bramy zajezdni przy ulicy K. Marksa.
Nie było więc możliwości. aby nie zauważyła, że bramę zakładu blokuje autobus,
a w środku trwa już strajk. Jeżeli więc
przez dwa dni zbierała się aby zatrzymać swój tramwaj, to jedyne logiczne
pytanie brzmi – dlaczego nie zatrzymała się przed tą właśnie zajezdnią?
Chociażby po to, aby sprawdzić sytuację. Przejechała obojętnie obok
strajkujących kolegów dwukrotnie, 15-go i 16-go sierpnia!
Na próżno też szukać logiki w dalszym
opowieściach Henryki Krzywonos. Z uporem maniaka twierdzi ona, że od
początku planowała zatrzymanie tramwaju na pętli koło opery. I znów każdy – kto
zna Gdańsk – stwierdzi bez wysiłku, że taki plan nie ma żadnego sensu. Jeśli chciała zatrzymać swój zakład, to jedynym logicznym
postępowaniem byłoby – wzorem innych – zablokować bramę wyjazdową. Jeśli
chciałaby trafić do stoczni, to musiałaby jechać dużo dalej, Aleją
Zwycięstwa przynajmniej do wysokości przystanku kolejki Gdańsk- Stocznia.
Tymczasem zatrzymała się, a ścisłej utknęła, dokładnie w połowie drogi.
Również twierdzenie, że cokolwiek by tym sposobem zablokowała, jest absurdalnie
idiotyczne. Jaki ruch chciała ona zablokować – skoro kierowała jedynym
tramwajem kursującym w tym czasie po ulicach Gdańska?
Jan Wojewoda – jeden z organizatorów strajku w
zajezdni autobusowej obok, której z całym spokojem przejeżdżała Krzywonos
– wspomina: „Powiem więcej,
nie było jej nawet wśród kobiet, które gotowały nam zupę. W czasie, gdy my sie
narażaliśmy, Krzywonos najzwyczajniej w świecie jeździła po mieście tramwajem.
Do strajku dołączyła później”.
Zenon Kwoka dodaje: „Henryka Krzywonos nie zatrzymała tramwaju, ale nie mogła nim
dalej pojechać, gdyż jeden z pracowników odłączył prąd”. Ten fakt nie ulega wątpliwości. Wiadomo, że
prąd wyłączył pracownik podstacji numer pięć „Trójkąt Opera”.
Tymczasem dzielna Henryka posuwa absurd swych
kłamstw jeszcze dalej, stwierdzając w Tygodniku Powszechnym: „Na pętli zatrzymywały się kolejne tramwaje”. Najwyraźniej te niewidzialne tramwaje
podobnie jak jej, napędzane były siłą gdańskich wiatrów.
Przypomnę w tym momencie, że według opowieści
„bohaterki”, miała ona następnie wrócić do swojej bazy w Nowym Porcie. Według
jednej wersji tym samym tramwajem, według innej autobusem. Wersja z tramwajem
jest tak idiotyczna, że trudno się w ogóle do niej odnieść. Jeśli wróciła do
bazy autobusem, to ja się jeszcze raz pytam: po co w ogóle wyjeżdżała? Zwłaszcza, że wszystkie sierpniowe strajki były strajkami
okupacyjnymi. Przestrzegano wszystkie przyłączające się do strajku zakłady
przed wychodzeniem na ulice. Obawiano się powtórki tragedii z grudnia ’70.
Dalej również nic w wynurzeniach Krzywonos nie
ma sensu.
W Gazecie Wyborczej czytamy: „Potem szło siłą rozpędu. Tramwajarze wybrali ją przewodniczącą
komitetu strajkowego, posłali do stoczni”. W Tygodniku Powszechnym mówi już nieco inaczej: „Kolega, który miał pojechać do stoczni z wiadomością że
tramwaje stanęły, nigdy tam nie dotarł (…) W końcu więc ona wsiadła do starego
Żuka i kierowca zawiózł ją do stoczni”.
Jak więc wyglądał ten historyczny dzień Henryki
Krzywonos?
Według jej własnych opowieści, rano pojechała
do swojej zajezdni. Zabrała tramwaj, który dzień wcześniej zatrzymała jakoby
pod opera i pojechała nim… pod operę, rozpoczynając… rozpoczęty dzień wcześniej
strajk komunikacji miejskiej w Gdańsku. Stamtąd wróciła do bazy, z której
niedawno wyjechała gdzie wybrano ją przewodniczącą komitetu strajkowego,
wysyłając jednocześnie do stoczni innego kolegę. Do bazy dociera wiadomość
(zapewne telegram), że kolega do stoczni nie dotarł, więc dzielna Henryka
pakuje się i pędzi do stoczni. Wpada tam w momencie kiedy jej przyszły kolega
Bolek rozkłada strajk. I tego wszystkiego dokonuje pomiędzy ranem i mniej
więcej godziną 14-tą. Trudno się w tym połapać nie posiadając
umiejętności „żelaznej logiki, równie żelaznej” tramwajarki.
Nie wiadomo co kierowało zachowaniem Henryki
Krzywonos. Nie ma znaczenia czy był to strach czy wierność jakiejś życiowej
ideologii. Faktem jest natomiast, że od tej chwili jedno kłamstwo będzie
podpierać drugie. Henryka Krzywonos – od momentu pojawienia się w stoczni –
zdecydowała się rozbudowywać swoją zakłamaną historię, nie zważając
na oczywistą prawdę.
STOCZNIA
Tak się składa, że byłem w stoczni i miałem
możliwość obserwować wypadki od samego środka. Miałem możliwość swobodnego
poruszania się nawet tam, gdzie nie wszyscy mogli wejść. Pamiętam
doskonale przybycie Henryki Krzywonos. Nie dlatego, ze było czymś istotnym, ale
dlatego, że jej wejście do budynku BHP było wyjątkowo głośne. Już na zewnątrz,
nikomu jeszcze nieznana Krzywonos, wzniosła kilka antypartyjnych okrzyków, z
których większość była mocno nie parlamentarna. To spodobało się stojącym tam
stoczniowcom. Przedstawiła się jako przedstawicielka komunikacji
miejskiej i stwierdziła, że jej zakład przyłączył się do strajku. Nikt nie
kwestionował prawdziwości jej reprezentacji. Odebrano to jako bardzo znaczącą
wiadomość, bo komunikacja stanowiła ważny element zakładów trójmiasta.
Nikt się nad prawdziwością jej słów nie zastanawiał.
Wkrótce inny „bohater” Lech Wałęsa – zdradzając
wszystkich, rozkłada przygotowany i rozpoczęty przez innych strajk. Bolek
ogłasza sukces i kończąc strajk znika wraz z dyrektorem stoczni. Zanim
opuścił salę spotkał się z prawdziwą furią oburzonych strajkujących,
szczególnie działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Krzyki
niezadowolonych słychać było wszędzie. Wśród tego tłumu była też Krzywonos.
Podobnie jak inni wyraziła swoje niezadowolenie z zakończenia strajku i na tym
się jej aktywność skończyła.
Dr Sławomir Cenckiewicz w książce
„Śladami bezpieki partii” pisze: „Decyzja
ta (zakończenia
strajku) , którą przez stoczniowe
megafony ogłosił przewodniczący komitetu strajkowego Lech Walesa, zderzyła się
z oburzeniem części załogi stoczni, przedstawicieli innych strajkujących
zakładów, a także obecnych w stoczni działaczy WZZ, Anny Walentynowicz, Aliny
Pieńkowskiej, Maryli Płońskiej, Henryki Krzywonos, Bogdana Borusewicza, Andrzeja
Kołodzieja, Zenona Kwoki i innych, którzy domagali się kontynuowania strajku do
czasu realizacji postulatów zgłoszonych przez inne zakłady pracy”.
Zgodnie z założeniem swego kłamliwego
świadectwa, Krzywonos postanowiła uczynić z jednego okrzyku całą kombatancką
historię. Wtóruje jej inna „ikona prawdy” – Wałęsa – stwierdzając: „Gdyby
nie Krzywonos, wyniosłoby nas ZOMO”.
Co ciekawe, opowiadając epizod słynnego okrzyku
nasza tramwajowa rewolucjonistka bez końca myli, już nie tylko co krzyczała,
ale gdzie i kiedy. Każda następna opowieść rożni się od poprzedniej.
Raz krzyczy o wygnieceniu strajkujących jak
pluskwy, raz o tym, że tramwaje przegrają z czołgami, innym razem o zdradzie.
Raz dzieje się to w sali BHP, innym razem przy bramie. Cel jest jednak ciągle jeden i ten sam. Te
brednie maja sugerować, że gdyby nie wrzask tramwajarki – to nikt w stoczni – a
szczególnie żadna Anna Walentynowicz – nie wpadłby na pomysł, by ratować
strajk. Krzywonos wie co robi, gdyż jej rozsławiony przez media okrzyk
był nie tylko jednym z wielu, ale byl też wszystkim co w zakresie ratowania
strajku zrobiła. Jej
opowieści o bieganiu do bramy i namawianiu stoczniowców do pozostania, są
jednym wielkim kłamstwem. Krzywonos nie była wówczas przy bramie i nikogo do
niczego nie przekonywała.
W jednym miejscu twierdzi, że wraz z Anna Walentynowicz, Alina Pieńkowską i Ewą Osowską
zaraz po wzniesieniu swego „historycznego” okrzyku pobiegła pod bramę zatrzymać
wychodzących stoczniowców.
Kiedy indziej okazuje się, że przyjechała do stoczni w momencie kiedy Wałęsa ogłosił
przed brama numer 2 zakończenie strajku (w rzeczywistości zrobił to przez
megafon) i natychmiast stanęła przy tej bramie zatrzymując wychodzących. Jeszcze innym razem opowiada, że kiedy zjawiła się w stoczni , za bramę wyszło już może z
tysiąc stoczniowców. Dalej są opowieści o wózku akumulatorowym, na którym miała
stać i przemawiać, a który w innych wersjach miał z kolei zawieźć Alinę
Pieńkowską pod inną bramę.
Anna Walentynowicz – opowiadajac o tamtych dramatycznych momentach sierpniowego
strajku – przypomniała, jak po latach wraz z Aliną Pienkowską skonfrontowała te
fałszywe twierdzenia Henryki Krzywonos.
Kiedy podczas obchodów 20-tej rocznicy sierpnia tramwajarka znów
zaczęła snuć swoje bajkowe opowieści powołując się na Alinę Pienkowską, Anna
Walentynowicz podprowadziła Krzywonos do stolika , przy którym siedziała Alina
Pieńkowska i kazała Krzywonos powtórzyć wszystko co wcześniej opowiadała. Alina
Pienkowska, wysłuchawszy tego zwróciła się do Krzywonos stwierdzając
zdecydowanie
– NIE BYŁO CIEBIE I NIE BYŁO WÓZKA AKUMULATOROWEGO”.
Nie ma żadnego sensu dodawać czegokolwiek do
tego świadectwa.
Strajk w stoczni został wznowiony i powołano
międzyzakładowy komitet strajkowy. Henryka Krzywonos zostala wpisana w jego
skład zwyczajnie dlatego, że od początku przedstawiała się jako delegat
zakładów komunikacyjnych trójmiasta. Kiedy okazało się, że nikt poza jej
zajezdnią (a i to nie jest pewne) nie wyznaczył jej do reprezentowania komunikacji,
powstała niezręczna sytuacja.
Komunikacja była dla strajku elementem
niezwykle ważnym i musiała być reprezentowana w komitecie strajkowym . Już od
pierwszych jednak chwil prawdziwi przedstawiciele zakładów komunikacji
zgłaszali protest przeciwko Krzywonos i żądali jej odwołania. Sytuacja była
napięta i bardzo niefortunna. Nie było nikogo, kto odważyłby się te sprawę w
środku strajku załatwić. Krzywonos została więc w składzie komitetu, wbrew woli
pracowników własnego przedsiębiorstwa, ale pod bacznym okiem jego
przedstawicieli.
Do końca strajku cała jej działalność
sprowadzała się do siedzenia za prezydialnym stołem i wznoszenia sporadycznych
okrzyków. Henryka Krzywonos nie wniosła do strajku niczego, czego nie zrobiłby
każdy z kilkunastu tysięcy strajkujących. I to jest fakt. W ostatnim dniu
podpisała porozumienie, gdyż podpisywali je wszyscy zasiadający w komitecie, a
nie dlatego, że czymkolwiek szczególnym się do tej umowy przyłożyła.
Natychmiast po zakończeniu strajku – wbrew
decyzji komitetu strajkowego zakładów komunikacji miejskiej – nie
powróciła do pracy, tylko przeniosła się do Międzyzakładowego Komitetu
Założycielskiego powstającej Solidarności we Wrzeszczu przy ulicy Grunwaldzkiej.
MKZ SOLIDARNOŚĆ W GDAŃSKU
Po zakończeniu strajku i powstaniu MKZ
Solidarność w Gdańsku, zakłady komunikacji miejskiej nie wyraziły zgody na
reprezentowanie przedsiębiorstwa w nowo powstającym związku przez Henrykę
Krzywonos. Nie wiadomo, czy powodem braku zaufania pracowników komunikacji było
tylko zachowanie Krzywonos podczas strajku, czy również znajomość jej
charakteru jako pracownika w ogóle. Historia pracy „bohaterki” mówi jednak
wiele o jej osobie i składa się z kilku zakładów: Zarząd Portu Gdańsk
– zwolniona dyscyplinarnie, Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne – zwolniona dyscyplinarnie Stocznia Gdańska im. Lenina – zwolniona dyscyplinarnie, i w końcu ponownie Wojewódzkie
Przedsiębiorstwo Komunikacyjne na pół etatu (zajezdnia Nowy Port). i … aby nie
było wątpliwości, żadne z tych zwolnień nie miało podłoża politycznego.
Już 16-go września, a wiec dwa tygodnie po
zakończeniu strajku, komisja zakładów komunikacyjnych formalnie odwołuje
Krzywonos jako reprezentanta w MKZ. Dzisiejsza ikona pozostaje w MKZ jeszcze
jakiś czas pracując w dziale gospodarczym, po czym w październiku wraca do
pracy w WPK.
Podobnie – jak w wypadku innych życiowych
epizodów – sama Krzywonos swój pobyt w MKZ opisuje zupełnie inaczej. Z
Tygodnika Powszechnego dowiadujemy się, że: „Tramwajarka z piętnastki z dnia na dzień znalazła się na
szczytach. Jeździła na negocjacje do Warszawy, dostała własny pokój z biurkiem
w gdańskim Hotelu Morskim, gdzie mieściły się związkowe biura. Jako
przewodnicząca komisji interwencji (?!) załatwiła u prezydenta miasta 46
mieszkań dla potrzebujących – w tym to połączone na gdańskiej Zaspie dla
rodziny Wałęsy: teraz przewodniczącego związku. Dla siebie nie załatwiła
żadnego”.
Porównajmy tą opowieść z relacją Krystyny
Wiśniewskiej, prawdziwej szefowej Biura Interwencji w gdańskim MKZ,
która mówi o Krzywonos: „Przydzielona
do działu gospodarczego, gdzie między innymi przyjmowano zgłoszenia
powstających nowych komisji Solidarności. Była tam miesiąc, półtora
maksymalnie, po czym została odwołana na wniosek klientów, ponieważ z
pokoju gdzie urzędowała dochodziły wulgaryzmy. W związku z tym Solidarność nie
mogła dopuścić do tego, by urzędnik który przyjmował nowe komisje rzucał
mięsem. Krzywonos po prostu osunięto z MKZ. Oficjalną przyczyną odwołania z MKZ
było to, że jest łamistrajkiem. Opisywano ją potem jako rzekomą szefową Biura
Interwencji, która przejęła za Wałęsę cześć pracy, no same kłamstwa”.
STAN WOJENNY I RZEKOME REPRESJE
Opis działalności Henryki Krzywonos w czasie
stanu wojennego jest tak samo „wiarygodny” jak cala reszta jej historii. Gazeta
Wyborcza podaje: „W stanie
wojennym Krzywonos stara się pomagać internowanym”. Informacja w Wikipedii dorzuca już kolportaż
ulotek: „W stanie wojennym zajmowała
się pomocą internowanym, była kolporterką wydawnictw podziemnych”. W Tygodniku Powszechnym staje się już drukarzem: „…organizowala zbiórkę pieniędzy dla rodzin internowanych,
odbierała z drukarni paczki z bibułą i sama drukowała ją w swoim mieszkaniu”.
Nie mam zamiaru zabierać niczego z zasług
Henryki Krzywonos, jesli takie były. W zalewie kłamstwa jakim nas karmi trudno
mi wierzyć, że w tym jednym temacie mówi nagle prawdę. Nie będę się jednak na
tym zatrzymywał.
Z powodu, który wyjaśniam w dalszej części,
bardziej interesuje mnie sprawa represji, które miały Henrykę Krzywonos spotkać.
W „wojennych” opowieściach Henryki Krzywonos
również nic się nie zgadza. W Tygodniku Powszechnym podaje: „13 grudnia, kiedy kolegów Henryki wyciągano z domów , do jej
drzwi nikt nie zapukał. Wydawało się, że o tramwajarce z piętnastki zapomnieli
nawet generałowie”. Jednak nieco dalej, w tym samym tekście znajdujemy: „Aby zmylić ślady, zmieniła adres…”. Jak więc to zrozumieć. Władze nie mają ochoty
internować dzielnej tramwajarki. Jakie więc ślady zaciera za sobą Krzywonos i
przede wszystkim po co?
Dalej, dowiadujemy się że: „… dostała nakaz opuszczenia Gdańska i zakaz podejmowania pracy” i dalej „ ktoś dał adres w miejscowości na Mazurach (…) Na wyjazd
dostała 1000 złotych od ks. Jankowskiego; wtedy dużą sumę pieniędzy. Spakowała
rzeczy i wyjechała, zamykając za sobą kolejny etap życia”. To wyznanie mogłoby być nawet wzruszające,
gdyby nie inna wersja tego samego wydarzenia, tym razem z Gazety Wyborczej: „…Chce wyjechać z trójmiasta. Pomaga jej ksiądz Jankowski, który
daje pieniądze, aby zaczęła od nowa na Mazurach.
W moim słowniku jest zasadnicza różnica miedzy chce, a musi.
Próbuję całą sprawę „wygnania” jakoś
zrozumieć. Z jednej strony bezpieka nie jest zainteresowana internowaniem
Henryki Krzywonos i nie zwraca na nią uwagi, a z drugiej uważa ją za zbyt
niebezpieczną aby pozwolić jej chodzić ulicami Gdańska? Załóżmy na chwilę, że
ubecy zwariowali do reszty i zamiast najprostszym sposobem wywieźć tramwajarkę
wraz z tysiącami innych do obozu internowania, wydają jej nakaz wyjazdu i
liczą, że ich posłucha. Ciekawy jestem jak ten proces wypędzania z Gdańska miał
według Henryki Krzywonos wyglądać? Jeszcze bardziej chciałbym wiedzieć w
jaki sposób bezpieka zamierzała go wyegzekwować? Czy gdyby dzielna Krzywonos
została przyłapana na ulicach Gdańska to bezpieka wywiozła by ją za mury miasta
i podnosząc zwodzony most zamknęła za nią bramę? Czy postawiono by na wieży
strażnika, który dzień i noc wypatrywałby czy do miasta nie zbliża się słynny
czerwony tramwaj?
Tak czy inaczej, z lektury wspomnień Henryki
Krzywonos wynika, że wyjechała z Gdańska raz zmuszona, innym razem z własnej
woli, jeszcze innym znów z nakazu i znowu dobrowolnie i … tak w kółko.
Albo więc wyjeżdżała wiele razy albo po prostu jak większość kłamców sama już
tych bredni nie pamięta.
I znów nie ma potrzeby tracić czasu na
specjalne dochodzenie gdyż jak sama pisze: „W 1986 roku wraca do Gdańska”. Wkrótce też: „Znajduje pracę w hotelu, w ośrodku kształcenia cudzoziemców…” Mimo niezłej znajomości tamtych czasów
mam duże kłopoty ze zrozumieniem całej tej historii. O ile pamiętam, to w tym
czasie w Gdańsku jak i w całej Polsce panowała ta sama komuna i ta sama
bezpieka co przed „wypędzeniem” naszej bohaterki. Co więc stało się z nakazem
opuszczenia Gdańska i zakazem podejmowania pracy? A może tak jak cała reszta
życiorysu Henryki Krzywonos tak i ta część jest po prostu wytworem jej poważnie
chorej wyobraźni?
Ciekawy jest również wątek „nieludzkich
prześladowań” tramwajarki „na zesłaniu” na Mazurach. Tak o nich pisze w
Tygodniku Powszechnym: „…przed
wielkanocną, ktoś odłączył elektryczność przy słupie. Od sąsiadów dowiedziała
się, że to byli „oni”. Nie przejmując się wlazłam na słup, poprzybijałam
wszystko i znowu miałam światło – mówi – ale potem i tak doszło do tego, że
kazali mi notować nazwiska wszystkich osób, które mnie odwiedzały. Powiedziałam
sobie: dość. Skorzystałam z zaproszenia znajomych z Solidarności i wyjechałam
do Szczecina”.
To przecież zrozumiale. Żelazna, nieustraszona
tramwajarka, która sama „zatrzymała” całą komunikację trójmiasta, „wyrzucona” z
Gdańska, nie dała się przestraszyć brakiem elektryczności, ta sama, która po
wielu latach wskoczy na scenę i nawtyka najniebezpieczniejszemu
osobnikowi na świecie, którego nazwisko strach wymówić, dostaje wręcz
nieludzkie żądanie spisywania listy swoich gości. Takiego napięcia nie
wytrzymałby nawet sam nieustraszony Bolek. Nie wiadomo czy tortura polegała na
nakazie składania pojedynczych liter w całe zdania czy na fakcie, że gdyby ten
nieludzki wymóg jakiegoś wiejskiego dzielnicowego zwyczajnie zignorowała, to
pewnie już na drugi dzień znalazła by się w jakimś syberyjskim gułagu? Są
represje, które można znieść i takie, których nawet ona najdzielniejsza, z
dzielnych wytrzymać nie może. Mówi zdecydowane – dość! I wyjeżdża do
Szczecina. Co prawda inna znów opowieść na temat wyjazdu z Mazur,
stwierdza bez większych sentymentów: „…pani Henia nie może się tam odnaleźć. Przenosi się do
Szczecina”, ale w
końcu kto by się czepiał takich detali?
Jest jeszcze jedna sprawa którą w temacie
represji postanowiłem przypomnieć, gdyż w tym wypadku wszystkie źródła podają
tę informację w ten sam sposób. Rzecz z natury tragiczna i niezwykle
poruszająca, niezależnie od tego kogo dotyczy i jaki jest nasz do tego kogoś
stosunek. W wielu wspomnieniach znajdujemy informację, że Henryka Krzywonos została podczas jednej z rewizji dotkliwie
pobita, na skutek czego straciła ciążę. Nie ma osoby na świecie, której mógłbym życzyć
takiej tragedii. Problem jest jednak w zupełnie niezrozumiałym podejściu do
tego tematu samej Henryki Krzywonos. Świadomie uczyniła tę informację
publiczną, mówiąc o tym wydarzeniu wszędzie gdzie tylko można.
Za jej sprawą informacje na ten, wydawałoby się
bolesny temat, podają wszystkie prasowe teksty odnoszące się do tamtego okresu. Tymczasem, kiedy IPN zaproponował śledztwo w tej sprawie,
odpowiedziała: „Nie mam zaufania do IPN. To co się dzieje w IPN, to się w
głowie nie mieści. Dla mnie mogą grzebać, szukać, robić cuda, ja mam to w
nosie”. Dodała też, że uważa iż IPN należy do PiS. Próbuję zrozumieć jak kobieta dotknięta
takim nieszczęściem może przedkładać polityczne urazy ponad możliwość poznania
prawdy, zwłaszcza, że do kogo naprawdę należy IPN dobrze wszyscy wiemy. Chyba,
że… no cóż, znów wraca sprawa prawdomówności bohaterskiej tramwajarki.
Nie pomaga w tej sytuacji również fakt, że Henryka
Krzywonos w rozmowie z PAP stwierdziła, iż nie pamięta nawet, w którym
dokładnie roku doszło do pobicia. Są rzeczy w które jestem w stanie uwierzyć i
takie których nigdy nie kupię. Gdyby Henryka Krzywonos nie chciała na ten temat
mówić, uznając go za sprawę osobistą to byłoby to jej święte prawo, które
należało by bezwzględnie uszanować. Jeżeli jednak dzieli się tymi informacjami
ze wszystkimi Polakami i to wielokrotnie, to przelewa na nas poczucie
współczucia, żalu i nawet nienawiści do sprawców, a co za tym
idzie potrzebę ich ukarania. Tak wiec traktowanie Polaków, których wciągnęła w
detale tej sprawy, jak idiotów, trudne jest do zaakceptowania. Jak można
oczekiwać, że przyjmiemy bez zdziwienia teorię, że kobieta , która utraciła
dziecko i to w tak dramatycznych okolicznościach nie wie, w którym roku to się
stało?
I tu dochodzę do zasadniczej sprawy w
odniesieniu do „represji”, którym miała być poddana słynna tramwajarka. Uważam bowiem, że Henryka Krzywonos straciła
prawo do opowiadania o swoich przejściach, prawdziwych czy wymyślonych,
jako represjach, w momencie kiedy poślubiła byłego zomowca.
Nie zaskakuje, ze mówi na ten temat raczej
niewiele: „Przyszedł na moje imieniny. Wtedy dostałam pierwszy raz w życiu
prezent 25 dkg kawy. Krzysztof powiedział, że był w wojsku i milicji. Nie
spodobało mi się to. Ale wyjaśnił, że jedyną akcją w jakiej brał udział, było
poszukiwanie ciała księdza Popiełuszki. Zaczęła się przyjaźń”.
Jeżeli Henryka Krzywonos zdecydowała się związać życie z
człowiekiem, który jako sposób zarabiania na życie wybrał okładanie pałą
niewinnych ludzi w myśl obrony komunistycznego systemu, to sprawa jej sumienia,
zakładając, że takie posiada. Nie obchodzi mnie to do momentu, kiedy
symbol walecznego tramwajarstwa zaczyna wygłaszać teorie o zomowcu o czystych
rekach. Henryka Krzywonos jest osobą „kutą na cztery łapy” i udawanie
naiwnej dziewczynki, wierzącej w dobrego zomowca nie sprawdzi się. Ona
sama może udawać, że wierzy iż jej mąż sprawdzał tylko karty rowerowe
małolatom lub pomagał szukać zaginionego kotka sędziwej staruszki. Ja nie
pozwolę obrażać pamięci ofiar zomowskich oprawców. Przypomnę więc naszej
ikonie walki, o cokolwiek miała rzekomo walczyć, że ZOMO zostało stworzone w
jednym i tylko jednym celu. Służyło do przywoływania do porządku niepokornych
obywateli i czyniło to za pomocą pały i wielu innych wymyślnych narzędzi, a
wszystko to dla obrony nieludzkiego systemu, z którym według swoich wynurzeń,
Henryka Krzywonos miała ponoć walczyć. Każdy kandydat na milicjanta musiał nie
tylko wykazać odpowiednie predyspozycje, ale również złożyć przysięgę
wierności komunistycznej władzy.
Zbyt dobrze pamiętam kobiety wychodzące z kościoła, oblewane w
środku zimy lodowatą wodą. Pamiętam zdjęcia mężczyzny rozjechanego przez
zomowską ciężarówkę. Pamiętam matkę mojej przyjaciółki, której zomowiec złamał
rękę, a kiedy upadła stanął na nią swoim zomowskim buciorem. Mam jeszcze w
pamięci mojego serdecznego przyjaciela, który uderzony w tył głowy przewracał
się na ulicy jeszcze dwa lata po tym. Mógłbym „dzielnej Heni” opowiadać o
takich przypadkach bardzo długo. Jestem pewny, że większość Polaków może
Henryce Krzywonos przypomnieć całą listę takich przypadków. Jestem
też pewny, że niczego by to w jej postawie nie zmieniło, gdyż w moim
przekonaniu jej moralny kręgosłup jest dokładnie taki sam jak jej niewinnego
zomowca. Ja tylko nie chcę więcej słyszeć o rzekomych represjach wobec
Krzywonos.
W innym miejscu Henryka Krzywonos pisząc o
swoim zomowskim mężu dodaje: „Dla mnie
najważniejsze, że nawet piwa nie chciał. Nie pije znaczy”. Pomijając wszystkie inne odczucia, które
przywołały wynurzenia Krzywonos dotyczące jej męża, to akurat, wydało mi się
szczególnie ciekawe. Głównie za sprawą tego, co miałem okazję zaobserwować
podczas krótkiej jej egzystencji w budynku MKZ gdańskiej Solidarności .
Ta Krzywonos , którą przyszło mi czasem mijać na korytarzach siedziby Solidarności,
nie miała nic wspólnego z trzeźwością. I nie jest to tylko moja obserwacja.
Jeszcze podczas strajku w stoczni, TW Rybak donosił swoim zwierzchnikom: „Dwa dni temu kilku członków Prezydium na terenie Stoczni
urządziło najprawdziwsze pijaństwo. Nie znam nazwisk. Wiem tylko, ze jedną z
najaktywniejszych uczestniczek tej imprezy była p. Krzywonos delegatka WPK”. A działo się to w czasie, kiedy wszyscy Polacy
z własnej woli ogłosili czas bez alkoholu.
W notatce służbowej z donosu TW Konrad,
prowadzący esbek zanotował: „Z
obserwacji wynika, że również w tym czasie pił wódkę Wałęsa w swoim gronie.
(TW) widział również pijaną Krzywonos i słyszał, chyba od Gwiazdy, że zostanie
ona usunięta z Plenum MKS”.
Nie trzeba jednak polegać wyłącznie na
relacjach bezpieki. Wystarczy zapytać tych, którzy w budynku gdańskiego MKZ
mieli wątpliwą przyjemność napotykać Henrykę Krzywonos. Jestem jedną z tych
osób.
Henryka Krzywonos udaje że nie rozumie, iż wykorzystywana
jest do tego, aby wymazać z historii Annę Walentynowicz i zająć jej miejsce
jako symbol Solidarności. W rzeczywistości robi to z premedytacją i
wyrachowaniem.
Zwrócę się więc na koniec bezpośrednio do
słynnej tramwajarki.
Pani Krzywonos
Nawet przy pomocy całej machiny propagandy i ludzi, którym
postanowiła się pani wysługiwać, nigdy nie będzie pani Anną Solidarność. Z
całej długiej listy powodów jeden jest najważniejszy; Anna Walentynowicz
brzydziła się kłamstwem i do końca swego życia broniła prawdy. Broniła miedzy
innymi przed takimi ludźmi jak pani, którzy bez mrugnięcia okiem sprzedają ją
za bilet na salony władzy. Nie mam jednak wątpliwości, że pozostanie pani
symbolem. Symbolem kłamstwa i fałszu.
---------------------------------------------
zob. też relacje
filmowe:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz