5 grudnia 2015

Henryka Krzywonos, symbol kłamstwa i fałszu

W "Roku 1984", G.Orwell opisywał świat w którym m.in. zmieniano historię, w zależności od bieżącej potrzeby. Znikały zdjęcia, treść artykułów ulegała zmianie itd. Dzisiejszy świat w dużej mierze próbuje realizować tą orwellowską wizję (która w zamyśle autora miała być przestrogą). W mediach mainstreamowych przedstawia się nam Henrykę Krzywonos-Strycharską jako rzekomą legendę Solidarności. Tymczasem całą tą legendę oparto na jednym wielkim fałszerstwie, co ujawnił Lech Zborowski na łamach wzzw.wordpress.com . Cyt.

Zachwycone tramwajarką media powielają każde słowo opowieści dzielnej Henryki. Ta zaś ma wyraźnie nie najlepsza pamięć bo mimo największego wysiłku jej kłamstwa nie chcą trzymać się kupy.
Oficjalna, podawana przez nią wersja głosi, że 15-go sierpnia wyjechała z zajezdni i zatrzymała swoją czerwoną piętnastkę w pobliżu Opery Batyckiej. Taką wersję podają za nią chociażby Gazeta Wyborcza, czy Tygodnik Powszechny.
Tymczasem historia, opowiedziana Kurierowi Lubelskiemu, wygląda już zupełnie inaczej. „Piętnastego sierpnia Henryka Krzywonos jedzie trójką koło stoczni, ociera pot z czoła, bo lato jest upalne, i myśli: zatrzymać tramwaj – nie zatrzymać (…) Jeśli zatrzymać to najlepiej piętnastkę koło opery.  Zablokuje wszystkie linie (…) Nie śpi całą noc. Co mam do stracenia – myśli –  przewracając się z boku na bok”. 
I tu dochodzimy do najważniejszego fragmentu. „RANO WYJEŻDŻA PIĘTNASTKĄ Z ZAJEZDNI  (a wiec 16-go sierpnia !) , raz kozie śmierć – powtarza sobie – im bliżej opery, tym bardziej jest zdecydowana”.
Przypomnę więc, że najbardziej wiarygodny świadek, przedstawiciel trójmiejskiej komunikacji Zenek Kwoka w programie „Pod prąd” stwierdził wyraźnie: „Krzywonos wyjechała z zajezdni 16-go sierpnia, kiedy komunikacja prowadziła już strajk”. To samo mówią, już od początku  inni liderzy tamtego strajku trójmiejskiej komunikacji.

Tramwajarce Krzywonos mylą się też inne fakty.
Z wspomnianego Kuriera  Lubelskiego dowiadujemy się, że po zatrzymaniu tramwaju  „Jakimś autobusem zabiera się do bazy”. W Gazecie Wyborczej pojawia się  jednak zupełnie inna, absurdalna wersja: „ Pustym tramwajem zjechała do zajezdni(?)”.

Cała reszta wspomnień Henryki Krzywonos jest tak samo „spójna”.
Niezbitym faktem jest, że już 15-go sierpnia, czyli dzień przed tramwajowymi podróżami motorniczej Krzywonos po Gdańskich torach, wszystkie inne zajezdnie prowadziły strajk. W zajezdni tramwajowej przy ulicy Wita Stwosza Stanisław Kinal zablokował wyjazd swoim składem tramwajowym.  Również 15-go bramę zajezdni autobusowej przy ulicy Karola Marksa zablokował swym autobusem Marian Posyniak. Ta informacja jest o tyle ważna, że podważa sens wszystkich późniejszych opowieści Krzywonos.
Każdy Gdańszczanin wie że, aby dotrzeć swym tramwajem z zajezdni w Nowym Porcie do Opery Bałtyckiej,  najsłynniejsza tramwajarka musiała przejechać tuż obok bramy zajezdni przy ulicy K. Marksa. Nie było więc możliwości. aby nie zauważyła, że bramę zakładu blokuje autobus, a w środku trwa już strajk. Jeżeli więc przez dwa dni zbierała się aby zatrzymać swój tramwaj,  to jedyne logiczne pytanie brzmi – dlaczego nie zatrzymała się przed tą właśnie zajezdnią? Chociażby po to, aby sprawdzić sytuację. Przejechała obojętnie obok strajkujących kolegów dwukrotnie, 15-go i 16-go sierpnia!
Na próżno też szukać logiki w dalszym opowieściach Henryki Krzywonos. Z  uporem maniaka twierdzi ona, że od początku planowała zatrzymanie tramwaju na pętli koło opery. I znów każdy – kto zna Gdańsk – stwierdzi bez wysiłku, że taki plan nie ma żadnego sensu. Jeśli chciała zatrzymać swój zakład, to jedynym logicznym postępowaniem byłoby – wzorem innych – zablokować bramę wyjazdową. Jeśli chciałaby trafić do stoczni, to musiałaby jechać dużo dalej,  Aleją Zwycięstwa  przynajmniej do wysokości przystanku kolejki Gdańsk- Stocznia. Tymczasem zatrzymała się, a ścisłej utknęła,  dokładnie w połowie drogi. Również twierdzenie, że cokolwiek by tym sposobem zablokowała, jest absurdalnie idiotyczne. Jaki ruch chciała ona zablokować – skoro kierowała jedynym tramwajem kursującym w tym czasie po ulicach Gdańska? 
Jan Wojewoda – jeden z organizatorów strajku w zajezdni autobusowej obok, której z całym spokojem przejeżdżała Krzywonos  – wspomina:  „Powiem więcej, nie było jej nawet wśród kobiet, które gotowały nam zupę. W czasie, gdy my sie narażaliśmy, Krzywonos najzwyczajniej w świecie jeździła po mieście tramwajem. Do strajku dołączyła później”.
Zenon Kwoka dodaje: „Henryka Krzywonos nie zatrzymała tramwaju, ale nie mogła nim dalej pojechać, gdyż jeden z pracowników odłączył prąd”. Ten fakt nie ulega wątpliwości. Wiadomo, że prąd wyłączył  pracownik podstacji numer pięć „Trójkąt Opera”.
Tymczasem dzielna Henryka posuwa absurd swych kłamstw jeszcze dalej, stwierdzając w Tygodniku Powszechnym: „Na pętli zatrzymywały się kolejne tramwaje”. Najwyraźniej te niewidzialne tramwaje podobnie jak jej,  napędzane były siłą gdańskich wiatrów.
Przypomnę w tym momencie, że według opowieści „bohaterki”, miała ona następnie wrócić do swojej bazy w Nowym Porcie. Według jednej wersji tym samym tramwajem, według innej autobusem. Wersja z tramwajem jest tak idiotyczna, że trudno się w ogóle do niej odnieść. Jeśli wróciła do bazy autobusem, to ja się jeszcze raz pytam: po co w ogóle  wyjeżdżała? Zwłaszcza, że wszystkie sierpniowe strajki były strajkami okupacyjnymi. Przestrzegano wszystkie przyłączające się do strajku zakłady przed wychodzeniem na ulice.  Obawiano się powtórki tragedii z grudnia ’70.
Dalej również nic w wynurzeniach Krzywonos nie ma sensu.
W Gazecie Wyborczej czytamy: „Potem szło siłą rozpędu. Tramwajarze wybrali ją przewodniczącą komitetu strajkowego, posłali do stoczni”.  W Tygodniku Powszechnym mówi już nieco inaczej: „Kolega, który miał pojechać do stoczni z wiadomością że tramwaje stanęły, nigdy tam nie dotarł (…) W końcu więc ona wsiadła do starego Żuka i kierowca zawiózł ją do stoczni”.
Jak więc wyglądał ten historyczny dzień Henryki Krzywonos?
Według jej własnych opowieści, rano pojechała do swojej zajezdni. Zabrała tramwaj, który dzień wcześniej zatrzymała jakoby pod opera i pojechała nim… pod operę, rozpoczynając… rozpoczęty dzień wcześniej strajk komunikacji miejskiej w Gdańsku. Stamtąd wróciła do bazy, z której niedawno wyjechała gdzie wybrano ją przewodniczącą komitetu strajkowego, wysyłając jednocześnie do stoczni innego kolegę. Do bazy dociera wiadomość (zapewne telegram), że kolega do stoczni nie dotarł, więc dzielna Henryka pakuje się i pędzi do stoczni. Wpada tam w momencie kiedy jej przyszły kolega Bolek rozkłada strajk. I tego wszystkiego dokonuje pomiędzy ranem i mniej więcej godziną  14-tą. Trudno się w tym połapać nie posiadając umiejętności „żelaznej logiki, równie żelaznej” tramwajarki.
Nie wiadomo co kierowało zachowaniem Henryki Krzywonos. Nie ma znaczenia czy był to strach czy wierność jakiejś życiowej ideologii. Faktem jest natomiast, że od tej chwili jedno kłamstwo będzie podpierać drugie. Henryka Krzywonos – od momentu pojawienia się w stoczni – zdecydowała się rozbudowywać  swoją zakłamaną historię,  nie zważając na oczywistą prawdę.

STOCZNIA
Tak się składa, że byłem w stoczni i miałem możliwość obserwować wypadki od samego środka. Miałem możliwość swobodnego poruszania się nawet tam, gdzie nie wszyscy mogli wejść.  Pamiętam doskonale przybycie Henryki Krzywonos. Nie dlatego, ze było czymś istotnym, ale dlatego, że jej wejście do budynku BHP było wyjątkowo głośne. Już na zewnątrz, nikomu jeszcze nieznana Krzywonos, wzniosła kilka antypartyjnych okrzyków, z których większość była mocno nie parlamentarna. To spodobało się stojącym tam stoczniowcom.  Przedstawiła się jako przedstawicielka komunikacji miejskiej i stwierdziła, że jej zakład przyłączył się do strajku. Nikt nie kwestionował prawdziwości jej reprezentacji. Odebrano to jako bardzo znaczącą wiadomość, bo komunikacja stanowiła ważny element zakładów trójmiasta.  Nikt się nad prawdziwością jej słów nie zastanawiał.
Wkrótce inny „bohater” Lech Wałęsa – zdradzając wszystkich, rozkłada  przygotowany i rozpoczęty przez innych strajk. Bolek ogłasza sukces i kończąc strajk znika wraz z dyrektorem stoczni.  Zanim opuścił salę spotkał się z prawdziwą furią oburzonych strajkujących, szczególnie działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Krzyki niezadowolonych słychać było wszędzie. Wśród tego tłumu była też Krzywonos. Podobnie jak inni wyraziła swoje niezadowolenie z zakończenia strajku i na tym się jej aktywność skończyła.
Dr Sławomir Cenckiewicz  w książce „Śladami bezpieki partii” pisze: „Decyzja ta (zakończenia strajku) , którą przez stoczniowe megafony ogłosił przewodniczący komitetu strajkowego Lech Walesa, zderzyła się z oburzeniem części załogi stoczni, przedstawicieli innych strajkujących zakładów, a także obecnych w stoczni działaczy WZZ, Anny Walentynowicz, Aliny Pieńkowskiej, Maryli Płońskiej, Henryki Krzywonos, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Kołodzieja, Zenona Kwoki i innych, którzy domagali się kontynuowania strajku do czasu realizacji postulatów zgłoszonych przez inne zakłady pracy”.
Zgodnie z założeniem swego kłamliwego świadectwa, Krzywonos postanowiła uczynić z jednego  okrzyku całą kombatancką historię.  Wtóruje jej inna „ikona prawdy” – Wałęsa – stwierdzając: „Gdyby nie Krzywonos, wyniosłoby nas ZOMO”.
Co ciekawe, opowiadając epizod słynnego okrzyku nasza tramwajowa rewolucjonistka bez końca myli, już nie tylko co krzyczała, ale gdzie i kiedy. Każda następna opowieść rożni się od poprzedniej.
Raz krzyczy o wygnieceniu strajkujących jak pluskwy, raz o tym, że tramwaje przegrają z czołgami, innym razem o zdradzie. Raz dzieje się to w sali BHP, innym razem przy bramie. Cel jest jednak ciągle jeden i ten sam. Te brednie maja sugerować, że gdyby nie wrzask tramwajarki – to nikt w stoczni – a szczególnie żadna Anna Walentynowicz  – nie wpadłby na pomysł, by ratować strajk. Krzywonos wie co robi, gdyż jej rozsławiony przez  media okrzyk był nie tylko jednym z wielu, ale byl też wszystkim co w zakresie ratowania strajku zrobiła. Jej opowieści o bieganiu do bramy i namawianiu stoczniowców do pozostania, są jednym wielkim kłamstwem. Krzywonos nie była wówczas przy bramie i nikogo do niczego nie przekonywała.
W jednym miejscu twierdzi, że wraz z Anna Walentynowicz, Alina Pieńkowską i Ewą Osowską zaraz po wzniesieniu swego „historycznego” okrzyku pobiegła pod bramę zatrzymać wychodzących stoczniowców
Kiedy indziej okazuje się, że przyjechała do stoczni w momencie kiedy Wałęsa ogłosił przed brama numer 2 zakończenie strajku (w rzeczywistości zrobił to przez megafon) i natychmiast stanęła przy tej bramie zatrzymując wychodzących. Jeszcze innym razem opowiada, że kiedy zjawiła się w stoczni , za bramę wyszło już może z tysiąc stoczniowców. Dalej są opowieści o wózku akumulatorowym, na którym miała stać i przemawiać, a który w innych wersjach miał z kolei zawieźć Alinę Pieńkowską pod inną bramę.
Anna Walentynowicz  – opowiadajac o tamtych dramatycznych momentach sierpniowego strajku – przypomniała, jak po latach wraz z Aliną Pienkowską skonfrontowała te fałszywe twierdzenia Henryki Krzywonos.
Kiedy podczas obchodów 20-tej rocznicy sierpnia tramwajarka znów zaczęła snuć swoje bajkowe opowieści powołując się na Alinę Pienkowską, Anna Walentynowicz podprowadziła Krzywonos do stolika , przy którym siedziała Alina Pieńkowska i kazała Krzywonos powtórzyć wszystko co wcześniej opowiadała. Alina Pienkowska, wysłuchawszy tego zwróciła się do Krzywonos stwierdzając zdecydowanie 
–  NIE BYŁO CIEBIE I NIE BYŁO WÓZKA AKUMULATOROWEGO”.
Nie ma żadnego sensu dodawać czegokolwiek do tego świadectwa.
Strajk w stoczni został wznowiony i powołano międzyzakładowy komitet strajkowy. Henryka Krzywonos zostala wpisana w jego skład zwyczajnie dlatego, że od początku przedstawiała się jako delegat zakładów komunikacyjnych trójmiasta. Kiedy okazało się, że nikt poza jej zajezdnią (a i to nie jest pewne) nie wyznaczył jej do reprezentowania komunikacji, powstała niezręczna sytuacja.
Komunikacja była dla strajku elementem niezwykle ważnym i musiała być reprezentowana w komitecie strajkowym . Już od pierwszych jednak chwil prawdziwi przedstawiciele zakładów komunikacji zgłaszali protest przeciwko Krzywonos i żądali jej odwołania. Sytuacja była napięta i bardzo niefortunna. Nie było nikogo, kto odważyłby się te sprawę w środku strajku załatwić. Krzywonos została więc w składzie komitetu, wbrew woli pracowników własnego przedsiębiorstwa, ale pod bacznym okiem jego przedstawicieli.
Do końca strajku cała jej działalność sprowadzała się do siedzenia za prezydialnym stołem i wznoszenia sporadycznych okrzyków. Henryka Krzywonos nie wniosła do strajku niczego, czego nie zrobiłby każdy z kilkunastu tysięcy strajkujących. I to jest fakt. W ostatnim dniu podpisała porozumienie, gdyż podpisywali je wszyscy zasiadający w komitecie, a nie dlatego, że czymkolwiek szczególnym się do tej umowy przyłożyła.
Natychmiast po zakończeniu strajku – wbrew decyzji komitetu strajkowego zakładów komunikacji  miejskiej – nie powróciła do pracy, tylko przeniosła się do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego powstającej Solidarności we Wrzeszczu przy ulicy Grunwaldzkiej.

MKZ SOLIDARNOŚĆ W GDAŃSKU
Po zakończeniu strajku i powstaniu MKZ Solidarność w Gdańsku, zakłady komunikacji miejskiej nie wyraziły zgody na reprezentowanie przedsiębiorstwa w nowo powstającym związku przez Henrykę Krzywonos. Nie wiadomo, czy powodem braku zaufania pracowników komunikacji było tylko zachowanie Krzywonos podczas strajku, czy również znajomość jej charakteru jako pracownika w ogóle. Historia pracy „bohaterki” mówi jednak wiele o jej osobie i  składa się z kilku zakładów: Zarząd Portu Gdańsk –  zwolniona dyscyplinarnie, Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne – zwolniona dyscyplinarnie  Stocznia Gdańska im. Lenina – zwolniona dyscyplinarnie, i w końcu ponownie Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne na pół etatu (zajezdnia Nowy Port). i … aby nie było wątpliwości, żadne z tych zwolnień nie miało podłoża politycznego.
Już 16-go września, a wiec dwa tygodnie po zakończeniu strajku, komisja  zakładów komunikacyjnych formalnie odwołuje Krzywonos jako reprezentanta w MKZ. Dzisiejsza ikona pozostaje w MKZ jeszcze jakiś czas pracując w dziale gospodarczym, po czym w październiku wraca do pracy w WPK.
Podobnie  – jak w wypadku innych życiowych epizodów – sama Krzywonos swój pobyt w MKZ opisuje zupełnie inaczej. Z Tygodnika Powszechnego dowiadujemy się, że: „Tramwajarka z piętnastki z dnia na dzień znalazła się na szczytach. Jeździła na negocjacje do Warszawy, dostała własny pokój z biurkiem w gdańskim Hotelu Morskim, gdzie mieściły się związkowe biura. Jako przewodnicząca komisji interwencji (?!) załatwiła u prezydenta miasta 46 mieszkań dla potrzebujących – w tym to połączone na gdańskiej Zaspie dla rodziny Wałęsy:  teraz przewodniczącego związku. Dla siebie nie załatwiła żadnego”.
Porównajmy tą opowieść z relacją Krystyny Wiśniewskiej, prawdziwej szefowej  Biura  Interwencji w gdańskim MKZ, która mówi o Krzywonos: „Przydzielona do działu gospodarczego, gdzie  między innymi przyjmowano zgłoszenia powstających nowych komisji Solidarności. Była tam miesiąc, półtora maksymalnie, po czym została odwołana  na wniosek klientów, ponieważ z pokoju gdzie urzędowała dochodziły wulgaryzmy. W związku z tym Solidarność nie mogła dopuścić do tego, by urzędnik który przyjmował nowe komisje rzucał mięsem. Krzywonos po prostu osunięto z MKZ. Oficjalną przyczyną odwołania z MKZ było to, że jest łamistrajkiem. Opisywano ją potem jako rzekomą szefową Biura Interwencji, która przejęła za Wałęsę cześć pracy, no same kłamstwa”.

STAN WOJENNY I RZEKOME REPRESJE
Opis działalności Henryki Krzywonos w czasie stanu wojennego jest tak samo „wiarygodny” jak cala reszta jej historii. Gazeta Wyborcza podaje: „W stanie wojennym Krzywonos stara się pomagać internowanym”. Informacja w Wikipedii dorzuca już kolportaż ulotek: „W stanie wojennym zajmowała się pomocą internowanym, była kolporterką wydawnictw podziemnych”. W Tygodniku Powszechnym staje się już drukarzem: „…organizowala zbiórkę pieniędzy dla rodzin internowanych, odbierała z drukarni paczki z bibułą i sama drukowała ją w swoim mieszkaniu”.
Nie mam zamiaru zabierać niczego z zasług Henryki Krzywonos, jesli takie były. W zalewie kłamstwa jakim nas karmi trudno mi wierzyć, że w tym jednym temacie mówi nagle prawdę. Nie będę się jednak na tym zatrzymywał.
Z powodu, który wyjaśniam w dalszej części, bardziej interesuje mnie sprawa represji, które miały Henrykę Krzywonos spotkać.
W „wojennych” opowieściach Henryki Krzywonos również nic się nie zgadza. W Tygodniku Powszechnym podaje: „13 grudnia, kiedy kolegów Henryki wyciągano z domów , do jej drzwi nikt nie zapukał. Wydawało się, że o tramwajarce z piętnastki zapomnieli nawet generałowie”.  Jednak nieco dalej, w tym samym tekście znajdujemy: „Aby zmylić ślady, zmieniła adres…”. Jak więc to zrozumieć. Władze nie mają ochoty internować dzielnej tramwajarki. Jakie więc ślady zaciera za sobą Krzywonos i przede wszystkim po co?
Dalej, dowiadujemy się że: „… dostała nakaz opuszczenia Gdańska i zakaz podejmowania pracy” i dalej „ ktoś dał adres  w miejscowości na Mazurach (…) Na wyjazd dostała 1000 złotych od ks. Jankowskiego; wtedy dużą sumę pieniędzy. Spakowała rzeczy i wyjechała, zamykając za sobą kolejny etap życia”. To wyznanie mogłoby być nawet wzruszające, gdyby nie inna wersja tego samego wydarzenia, tym razem z Gazety Wyborczej: „…Chce wyjechać z trójmiasta. Pomaga jej ksiądz Jankowski, który daje pieniądze, aby zaczęła od nowa na Mazurach.
W moim słowniku jest zasadnicza różnica miedzy chce, a musi.
Próbuję całą  sprawę „wygnania” jakoś zrozumieć. Z jednej strony bezpieka nie jest zainteresowana internowaniem Henryki Krzywonos i nie zwraca na nią uwagi, a z drugiej uważa ją za zbyt niebezpieczną aby pozwolić jej chodzić ulicami Gdańska? Załóżmy na chwilę, że ubecy zwariowali do reszty i zamiast najprostszym sposobem wywieźć tramwajarkę wraz z tysiącami innych do obozu internowania, wydają jej nakaz wyjazdu i liczą, że ich posłucha. Ciekawy jestem jak ten proces wypędzania z Gdańska miał według Henryki Krzywonos wyglądać?  Jeszcze bardziej chciałbym wiedzieć w jaki sposób bezpieka zamierzała go wyegzekwować? Czy gdyby dzielna Krzywonos została przyłapana na ulicach Gdańska to bezpieka wywiozła by ją za mury miasta i podnosząc zwodzony most zamknęła za nią bramę? Czy postawiono by na wieży strażnika, który dzień i noc wypatrywałby czy do miasta nie zbliża się słynny czerwony tramwaj?
Tak czy inaczej, z lektury wspomnień Henryki Krzywonos wynika, że wyjechała z Gdańska raz zmuszona, innym razem z własnej woli, jeszcze innym znów z  nakazu i znowu dobrowolnie i … tak w kółko. Albo więc wyjeżdżała wiele razy albo po prostu jak większość kłamców sama już tych bredni nie pamięta.
I znów nie ma potrzeby tracić czasu na specjalne dochodzenie gdyż jak sama pisze: „W 1986 roku wraca do Gdańska”. Wkrótce też: „Znajduje pracę w hotelu, w ośrodku kształcenia cudzoziemców…” Mimo niezłej znajomości tamtych czasów mam duże kłopoty ze zrozumieniem całej tej historii. O ile pamiętam, to w tym czasie w Gdańsku jak i w całej Polsce panowała ta sama komuna i ta sama bezpieka co przed „wypędzeniem” naszej bohaterki. Co więc stało się z nakazem opuszczenia Gdańska i zakazem podejmowania pracy? A może tak jak cała reszta życiorysu Henryki Krzywonos tak i ta część jest po prostu wytworem jej poważnie chorej wyobraźni?
Ciekawy jest również wątek „nieludzkich prześladowań” tramwajarki „na zesłaniu” na Mazurach. Tak o nich pisze w Tygodniku Powszechnym: „…przed wielkanocną, ktoś odłączył elektryczność przy słupie. Od sąsiadów dowiedziała się, że to byli  „oni”. Nie przejmując się wlazłam na słup, poprzybijałam wszystko i znowu miałam światło – mówi – ale potem i tak doszło do tego, że kazali mi notować nazwiska wszystkich osób, które mnie odwiedzały. Powiedziałam sobie: dość. Skorzystałam z zaproszenia znajomych z Solidarności i wyjechałam do Szczecina”.
To przecież zrozumiale. Żelazna, nieustraszona tramwajarka, która sama „zatrzymała” całą komunikację trójmiasta, „wyrzucona” z Gdańska, nie dała się przestraszyć brakiem elektryczności, ta sama, która po wielu latach wskoczy  na scenę i nawtyka najniebezpieczniejszemu osobnikowi na świecie, którego nazwisko strach wymówić, dostaje wręcz nieludzkie żądanie spisywania listy swoich gości.  Takiego napięcia nie wytrzymałby nawet sam nieustraszony Bolek. Nie wiadomo czy tortura polegała na nakazie składania pojedynczych liter w całe zdania czy na fakcie, że gdyby ten nieludzki wymóg jakiegoś wiejskiego dzielnicowego zwyczajnie zignorowała, to pewnie już na drugi dzień znalazła by się w jakimś syberyjskim gułagu? Są represje, które można znieść i takie, których nawet ona najdzielniejsza, z dzielnych wytrzymać nie może. Mówi zdecydowane – dość! I wyjeżdża do Szczecina. Co prawda inna znów opowieść na temat wyjazdu z Mazur, stwierdza bez większych sentymentów: „…pani Henia nie może się tam odnaleźć. Przenosi się do Szczecina”, ale w końcu kto by się czepiał takich detali?
Jest jeszcze jedna sprawa którą w temacie represji postanowiłem przypomnieć, gdyż w tym wypadku wszystkie źródła podają tę informację w ten sam sposób. Rzecz z natury tragiczna i niezwykle poruszająca, niezależnie od tego kogo dotyczy i jaki jest nasz do tego kogoś stosunek. W wielu wspomnieniach znajdujemy informację, że Henryka Krzywonos została podczas jednej z rewizji dotkliwie pobita, na skutek czego straciła ciążę.  Nie ma osoby na świecie, której mógłbym życzyć takiej tragedii. Problem jest jednak w zupełnie niezrozumiałym podejściu do tego tematu samej Henryki Krzywonos. Świadomie uczyniła tę informację publiczną, mówiąc o tym wydarzeniu wszędzie gdzie tylko można.
Za jej sprawą informacje na ten, wydawałoby się bolesny temat, podają wszystkie prasowe teksty odnoszące się do tamtego okresu. Tymczasem, kiedy IPN zaproponował śledztwo w tej sprawie, odpowiedziała: „Nie mam zaufania do IPN. To co się dzieje w IPN, to się w głowie nie mieści. Dla mnie mogą grzebać, szukać, robić cuda, ja mam to w nosie”. Dodała też, że uważa iż IPN należy do PiS. Próbuję zrozumieć jak kobieta dotknięta takim nieszczęściem może przedkładać polityczne urazy ponad możliwość poznania prawdy, zwłaszcza, że do kogo naprawdę należy IPN dobrze wszyscy wiemy. Chyba, że… no cóż, znów wraca sprawa prawdomówności bohaterskiej tramwajarki.
Nie pomaga  w tej sytuacji również fakt, że Henryka Krzywonos w rozmowie z PAP stwierdziła, iż nie pamięta nawet, w którym  dokładnie roku doszło do pobicia.  Są rzeczy w które jestem w stanie uwierzyć i takie których nigdy nie kupię. Gdyby Henryka Krzywonos nie chciała na ten temat mówić, uznając go za sprawę osobistą to byłoby to jej święte prawo, które należało by bezwzględnie uszanować.  Jeżeli jednak dzieli się tymi informacjami ze wszystkimi Polakami i to wielokrotnie, to przelewa na nas poczucie współczucia,  żalu i nawet  nienawiści  do sprawców, a co za tym idzie potrzebę ich ukarania. Tak wiec traktowanie Polaków, których wciągnęła w detale tej sprawy, jak  idiotów, trudne jest do zaakceptowania. Jak można oczekiwać, że przyjmiemy bez zdziwienia teorię, że kobieta , która utraciła dziecko i to w tak dramatycznych okolicznościach nie wie, w którym roku to się stało?
I tu dochodzę do zasadniczej sprawy w odniesieniu do „represji”, którym miała być poddana słynna tramwajarka. Uważam bowiem, że Henryka Krzywonos straciła prawo do opowiadania o swoich przejściach, prawdziwych czy wymyślonych,  jako represjach, w momencie kiedy poślubiła byłego zomowca.
Nie zaskakuje, ze mówi na ten temat raczej niewiele: „Przyszedł na moje imieniny. Wtedy dostałam pierwszy raz w życiu prezent 25 dkg kawy. Krzysztof powiedział, że był w wojsku i milicji. Nie spodobało mi się to. Ale wyjaśnił, że jedyną akcją w jakiej brał udział, było poszukiwanie ciała księdza Popiełuszki. Zaczęła się przyjaźń”.
Jeżeli  Henryka Krzywonos zdecydowała się związać życie z człowiekiem, który jako sposób zarabiania na życie wybrał okładanie pałą niewinnych ludzi w myśl obrony komunistycznego systemu, to sprawa jej sumienia, zakładając, że takie posiada.  Nie obchodzi mnie to do momentu, kiedy symbol walecznego tramwajarstwa zaczyna wygłaszać teorie o zomowcu o czystych rekach.  Henryka Krzywonos jest osobą „kutą na cztery łapy” i udawanie naiwnej dziewczynki, wierzącej w dobrego zomowca  nie sprawdzi się. Ona sama może udawać, że wierzy iż jej mąż sprawdzał tylko karty rowerowe małolatom lub pomagał szukać zaginionego kotka sędziwej staruszki. Ja nie pozwolę obrażać  pamięci ofiar zomowskich oprawców. Przypomnę więc naszej ikonie walki, o cokolwiek miała rzekomo walczyć, że ZOMO zostało stworzone w jednym i tylko jednym celu. Służyło do przywoływania do porządku niepokornych obywateli i czyniło to za pomocą pały i wielu innych wymyślnych narzędzi, a wszystko to dla obrony nieludzkiego systemu, z którym według swoich wynurzeń, Henryka Krzywonos miała ponoć walczyć. Każdy kandydat na milicjanta musiał nie tylko wykazać odpowiednie predyspozycje, ale również złożyć przysięgę wierności komunistycznej władzy.
Zbyt dobrze pamiętam kobiety wychodzące z kościoła, oblewane w środku zimy lodowatą wodą. Pamiętam zdjęcia mężczyzny rozjechanego przez zomowską ciężarówkę. Pamiętam matkę mojej przyjaciółki, której zomowiec złamał rękę, a kiedy upadła stanął na nią swoim zomowskim buciorem. Mam jeszcze w pamięci mojego serdecznego przyjaciela, który uderzony w tył głowy przewracał się na ulicy jeszcze dwa lata po tym.  Mógłbym „dzielnej Heni” opowiadać o takich przypadkach bardzo długo. Jestem pewny, że większość Polaków może Henryce Krzywonos  przypomnieć całą listę takich przypadków.  Jestem też pewny, że niczego by to w jej postawie nie zmieniło, gdyż w moim przekonaniu jej moralny kręgosłup jest dokładnie taki sam jak jej niewinnego zomowca. Ja tylko nie chcę więcej słyszeć o rzekomych represjach wobec Krzywonos.
W innym miejscu Henryka Krzywonos pisząc o swoim zomowskim mężu dodaje: „Dla mnie najważniejsze, że nawet piwa nie chciał. Nie pije znaczy”.  Pomijając wszystkie inne odczucia, które przywołały wynurzenia Krzywonos dotyczące jej męża, to akurat, wydało mi się szczególnie ciekawe. Głównie za sprawą tego, co miałem okazję zaobserwować podczas krótkiej jej egzystencji w budynku MKZ gdańskiej Solidarności .  Ta Krzywonos , którą przyszło mi czasem mijać na korytarzach siedziby Solidarności, nie miała nic wspólnego z trzeźwością. I nie jest to tylko moja obserwacja. Jeszcze podczas strajku w stoczni,  TW Rybak donosił swoim zwierzchnikom: „Dwa dni temu kilku członków Prezydium na terenie Stoczni urządziło najprawdziwsze pijaństwo. Nie znam nazwisk. Wiem tylko, ze jedną z najaktywniejszych uczestniczek tej imprezy była p. Krzywonos delegatka WPK”.  A działo się to w czasie, kiedy wszyscy Polacy z własnej woli ogłosili czas bez alkoholu.
W notatce służbowej z donosu TW Konrad, prowadzący esbek zanotował: „Z obserwacji wynika, że również w tym czasie pił wódkę Wałęsa w swoim gronie. (TW) widział również pijaną Krzywonos i słyszał, chyba od Gwiazdy, że zostanie ona usunięta z Plenum MKS”.
Nie trzeba jednak polegać wyłącznie na relacjach bezpieki. Wystarczy zapytać tych, którzy w budynku gdańskiego MKZ mieli wątpliwą przyjemność napotykać Henrykę Krzywonos. Jestem jedną z tych osób.
Henryka Krzywonos udaje że  nie rozumie, iż wykorzystywana jest do tego, aby wymazać z historii Annę Walentynowicz i zająć jej miejsce jako symbol Solidarności. W rzeczywistości robi to z premedytacją i wyrachowaniem.

Zwrócę się więc na koniec bezpośrednio do słynnej tramwajarki.
Pani Krzywonos
Nawet przy pomocy całej machiny propagandy i ludzi, którym postanowiła się pani wysługiwać, nigdy nie będzie pani Anną Solidarność. Z całej długiej listy powodów jeden jest najważniejszy; Anna Walentynowicz brzydziła się kłamstwem i do końca swego życia broniła prawdy. Broniła miedzy innymi przed takimi ludźmi jak pani, którzy bez mrugnięcia okiem sprzedają ją za bilet na salony władzy. Nie mam jednak wątpliwości, że pozostanie pani symbolem. Symbolem kłamstwa i fałszu.

---------------------------------------------
zob. też relacje filmowe: 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz