10 grudnia 2013

Okrągły stół w Polsce 1989 roku - porozumienie czy zdrada elit.

Współczesna Polska opiera się na kłamstwie. U źródła kłamstwa tkwi zdrada elit opozycji pod koniec lat 80-tych, zdrada która zaowocowała m.in. tym, że stan wojenny, zbrodnie lat 1980-tych nie były napiętnowane, a autorzy tych zbrodni nie zostali ukarani. Poniżej fragmenty wykładu Andrzeja Kołodzieja, działacza Solidarności oraz Solidarności Walczącej lat 80-tych, wygłoszony słuchaczom Stosunków Międzynarodowych w Instytucie Polityki Światowej w Waszyngtonie.




Okrągły stół w Polsce 1989 roku - porozumienie czy zdrada elit.

Zdrada elit?
Okrągły stół w 1989 w Polsce, kulisy i konsekwencje
Mamy w naszej najnowszej historii zdarzenie, którego nie umiemy ani nazwać, ani precyzyjnie określić daty. A przecież to zdarzenie sprzed ponad 24 lat.
Transformacja ustrojowa, koniec pewnej epoki, koniec socjalizmu czy upadek systemu – to kilka prób określenia zjawiska. Co jeszcze dziwniejsze, brak również jednoznacznego określenia daty samego „tak doniosłego wydarzenia”.
Jedni twierdzą, że to data rozpoczęcia albo zakończenia rozmów Okrągłego Stołu, inni – że wybory 4 czerwca 1989, a jeszcze inni, że 16 września 1989 roku, czyli powołanie Tadeusza Mazowieckiego na urząd premiera.
Czy w ogóle Polacy powinni jakoś szczególnie świętować którąkolwiek z tych dat? Zdecydowanie nie. Najważniejszym wydarzeniem politycznym na drodze zmagań był strajk sierpnia 1980 roku i powstanie „Solidarności”. To, co działo się potem, w 1988 i 89 roku, było już tylko pochodną tamtego wielkiego zdarzenia.
Temu, co wydarzyło się na arenie politycznej, nie tylko w Polsce, w 1988 i 89 roku, warto jednak przyjrzeć się z bliska i wyjaśnić, czym w istocie był „Okrągły Stół” – ratowaniem Polski czy ratowaniem komunizmu przed nieuchronną falą przemian.

Niepokój red. Giedroycia
W czerwcu 1988 roku znalazłem się w Paryżu (nielegalnie), gdzie po wielu godzinach rozmów z redaktorem Giedroyciem napisałem artykuł odkrywający kulisy przygotowań do okrągłego stołu, czyli ratowania oblicza komunizmu w Polsce i w Europie – jak to nazywam na własny użytek.
Zanim do tego doszło, w Polsce zaszło zaskakujące wydarzenie. Podczas naszego drugiego spotkania Redaktor poprosił o pozyskanie informacji dotyczących koncepcji „Rządu Ocalenia Narodowego” – która miała pojawić się w kręgach związanych z Episkopatem.

Szokująca propozycja
Po kilku dniach otrzymałem z Kraju szczegółowe informacje o propozycji, jaką Stanisław Ciosek przedłożył w imieniu gen. Kiszczaka Episkopatowi, a precyzyjniej określając – ks. Orszulikowi. Propozycja ta była doprawdy szokująca jak na realia polityczne PRL:
Dnia 3 czerwca 1988 roku Stanisław Ciosek zaskoczył ks. Orszulika wiadomością, że władze rozważają możliwość powołania rządu koalicyjnego. Oto odpowiedni fragment sprawozdania z rozmów:
…Ciosek powiedział, że jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65% miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów.
Ciosek stwierdził, że pluralizm polityczny w Polsce jest konieczny, dodając, że jest przeciwny pluralizmowi związków zawodowych. Wracał do koncepcji połączenia „Solidarności” z istniejącymi związkami, przy czym nie musiałyby być one partyjne. Dodał, że ani Amerykanie, ani Niemcy nie mają pluralizmu związkowego. (…).
Powiedział, że sprawa rozmów politycznych jest pilna; mogą one nastąpić jeszcze w lipcu br. W przyszłym roku będą wybory do Sejmu, a przecież najpóźniej do kwietnia trzeba jeszcze przygotować nową ordynację wyborczą. Według niego prof. Stelmachowski jest otwartym rozmówcą, uważnie wysłuchującym argumentów, elastyczniejszym od p. Wielowieyskiego, który, według niego, myśli bardzo schematycznie i jest uparty. (…).

Byle „się załapać”
Redaktor przerażony był płynącymi z Warszawy wieściami o wielkim zainteresowaniu propozycją w kręgach opozycji demokratycznej, a ściślej wśród jej warszawskich salonów, ale przekonany był, że propozycja ta nie uzyska aprobaty, ponieważ jego zdaniem byłaby to zdrada.
Musiało być wówczas niesamowite ciśnienie na udział w planowanym podziale władzy. Generałowie jeszcze przed sierpniem 1988 (strajkiem) zyskali pewność, że grupa warszawskich „graczy” poświęci nie tylko „Solidarność”, aby „załapać się” do udziału w podziale władzy. W trakcie późniejszych „obrad” okrągłego stołu koncepcja ta nie uległa zmianie, a została jedynie zatwierdzona i uwiarygodniona jako rzekomo wspólnie wypracowane stanowisko.
Tak wówczas o tym pisałem:
Koncepcja polityczna ustalona przez ks. Orszulika i gen. Kiszczaka zmierzała do utworzenia nowego, wiarygodnego rządu PRL. W skład owego rządu wejść mieliby tzw. „liberałowie” z PZPR oraz przedstawiciele ze środowisk niezależnych, jak Geremek, Stelmachowski czy Bugaj. Gdyby kwietniowo-majowe strajki osiągnęły większą skalę, służyłyby za czynnik uwiarygodniający tę koncepcję, gdyż wedle niej powinna być zrealizowana jako element wywalczony przez społeczeństwo.

Mieli za sobą media
Przejście warszawskich elit opozy­cji politycznej na stronę komuny określono mianem „porozumienia” zamiast zwyczajnej zdrady. Próbowaliśmy jeszcze przekonywać, że ten układ to ratowanie komuny, a nie szansa dla Polski, ale ci co zdradzili byli głośniejsi i mieli za sobą media. To tragiczne, ale w tym okresie to liderzy tzw. konstruktywnej opozycji straszyli Polaków jakąś wyimaginowaną interwencją sowiecką, gdy tymczasem przebywający (latem 1988 r.) w Polsce Gorbaczow oświadczył na spotkaniu z przywódcami partii komunistycznej, że skazani są na rychłe „dogadanie się” z opozycją, zanim wszyscy dowiedzą się o planowanym zjednoczeniu Niemiec. Wówczas, jak stwierdził – Polacy uznają, że jest to sygnał do wolności i przeprowadzą rewolucję, która zmiecie polskich komunistów.
To zadziwiające, ale zaczął się wówczas wyścig o obronę oblicza komunizmu w Polsce i Europie. Wszyscy oglądaliśmy Michnika, Kuronia, Geremka czy Mazowieckiego, którzy rozpływali się w przyjacielskich uściskach z Kiszczakiem i Jaruzelskim, a Ciosek z organizatora bojówek ubeckich napadających na spotkania opozycjonistów w Warszawie przeistoczył się w kolesia do kielicha dla Michnika i Wałęsy.
Ci, co próbowali ostrzegać przed zdradą, gremialnie byli potępiani przez zgodny chór niedawnych sługusów reżimu, a teraz nagle – niezależnych dziennikarzy. Jakoś nikt nie chciał zwracać uwagi na to, że biedni opozycjoniści – popierający ten pakt z komuną nagle stawali się bogatymi przedsiębiorcami i już nie byli prymitywnymi solidaruchami, a pupilkami reżimowych mediów i salonów, wytrawnymi znawcami polityki.

Prywatyzacja PRL
Gdy jesienią 1989 roku media i wszelkiej maści pseudoopozycjoniści zapewniali Polaków o szczerości intencji „dobrych komunistów”, za kulisami toczyła się rozgrywka, która miała okazać się zgubna dla Polski. Jedna jej część to wewnętrzne intrygi mające przekonać ludzi, że się coś zmieniło, a druga – jednocześnie zachować PRL, przetwarzając go w prywatny folwark, a raczej prywatyzując tak, by wszystko nadal pozostało w rękach komunistycznych aparatczyków.
Związek zawodowy „Solidarność” miał być jedynie parawanem dla tego oszustwa. Oto jak jesienią 1988 roku programował przyszłość „Solidarności” znany „opozycjonista” Janusz Onyszkiewicz:
Najlepiej, by NSZZ „Solidarność” odtworzyła swoje struktury jedynie na poziomie zakładowym z bliżej nieokreśloną perspektywą tworzenia struktur ponadzakładowych. W tej sytuacji moglibyśmy utrzymać całkowicie kontrolowane przez nas RKW i KKW…
Tak więc rola „Solidarności” została z góry określona przez tzw. warszawskie elity polskiej opozycji jeszcze przed „okrągłym stołem”. Związek miał być tylko strukturą zakładową, a rolę koordynatora regionalnego czy przedstawicielstwa zagranicznego związku zapewnić miała „warszawska elita”. Pełna kontrola nad odradzającą się „Solidarnością” potrzebna była jako karta przetargowa do gry politycznej przy „okrągłym stole”.
Potrzeba współrządzenia z komunistami była tak silna, że większość tych tzw. opozycjonistów stała się szulerami, którzy dla własnej korzyści na szalę rzucali przyszłość „Solidarności” i Polski. Ówczesna propaganda dzielnie wspierała ich koncepcje, które prowadziły do ubezwłasnowolnienia odradzającego się wolnego społeczeństwa.

Grali o swój los
Na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego” z 30.04. 1989 roku Stefan Bratkowski w artykule „Gramy o swój los” napisał:
Solidarność Walcząca zamienia się w „Solidarność” walczącą z „Solidarnością”, a hasła bojkotu wyborów nazwał nieodpowiedzialnymi w sytuacji, gdy Polacy muszą udowodnić i światu, że naprawdę chcą demokracji.
Podobnie obraźliwe słowa wobec Solidarności Walczącej, łączące nas i naszych sympatyków z tzw. betonem partyjnym padały również na wiecach (we Wrocławiu, z ust Karola Modzelewskiego), z ambon niektórych kościołów i głośników Radia Wolnej Europy.

Nasza odpowiedź
Przypomnijmy, że wtedy, gdy po stanie wojennym Redaktor Bratkowski pisał „Co robić w sytuacji gdy nic się nie da zrobić”, wtedy gdy Przewodniczący Związku podpisywał się „Kapral Wałęsa” i mówił, owszem, o pluralizmie, ale nie o „Solidarności”, wtedy gdy liderzy i doradcy Związku radzili nad samorządami, spółdzielczością czy wersjami paktów antykryzysowych – SW od początku – głośno i niezmiennie, w gazetkach i na ulicach żądała reaktywacji legalnej „Solidarności”. Naszymi hasłami były „Solidarność”, „Wolne wybory” i „Precz z komuną” – odpowiadał K. Morawiecki.
Pan Bratkowski się myli – Polacy wcale nie muszą udowadniać światu, że chcą demokracji. A jeśli już, to na pewno najlepszym dowodem na to będzie pokazanie, że nie chcą komunizmu i przez bojkot nie godzą się na pseudodemokrację w jego ramach.
Jest jakaś nieuczciwość, że właśnie te kręgi opozycji i „Solidarności”, które chciały pójść i poszły dogadywać się z władzą, które przystały na stawiany im warunek takich mniej więcej wyborów, teraz dla wytłumaczenia się przed społeczeństwem rzecz całą odwracają, do góry nogami i atakują tych, którzy wierni są zasadom i polityki nie traktują instrumentalnie.
Nie trzeba było wchodzić w ten kontrakt. Ubiegłoroczne strajki, gospodarcze załamanie i warunki zewnętrzne w połączeniu z nastrojami w kraju tak czy tak zmusiłyby Partię do zalegalizowania „Solidarności”. A tu nie dość, że nie pytając o zdanie członków podziemnej „Solidarności” – tych najwytrwalszych – zgodzono się na statut okrojony o prawo do strajku, to na dobitkę wpycha się nas w wybory, które, niezależnie od wyniku, w oczach świata uprawomocnią system.
Konia z rzędem temu, kto potem wytłumaczy Francuzom, Włochom czy Amerykanom, że rząd wyłoniony w wyborach, do których wzywa Wałęsa i Wajda, Episkopat i Bratkowski nie będzie rządem reprezentującym interesy Polaków. Już raz, w 1957 r. Kościół i inteligenci polscy wezwali naród do udziału w niedemokratycznych wyborach, bo do sejmu miało wejść kilkunastu posłów niezależnych. Przysłużyło się to jedynie Gomułce.
(…) Zalicytowali trzy bez atu (patrz cytowany art. S. Bratkowskiego) i teraz trzęsą się o wynik, bo w kartach cieniutko, a przeciwnicy trzymają asy w rękawach i kolty pod stołem. Ale niech tam, niechby Panom Wałęsie i Bujakowi, Geremkowi i Kuroniowi udało się zebrać jak najwięcej lew. Tylko na litość, niech nas nie straszą, że gdy Im te trzy bez atu nie wyjdzie, to będzie nasz solidarnościowy i narodowy blamaż. Łudzi się nas, że prosta i jedyna droga do pełnej demokracji i niepodległości to ta karciana rozgrywka. Wielu daje się nabrać, bo to koszt mały i sumienie czyste. Czasem tylko coś niemile zgrzytnie, gdy słyszymy Lecha Wałęsę mówiącego na spotkaniu do Generała:
„Mam nadzieję, że już się nie rozejdziemy”. Otóż rozejdziemy się. Jeśli nie Wałęsa z Jaruzelskim, to Polacy z Wałęsą – odpisywał artykułem „Gramy o los Polski” na łamach biuletynu Solidarności Walczącej, Kornel Morawiecki.

Zbawcza misja
Widmo zasiadania w ministerialnych fotelach działało już wtedy jak opium i nie sposób było powstrzymać spragnionych sławy i chwały byłych bohaterów przed ślepym parciem do bratania się z dotychczasowym wrogiem. Jak w amoku prawie wszyscy rzucili się do udowadniania zbawczej misji Kiszczaka jako jedynej słusznej drogi i nikt nie chciał nawet słuchać o innych szansach i możliwościach dla Polski.

Szło nowe
A tymczasem komuniści przyparci byli do ściany i to oni pośpiesznie próbowali zawrzeć pakt gwarantujący im bezpieczeństwo i dobrą pozycję w nowych warunkach politycznych.
W listopadzie 1988 roku rzecznik radzieckiego MSZ Gierasimow zapowiedział zwolnienie w ciągu trzech lat wszystkich więźniów politycznych w ZSRR, a Helmut Kohl, przemawiając w Luksemburgu (po powrocie z ZSRR) wezwał EWG do otwarcia się na kraje Europy nie należące do tej organizacji (wymienił tu Czechosłowację, Polskę, NRD i Ukrainę). Kohl nie mówił jeszcze o zjednoczeniu Niemiec ponieważ sprzeciw zgłaszała Wielka Brytania i Francja, ale mówił już o Wspólnej Europie z państwami bloku wschodniego. Rząd węgierski debatował o wprowadzeniu systemu wielopartyjnego, a Litwa, Łotwa i Estonia jasno stawiały kwestię uniezależnienia się od ZSRR.
Gdy Rzecznik Departamentu Stanu Redman oświadczył, że narody łotewski, litewski i estoński pozbawiono ponad 40 lat temu możliwości korzystania z podstawowych praw człowieka i przypomniał, że Stany Zjednoczone nie uznają aneksji krajów bałtyckich przez ZSRR oraz stwierdził, że narody te mają pełne prawo domagania się zadośćuczynienia za doznane krzywdy – Lech Wałęsa i Adam Michnik sprzedawali Polskę Kiszczakowi w Magdalence.

Przypomnieć hierarchię  wartości
Za obecny stan rzeczy odpowiedzialne są nie tylko osoby i organizacje polityczne uczestniczące w akcie zdrady, ale i też wszyscy – bez wyjątku – ci, którzy umacniali ten system przez ostatnie 24 lata, świadomie korzystając z profitów, jakie zagwarantował im układ okrągłego stołu.
Jeśli chcemy żyć uczciwie i mieć sprawiedliwe i bezpieczne państwo, to musimy odrzucić system polityczny, którego fundamentem jest zdrada elit części opozycji w Polsce w 1989 roku. Przed nadchodzącymi wyborami musimy sobie przypomnieć zasadnicze fundamenty istnienia państwa i hierarchię wartości. Najpierw jest Naród, następnie terytorium, a potem dopiero władza, której obowiązkiem jest zapewnić bezpieczeństwo i jakość życia w granicach państwa polskiego.

Andrzej Kołodziej
lipiec 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz