Komisja Europejska uruchomiła art.7 traktatu, której finał ma być ukaranie Polski sankcjami (na szczęście raczej mało prawdopodobne, zważywszy na opór chociażby Węgier). Jednakże wrogie działania Komisji każą się zastanowić, czy warto pozostać w Unii Europejskiej i co z tej przynależności, oprócz prób podporządkowania Niemcom czy Francji, w rzeczywistości mamy. Przez całe lata mamiono nas otrzymanymi dotacjami. Tyle że to "zatrute pieniądze", co doskonale opisał Tomasz Cukiernik, publicysta i podróżnik, autor książki Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa oraz Socjalizm według Unii. Poniżej jego tekst, który ukazał się w magazynie Polonia Christiana nr 56, które przypomniał portal pch24.pl .
Unijne dotacje, czy naprawdę nie możemy bez nich żyć?
Gdzie się nie ruszyć, wszędzie stoją unijne tablice informacyjne. Ale niekoniecznie zastanawiamy się, czy inwestycje zrealizowane przy współudziale pieniędzy z Brukseli mają sens.
Problem bezsensownego wikłania się w koszty nieuchronnie wynikające z unijnych dotacji dotyczy w szczególności jednostek samorządu terytorialnego, które nie bacząc na konsekwencje, na potęgę wymyślają coraz to nowe „inwestycje”. W rzeczywistości jednak nie są to żadne inwestycje, bo od samego początku wiadomo, że nie tylko nie będzie się na nich zarabiać, ale nawet trzeba będzie do nich dopłacać, aby w ogóle utrzymać ich funkcjonowanie.
Inwestycje‑skarbonki
– My to nazywamy skarbonkami, to znaczy takimi inwestycjami, które po wsze czasy będą obciążeniem dla budżetu – mówi Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic, prezes Związku Miast Polskich. – W Gliwicach na niektóre rzeczy woleliśmy nie dostać pieniędzy i ich nie robić, niż wpędzać się w kłopoty, żeby tylko brylować w rankingach wykorzystania funduszy unijnych – dodaje.
Zdarza się, że dany obiekt naprawdę jest potrzebny lokalnej społeczności, jak choćby droga, kanalizacja czy oczyszczalnia ścieków, ale bardzo często władze wolą budować zupełnie niepotrzebny trzeci dom kultury, za duży stadion czy czwarte muzeum. Wtedy mają się czym pochwalić przed wyborcami, bo takie muzeum lepiej przecież wygląda niż kanalizacja.
Kilka przykładów? Proszę bardzo. W Krakowie za 66,8 mln zł wybudowano Muzeum Sztuki Współczesnej, z czego unijne dofinansowanie wyniosło 31,2 mln zł. W roku 2015 dotacja Urzędu Miasta Krakowa dla muzeum wyniosła 6,59 mln zł. To aż 21 procent wartości przyznanej unijnej „pomocy”, co oznacza, że równowartość jej kwoty zostanie wydana na muzeum w niecałe pięć lat funkcjonowania placówki.
Koszt budowy Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu wyniósł 46,1 mln zł (w tym 29,95 mln zł z UE). CSW utrzymuje się głównie z dotacji swoich organizatorów, czyli Ministerstwa Kultury, województwa kujawsko‑pomorskiego i Torunia. W roku 2015 łączne koszty funkcjonowania CSW wyniosły 6,2 mln zł, a dotacja od toruńskiego samorządu sięgnęła 1,3 mln zł.
Całkowity koszt budowy Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku wyniósł 180,2 mln zł, w tym dofinansowanie unijne – 100,62 mln zł. W roku 2015 dotacje z Urzędu Marszałkowskiego i z Ministerstwa Kultury dla opery wyniosły około 21 mln zł.
Podobnie w roku 2016 dotacje z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego i Ministerstwa Kultury dla współfinansowanej z unijnych dotacji nowej siedziby Muzeum Śląskiego w Katowicach sięgnęły 31 mln zł.
Budowa portu jachtowego w Kamieniu Pomorskim kosztowała prawie 20,5 mln zł, z czego dotacja unijna wyniosła niecałe 7,1 mln zł, resztę wyłożyła gmina. Ponieważ Marina Kamień Pomorski Sp. z o.o. nie jest w stanie utrzymać się sama, obciąża gminę za zarządzanie portem. W roku 2015 była to kwota 300 tys. zł plus VAT.
Całkowity koszt budowy aquaparku w Suwałkach wyniósł 47,3 mln zł (w tym 19,3 mln zł z UE). W roku 2015 dochody z tytułu świadczonych usług parku wodnego wraz z dochodami z najmu stanowiły kwotę 3,2 mln zł, a łączne wydatki – 4,8 mln zł, co oznacza, że brakowało około 1,6 mln zł.
W roku 2015 Bielsko‑Bialski Ośrodek Sportu i Rekreacji przekazał na utrzymanie wybudowanej z unijnych funduszy hali widowiskowo‑sportowej pod Szyndzielnią 2,5 mln zł.
Z kolei koszt rozbudowy stadionu „Stal” w Rzeszowie wyniósł ponad 44,8 mln zł, z czego dofinansowanie unijne stanowiło kwotę 27 mln zł. Stadion jest dotowany ze środków finansowych Rzeszowa (w roku 2015 było to niemal 760 tys. zł).
Koszt budowy Muzeum Kultury Przeworskiej i Izba Pamięci Bitwy pod Mokrą (województwo śląskie) wyniósł 801 tys. zł, z czego dotacja z UE wyniosła 672 tys. zł. Funkcjonowanie muzeum w całości finansowane jest ze środków budżetowych gminy Miedźno (w roku 2015 było to 39,7 tys. zł).
Koszt rewitalizacji Domu Kata w Paczkowie (województwo opolskie) wyniósł 460 tys. zł, z czego dotacja z UE – 287 tys. zł. Łączne koszty funkcjonowania obiektu w 2015 roku wyniosły prawie 27,6 tys. zł.
Koszty? Nieznane!
W wielu przypadkach publiczni właściciele obiektów nie są nawet w stanie określić, ile kosztuje ich utrzymanie. Na przykład kolejka linowa „Elka” w Chorzowie, której odbudowa wyniosła 28,7 mln zł (w tym wartość dofinansowania z funduszy europejskich 23,9 mln zł), zarządzana jest w ramach działalności WPKiW i koszty zawierają się w ogólnym rachunku zysków i strat dla całego przedsiębiorstwa. Z kolei urzędnicy w Świętochłowicach nie wiedzą, ile kosztuje podatników utrzymanie Dwóch Wież po zamkniętej kopalni „Polska”, których koszt rewitalizacji wyniósł prawie 8 mln zł, z czego unijna dotacja sięgnęła 6,7 mln zł. Pewny pozostaje tylko fakt, że działalność jest niekomercyjna, czyli spoczywa całkowicie na barkach podatnika.
– W myśl ustawy o finansach publicznych, jednostki budżetowe powiązane są z budżetem metodą budżetowania brutto. Istota budżetowania brutto polega na objęciu dochodów i wydatków planem budżetowym w pełnej wysokości. Całość dochodów gromadzonych przez jednostkę budżetową odprowadzana jest do budżetu, a jej wydatki, bez względu na wielkość zgromadzonych dochodów lub nawet brak dochodów, pokrywane są z budżetu w ramach limitu określonego w planie finansowym – wyjaśnia Przemysław Piotr Guzow, dyrektor Centrum Hewelianum w Gdańsku, którego limit wydatków na rok 2015 ustalono na 4,6 mln zł, a łączne dochody przekazane do budżetu miasta wyniosły 3,1 mln zł, co oznacza, że do działalności obiektu trzeba było dołożyć ok. 1,5 mln zł.
Co gorsza, nawet gdyby urzędnicy chcieli na współfinansowanym przez UE obiekcie zarabiać, Bruksela im tego zakazuje! Przy wysokim udziale funduszy unijnych w projekcie umowy dotacyjne zawierają klauzulę, że dany obiekt przez jakiś czas w ogóle nie może zarabiać albo przychód musi być ograniczony. Władze Drzewicy (województwo łódzkie) po trzech miesiącach działalności zamknęły nowoczesne kino, bo jeśli zarobiłoby ono więcej niż 150 tys. zł w ciągu roku, trzeba by było zwrócić część unijnej dotacji. Podobnie jest z Galerią Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Czeladzi (województwo śląskie), która kosztowała ponad 12 mln zł (ponad 10 mln zł z UE), a koszty jej utrzymania i funkcjonowania wraz z resztą terenu po byłej kopalni „Saturn” w 2015 roku wyniosły ok. 450 tys. zł.
GSW „Elektrownia” nie ma dochodów, ponieważ jej rewitalizacja została zrealizowana z projektu unijnego. Projekt zakłada działalność non profit przez okres pięciu lat od daty rozliczenia inwestycji. Rozliczenie nastąpiło w roku 2015, dlatego zakończenie działalności non profit nastąpi w roku 2020 i wtedy będzie mogła być podjęta działalność dochodowa – informuje Biuro Prasowe Urzędu Miasta w Czeladzi.
Dzięki pieniądzom unijnym wydawanym na tego typu obiekty, włodarze miast nie tylko budują sobie pomniki, ale jednocześnie i popularność, tym sposobem zwiększając swoje szanse na reelekcję. Niestety, nie oglądają się na konsekwencje w postaci szybko rosnącego zadłużenia jednostki samorządowej, które w przyszłości będą musieli spłacić podatnicy.
– Te „inwestycje” są wielkim obciążeniem dla budżetów, niczym więcej – uważa Marcin Wałdoch, politolog z Chojnic. – Są one źle zarządzane, kosztowne, nieprzemyślane. Ponadto są przykładem fałszywej świadomości polskich elit politycznych, które częstokroć wpadają w pętlę pogoni za „eurozłotówką”. W myśl hasła – z Unii dostaniemy trzy złote, dołożymy „tylko” jedną złotówkę i mamy inwestycję. To nic, że nawet tej jednej złotówki nie posiadają, ale przecież lokalne elity mają znajomych bankowców, którzy też muszą z czegoś żyć. Potem powstają gmachy o szumnych nazwach: „inkubator innowacyjności”, w którym siedzi pani Hania z jedynym zadaniem odbierania telefonów i informowania, że wynajęcie biura w tym „inkubatorze” stanowi koszt często przewyższający nawet ceny komercyjne – tłumaczy doktor Wałdoch.
Zadłużenie rośnie
Zdaniem politologa, samorządy biorą na siebie bagaż wielkich obciążeń, ale są niewolnikami na własne życzenie – niewolnikami bankierów i wyborów samorządowych. Ludzi przyzwyczajono, że sprawni samorządowcy „inwestują”, należy więc w każdej kadencji, bez względu na rzeczywiste koszty, przeciąć jakąś wstęgę.
– Ogólnie jest to spotęgowana bezmyślność powielona z kapitałochłonnych inwestycji PRL. Tylko że tamte inwestycje rzeczywiście tworzyły przemysł, a te? Puste szklane budynki o nazwach aspirujących do projektów NASA – ironizuje Marcin Wałdoch. – Baszta w Chojnicach znajduje się w miejscu, gdzie nigdy nie było baszty, jest zbudowana z pustaków i stoi w centrum fosy, co wygląda tragicznie. Koszty milionowe, w środku jedno biuro z informacją turystyczną. Oczywiście takie inwestycje mają drugie dno; warto spojrzeć, jakie firmy je wykonują; często są to firmy kolegów i koleżanek lokalnych władz. Im chodzi o to, „żeby się kręciło” – zauważa politolog z Chojnic.
Jednak istnieją także obiekty publiczne wybudowane przy współfinansowaniu unijnymi pieniędzmi, będące przedsięwzięciami dochodowymi. Całkowity koszt budowy Ekomariny Giżycko wyniósł 19,7 mln zł, w tym dofinansowanie z UE 7,5 mln zł. Przychody z działalności portu za rok 2015 wyniosły prawie 1,3 mln zł, podczas gdy łączne koszty utrzymania i działalności mariny – 973 tys. zł. Także Nadmorska Kolej Wąskotorowa w Rewalu utrzymuje się z działalności komercyjnej i nie otrzymuje żadnego wsparcia publicznego. Jednak jej budowa kosztowała 46,5 mln zł (13,7 mln zł z UE), co miało wpływ na astronomiczne zadłużenie zachodniopomorskiej gminy: dług Rewala na koniec września 2016 roku wynosił prawie 133,7 mln zł, czyli 256 procent dochodów.
– To efekt zaciągania kredytów pod inwestycje posiadające 50 procent dofinansowania z UE – potwierdza Jacek Jędrzejko, były radny Rewala, który tej nonszalancji się sprzeciwiał.
Innym rekordzistą jest zachodniopomorska gmina Ostrowice, której zadłużenie w efekcie inwestycji przekroczyło 400 procent dochodów! Gminie grozi likwidacja. Zatrzymany przez CBŚP wójt tłumaczył się, że zadłużał gminę… dla dobra ludzi.
Długi Wrocławia wraz z jego spółkami komunalnymi sięgają 150 procent dochodów. Rekordowym zadłużeniem – znacznie powyżej ustawowych limitów – mogą także pochwalić się: Toruń, Wałbrzych i Łódź.
Niektóre miasta wojewódzkie jak Katowice, Kielce, Białystok czy Szczecin tylko w cztery lata (2009–2013) potrafiły zwiększyć swoje zadłużenie o ponad 100 procent. W roku 2008 tylko trzy jednostki samorządu terytorialnego miały zadłużenie przekraczające 60 procent dochodów, a w 2014 roku – 107. Od roku 2003, kiedy Polska nie była jeszcze w UE, do końca 2015 roku łączne zadłużenie samorządów zwiększyło się z 16,5 mld zł do 75,8 mld zł, czyli o 360 procent.
Czy więc rzeczywiście tylko głupiec nie bierze dotacji?