28 lipca 2017

Veta Prezydenta Dudy, Zofia Romaszewska, Adam Strzembosz i cień PKWN

Wielokrotnie wskazywaliśmy na fakt, iż historia tzw. opozycji z lat 1980-tych jest zafałszowana, wiele tzw. bohaterów nimi  nie byli, a wielu którzy powinni za takowych zostać uznanych poszło w zapomnienie. Przy okazji veta prezydenta do 2 ustaw reformujących sądownictwo wybiły się 2 nazwiska, które w III RP przedstawiano jako autorytety: Adama Strzembosza i Zofii Romaszewskiej. Portal pink-panther.szkolanawigatorow.pl ujawnia jednak informacje, które ww. postacie ukazują w całkiem innym świetle:


Veta Prezydenta Dudy, Zofia Romaszewska, Adam Strzembosz i cień PKWN.

Kiedy widzę Broniatowskiego z Michnikiem i profesorem Strzemboszem „na barykadach Warszawy” walczących „w obronie niezawisłości sądów” a panią Romaszewską z domu Płońską – w charakterze „doradcy Prezydenta RP” z głosem więcej niż doradczym to mam wrażenie, że ten cały PKWN wcale nie został złożony do grobu. Trochę zajeżdża trupim zapachem, ale nie zamierza opuszczać salonów politycznych. Ktoś spyta, dlaczego tak sobie poczynam bezceremonialnie z nieskazitelnymi autorytetami. 

No to odpowiadam. Zaczęło się to w piątek a może w czwartek. Na manifestacji totalnej opozycji w Warszawie pojawił się na scenie owacyjnie witany jako podpora Rychu Petru, Schetyny, Borysa Budki, premierowej Kopaczowej pan profesor Adam Strzembosz lat 87, Prezes Sądu Najwyższego w latach 1990-1998 na mocy głosowania Sejmu kontraktowego, uczestnik obrad Okrągłego Stołu i założyciel „S” w Ministerstwie Sprawiedliwości w 1980 r. i zagaił przeciwko zamachowi na sądy i trójpodział władzy oraz zwrócił się do Prezydenta RP Andrzeja Dudy :’…by nie ubrudził się przepchniętą przez PiS ustawą o Sądzie Najwyższym…”. A w wywiadzie dla portalu www.natemat.pl powiedział :”… Gdyby na ulice wyszło milion ludzi, na pewno można byłoby powstrzymać te zmiany. Bo wtedy oni, czyli PiS, zorientowaliby się, że wybory są przegrane..”. I że w tej sprawie jest pesymistą. A niepotrzebnie. Na ulice nie wyszedł milion ludzi a Prezydent i tak zawetował.

Pan profesor Strzembosz został przedstawiony zebranym obrońcom demokracji i praworządności jako „ikona” . A oni zakrzyknęli wtedy „cześć i chwała – bohaterom”. Na co profesor Strzembosz odpowiedział kokieteryjnie, iż :”… Nigdy nie przejawiałem odwagi wojskowej, troszkę zostało mi odwagi cywilnej. Jestem tutaj wśród państwa nie dlatego, bym chciał pełnić albo bym włączał się w działalność polityczną, jestem bezpartyjny od urodzenia..” i że :”…są jednak takie chwile, kiedy nie można stać z boku…”. Jasne. Broniatowski, Michnik, Wujec, Wałęsa i Balcerowicz „na barykadach” dla zatrzymania krwiożerczego ministra Ziobry a profesor Strzembosz miałby siedzieć na leżaku pod parasolem?

Po prostu łza się w oku kręci. Znowu kolejny autorytet moralny ratuje naszą nieszczęśliwą Ojczyznę. Niewinny wygląd staruszka w wersji „Wernyhora łagodny” albo „słowiański Gandalf” jednak na mnie nie działa i sięgam do życiorysu człowieka, który faktycznie przy okrągłym stole dogadał się z Kiszczakiem i Jaruzelskim jak ma wyglądać system prawny III RP i system kooptacji do zawodu oraz pilnował, aby ustawy były tak dziurawe jak durszlaki i mętne jak Wisła w Warszawie. I aby sędziowie byli „rozgrzani” i „na telefon”.

Otóż profesor Adam Strzembosz urodził się w roku 1930 czyli w roku 1945 miał lat 15 i nie mógł wpływać na bieg historii ale z pewnością widział, co się wokół niego dzieje. Zwłaszcza w Warszawie.

A trochę się działo. Na przykład kiedy przygotowywał się do matury, w styczniu 1949 r. Jan Rodowicz „Anoda” wyleciał z budynku MBP przez okratowane okno „i się zabił”. A 24 lutego 1949 r. powołana została Komisja Bezpieczeństwa Publicznego przy KC PZPR, w skład której wszedł : Bolesław Bierut prezydent RP i sekretarz generalny PZPR, Jakub Berman i Hilary Minc , których przedstawiać nie trzeba oraz Stanisław Radkiewicz Minister Bezpieczeństwa Publicznego i jego zastępcy: Roman Romkowski (Natan Grynszpan Kikiel), Konrad Świetlik były robotnik, Mieczysław Mietkowski (Mojżesz Bobrowicki), która „zcentralizowała” terror komunistyczny.

W Szczecinie „ogłoszono socrealizm w literaturze” a otoczony przez „siły bezpieczeństwa” kpt. Zdzisław Broński „Uskok” szef lubelskiego Inspektoratu WiN –popełnił samobójstwo. Miało to miejsce w dniu 21 maja czyli w trakcie matury akuratnego Adasia Strzembosza. W dniu 5 czerwca 1949 r. samobójstwo pod więzieniem na Rakowieckiej popełniła kpt. Emilia Malessa bo uwierzyła „słowu honoru” Różańskiego –ujawniła członków Komendy WiN. W lipcu pod zarzutem sabotażu zaaresztowano w Elblągu 100 osób. A działacz Stronnictwa Demokratycznego Adam Stroński – dostał karę śmierci. Rok wcześniej, w maju 1948 r. na Rakowieckiej wykonany został wyrok śmierci na Rotmistrzu Pileckim po 2 miesiącach „procesu”.

I bystry chłopaczek Adam Strzembosz „bezpartyjny od urodzenia” po maturze nie wybrał się na medycynę, leśnictwo czy weterynarię albo budowę mostów tylko – pojechał do Krakowa aby rozpocząć studia prawnicze. Kiedy prawo było bezprawiem i szyderstwem z prawa a systemem bezprawia zarządzali bandyci i zdrajcy oraz socjopaci.

Magisterkę z prawa zrobił już w Warszawie w 1953 r. kiedy stalinizm szalał w najlepsze: Prymas Wyszyński zniknął bez wieści a tysiące porządnych Polaków ginęło i traciło zdrowie w aresztach i więzieniach.

A Adaś otrzymał nakaz pracy w centrali ZUS i robił sobie spokojnie aplikację sędziowską (1956-1958), kiedy tysiące niedobitych Żołnierzy AK i Chłopów walczących z kołchozami – wychodziło z więzień i trafiało na mur: brak pracy, brak mieszkania, brak pieniędzy, zakaz zameldowania np. w Warszawie. Wielu wychodziło jako inwalidzi.

Magister Adam Strzembosz tymczasem w 1958 r. został asesorem sądowym a w 1961 r. sędzią Sądu Powiatowego Warszawa Praga a w historycznym roku 1968 r. , kiedy porządni ludzie wylatywali ze studiów i z roboty, mgr Adam Strzembosz zaawansował na Sędziego Sądu Wojewódzkiego dla M. St. Warszawa. Nie załapał się nawet przez pomyłkę na zwykłą manifestację uliczną i łapanki UB.

Może dlatego, że wysoko oceniał swoją rolę w społeczeństwie – w 1963 r. załapał się do Zakładu Kryminologii Polskiej Akademii Nauk założonej na wzór radziecki – do profesora Stanisława Batawii, który tuż po wojnie był członkiem Prezydium Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich a w latach 1951-1954 – konsultantem w zakresie psychiatrii sądowej w Ministerstwie Zdrowia. A za „środkowego Gierka” w 1974 r. rozpoczął dodatkowo pracę w placówce badawczej Ministerstwa Sprawiedliwości czyli w Instytucie Badania Prawa Sądowego. W 1980 r. otrzymał stopień docenta.

Od chwili ukończenia studiów w zakresie prawa komunistycznego piął się nieustannie w górę tegoż komunistycznego wymiaru niesprawiedliwości. Podobno zawsze był bezpartyjny czyli „nie interesował się polityką”. Czyżby nawet nie słuchał Radia Wolna Europa? W 1980 r. nagle mu się odmieniło i został „założycielem Solidarności w Ministerstwie Sprawiedliwości”.

Ja już od lat mam spore wątpliwości co do tego, czy to o „interesy umęczonej klasy robotniczej” chodziło takim „piewcom antykomunizmu” jak czerwony książę Michnik czy II sekretarz Komitetu Uczelnianego PZPR (18 lat) derogi Bronisław G. kiedy w sierpniu 1980 r. „zamachnęli się na Gierka”. A już „przyłączenie się do robotniczego buntu” takiego „buntownika” jakim był przez lata Adam Strzembosz wręcz zapala czerwone światło.

Dalej było standardowo. W stanie wojennym wyrzucili pana Adama Strzembosza z Ministerstwa Sprawiedliwości i z posady Sędziego Wojewódzkiego. Znaczy: był szykowany do innych ról. Dostał robotę na KUL i to nie w drukarni tylko normalny etat naukowy i karierę naukową rozwijał bez problemów. Od 1983 r. był już kierownikiem Sekcji Prawa Świeckiego na Wydziale Prawa Kanonicznego. A w 1986 r. tytuł profesora. To się nazywają „represje pełną gębą”.

W 1988 r. wydarzyły się dwie ciekawe rzeczy: w „letnim mateczniku opozycji demokratycznej” czyli w Kazimierzu Dolnym i okolicach, gdzie w letnich domkach cierpiały takie „ikony opozycji” jak Onyszkiewicz, Geremek, pani Staniszkis, Władysław Siła Nowicki, reżyser Zanussi - Profesor KUL Adam Strzembosz urządza „ ogólnopolską sesję poświęconą zagadnieniom reformy prawa karnego”. To było bardzo łatwe do zorganizowania, bowiem KUL ma w Kazimierzu Dolnym sympatyczny dworek- dom wczasowy dla kadry naukowej przy wjeździe do miasteczka.

I już w 1988 r. profesor Adam Strzembosz i inni wielce szlachetni uczestnicy „sesji” jak śp. Prawnik Falandysz czy prawnik Zoll albo Widacki lub „aspirujący” młody doktor Hołda - już wiedzieli, że „będzie wolna Polska”??? Ciekawe, skąd oni mieli tak dobre informacje? Było tam jeszcze wielu prawników jak prawnik Kochanowski czy prawniczka Grześkowiak. Podejrzewam, że już otrzymali wici „od Adasia” , że „Generał będzie zapraszał na rozmowy” i tak jakoś wyszło, że przy Okrągłym Stole szefem Sekcji ds. reformy prawa był pan profesor Strzembosz. Taka to była „samo mianowana reprezentacja prawnicza”.

No a kiedy doszło do „przełomu” w 1989 r. i co prawda „upadł komunizm” ale profesor Strzembosz poinformował nas, że „sędziowie zdekomunizują się sami”.

Minęły lata, tysiące młodych bezrobotnych ludzi, wytworzonych przez Balcerowicza, Lewandowskiego i całą tę ferajnę – zniknęły w czeluściach „systemu penitencjarnego” albo banalnie popełniło samobójstwo lub wyjechało na zawsze.

A profesor Strzembosz z tym swoim gładziutkim czółkiem, nie przeciętym żadną zmarszczką wątpliwości albo, nie daj Boże, poczucia winy za te wszystkie „błędy wymiaru sprawiedliwości III RP” czy za nieukaranych Humerów i im podobnych zakapiorów od mokrej roboty z czasów Stalina pilnuje, żeby nawet jedna cegła w tym prawnym komunistycznym sędziowskim murze – nie została wyjęta. 

W imię czego? W imię oczywiście „prawa doskonałego”. W tym celu buntuje sędziów do nieposłuszeństwa wobec legalnie wybranej władzy. Ciekawe, że nie buntował siebie i innych w roku 1956 albo w 1968 . Czy kiedykolwiek za czasów PRL.

Autorytet prawniczy i moralny z nadania Kiszczaka i Jaruzelskiego stawia sędziów przed alternatywą: słuchać legalnie wybranej władzy ustawodawczej i przepisów przez nią uchwalonych czy – słuchać Adama Strzembosza, emeryta dyszącego samozadowoleniem moralnym i zaangażowanym w jakiś tajemniczy „Fundusz Obywatelski” wspólnie z Zollem i Ewą Łętowską, kolejną ikoną praworządności, która swoje decyzje blokujące cofnięcie przywilejów starym ubekom – uzasadniała przepisem PKWN o rozdziale papieru. O czym publicznie opowiada pan Leszek Żebrowski, który miał nieprzyjemność toczyć boje prawne z tą „ekspertką”.

Jak wiadomo, na „warszawskim majdanie” coś tam się słyszy o jakimś „funduszu obywatelskim”, co to go „trzeba zebrać”. No i okazuje się, że profesor Strzembosz jak jakiś prorok czy inny jasnowidz, już należy do Kapituły Funduszu Obywatelskiego a Komitet Społeczny na Rzecz Funduszu Obywatelskiego zaszczyciły takie osoby jak pani Zofia Komorowska czy pani Barbara Juraszek-Kopacz.

A ten cały Fundusz Obywatelski funkcjonuje przy Fundacji dla Polski , która to fundacja powstała na początku lat 90-tych dzięki takim autorytetom moralnym i wizjonerom jak Bronisław Geremek, Stefan Meller, Andrzej Wajda czy Jerzy Turowicz i „historycy francuscy”. Kasę oczywiście dostarczała Francja, zasadniczo z udziałem Ambasady Francji w RP a wizje mieli – założyciele.

No i tak się to wszystko kręci przez 27 lat: reformy prawa komunistycznego - TAK, ale nie jakieś byle jakie - tylko „doskonałe”. A na to trzeba poczekać. Czasem i 200 lat a my byśmy chcieli w mgnieniu oka za 27 lat. Tak się nie da i to uświadamia nam profesor Strzembosz wzywający Prezydenta Dudę do wetowania ustaw o SN i KRS.

Prezydent Duda zdał sobie chyba sprawę, że wobec takiej siły autorytetu i potęgi wiedzy prawniczej jaką reprezentuje profesor Strzembosz a zwłaszcza wyrażona przez niego nadzieja, że „pojawi się 2 miliony demonstrantów czyli PiS nie został wybrany” - drobny detal, że coś tam jest przegłosowane przez Sejm, nie powinno go zmuszać, żeby dotrzymywał słowa wyborcom.

Zwłaszcza, że jego główny Doradca czyli magister fizyki pani Zofia Romaszewska, drugi wielki autorytet w Ojczyźnie, odradzała mu podpisywanie „ustaw Ziobry”.

Legenda pani Zofii – bohaterki walki o demokrację i wolną Polskę jest tak silna, że na dźwięk jej nazwiska zginają się wszystkie kolana. No, może nie wszystkie po ostatnim występie doradczym u Prezydenta Dudy.

Pani Zofia Romaszewska przejęła „funkcję legendy Solidarności” po ukochanym Małżonku panu Zbigniewie Romaszewskim. I o ile o św. senatorze Romaszewskim trochę wiemy, przynajmniej o pracy zawodowej i działaniach w KOR, to pani Zofia pozostawała do niedawna w cieniu.

A niesłusznie. To osoba wywodząca się z bardzo ciekawej rodziny i środowiska. Wg standardów PRL to pan Romaszewski „dobrze się ożenił” a pani Zofia wręcz popełniła mezalians.

Aby lepiej zrozumieć, w jakim klimacie wychowywała się i czym nasiąkała obecna kultowa Doradczyni Prezydenta RP warto zacząć od fragmentu dzieła Bohdana Urbankowskiego pt. „Czerwona Msza czyli Uśmiech Stalina” tom II str. 154:”…Po zlikwidowaniu- częściowo przy pomocy Niemców, a częściowo własnymi rękoma – polskiej elity politycznej (proces 16, procesy przywódców AK, NSZ, WiN) komuniści mieli przeciwko sobie już tylko „rząd moralny”- elitę kulturo- i narodowotwórczą składającą się z nauczycieli i duchownych, naukowców i artystów. Tych ostatnich po części kupiono, po części nie dopuszczono na rynek- więc właściwie przestali istnieć. Naukowców usunięto z uczelni, zastąpiono propagandystami wytresowanymi przez IKKN przez Schaffa i w IBL-u przez ŻółkiewskiegoZajęto się też kontrolą przeszłości. Aby „wyzwolić polską historiografię z pęt tradycjonalizmu” i „zlikwidować zacofanie ideologiczne na odcinku historycznym”, powołano ( na II Zjeździe Historyków Polskich we Wrocławiu – 19 do 22 IX 1948 r.) Marksistowskie Zrzeszenie Historyków. Szefem został Stanisław Arnold , do zarządu weszli m.in.:dyr. Centralnej Szkoły PPR (później PZPR) Tadeusz Daniszewski (niedouk, b. aparatczyk KPP), a także Żanna Korman, Celina Bobińska, Nina Assorodobraj, Henryk Jabłoński i inni. Arnold wraz z Kormanową i Ludwikiem Grosfeldem wydali dzieło „Znaczenie prac J. Stalina dla polskiej nauki historycznej”, z którego jednoznacznie będzie wynikać nakaz podporządkowania prac naukowych nie tylko marksistowskiej metodologii (..) ale także sowieckiej wizji historii…”

Kilkoro z wyżej wymienionych „marksistowskich historyków” ma wspólne korzenie towarzysko-naukowe: Stanisław Arnold, Henryk Jabłoński i Nina Assorodobraj byli na Uniwersytecie Warszawskim studentami profesora Marcelego Handelsmana, twórcy i pierwszego dyrektora Instytutu Historii w latach 30-tych XX w., mediewisty imetodologa historii.

Jego studentami i/lub doktorantami byli też tacy ciekawi ludzie jak np. Aleksander Gieysztor, Stefan Kieniewicz , Tadeusz Manteuffel czy Stanisław Płoski, ojciec Zofii Romaszewskiej.

To mogło nic nie znaczyć, bo profesor Handelsman miał zapewne kilkuset studentów. Ale okazuje się, że w czasie niemieckiej okupacji wymienieni wyżej : prof. Marceli Handelsman, Aleksander Gieysztor, Stefan Kieniewicz, Tadeusz Manteuffel i Stanisław Płoski współpracowali z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej. Współpracował z nim również przyszły „historyk marksistowski” Witold Kula, małżonek pani Niny Assorodobraj.

I wszystko to oczywiście byłoby bardzo piękne, gdyby nie pewna prawidłowość, która ujawniła się po wojnie: Tadeusz Manteuffel w 1951 był jednym z organizatorów I Kongresu Nauki Polskiej, na którym był współredaktorem referatu Żanny Kormanowej, odpowiedzialnej za stalinizację nauk historycznych, Aleksander Gieysztor, który też „współredagował referat Żanny Kormanowej” wcześniej, po aresztowaniu Kazimierza Moczarskiego i jakoby na jego polecenie –wydał UB część archiwów Biura Propagandy i Informacji KG AK. I podobno rozpoczął stałą współpracę z UB.

A wszyscy „trzymali” Instytut Historii na Uniwersytecie Warszawskim lub Instytut Historii stalinowskiego tworu Polska Akademia Nauk.

Aleksander Gieysztor po upadku Powstania Warszawskiego znalazł się w obozie Gross- Born i tam miał wspólnie ze Stanisławem Płoskim w listopadzie i grudniu 1944 r. opracowywać wspólnie dokument pt. „Powstanie Warszawskie. BiP KG AK”.

Niezależnie od tych powiązań, dr Stanisław Płoski w czasie okupacji działał politycznie w konspiracji na nadspodziewanie dużą skalę: współpracował ze Służbą Zwycięstwu Polsce teozofia i wolnomularza Michała Tokarzewskiego Karaszkiewicza (jako historyk miał kontakty z wojskiem, bowiem od 1922 r. pracował w Wojskowym Biurze Historycznym) a równolegle związał się z organizacją Socjaliści Polscy.

Bardzo to ciekawa organizacja konspiracyjna, ci „Polscy Socjaliści”, zbudowana dopiero w 1941 r. na bazie dwóch innych organizacji. Jedna to „Barykada Wolności” Stanisława Dubois z wykorzystaniem „zasobów ludzkich” „Czerwonego Harcerstwa” i „Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego” powołanej kiedyś m.in. przez Ignacego Daszyńskiego a w roku 1944 kierowana przez Włodzimierza Sokorskiego. Druga to konspiracyjna organizacja „Gwardia” powstała na bazie Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej.

Była to konspiracyjna inicjatywa Polskiej Partii Socjalistycznej i posiadała nawet swoje „ramię zbrojne” w postaci Formacji Bojowo-Milicyjnych Polskich Socjalistów pod komendą Leszka Raabe ps. Marek.

Dr Stanisław Płoski od początku, czyli od Zjazdu Założycielskiego 1 września 1941 r. znalazł się we władzach tej organizacji a konkretnie w Radzie Politycznej. We władzach tych znalazły się też dwie inne bardzo interesujące postacie. Skarbnik „Polskich Socjalistów” Edward Osóbka –Morawski, który miał przejść do historii jako pierwszy przewodniczący Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w Lublinie a następnie premier powołanego przez Stalina 31 grudnia 1944 r. Rządu Tymczasowego oraz członek ośmioosobowej Rady Politycznej Jan Stefan Haneman, który od stycznia 1944 r. był w składzie Krajowej Rady Narodowej, z którą wyjechał w marcu 1944 r. do Moskwy na negocjacje a następnie w ramach PKWN był „kierownikiem resortu skarbu”.

Kiedy więc w 1945 r. dr Stanisław Płoski z kolegą Gieysztorem powrócił z wojennej tułaczki, mógł, podobnie jak młody pan Gieysztor liczyć na dobrą propozycję zatrudnienia do starych kumpli z organizacji „Polscy Socjaliści”.

I dostał. Koledzy z PKWN nawet specjalny dekret podpisali , powołując do życia podmiot o nazwie „Instytut Pamięci Narodowej przy Prezydium Rady Ministrów”. Dr Stanisław Płoski został mianowany początkowo wicedyrektorem IPN, podczas gdy dyrektorem był Jerzy Kornacki, towarzysz życia Heleny Boguszewskiej redaktorki m.in. „Płomyczka”, ale od 1946 r. dr Płoski był już dyrektorem.

Wśród c pracowników docent wiki wymienia m.in. Janusza Durko, który po roku 1951 pracował jako szef Instytutu Historii przy KC PZPR, Zygmunt Gross adwokat, ojciec Jana Tomasza Grossa, Jerzy Żłobicki kuzyn Aleksandra Gieysztora czy Witold Kula, małżonek towarzyszki Niny Niny Assorodobraj. 


Posiadanie takiego kontaktu towarzyskiego jak towarzyszka Nina Assorodobraj dawało bardzo wiele korzyści w owej specyficznej epoce instalowania sowieckiej okupacji nad Wisłą. Towarzyszka Nina bowiem po klęsce wrześniowej zatrudniła się we Lwowie w Ossolineum, prowadzonego wówczas przez Benka Goldberga czyli Jerzego Borejszę. Wtedy to pod okupacją sowiecką Zakład Naukowy im. Ossolińskich został „znacjonalizowany” i wchłonięty przez Radziecką Akademię Nauk. I również, co znacznie ciekawsze, polskie depozyty złota i srebra umieszczone przez polską arystokrację i ziemiaństwo, jak pisze docent wiki – zostały zarekwirowane. I Borejsza przy tym był i tow. Nina Assorodobraj przy tym była.

Po napaści III Rzeszy na ZSRR towarzyszka Nina zainstalowała się w Warszawie w okolicach Placu Krasińskich i wspólnie z Zofią Podkowińską i Ireną Sawicką w czasie okupacji udzielała schronienia Żydom z Getta warszawskiego. Co było bardzo niebezpieczne i chwalebne i co okazało się idealną inwestycją polityczną na czasy powojenne. Tak się bowiem składa, że m.in. ukryła nie tylko małżonkę Adolfa Bermana panią Basię Temkin Bermanową ale również ich prywatne archiwum. A po wojnie Adolf Berman mógł bardzo dużo a nawet więcej.

Towarzyszka Nina Assorodobraj zauroczyła młodszego od siebie o jakieś 8 lat historyka Witolda Kulę i zapewne ona spowodowała zatrudnienie go w IPN w 1945 r. A sama , jako najlepsza kumpela Żanny Kormanowej została filarem komunistycznej socjologii i zajmowała się m.in. „pamięcią historyczną narodu” i jak piszą na portalach w cyrylicy wprowadziła w latach 60-tych termin „историческое сознание” czyli „świadomość historyczna”. Czyli zajmowała się wraz z kolegami operacjami na żywym mózgu Narodu Polskiego. Preparowanie NOWEJ świadomości historycznej Polaków, oparte na bezczelnych kłamstwach, przemilczeniach i nazywaniu czarnego- białym a także „pedagogika wstydu” – to efekt pracy tej towarzyszki. Gdyby ktoś nie wiedział, kim była Żanna Kormanowa to podrzucam parę detali z życiorysu: aktywistka KPP od 1932 r. , od 1940 r. gorliwa kolaborantka sowieckiego okupanta, głównie na terenie Białegostoku, w 1941 zdołała się ewakuować przez Niemcami i rozpoczęła oszałamiającą karierę w Związku Patriotów Polskich przy planowaniu zainstalowania sowieckiej władzy na terenie Polski.

Jak więc widać, dr Stanisław Płoski po wojnie od razu znalazł się w najwyższych kręgach władzy zniewalanego Państwa i Narodu, jakkolwiek gdzieś w drugim czy trzecim szeregu. Funkcję dyrektora IPN sprawował do 1951 r. Warto wspomnieć, że do zadań tej placówki należało m.in. : niemieckie zbrodnie wojenne, kolaboracja Polaków z okupantem i historia Polski w latach 1863-1945 ze szczególnym podkreśleniem roli rewolucyjnego ruchu robotniczego oraz „badanie genealogii Polski Ludowej”, cokolwiek to znaczy. Po rozwiązaniu tej placówki został przeniesiony do Archiwum Akt Nowych a następnie w roku 1953 na stanowisko szefa Zakładu Dokumentacji Instytutu Historii PAN. W roku 1954 uzyskał stopień docenta a w 1959 r. stopień profesora nadzwyczajnego.

Pani Zofia Romaszewska nie odpowiada za wybory swojego Ojca, który się po prostu „ładnie urządził” po wojnie. Natomiast ma ona „swoją świadomość historyczną”, która nie jest – naszą świadomością historyczną. Pani Zofia Romaszewska po prostu uważa, że jej głos znaczy znacznie więcej niż głosy 235 posłów Sejmu RP, głosy paru milionów Polaków czy głos jakiegoś tam „ministra z prowincji”. To jest dokładnie ten styl myślenia, z jakim do sprawowania kurateli nad Polską w imieniu Stalina przyszli do władzy komuniści w 1944 r.

No i pozostaje jeszcze ta wstydliwa sprawa dekomunizacji sądownictwa. Pierwszy nieśmiały krok uczyniony przez PiS zgodnie z obietnicami wyborczymi a pan Adam Strzembosz i pani Zofia Romaszewska rzucili się jak dwoje Reytanów , krzycząc: „Nie pozwalam!!!”. Co zrobił pan Prezydent, to już zupełnie inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz