Współczesna Polska opiera się na kłamstwie. U źródła kłamstwa tkwi zdrada elit opozycji pod koniec lat 80-tych, zdrada która zaowocowała m.in. tym, że stan wojenny, zbrodnie lat 1980-tych nie były napiętnowane, a autorzy tych zbrodni nie zostali ukarani. Poniżej fragmenty wykładu Andrzeja Kołodzieja, działacza Solidarności oraz Solidarności Walczącej lat 80-tych, wygłoszony słuchaczom
Stosunków Międzynarodowych w Instytucie Polityki Światowej w Waszyngtonie.
Okrągły stół w Polsce 1989 roku - porozumienie czy zdrada elit.
Zdrada elit?
Okrągły stół w 1989 w Polsce, kulisy i konsekwencje
Mamy w naszej najnowszej historii zdarzenie, którego nie
umiemy ani nazwać, ani precyzyjnie określić daty. A przecież to zdarzenie
sprzed ponad 24 lat.
Transformacja ustrojowa, koniec pewnej epoki, koniec
socjalizmu czy upadek systemu – to kilka prób określenia zjawiska. Co jeszcze
dziwniejsze, brak również jednoznacznego określenia daty samego „tak doniosłego
wydarzenia”.
Jedni twierdzą, że to data rozpoczęcia albo zakończenia
rozmów Okrągłego Stołu, inni – że wybory 4 czerwca 1989, a jeszcze inni, że 16
września 1989 roku, czyli powołanie Tadeusza Mazowieckiego na urząd premiera.
Czy w ogóle Polacy powinni jakoś szczególnie świętować
którąkolwiek z tych dat? Zdecydowanie nie. Najważniejszym wydarzeniem
politycznym na drodze zmagań był strajk sierpnia 1980 roku i powstanie
„Solidarności”. To, co działo się potem, w 1988 i 89 roku, było już tylko
pochodną tamtego wielkiego zdarzenia.
Temu, co wydarzyło się na arenie politycznej, nie tylko w
Polsce, w 1988 i 89 roku, warto jednak przyjrzeć się z bliska i wyjaśnić, czym
w istocie był „Okrągły Stół” – ratowaniem Polski czy ratowaniem komunizmu przed
nieuchronną falą przemian.
Niepokój red. Giedroycia
W czerwcu 1988 roku znalazłem się w Paryżu (nielegalnie),
gdzie po wielu godzinach rozmów z redaktorem Giedroyciem napisałem artykuł
odkrywający kulisy przygotowań do okrągłego stołu, czyli ratowania oblicza
komunizmu w Polsce i w Europie – jak to nazywam na własny użytek.
Zanim do tego doszło, w Polsce zaszło zaskakujące
wydarzenie. Podczas naszego drugiego spotkania Redaktor poprosił o pozyskanie
informacji dotyczących koncepcji „Rządu Ocalenia Narodowego” – która miała
pojawić się w kręgach związanych z Episkopatem.
Szokująca propozycja
Po kilku dniach otrzymałem z Kraju szczegółowe informacje
o propozycji, jaką Stanisław Ciosek przedłożył w imieniu gen. Kiszczaka
Episkopatowi, a precyzyjniej określając – ks. Orszulikowi. Propozycja ta była
doprawdy szokująca jak na realia polityczne PRL:
Dnia 3 czerwca 1988 roku Stanisław Ciosek zaskoczył ks.
Orszulika wiadomością, że władze rozważają możliwość powołania rządu
koalicyjnego. Oto odpowiedni fragment sprawozdania z rozmów:
…Ciosek powiedział, że jest rozważana idea powołania
Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby
60-65% miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo
wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie,
przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów.
Ciosek stwierdził, że pluralizm polityczny w Polsce jest
konieczny, dodając, że jest przeciwny pluralizmowi związków zawodowych. Wracał
do koncepcji połączenia „Solidarności” z istniejącymi związkami, przy czym nie
musiałyby być one partyjne. Dodał, że ani Amerykanie, ani Niemcy nie mają
pluralizmu związkowego. (…).
Powiedział, że sprawa rozmów politycznych jest pilna;
mogą one nastąpić jeszcze w lipcu br. W przyszłym roku będą wybory do Sejmu, a
przecież najpóźniej do kwietnia trzeba jeszcze przygotować nową ordynację
wyborczą. Według niego prof. Stelmachowski jest otwartym rozmówcą, uważnie
wysłuchującym argumentów, elastyczniejszym od p. Wielowieyskiego, który, według
niego, myśli bardzo schematycznie i jest uparty. (…).
Byle „się załapać”
Redaktor przerażony był płynącymi z Warszawy wieściami o
wielkim zainteresowaniu propozycją w kręgach opozycji demokratycznej, a ściślej wśród
jej warszawskich salonów, ale przekonany był, że propozycja ta nie uzyska
aprobaty, ponieważ jego zdaniem byłaby to zdrada.
Musiało być wówczas niesamowite ciśnienie na udział w
planowanym podziale władzy. Generałowie jeszcze przed sierpniem 1988
(strajkiem) zyskali pewność, że grupa warszawskich „graczy” poświęci nie tylko
„Solidarność”, aby „załapać się” do udziału w podziale władzy. W trakcie
późniejszych „obrad” okrągłego stołu koncepcja ta nie uległa zmianie, a została
jedynie zatwierdzona i uwiarygodniona jako rzekomo wspólnie wypracowane
stanowisko.
Tak wówczas o tym pisałem:
Koncepcja polityczna ustalona przez ks. Orszulika i gen.
Kiszczaka zmierzała do utworzenia nowego, wiarygodnego rządu PRL. W skład owego
rządu wejść mieliby tzw. „liberałowie” z PZPR oraz przedstawiciele ze środowisk
niezależnych, jak Geremek, Stelmachowski czy Bugaj. Gdyby kwietniowo-majowe
strajki osiągnęły większą skalę, służyłyby za czynnik uwiarygodniający tę
koncepcję, gdyż wedle niej powinna być zrealizowana jako element wywalczony
przez społeczeństwo.
Mieli za sobą media
Przejście warszawskich elit opozycji politycznej na
stronę komuny określono mianem „porozumienia” zamiast zwyczajnej zdrady.
Próbowaliśmy jeszcze przekonywać, że ten układ to ratowanie komuny, a nie
szansa dla Polski, ale ci co zdradzili byli głośniejsi i mieli za sobą media.
To tragiczne, ale w tym okresie to liderzy tzw. konstruktywnej opozycji
straszyli Polaków jakąś wyimaginowaną interwencją sowiecką, gdy tymczasem
przebywający (latem 1988 r.) w Polsce Gorbaczow oświadczył na spotkaniu z
przywódcami partii komunistycznej, że skazani są na rychłe „dogadanie się” z
opozycją, zanim wszyscy dowiedzą się o planowanym zjednoczeniu Niemiec.
Wówczas, jak stwierdził – Polacy uznają, że jest to sygnał do wolności i
przeprowadzą rewolucję, która zmiecie polskich komunistów.
To zadziwiające, ale zaczął się wówczas wyścig o obronę
oblicza komunizmu w Polsce i Europie. Wszyscy oglądaliśmy Michnika, Kuronia,
Geremka czy Mazowieckiego, którzy rozpływali się w przyjacielskich uściskach z
Kiszczakiem i Jaruzelskim, a Ciosek z organizatora bojówek ubeckich napadających
na spotkania opozycjonistów w Warszawie przeistoczył się w kolesia do kielicha
dla Michnika i Wałęsy.
Ci, co próbowali ostrzegać przed zdradą, gremialnie byli
potępiani przez zgodny chór niedawnych sługusów reżimu, a teraz nagle –
niezależnych dziennikarzy. Jakoś nikt nie chciał zwracać uwagi na to, że biedni
opozycjoniści – popierający ten pakt z komuną nagle stawali się bogatymi
przedsiębiorcami i już nie byli prymitywnymi solidaruchami, a pupilkami
reżimowych mediów i salonów, wytrawnymi znawcami polityki.
Prywatyzacja PRL
Gdy jesienią 1989 roku media i wszelkiej maści
pseudoopozycjoniści zapewniali Polaków o szczerości intencji „dobrych
komunistów”, za kulisami toczyła się rozgrywka, która miała okazać się zgubna
dla Polski. Jedna jej część to wewnętrzne intrygi mające przekonać ludzi, że
się coś zmieniło, a druga – jednocześnie zachować PRL, przetwarzając go w
prywatny folwark, a raczej prywatyzując tak, by wszystko nadal pozostało w
rękach komunistycznych aparatczyków.
Związek zawodowy „Solidarność” miał być jedynie parawanem
dla tego oszustwa. Oto jak jesienią 1988 roku programował przyszłość
„Solidarności” znany „opozycjonista” Janusz Onyszkiewicz:
Najlepiej, by NSZZ „Solidarność” odtworzyła swoje
struktury jedynie na poziomie zakładowym z bliżej nieokreśloną perspektywą
tworzenia struktur ponadzakładowych. W tej sytuacji moglibyśmy utrzymać
całkowicie kontrolowane przez nas RKW i KKW…
Tak więc rola „Solidarności” została z góry określona
przez tzw. warszawskie elity polskiej opozycji jeszcze przed „okrągłym stołem”.
Związek miał być tylko strukturą zakładową, a rolę koordynatora regionalnego
czy przedstawicielstwa zagranicznego związku zapewnić miała „warszawska elita”.
Pełna kontrola nad odradzającą się „Solidarnością” potrzebna była jako karta
przetargowa do gry politycznej przy „okrągłym stole”.
Potrzeba współrządzenia z komunistami była tak silna, że
większość tych tzw. opozycjonistów stała się szulerami, którzy dla własnej
korzyści na szalę rzucali przyszłość „Solidarności” i Polski. Ówczesna
propaganda dzielnie wspierała ich koncepcje, które prowadziły do
ubezwłasnowolnienia odradzającego się wolnego społeczeństwa.
Grali o swój los
Na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego” z 30.04.
1989 roku Stefan Bratkowski w artykule „Gramy o swój los” napisał:
Solidarność Walcząca zamienia się w „Solidarność”
walczącą z „Solidarnością”, a hasła
bojkotu wyborów nazwał nieodpowiedzialnymi
w sytuacji, gdy Polacy muszą udowodnić i światu, że naprawdę chcą demokracji.
Podobnie obraźliwe słowa wobec Solidarności Walczącej,
łączące nas i naszych sympatyków z tzw. betonem partyjnym padały również na
wiecach (we Wrocławiu, z ust Karola Modzelewskiego), z ambon niektórych
kościołów i głośników Radia Wolnej Europy.
Nasza odpowiedź
Przypomnijmy, że wtedy, gdy po stanie wojennym Redaktor
Bratkowski pisał „Co robić w sytuacji gdy nic się nie da zrobić”, wtedy gdy
Przewodniczący Związku podpisywał się „Kapral Wałęsa” i mówił, owszem, o
pluralizmie, ale nie o „Solidarności”, wtedy gdy liderzy i doradcy Związku
radzili nad samorządami, spółdzielczością czy wersjami paktów antykryzysowych –
SW od początku – głośno i niezmiennie, w gazetkach i na ulicach żądała
reaktywacji legalnej „Solidarności”. Naszymi hasłami były „Solidarność”, „Wolne
wybory” i „Precz z komuną” –
odpowiadał K. Morawiecki.
Pan Bratkowski się myli – Polacy wcale nie muszą
udowadniać światu, że chcą demokracji. A jeśli już, to na pewno najlepszym
dowodem na to będzie pokazanie, że nie chcą komunizmu i przez bojkot nie godzą
się na pseudodemokrację w jego ramach.
Jest jakaś nieuczciwość, że właśnie te kręgi opozycji i
„Solidarności”, które chciały pójść i poszły dogadywać się z władzą, które przystały
na stawiany im warunek takich mniej więcej wyborów, teraz dla wytłumaczenia się
przed społeczeństwem rzecz całą odwracają, do góry nogami i atakują tych,
którzy wierni są zasadom i polityki nie traktują instrumentalnie.
Nie trzeba było wchodzić w ten kontrakt. Ubiegłoroczne
strajki, gospodarcze załamanie i warunki zewnętrzne w połączeniu z nastrojami w
kraju tak czy tak zmusiłyby Partię do zalegalizowania „Solidarności”. A tu nie
dość, że nie pytając o zdanie członków podziemnej „Solidarności” – tych
najwytrwalszych – zgodzono się na statut okrojony o prawo do strajku, to na
dobitkę wpycha się nas w wybory, które, niezależnie od wyniku, w oczach świata
uprawomocnią system.
Konia z rzędem temu, kto potem wytłumaczy Francuzom,
Włochom czy Amerykanom, że rząd wyłoniony w wyborach, do których wzywa Wałęsa i
Wajda, Episkopat i Bratkowski nie będzie rządem reprezentującym interesy
Polaków. Już raz, w 1957 r. Kościół i inteligenci polscy wezwali naród do
udziału w niedemokratycznych wyborach, bo do sejmu miało wejść kilkunastu
posłów niezależnych. Przysłużyło się to jedynie Gomułce.
(…) Zalicytowali
trzy bez atu (patrz cytowany art. S. Bratkowskiego) i teraz trzęsą się o wynik,
bo w kartach cieniutko, a przeciwnicy trzymają asy w rękawach i kolty pod
stołem. Ale niech tam, niechby Panom Wałęsie i Bujakowi, Geremkowi i Kuroniowi
udało się zebrać jak najwięcej lew. Tylko na litość, niech nas nie straszą, że
gdy Im te trzy bez atu nie wyjdzie, to będzie nasz solidarnościowy i narodowy
blamaż. Łudzi się nas, że prosta i jedyna droga do pełnej demokracji i
niepodległości to ta karciana rozgrywka. Wielu daje się nabrać, bo to koszt
mały i sumienie czyste. Czasem tylko coś niemile zgrzytnie, gdy słyszymy Lecha
Wałęsę mówiącego na spotkaniu do Generała:
„Mam nadzieję, że już się nie rozejdziemy”. Otóż
rozejdziemy się. Jeśli nie Wałęsa z Jaruzelskim, to Polacy z Wałęsą – odpisywał artykułem „Gramy o los Polski” na
łamach biuletynu Solidarności Walczącej, Kornel Morawiecki.
Zbawcza misja
Widmo zasiadania w ministerialnych fotelach działało już
wtedy jak opium i nie sposób było powstrzymać spragnionych sławy i chwały
byłych bohaterów przed ślepym parciem do bratania się z dotychczasowym wrogiem.
Jak w amoku prawie wszyscy rzucili się do udowadniania zbawczej misji Kiszczaka
jako jedynej słusznej drogi i nikt nie chciał nawet słuchać o innych szansach i
możliwościach dla Polski.
Szło nowe
A tymczasem komuniści przyparci byli do ściany i to oni
pośpiesznie próbowali zawrzeć pakt gwarantujący im bezpieczeństwo i dobrą pozycję
w nowych warunkach politycznych.
W listopadzie 1988 roku rzecznik radzieckiego MSZ
Gierasimow zapowiedział zwolnienie w ciągu trzech lat wszystkich więźniów
politycznych w ZSRR, a Helmut Kohl, przemawiając w Luksemburgu (po powrocie z
ZSRR) wezwał EWG do otwarcia się na kraje Europy nie należące do tej
organizacji (wymienił tu Czechosłowację, Polskę, NRD i Ukrainę). Kohl nie mówił
jeszcze o zjednoczeniu Niemiec ponieważ sprzeciw zgłaszała Wielka Brytania i
Francja, ale mówił już o Wspólnej Europie z państwami bloku wschodniego. Rząd
węgierski debatował o wprowadzeniu systemu wielopartyjnego, a Litwa, Łotwa i
Estonia jasno stawiały kwestię uniezależnienia się od ZSRR.
Gdy Rzecznik Departamentu Stanu Redman oświadczył, że
narody łotewski, litewski i estoński pozbawiono ponad 40 lat temu możliwości
korzystania z podstawowych praw człowieka i przypomniał, że Stany
Zjednoczone nie uznają aneksji krajów bałtyckich przez ZSRR oraz stwierdził, że
narody te mają pełne prawo domagania się zadośćuczynienia za doznane krzywdy –
Lech Wałęsa i Adam Michnik sprzedawali Polskę Kiszczakowi w Magdalence.
Przypomnieć hierarchię wartości
Za obecny stan rzeczy odpowiedzialne są nie tylko osoby i
organizacje polityczne uczestniczące w akcie zdrady, ale i też wszyscy – bez
wyjątku – ci, którzy umacniali ten system przez ostatnie 24 lata, świadomie
korzystając z profitów, jakie zagwarantował im układ okrągłego stołu.
Jeśli chcemy żyć uczciwie i mieć sprawiedliwe i
bezpieczne państwo, to musimy odrzucić system polityczny, którego fundamentem
jest zdrada elit części opozycji w Polsce w 1989 roku. Przed nadchodzącymi
wyborami musimy sobie przypomnieć zasadnicze fundamenty istnienia państwa i
hierarchię wartości. Najpierw jest Naród, następnie terytorium, a potem dopiero
władza, której obowiązkiem jest zapewnić bezpieczeństwo i jakość życia w
granicach państwa polskiego.
Andrzej
Kołodziej
lipiec
2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz