22 grudnia pojechałem z Warszawy do Trójmiasta. Wyjazd o 6.35. Miałem nadzieję, że zobaczę supernowoczesny pociąg Pendolino, ale niestety był to zwykły Intercity. Jechał 2 godz. 58 minut (jak się okazuje tyle samo co Pendolino). Zatem na czym polega korzyść z superszybkiego pociągu o prędkości 250 km/godzinę, skoro w ostatecznym rozrachunku jedzie tyle samo co zwykły pociąg? Żeby był śmieszniej w latach 80 i 90, pociąg do Gdańsku jechał niewiele dłużej (według rozkładu 3 godz. 23 minuty), ale dobre i 25 minut.
Liczyłem na dobry poczęstunek, ale się zawiodłem: Kawa, Herbata, woda mineralna? A gdzie putinka (o herbatnikach nie wspominam). Czyżby nie było już solidarności z polskimi producentami jabłek?
W podróży powrotnej (też IC) słyszę komunikat przez megafon. Zbliżamy się do stacji Iława Główna. Planowany czas przyjazdu 13.37. Moment jest po 17,00, może trend czasu się odwrócił i czas się cofa. Spoglądam na zegar w przedziale i już nic nie rozumiem, wskazuje że jest już po 18.00, może czas się nie cofa, ale przyspiesza. Po chwili się uspokajam "Przepraszam planowy czas przejazdu 17,37".
Patrzę na bilet. Zazwyczaj bywało tak, że im dłuższa trasa, tym większa cena. 2 miesiące temu jechałem do Gdańska, zapłaciłem 89 złotych za 467 km. Teraz pojechałem Także Intercity niecałe 330 km a bilet kosztował 126 złotych czyli o 37 złotych więcej za prawie 140 km mniej. Zrozumie te paradoksy kto może. 126 zł to niezła kwota, czy należy się dziwić iż pociąg zarówno poranny do Gdańska jak i powrotny był pusty? Miało być wielkie Pendolino, superszybki pociąg, wysoki standard, a wyszło to co wyszło.
Daniel Alain Korona
Daniel Alain Korona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz