Już od ponad kilkunastu lat media lansują propagandową tezę jakoby Polska była beneficjentom netto unijnych funduszy, że z przynależności są same korzyści ekonomiczne. Tymczasem prawda jest całkiem inna. Portal wtemacie24.pl właśnie opisał mechanizm jak UNIA ZARABIA NA POLSCE
Drenaż mózgów
Wszyscy kojarzymy Unię Europejską przede wszystkim z jej czterema podstawowymi wolnościami, tj.: wolnościa przepływu towarów, osób, usług oraz kapitału. Dla zwykłych obywateli najistotniejsza jest ta druga, bo zakłada ona prawo do podróżowania po całej UE bez jakichkolwiek ograniczeń. Dzięki układowi z Schengen do większości krajów wjedziemy bez żadnych kontroli granicznych. To prawo do przepływu osób w prosty sposób wiąże się z prawem do zmiany miejsca zamieszkania.
Jednak nie istnieje w Unii nieograniczona swoboda do zamieszkania w dowolnym kraju, w dowolnym miejscu w całej Wspólnocie. Jako taka dotyczy ona tylko osób zdolnych do pracy i obwarowana jest potrzebą udowodnienia zdolności finansowych do utrzymywania się w państwie przyjmującym. Dlatego Polak, który pojedzie do Niemiec i nie będzie tam pracował po dwunastu miesiącach zostanie po prostu odesłany do Polski. Podobnie w drugą stronę. Czym Polska zapłaciła za taką swobodę? Przede wszystkim tzw. drenażem mózgów. Proces ten polega na przepływie osób dobrze wykształconych z krajów biednych do krajów bogatych (wysoko-uprzemysłowionych). Jego skutki są oczywiście opłakane dla biednych państw, które najpierw przez 15-18 lat inwestują w rozwój i wykształcenie młodych ludzi, ci zaś od razu lub po kilku latach pracy wyjeżdżają za granicę, gdzie będą odprowadzać składki na ubezpieczenia społeczne czy podatki. Dokładnie ta zależność występuje pomiędzy Unią Europejską a Polską. Młodzi, dobrze wykształceni ludzie wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji, gdzie pracują poniżej swoich kwalifikacji, poniżej miejscowych kosztów pracy, ale z wynagrodzeniem wyższym niż to średnie polskie. Kapitał ludzki jest zdecydowanie najcenniejszy i najtrudniejszy do odbudowy.
Jednak nie istnieje w Unii nieograniczona swoboda do zamieszkania w dowolnym kraju, w dowolnym miejscu w całej Wspólnocie. Jako taka dotyczy ona tylko osób zdolnych do pracy i obwarowana jest potrzebą udowodnienia zdolności finansowych do utrzymywania się w państwie przyjmującym. Dlatego Polak, który pojedzie do Niemiec i nie będzie tam pracował po dwunastu miesiącach zostanie po prostu odesłany do Polski. Podobnie w drugą stronę. Czym Polska zapłaciła za taką swobodę? Przede wszystkim tzw. drenażem mózgów. Proces ten polega na przepływie osób dobrze wykształconych z krajów biednych do krajów bogatych (wysoko-uprzemysłowionych). Jego skutki są oczywiście opłakane dla biednych państw, które najpierw przez 15-18 lat inwestują w rozwój i wykształcenie młodych ludzi, ci zaś od razu lub po kilku latach pracy wyjeżdżają za granicę, gdzie będą odprowadzać składki na ubezpieczenia społeczne czy podatki. Dokładnie ta zależność występuje pomiędzy Unią Europejską a Polską. Młodzi, dobrze wykształceni ludzie wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji, gdzie pracują poniżej swoich kwalifikacji, poniżej miejscowych kosztów pracy, ale z wynagrodzeniem wyższym niż to średnie polskie. Kapitał ludzki jest zdecydowanie najcenniejszy i najtrudniejszy do odbudowy.
Dotacje unijne jak w Afryce
Aby zrozumieć system funkcjonowania funduszy UE, należy udać się najpierw do Afryki. Otóż, co kilka lat media i organizacje międzynarodowe „odkrywają na nowo”, że większość pieniędzy z pomocy na rozwój tego kontynentu ląduje w amerykańskich i europejskich kieszeniach. Otóż państwa afrykańskie uzyskują wysokie wsparcie finansowe, jednak w ramach tego wsparcia są zobowiązane dokonywać pewnych inwestycji. Niestety, zazwyczaj tylko zachodnie firmy są w stanie owe inwestycje przeprowadzić (np. budowę infrastruktury). Między innymi w ten sposób pieniądze wracają na Zachód. Czy są jakieś powiązania między Afryką a Unią? Najlepiej świadczy o nich cytat ówczesnej minister rozwoju regionalnego Elżbiety Bieńkowskiej:
„Z każdego euro wpłaconego do Polski Niemcy odzyskują 86 eurocentów. Za to z każdego euro wpłaconego przez Niemcy do krajów Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Słowacja, Czechy, Węgry), odzyskują 125 eurocentów, a więc odzyskują więcej niż wpłacają.„ (od redakcji Serwi21 - dodajmy, że Polska płaci składkę w wysokości ok. 40 centów na każde euro przyznane, czyli jak widać do interesu dopłacamy)
W ten sposób możemy mówić o ekonomicznej dominacji jednych nad drugimi.
Wyprowadzane miliardy.
Warto jeszcze na chwilę wrócić do Afryki. Inną metodą na okradanie tamtejszych państw jest uzyskiwanie przez zachodnie firmy wsparcia na rozwój przedsiębiorstw, a następnie wyprowadzanie całego zysku poza kontynent. Analogia do Polski i UE? Zachodnie firmy zarabiają na unijnej Polsce. Niech świadczy o tym choćby fakt, iż zagraniczne przedsiębiorstwa wyprowadzają z Polski każdego roku nawet do 16 mld euro. Dla porównania cały program 500+ kosztuje nasze państwo ok. 4,5 mld euro rocznie. Jednak obcy kapitał wysysa z Polski pieniądze nie tylko obchodząc prawo krajowe. Jakiś czas temu było głośno o tym, że Lidl i Kaufland (niemieckie sieci handlowe) dostały na bardzo korzystnych warunkach kredyty od Banku Światowego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w łącznej wartości ok. 1 mld dolarów. W jakim celu? Aby wspierać rozwój rynków pracy Europy Wschodniej, czyli de facto, aby mogli otworzyć swoje sklepy nad Wisłą. Zapłaciliśmy i ciągle płacimy w gotówce za wstąpienie do UE.
Biegunka inwestycyjna
By zrozumieć kolejny problem wynikający z przynależności do Unii Europejskiej, należy przenieść się już nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie. Pod koniec lat 70-tych polska gospodarka uległa tzw. przegrzaniu. W rezultacie należało wstrzymać budowy kilkunastu setek inwestycji, stracono przez to ok. 53 mld ówczesnych złotych. Na czym polega problem z funduszami unijnymi? Są one skierowane przede wszystkim na budowę infrastruktury, nie zaś na inwestycje w kapitał ludzki czy faktycznie w rynek pracy. Oczywiście, jest potrzeba budowy dróg czy choćby aquaparków lub nowoczesnych instytutów badawczych. Na to Unia daje pieniądze (zazwyczaj mocno ponad połowę budżetu danego przedsięwzięcia), jednak na utrzymanie z Unii nie można oczekiwać ani centa, ani grosza. Problem z innowacyjnością pojawia się właśnie w tym punkcie. Uczelnie otrzymują pieniądze na nowoczesne instytuty badawcze, jednak później nie stać ich na zatrudnienie odpowiedniej kadry. Przypomina to patologię polskiej służby zdrowia, gdy w szpitalu jest sprzęt, ale limit przyjęć się skończył i stoi on nieużywany. Należy sobie także uświadomić, że w interesie zachodnim jest rozbudowa w Polsce sieci dróg oraz zapewnienie minimalnie dostatecznego poziomu życia. W innym przypadku rozmiary emigracji byłyby na tyle duże, iż zachodnie rynki pracy mogłyby się załamać. Warto również zwrócić uwagę, iż perspektywa „zgarnięcia” z UE 80-90% pieniędzy na jakieś przedsięwzięcie tworzy presję społeczną skutkującą zadłużaniem się samorządów (powoli zaczyna się to stawać poważnym problemem). Można ten proces porównać z promocją w hipermarkecie, gdy człowiek przyciągnięty niską ceną kupuje produkty, których wcale nie potrzebuje.
Należy wreszcie zdać sobie sprawę, że Unia Europejska nie jest organizacją charytatywną, a zachodnie państwa i firmy nie dopłacają do programów rozbudowy infrastruktury w Polsce, bo nas kochają. Oni na tym zarabiają. Dziś już na Zachodzie nikt nie zajmuje się rozmyślaniem o zdobywaniu nowej przestrzeni życiowej, jest to myślenie XX-wieczne. Teraz główna taktyka polega na drenażu mózgów i pieniędzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz