Czy głos społeczeństwa w krajach zachodnich, demokratycznych ma jakąkolwiek wartość? Można w to wątpić. Otóż w sprawach europejskich, w większości państw nie ma referendum, a gdy są to ich wyniki są tylko wtedy uznane, gdy zgodne z politycznie poprawnymi oczekiwaniami elit.
W 2005 roku mieszkańcy Francji i Holandii odrzucili w referendum tzw. europejską konstytucję. 2 lata później władze państw członkowskich przyjęły tzw. traktat lizboński, ale już bez pytania Francuzów czy Holendrów o zdanie. Gdy w referendum Irlandczycy odrzucili traktat, nakazano powtórne głosowanie. W czerwcu br. Brytyjczycy w referendum opowiedzieli się za wyjściem Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Teraz brytyjski Wysoki Trybunał zdecydował, że rząd nie może rozpocząć negocjacji w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Referendum to za mało, potrzebna jest zgoda parlamentu.
Prasa brytyjska oceniła to dobitnie - „Sędziowie odklejeni od rzeczywistości „, „zdrajcy narodu ” „wrogowie ludu „. Okazało się, że wśród 3 sędziów, którzy wydali orzeczenie, jeden - jak ujawnił Dayli Mail - jest „zdeklarowanym eurofilem„, drugi wystawiał za doradzanie rządowi w czasach Tony’ego Blaira milionowe rachunki, za które płacił podatnik, a trzeci jest gejem.
Jeśli decyzja Wysokiego Trybunału zostanie utrzymana przez Sąd Najwyższy (Supreme Court), rząd będzie zmuszony zaproponować ustawę, która następnie będzie musiała być uchwalona przez obie izby brytyjskiego parlamentu. A w obu izbach przewagę mają pro-europejscy parlamentarzyści, którzy mogą tak zmodyfikować ustawę by wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej było w dużej mierze pozorne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz