Obserwowałem wczorajszą (5 listopada) dyskusję w TVRepublika. Łukasz Warzecha i Bronisław Wildstein logicznie i rozsądnie przedstawili zagrożenie bezpieczeństwa manifestacji w dniu Święta Narodowego: wystarczy kilku przypadkowych bandziorów – tacy zawsze się przyplączą – a policja przystąpi do akcji na wielką skalę, przegoni precz tysiące spokojnych manifestantów i nie dopuści ich nawet do pomników, pod którymi chcieliby złożyć kwiaty (tak było !!! w zeszłym roku), i rozpocznie się wielka i długotrwała kampania medialna przeciwko FASZYSTOM; na to opozycja odpowie kontrkampanią przeciwko PROWOKATOROM.
Tymczasem mało kto mówi, że do PROWOKACJI już doszło. Prowokacji zbrodniczej, perfidnie zorganizowanej przez rząd Tuska, za co i on i jego pomagierzy powinni stanąć przed sądem karnym, bo jest to, o ile pamiętam sformułowanie kodeksowe, sprowadzenie zagrożenia życia, zdrowia i mienia na skalę masową. Mam na myśli oczywiście samo zwołanie ''szczytu klimatycznego'' w Warszawie w okresie zwyczajowych i chyba nawet konstytucyjnych w tym czasie uroczystości patriotycznych, a tym samym jawne, oficjalne (bo państwowe) zaproszenie do stolicy Polski bojówek ekologów, globalistów i innych zboczeńców. Ma rację Warzecha, gdy ocenia na 5 procent prawdopodobieństwo awantury wywolanej przez zwykłego bandziora (czy nawet, powiedziałbym łagodniej, chuligana). Prawdopodobieństwo napaści na manifestantów takiej lewackiej bojówki, czy to rodzimego chowu, czy to przywiezionej na zaproszenie rządu RP z ''europy'', graniczy z PEWNOŚCIĄ.
Zuchwałość i cynizm tej prowokacji nie mają chyba precedensu ani w ciągu ostatnich 24 lat, ani za komuny. Jedyne, co by się dało porównać, to prowokacja grudniowa w 1970 roku, kiedy to w środę wieczór władza zachęcała robotników, by nazajutrz przyszli do pracy, a we czwartek rano strzelała do nich jak do kaczek. Prawda, że tym razem raczej nie będzie strzelania do manifestantów, ale osób zagrożonych napaścią bojówek i policji będzie może nawet więcej niż w pamietnym grudniu '70.
Odpowiednikiem prowokacji, jakiej dopuścił się ostatnio Tusk (jeśli godzi się w tej sprawie snuć fantazje literackie) byłoby zaproszenie w 1981 roku przez Jaruzelskiego na uroczystości upamiętniające kampanię wrześniową zasłużonych kombatantów NKWD, w szczególności tych, którzy mordowali Polaków w Katyniu. Ale Jaruzelski, skądinąd jeden z głównych sprawców masakry grudniowej 1970, w 1981 na taka prowokację jednak nie poszedł. Nie był aż tak bezczelny.
W. Kalinowski, Klub Myśli Pozytywnej, Radio JUTRZENKA (Warszawa 99,5 fm)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz