Wielu z nas ma poczucie rozmijania się oficjalnych statystyk z rzeczywistością. Tzw. ekonomiści, rządzący tłumaczą nam wówczas, iż to nasze subiektywne poczucie, a statystyki są realnością. Otóż o ile sama statystyka jest nauka ścisłą, o tyle wnioskowanie - w wykonaniu polityków, dziennikarzy itp już nie, a poczucie fałszowania statystycznego jest zatem uzasadnione.
Dokonując zakupów w sklepie, zwykli obywatele widzą znaczący wzrost cen. Jeszcze nie tak dawno wydawali np.10 zł w sklepie, a dziś za te same towary 15-20 zł. W tym samym czasie słyszą, iż inflacja wynosi 1-2% albo wręcz iż mamy deflację. Jak to jest możliwe? Zapytany Główny Urząd Statystyczny ws. sposobu liczenia inflacji wyjaśnił, iż do liczenia wskaźnika inflacji przyjmuje się ceny ponad 1800 produktów w tym np. zestaw kina domowego. Oczywiście, nie wykluczam iż są obywatele którzy kupują zestawy kina domowego, ale większość raczej nie ma tego rodzaju wydatków. A zatem zestaw produktów do liczenia inflacji jest nieco inny niż struktura konsumpcji wielu grup społecznych. Niezależnie od powyższego, sama zasada porównania zmiany cen może prowadzić do błędnych wniosków. Według statystyk ceny wielu produktów ulegają obniżeniu np. laptopów, internetu mobilnego itp. Rzeczywiście ten sam laptop, który niegdyś kosztował np. 3000 zł, dziś kosztuje o połowę taniej. Z kolei oferta np. 15 GB mobilnego internetu za 60 zł, dziś kosztowałby ok. 30-40 zł. Oficjalnie zatem wykaże się spadek cen. W rzeczywistości, konsument wydaje tyle samo. Dlaczego? Bo wymagania sprzętowe i programowe w międzyczasie uległy zmianie, i te same 15 GB internetu które użytkownikowi wystarczało, dziś może okazać się dwukrotnie za małe. Zatem zmiana cen nie jest w tym wypadku rzeczywistym miernikiem i wskaźnik zmiany cen prowadzi do mylnych wniosków.
Z oświadczeniami na podstawie danych statystycznych należy być ostrożnym. Najniższe bezrobocie od 14 lat, 10,4% stopy bezrobocia - np. niedawno ogłosiła premier Ewa Kopacz. Niby suche liczby, obiektywne, a w rzeczywistości.... Po pierwsze był już okres w 2008 roku w którym oficjalna stopa bezrobocia była niższa, a było to 7 a nie 14 lat temu. Ponadto oficjalna stopa bezrobocia nie jest obiektywnym miernikiem, gdyż można łatwo ją manipulować? Wystarczy zmienić kryteria bezrobocia lub uprawnienia bezrobotnego. Dziś bezrobotny ma niewielkie czasowe uprawnienia, po 6-12 miesiącach traci prawo do zasiłku, a okres bezrobocia nie zalicza się do okresu emerytalnego. Zatem część osób nie rejestruje się, części odmawia się rejestracji a w rezultacie oficjalna stopa bezrobocia jest niższa niż w rzeczywistości (z tego powodu o ok. 3%). Ponadto niewielkie uprawnienia bezrobotnego, powoduje iż część osób wypychanych jest do sfery jednoosobowej działalności gospodarczej. W teorii ci ostatni są zatem aktywni ekonomicznie, nawet jeżeli przez wiele miesięcy nie mają żadnego zlecenia, żadnych dochodów, nie wlicza się ich do bezrobotnych. Czy wielu z nich nie można uznać za faktycznych bezrobotnych?
Jak wyciąganie wniosków statystycznych bywa mylące niech świadczą wskaźniki produktu krajowego brutto. Rząd PO-PSL przez lata szczycił się zieloną wyspą, dodatnimi wskaźnikami PKB. Ministerstwo Finansów twierdzi wręcz, iż skumulowany wzrost PKB wyniósł 23,8%. Gdyby uwzględnić dane nominalne wzrost wyniósłby ok. 47% (z 1,17 do 1,7 bln zł). Jednak obraz ten przedstawia się inaczej, gdy PKB liczymy nie w złotówkach, ale w walutach wymienialnych. Przyjmując np. średni kurs NBP z końca roku, to liczony w dolarach PKB wzrósł w okresie 7 lat zaledwie nominalnie 2,3%, a liczono w Euro - nominalnie o 23,9%. Jeżeli uwzględnić także wskaźniki inflacji dla tych walut, to okazuje się PKB w dolarach zmalał, a w Euro wzrósł nieznacznie. Do tego warto dodać, iż obecnie wlicza się w PKB dochody z prostytucji, narkotyków i przemytu (podczas gdy w przeszłości tego nie czyniono). Uwzględniając ostatnie zmiany legislacyjne także dopalacze staną się dodatkowym wektorem gospodarczym. A zatem wyciąganie wniosków dot. dodatniego rozwoju gospodarczego Polski w latach 2007-2015 jest nieuzasadnione.
A zatem nie dajmy się zwieść rzekomymi danymi makroekonomicznymi ogłaszanymi przez rządzących, bo wystarczy zmienić sposób liczenia, by uzyskać zupełne inne dane.
Jak wyciąganie wniosków statystycznych bywa mylące niech świadczą wskaźniki produktu krajowego brutto. Rząd PO-PSL przez lata szczycił się zieloną wyspą, dodatnimi wskaźnikami PKB. Ministerstwo Finansów twierdzi wręcz, iż skumulowany wzrost PKB wyniósł 23,8%. Gdyby uwzględnić dane nominalne wzrost wyniósłby ok. 47% (z 1,17 do 1,7 bln zł). Jednak obraz ten przedstawia się inaczej, gdy PKB liczymy nie w złotówkach, ale w walutach wymienialnych. Przyjmując np. średni kurs NBP z końca roku, to liczony w dolarach PKB wzrósł w okresie 7 lat zaledwie nominalnie 2,3%, a liczono w Euro - nominalnie o 23,9%. Jeżeli uwzględnić także wskaźniki inflacji dla tych walut, to okazuje się PKB w dolarach zmalał, a w Euro wzrósł nieznacznie. Do tego warto dodać, iż obecnie wlicza się w PKB dochody z prostytucji, narkotyków i przemytu (podczas gdy w przeszłości tego nie czyniono). Uwzględniając ostatnie zmiany legislacyjne także dopalacze staną się dodatkowym wektorem gospodarczym. A zatem wyciąganie wniosków dot. dodatniego rozwoju gospodarczego Polski w latach 2007-2015 jest nieuzasadnione.
A zatem nie dajmy się zwieść rzekomymi danymi makroekonomicznymi ogłaszanymi przez rządzących, bo wystarczy zmienić sposób liczenia, by uzyskać zupełne inne dane.
Syntetyczny tekst. Zajalbym sie blizej fenomenem tu juz zasygnalizowanym, ze pomimo wielokrotnego wzrostu realnego PKB w rozwinietych krajach, taki Amerykanin, Niemiec, czy Francuz jakos nie ma dzis kilku domow, pralek, telewizorow, tuzina samochodow itd.. ;-)
OdpowiedzUsuń