Polityka historyczna jest jednym z kluczowych elementów tzw. soft power, czyli „miękkiej siły”. Pod tym pojęciem rozumie się zdolność danego kraju do zdobywania wpływów, wynikającą z atrakcyjności własnej kultury, historii i wyznawanych ideałów politycznych. We współczesnych czasach jednym z najskuteczniejszych narzędzi opowiadania o własnej historii i kształtowania wizerunku jest kino. Długoletnie zaniedbania polskiego państwa w tej dziedzinie sprawiły, że prawda na temat naszej historii nie jest powszechnie znana, a zniekształcenia i kłamstwa znajdują akceptację wśród światowej opinii publicznej. W ostatnim czasie podejmowane są próby odwrócenia tego trendu. Należy mieć jednak świadomość, że sukces nie nadejdzie szybko i nie osiągnie się go jednym najlepszym nawet filmem. Musi to być raczej ciągły wysiłek wielu środowisk wspieranych przez instytucje państwowe. Realizowane produkcje filmowe nie przebiją się, jeśli ich poziom scenariuszowy, aktorski i techniczny odstawać będzie od zachodniej (i wschodniej) konkurencji. Aktualnie na ekranach kin znajduje się kilka filmów o tematyce historycznej, które silnie oddziałują na widzów i pośrednio przekładają się na odbiór aktualnej sytuacji politycznej.
Katyń po angielsku 11 maja swoją premierę miał film Piotra Szkopiaka „Katyń – ostatni świadek”. Urodzony w Wielkiej Brytanii reżyser pragnął przybliżyć niewygodny dla Anglików fakt ukrywania przed własną opinią publiczną prawdy o sprawcach katyńskiego mordu. Kanwą osadzonego w 1947 roku filmu jest dziennikarskie śledztwo prowadzone w Bristolu przez dziennikarza Stephena Underwooda. Młody Anglik (przekonywująco zagrany przez popularnego wśród młodych widzów Alex’a Pettyfera) stara się rozwikłać zagadkę serii samobójstw popełnianych przez polskich żołnierzy. Po wygranej wojnie nastroje społeczne uległy zmianie – nikomu niepotrzebnych już weteranów brytyjskie władze najchętniej odesłałyby do komunistycznej Polski.
W toku zbierania materiałów Underwood natrafia na ukrywającego się wśród polskich żołnierzy rosyjskiego chłopa Iwana Kriwoziercewa – tytułowego ostatniego świadka katyńskiej zbrodni. Na trop Kriwoziercewa wpada też brytyjski wywiad, który ze wszystkich sił próbuje nie dopuścić do ujawnienia prawdy o Katyniu. Grany przez Roberta Więckiewicza Kriwoziercew jest postacią autentyczną, uciekł przed Armią Czerwoną i znalazł schronienie w II Korpusie. W 1947 roku znaleziono go powieszonego na drzewie. Piotr Szkopiak w swoim filmie wyraźnie stawia tezę, że za jego śmiercią stało infiltrujące brytyjskie służby NKWD. Warto pamiętać, że w tym czasie swoje tryumfy święcił sowiecki agent Kim Philby.
Lekcja historii Sprawnie zrealizowany „Katyń ostatni świadek” jest filmem na wskroś brytyjskim i skierowanym do tamtejszego widza. Reżyserowi już na samym początku ustami Underwooda udaje się streścić sytuację polskich żołnierzy w powojennej Anglii i przedstawić kontekst polityczny, tak aby stał się on zrozumiały dla widzów nie obeznanych z polską historią. W kilku wyrazistych scenach oddaje narastającą niechęć brytyjskiego społeczeństwa do polskich weteranów. Początki produkcji nie były łatwe. W wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Sieci” reżyser przytacza pytanie jednej z brytyjskich producentek na temat ilości osób zabitych w Katyniu. Gdy odpowiedział, że 22 tys. usłyszał: „Tylko? Żydów wymordowano miliony, to czym jest wobec tego parę tysięcy?”.
Mimo tych trudności udało się pozyskać do współpracy sławnego Michaela Gambona, który wciela się w redaktora naczelnego lokalnej gazety i ulega naciskom służb. Piotr Szkopiak obnaża hipokryzję brytyjskiego społeczeństwa, niechęć do polskich weteranów i zagłuszanie prawdy o komunistycznych zbrodniach. W odróżnieniu od „Katynia” Andrzeja Wajdy, który skierowany był raczej do polskiej widowni, Szkopiak pragnie dotrzeć do brytyjskiego społeczeństwa. Reżyser zna Anglię od podszewki – tam się bowiem urodził i wychował. Film przy wszystkich swoich walorach i realnym oddaniu powojennej rzeczywistości wydaje się dość chłodny i stonowany. Z drugiej strony angielsko-polski „Katyń – ostatni świadek” wchodzi do kin w zmienionej sytuacji politycznej. Putinowska Rosja jest na cenzurowanym. Po śmierci Aleksandra Litwinienki i ataku chemicznym na Siergieja Skripala widok mówiącego po rosyjsku brytyjskiego zabójcy nabiera dodatkowych konotacji.
Gwałtowne pogorszenie relacji USA i Wielkiej Brytanii z Rosją otwiera drogę dla koprodukcji osadzonych w czasach zimnej wojny lub nawet współczesnych fabuł obrazujących zmagania wywiadów, w których Polska jest po „dobrej” stronie. Przed zajęciem Krymu w 2014 roku również w Hollywood panował politycznie poprawny reset, a tego rodzaju tematyka nie była w modzie.
Bunt w Sobiborze Równolegle z „Katyniem – ostatnim świadkiem” wszedł do kin „Sobibór”będący rosyjsko-litewsko-niemiecko koprodukcją, w której występują również polscy aktorzy. Film Konstantina Chabienskiego opowiada prawdziwą historię zbrojnego buntu i jedynej w historii II Wojny Światowej masowej ucieczki więźniów z hitlerowskiego obozu zagłady. Sobibór funkcjonował od maja 1942 roku do października 1943 roku przy stacji kolejowej Sobibór na linii Chełm – Włodawa. W obozie prowadzono eksterminację ludności żydowskiej. Niemcy kierowali do niego transporty z gett i obozów pracy w okupowanej Polsce, przede wszystkim z dystryktu lubelskiego. W Sobiborze mordowani byli Żydzi austriaccy, czescy, francuscy, holenderscy, niemieccy, słowaccy i sowieccy. Łączną liczbę ofiar szacuje się na 150-250 tys.
Reżyser, a jednocześnie znany aktor Konstantin Chabienski, sam wciela się w przywódcę buntu – sowieckiego porucznika Aleksandra „Saszę” Pieczerskiego, który 23 września 1943 roku wraz z grupą jeńców pochodzenia żydowskiego trafia do Sobiboru i niebawem staje na czele grupy przygotowującej masową ucieczkę. Ukazany przez Chabienskiego niemiecki obóz to piekło na ziemi. Już pierwsze sceny uderzają widza okrutnym realizmem. Witani przez obozową orkiestrę holenderscy Żydzi zostają poddani selekcji – kilku mężczyzn trafi do komanda roboczego. Kobietom najpierw obetną włosy, a później zagazują je w komorach gazowych. Ostatnia rzeczą jaką zobaczą będzie trupia twarz komendanta obozu Karla Frenzela (Christopher Lambert) w przeszklonym okienku. Dla wszystkich więźniów Sobibór jest tylko odroczonym wyrokiem śmierci. Esesmani to chciwi sadyści czerpiący przyjemność z torturowania i poniżania więźniów. Jedni ćwiczą na więźniach celność strzałów, inni katują pejczem. Scena, w której esesmani urządzają sobie nocne wyścigi zaprzęgów, a okładanych batami więźniom przypada rola koni, mocno zapada w pamięć i staje się symbolem obozowego okrucieństwa.
Wielka ucieczka Dysponujący wojskowym doświadczeniem Pieczerski staje się naturalnym przywódcą konspiracji i symbolem walki o godność w beznadziejnych okolicznościach. W dniu planowanej ucieczki powstańcom udaje się zwabić większość esesmanów do warsztatów i tam ich zabić. Chabienski świadomie ze szczegółami pokazuje brutalną śmierć esesmanów – czyniąc z niej akt zemsty i sprawiedliwości, a jednocześnie niebezpiecznie zbliżając się do granicy epatowania przemocą. Kulminacją filmu jest oczywiście walka z załogą obozu i masowa ucieczka więźniów. Spośród blisko 600 osadzonych około 300 przedostanie się za bramę obozową. Zdziesiątkują ich miny i serie z wież strażniczych, zanim dotrą do pobliskich lasów. Wojnę przeżyje czterdziestu sześciu uciekinierów. Sam Pieczerski trafi do batalionu karnego Armii Czerwonej i do końca życia nie zostanie uhonorowany za swój czyn.
Komendant obozu Karl Frenzel, który w powojennych procesach w Niemczech Zachodnich uznany został winnym zamordowania dziewięciu osób i współudziału w zamordowaniu 150 tys., usłyszał wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Po odsiedzeniu 15 lat został jednak zwolniony i w domu spokojnej starości pod Hanowerem dożył do 1996 roku.
Zachodnie standardy i wschodnie intencje Siłą filmu jest nie tylko realizm, z jakim przedstawiono tragiczne losy więźniów, ale także budowane wedle wszelkich kanonów kina zachodniego napięcie. Pod względem technicznym (praca kamery, choreografia, montaż) film nie ustępuje amerykańskim produkcjom, a między innymi dzięki wykorzystaniu oryginalnych języków przebija je autentycznością – w tym również brytyjsko-jugosłowiańską „Ucieczkę z Sobiboru” (1987 r.). Przekonująca kreacja aktorska Chabienskiego (wcześniej wystąpił w 62 filmach, zagrał m.in. Kołczaka w „Admirale”) kontrastuje z wypadającym poniżej oczekiwań Christopherem Lambertem.
„Stworzyliśmy wzruszający film, o ludziach, którzy przeszli piekło i cudem uniknęli śmierci” – powiedział reżyser Konstantin Chabienski na spotkaniu z dziennikarzami. I trudno się z nim nie zgodzić. Niepotrzebne wydają się pojawiające się w niektórych konserwatywnych mediach uwagi o rosyjskim patosie i sowieckich naleciałościach – film przypomina o niemieckich zbrodniach i braku adekwatnej kary.
Odrębną kwestią jest fakt, że akurat teraz tego rodzaju film (niezależnie od intencji i motywów reżysera) poprawia aktualnie fatalny wizerunek Rosji i wpisuje się w tezę o rosyjsko-izraelskim zbliżeniu. W odczuciu wielu Żydów to Armia Czerwona niosła wyzwolenie, a przynajmniej wybawienie od śmierci. Obecność premiera Izraela Benjamina Netanjahu podczas tegorocznej Parady Zwycięstwa w Moskwie zdaje się to potwierdzać. To, że komunistyczna Rosja zniewalała całe narody i przez dziesięciolecia mordowała miliony niewinnych ludzi, nie pasuje do tego schematu. Co więcej, w obliczu bezmiaru zbrodni Holocaustu cierpienia innych narodów mogą wydawać się w Izraelu mniej ważne i rodzić pokusę relatywizacji. W kontekście doznanych cierpień, rodzić się może także tendencja do zwalczania wszelkich zagrożeń ze zdwojoną siłą. Traumatyzowana od lat przez kino historia Zagłady utwierdza szczególnie zachodniego widza w przekonaniu o jej absolutnej wyjątkowości, co w połączeniu z brakiem podobnych filmów poświęconych cierpieniom innych narodów i ograniczonej wiedzy historycznej zawęża obraz niemieckich zbrodni dokonanych podczas II Wojny Światowej.
Polscy bohaterowie Indywidualne bohaterstwo w obliczu zagrożenia życia jest tematem wręcz archetypicznym i jednym z najbardziej nośnych motywów filmowych. Losy rotmistrza Pileckiego są materiałem na kilka produkcji kinowych. Podobnych postaci znajdziemy w naszej historii wiele. Filmy, które o nich powstaną, nie mogą jednak odbiegać standardem (scenariusz, montaż, efekty) od produkcji światowych, inaczej łatwo jest zmarnować potencjał. Do tematów mówiących o polskim bohaterstwie i ukazujących szerszy kontekst historyczny bez wątpienia należy kampania wrześniowa, Dywizjon 303, Powstanie Warszawskie i mająca chyba największy potencjał międzynarodowy bitwa o Monte Cassino. Duża międzynarodowa koprodukcja z amerykańskim udziałem opowiadająca o walkach aliantów we Włoszech mogłaby osiągnąć konieczny rozmach i zapewnić sukces komercyjny.
Nie zapomnijmy, że jednym z najlepiej zagranych polskich generałów był gen. bryg. Stanisław Sosabowski, w którego wcielił się Gene Hackman w wojennym klasyku „O jeden most za daleko” (1977). Losy generała Sosabowskiego mogłyby posłużyć za scenariusz osobnego dramatu biograficznego – niestety byłby to gorzki film, szczególnie jeśli chodzi o odebranie mu dowództwa 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej i spędzone w Anglii lata powojenne.
Należy mieć przy tym świadomość, że przemysł filmowy jest obszarem bardzo ryzykownym i posiadanie know-how nie jest tylko pochodną zaangażowanych środków. Szczególnie kino historyczne wymaga sporych nakładów, a przyzwyczajony do wysokobudżetowych produkcji widz szybko wyłapuje wszystkie błędy techniczne. Wydaje się, że kwotę graniczną, od której można realizować widowiskowe filmy historyczne stanowi 25 milionów złotych, co na warunki zachodnie jest kwotą skromną. Kosztująca 27 milionów złotych „Bitwa Warszawska” pomimo dobrych zdjęć Sławomira Idziaka, zaangażowania 3,5 tys. statystów i zasadniczo udanych, finalnych scen batalistycznych nie spełniła pokładanych oczekiwań. Główną przyczyną negatywnych ocen filmu był niestety słaby scenariusz oraz rozbijające napięcie wątki kabaretowe.
Tańsze o 2 miliony złotych, opowiadające o Powstaniu Warszawskim „Miasto 44” z 2014 r. było obok wstrząsającego „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego jedynym polski filmem po 1989 roku, który z rozmachem opowiadał o II Wojnie Światowej. Obraz Jana Komasy charakteryzował się nowoczesnym montażem i sprawnym zastosowaniem efektów specjalnych. Film został pozytywnie odebrany szczególnie przez młodszych widzów i na fali sukcesu serialowego„Czasu Honoru” rozbudził zainteresowanie Powstaniem Warszawskim. Premiera odbyła się na Stadionie Narodowym przed 15 tysięczną widownią, a film – w bezkompromisowy sposób ukazujący niemieckie zbrodnie – został w 2015 pokazany w niemieckiej telewizji publicznej ZDF w dobrym czasie antenowym. „Miasto 44” oglądało milion widzów, co jest liczbą niemałą zważywszy na tak „niewygodny” temat. Dla porównania kryminał Tatort na ARD zobaczyło w tym czasie 6 milionów widzów.
Lotnicze premiery W tym roku oczekiwane są premiery dwóch filmów poświęconych zmaganiom polskich pilotów podczas Bitwy o Anglię. W wyczekiwanym „Dywizjonie 303”w reżyserii Wiesława Saniewskiego i Denisa Delicia wystąpią znani polscy aktorzy. W postać polskiego asa myśliwskiego Jana Zumbacha wcieli się Maciej Zakońscielny, a Piotr Adamczyk zagra Witolda Urbanowicza – dowódcę Dywizjonu 303. Natomiast już we wrześniu do kin w Wielkiej Brytanii trafi anglojęzyczna produkcja „Hurricane: Squadron 303” ( „303. Bitwa o Anglię”) w reżyserii Davida Blaira. W filmie zagra również Marcin Dorociński.
Kluczowe znaczenie dla powodzenia obu produkcji będzie miała jakość zdjęć lotniczych i komputerowych efektów specjalnych. Realizacja wspartych efektami pirotechnicznymi zbiorowych scen batalistycznych na wysokim poziomie stanowi główny element kosztów każdego filmu wojennego. Koszt wypożyczenia realnych samolotów, np. Spitfire’a, jest niebotyczny: na zachodzie może on dochodzić do 10 tys. dolarów za godzinę. W filmach lotniczych choreografia walk powietrznych stanowi dodatkowe wyzwanie, szczególnie że młodzi widzowie „znają” tematykę z realistycznych symulacji komputerowych i wysoko stawiają poprzeczkę swoich oczekiwań. Można mieć nadzieje, że obie produkcje nie będą odbiegały poziomem od „Ciemnoniebieskiego świata” Jana Svěráka. Zrealizowany w 2001 roku za 8 milionów dolarów film był czesko-niemiecko-brytyjską koprodukcją i skutecznie sławił czeskich lotników podczas Bitwy o Anglię. Do dziś uważany jest za jeden z lepszych filmów lotniczych i stanowi dowód ambitnej polityki historycznej, którą warto naśladować.
Zespół Reduty Dobrego Imienia
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz