23 grudnia 2017

Nienawiść do Bożego Narodzenia

Poniżej fragment opublikowanej przez wyd. Prohibita książki prof. Grzegorza Kucharczyka „Christianitas - od rozkwitu do kryzysu”. Od czasu jej powstania sytuacja niewiele się zmieniła (tekst za pch24.pl) 

Co łączy siedemnastowiecznych purytanów, współczesny reżim wahabbicki w Arabii Saudyjskiej oraz liberalną „polityczną poprawność”? Najkrótsza odpowiedź: brak tolerancji; brak tolerancji dla obecności symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej.

Do niedawna to wahabbickie władze Arabii Saudyjskiej dokładały wszelkich starań, by „wolność religijna” muzułmanów nie była w niczym narażona na szwank przez obecność krzyża. Stąd na przykład naciski Rijadu na dyplomatyczne przedstawicielstwa państw skandynawskich w tym kraju, by nie wywieszały przed swoimi siedzibami – co jest normą powszechnie obowiązującą w świecie dyplomatycznym – swoich flag państwowych. „Wadą” tych ostatnich są bowiem (jak długo jeszcze?) krzyże, zajmujące centralne miejsce. Stąd też brały się naciski rządu Arabii Saudyjskiej, by linie lotnicze Swiss Air zrezygnowały z umieszczania na ogonach swoich samolotów państwowego godła Konfederacji Szwajcarskiej (czyli białego krzyża na czerwonym tle).

To, że radykalni islamiści (tj. wahabici) rządzący w „ojczyźnie Proroka” tego się domagali, właściwie nie dziwi. Symptomatyczna była natomiast uległość zarówno rządów państw skandynawskich jak i szwajcarskiego przewoźnika. To zamierzchła historia, z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. W naszych czasach wahabbicka wrażliwość w kwestii „wolności religijnej” (czyt. walka z krzyżami) przeszła na Zachód, i wcale nie jest przede wszystkim prezentowana przez rozrastające się populacje muzułmańskie w zachodniej części naszego kontynentu. Póki co nie oddziaływają one skutecznie na sprawowanie władzy. Skutecznie zamiast nich grunt pod przyjście „jedynej Prawdziwej Wiary” przygotowują liberalne elity polityczne i kulturowe oraz tworzone pod ich auspicjami akty prawne.

Jak wiadomo, w Arabii Saudyjskiej zakazane jest noszenie krzyżyków (nawet pod przykryciem) i praktykowanie wiary chrześcijańskiej – czy to poprzez modlitwę, czy lekturę Pisma Świętego w kilkuosobowych grupach – nawet w mieszkaniach prywatnych. Pilnuje tego specjalnie do tego celu stworzona policja religijna.

W 2006 roku pewnej pracownicy zachodnich linii lotniczych zakazano noszenia małego krzyżyka na szyi, grożąc zwolnieniem jej z pracy. Tyle, że rzecz wydarzyła się nie na lotnisku w Rijadzie, ale na londyńskim Heathrow, a zdjęcia krzyża nie domagała się wahabbicka policja religijna lecz władze Biritish Airways. Jak wyjaśniali przedstawiciele BA, decyzja ta podyktowana była „jednolitą polityką firmy, unikającą manifestacji religijnych w strojach swoich pracowników”. Tyle, że władze brytyjskiego przewoźnika unikały jak ognia tylko chrześcijańskich „manifestacji religijnych”. Na przykład muzułmanki – pracownice BA mogły bez problemu nosić chusty na głowie, a pracownikom – Siksom zezwalano na noszenie turbanów - raczej bardziej rzucających się w oczy „manifestacji religijnych”, aniżeli malutki krzyżyk.

Albo sytuacja z 2009 roku. Pewna muzułmanka poskarżyła się władzom, że w hotelu, w którym się zatrzymała została przez chrześcijan „obrażona w swoich uczuciach religijnych”. Władze szybko zareagowały i podejrzani o ten niecny postępek chrześcijanie zostali oskarżeni o „używanie obraźliwych i stwarzających zagrożenie słów”, które były „pod względem religijnym zaogniające”. I tym razem czujność równą irańskim „strażnikom rewolucji” wykazały władze brytyjskie, które postawiły w stan oskarżenia Bena i Sharon Vogelenzang – właścicieli hotelu „Bounty Mouse” w Liverpoolu, za to, że (wedle zeznań wspomnianej muzułmanki) w czasie rozmowy nazwali Mahometa „dowódcą wojskowym” (warlord), a muzułmański strój kobiecy określili „formą zniewolenia”. Za to grozi im grzywna nawet do wysokości 5 tysięcy funtów. W ten sposób działa przyjęte w okresie rządów laburzystowskich (jeszcze pod kierunkiem Tony’ego Blaira) ustawodawstwo przeciw tzw. zbrodniom nienawiści. Używając natomiast sformułowania George’a Orwella, można powiedzieć, że w rzeczywistości chodzi o „zbrodniomyśl”. Prawa deklarujące restrykcje wobec „hate crimes” (tropem Zjednoczonego Królestwa w szybkim tempie podąża Ameryka B. Obamy) są bowiem formą cenzury i prześladowania religijnego wykonywanego przez dominujące wyznanie (czyli liberalny laicyzm) wobec wyznania mniejszościowego (czyli chrześcijan).

Obecnie „islamofobia” obok „homofobii” jest formą narzucania politpoprawnej ideologii oraz kneblowania ust jej krytykom. Nie jest narzucana, jak na razie, przez islamskie sądy koraniczne w Europie Zachodniej, ale przez władze poszczególnych krajów Unii Europejskiej. I to w sytuacji, gdy społeczności muzułmańskie na całym Zachodzie rozrastają się w sensie demograficznym i coraz bardziej radykalizują się.

W grudniu 2012 roku media poinformowały, że imam Yahya Safi z meczetu w australijskim Sydney w ramach pouczenia miejscowych muzułmanów co mają myśleć o Bożym Narodzeniu, obłożył uroczyste upamiętnienie Narodzin Zbawiciela uroczystą klątwą. Od tego stanowiska zaraz odciął się wielki mufti Australii, ale podstawowe pytanie pozostaje: ilu muzułmanów posłucha głosu klątwy rzuconej na chrześcijańskie Boże Narodzenie.

W 1647 roku wódz purytanów Oliver Cromwell, po zwycięstwie nad „papizującą” monarchią Stuartów, zaczął wprowadzać na Wyspach nowe porządki. Między innymi zakazał hucznego obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia, a zwłaszcza towarzyszących im „ekspresjom kapistowskich zabobonów” – jak np. bożonarodzeniowych szopek. Do tej samej kategorii zaliczono zresztą krucyfiksy. Rewolucja purytańska – jak każda rewolucja – doświadczyła tego bolesnego zjawiska, polegającego na niezrozumieniu jej dobroczynnych założeń przez lud. Ten ostatni – jak pokazały już ludowe powstania w okresie Tudorów – jakoś nie chciał odejść od wiary ojców (nazywanej przez purytanów „papistowskimi zabobonami”). Zjawisko było więc bolesne, przede wszystkim dla tych, którzy nie podporządkowali się decyzjom reżimu Cromwella i stawiali na przykład w przydomowych ogródkach betlejemskie szopki albo ustawiali na swoich stołach krucyfiksy. Za to tracili nawet życie.

Swoją niechęć do Świąt Bożego Narodzenia purytanie przenieśli do organizowanego przez siebie osadnictwa w Ameryce Północnej. Wbrew obiegowym twierdzeniom, początki Stanów Zjednoczonych były religijne, żeby nie powiedzieć fundamentalistyczne. Bo na przykład w zdominowanym przez purytanów stanie Massachusetts świętowanie Bożego Narodzenia – czy to w formie wystawiania szopki, czy śpiewania kolęd – było formalnie zakazane w latach 1659 – 1681. W całej „Nowej Anglii” (protestanckie kolonie na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych) Boże Narodzenie zyskało status oficjalnego święta dopiero w połowie wieku XIX.

Renifer jako laicyzator
W naszych czasach walkę z Bożym Narodzeniem podjął w USA liberalny laicyzm, aspirujący do roli wyznania większościowego (jak niegdyś purytanie w pierwszych koloniach).Co prawda, w porównaniu z zachodnią Europą, gdzie już taki status osiągnął, do tego w Ameryce jeszcze droga daleka – ale poważne próby już są podejmowane. Głównym narzędziem jest tutaj orzecznictwo Sądu Najwyższego USA, który już niejednokrotnie udowodnił, że skutecznie potrafi wytyczać nowe linie sporów politycznych i religijnych (por. orzeczenie z 1963 r. zakazujące modlitw w szkołach publicznych, podobne orzeczenie z 1987 r. zakazujące nawet tzw. minuty ciszy przed zajęciami szkolnymi czy decyzję z 1973 r. w sprawie Roe v. Wade, legalizujące zabijanie nienarodzonych ludzi).

Instygatorem postępowań wymierzonych w Święta Bożego Narodzenia są organizacje wojujących laicyzatorów, w rodzaju American Civil Liberties Union (ACLU) – systematycznie zgłaszających pozwy o naruszenie przez obecność szopki bożonarodzeniowej ich „wolności religijnej” (a właściwie ich wolności od religii).

W 1984 r. amerykański Sąd Najwyższy rozpatrywał pozew wniesiony przeciw miasteczku Pawtucket (Rhode Island), którego władze zezwoliły na wystawienie w centralnym miejscu betlejemskiej szopki. Sąd większością jednego głosu (5 do 4) oddalił pozew, a szopkę uratował fakt, że oprócz Świętej Rodziny zawierała ona również renifera oraz Dziadka Mroza (Santa Claus), których towarzystwo – zdaniem większości składu orzekającego – „w dostateczny sposób zapewniło świecki wymiar szopki”. W ten sposób narodziła się tzw. klauzula renifera, która do tej pory jest obowiązująca w amerykańskim orzecznictwie (czyli szopka może stać w miejscu publicznym, o ile jest zaopatrzona w dodatkowe „świeckie symbole”; taki sposób myślenia stał za kolejnym orzeczeniem Sądu Najwyższego z 1989 roku w sprawie wytoczonej przez ACLU hrabstwu Alleghenny).

Jak Boże Narodzenie stało się Świętem Zimy
Do tworzenia nowej, świeckiej tradycji Świąt Bożego Narodzenia z werwą przystąpiły natomiast – po obu stronach Atlantyku – wielkie sieci handlowe, urzędy pocztowe czy urzędnicy nadzorujący system edukacyjny. W 2006 roku angielska gazeta „Daily Mail” zbadała obecność symboli religijnych obecnych w kartkach świątecznych rozprowadzanych w urzędach pocztowych na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Okazało się, że tylko jedna na sto kartek zawiera jakieś religijne przesłanie. Dominuje charakterystyczna nowomowa. Kiedyś na lekcjach języka angielskiego uczyliśmy się, że „Wesołych Świąt” w tym języku to: „Happy Christmas”. Jednak według producentów kartek czy właścicieli takich wielkich sieci handlowych jak Wallmart (USA) – już nie. Zamiast tego upowszechnia się życzenia „Szczęśliwego Grudnia” (Happy December), w sklepach nie sprzedaje się już lampek bożonarodzeniowych (Christmas lights), ale „lampki zimowe” (winter lights), władze miast (jak np. Birmingham) organizują „Święta Zimowe” (Wintervals), a posiadaczom zakupionych na poczcie kartek świątecznych życzy się „Hale a December to Remember” („Byś zapamiętał grudzień”). Zdarzają się również jawne bluźnierstwa. Na przykład w 2006 roku w Wielkiej Brytanii była w obiegu kartka przedstawiająca betlejemskich pasterzy jako ćpunów, którym w narkotycznym widzie ukazał się anioł. Taki „Christmas joke”.

Podobnym „żartem” była prowadzona w grudniu 2013 roku przez restauracje McDonalds we Francji kampania reklamowa, która przebiegała pod hasłem „Ratunku. Boże Narodzenie nadchodzi”. W broszurce reklamowej tej sieci przypominano o tradycyjnych elementach  świętowania Bożego Narodzenia, takich jak „choinka, list do św. Mikołaja, rodzinna kolacja wigilijna, dobre mięso i wino” (zauważmy, że uczestnictwo we Mszy św. w tym katalogu nie znalazło dla siebie miejsca), dodając zaraz, że „można się bez tego wszystkiego obejść”.

Czerwony Kapturek zamiast Dzieciątka Jezus.
Wsparcie dla tworzenia nowej, świeckiej tradycji przyszło również ze strony naukowego establishmentu robiącego kariery naukowe (i finansowe) z rozwijania teorii o tzw. globalnym ociepleniu klimatu (to druga teoria, obok darwinowskiej, która spełnia obecnie rolę uświęconego tabu dla „stada niezależnych umysłów”). W 2008 r. grupa australijskich uczonych zaalarmowała opinię publiczną, że lampki bożonarodzeniowe w niemałym zakresie przyczyniają się do globalnego wzrostu zużycia energii elektryczne.

Innym sposobem obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia bez Boga jest laicyzowanie kolęd czy też betlejemskich szopek. Jak wiemy w przypadku tych ostatnich, w USA jest to formalny nakaz prawny, wywodzący się z obowiązującej wykładni ustalanej przez Sąd Najwyższy. Jednak tego typu zabiegi nie ograniczają się bynajmniej do Ameryki. Na Starym Kontynencie pionierami w laicyzowaniu bożonarodzeniowych kolęd byli narodowi socjaliści w Niemczech. Po 1933 roku kursowała w III Rzeszy przeróbka znanej kolędy „Cicha Noc, Święta Noc” („Stille Nacht, Heilige Nacht”), w której Matkę Bożą zastąpił Führer, a Dzieciątko – „wielki naród niemiecki”. Kolejny przyczynek do zjawiska „liberalnego faszyzmu”, o którym niedawno pisał J. Goldberg; zjawisko, które dzieje się na naszych oczach.

W 2004 roku prasa donosiła, że wiele włoskich szkół (czyt. władze oświatowe) zdecydowały się nie wystawiać tradycyjnych szopek, inne zastępowały słowo „Jezus” w kolędach śpiewanych przez uczniów, innymi „neutralnymi słowami”. Pewna szkoła w Treviso poszła na całość i zastąpiła wystawianie bożonarodzeniowych jasełek, przedstawieniem bajki o Czerwonym Kapturku, bo – jak argumentowały władze szkoły – bajka ta również „reprezentuje walkę dobra ze złem”. Każdy komentarz jest tutaj zbędny.

Laicyzacja choinek i „szokujące” szopki.
W 2012 roku na mocy decyzji socjalistycznego magistratu we francuskim Amiens skasowano tamtejsze „Targi Bożonarodzeniowe”, a zamiast nich będą odtąd „Targi Zimowe”. Lewicowi włodarze miasta tłumaczyli swoją decyzję chęcią respektowania … muzułmańskiej wrażliwości. W tym samym czasie dokładnie w taki sam sposób decyzję o usunięciu z centrum Brukseli tradycyjnej bożonarodzeniowej choinki tłumaczyły władze stolicy Belgii.

Według statystyk ta „stolica Europy” jest najbardziej islamskim miastem na całym kontynencie. W 2008 roku co czwarty jej mieszkaniec był muzułmaninem, a najczęściej nadawane imię chłopcom urodzonym w Brukseli brzmiało… Muhammad.  Cztery lata później choinka z brukselskiego rynku musiała zniknąć, bo jej obecność mogła „obrażać uczucia religijne osób innych wyznań”. Czytaj: muzułmanów. Zamiast choinki została postawiona „neutralnie światopoglądowa” a jednocześnie szkaradna „zimowa instalacja”.

W ciągu dwóch tygodni od podjęcia tej decyzji przez władze Brukseli protest wobec laicyzacji choinki podpisało ponad 25 tysięcy Belgów. W przypadku Brukseli protest okazał się nieskuteczny. Jednak w innych przypadkach determinacja ludzi w oporze przeciw wojującemu laicyzmowi okazała się skuteczna. Na przykład w 2012 roku chrześcijańscy klienci wymogli na władzach marketu Auchan w Villebon-sur-Yvette (Francja) cofnięcie decyzji o wycofaniu ze sprzedaży szopek bożonarodzeniowych. Dyrekcja sklepu swoją pierwotną decyzję o wycofaniu ze sprzedaży szopek motywowała tym, że ich obecność na ladach sklepowych „szokuje licznych klientów”.

Równie skuteczni okazali się rok później kolejarze z Villefranche-de-Rouergue (Francja, departament Aveyron), którym regionalna dyrekcja kolei nakazała rozebranie wystawianej na miejscowym dworcu od lat szopki bożonarodzeniowej. Dyrekcja poczuła się zdopingowana do działania skargą jednego z pasażerów, który był „zszokowany obecnością ostentacyjnych symboli religijnych w miejscu publicznym”. Nie podano jakiego wyznania był pasażer: muzułmańskiego czy laickiego. Ważne, że protest kolejarzy okazał się skuteczny.

Warto w tym kontekście przypomnieć słowa wypowiedziane w 2004 roku w wywiadzie dla „La Repubblica” przez kardynała Josepha Ratzingera (późniejszego Benedykta XVI), który stwierdzał, że jako katolicy „stajemy w obliczu agresywnego i nietolerancyjnego sekularyzmu, który usiłuje zredukować chrześcijaństwo do czegoś zupełnie prywatnego”.

Agresja ta niekiedy przybiera formy naprawdę niebezpieczne. We Francji w okresie Świąt Bożego Narodzenia regularnie dochodzi do niszczenia szopek betlejemskich. Garść przykładów z ostatnich lat: w 2012 roku zniszczono szopkę w kaplicy w miejscowości Belves (departament Dordogne). Podobny los spotkał szopkę umieszczoną na rynku w mieście Point a Mousson (departament Meurthe-et-Moselle).W grudniu 2013 roku nieznani sprawcy podpalili szopkę bożonarodzeniową ustawioną wewnątrz katedry Notre Dame w See (departament Orne). Tylko dzięki obecności w murach świątyni pewnej kobiety, która szybko ugasiła pożar, udało się uniknąć większej tragedii i spłonięcia całej katedry.

W ten sposób także szopki bożonarodzeniowe stały się obiektem coraz szerzej rozlewającej się po Francji w ostatnich latach fali agresywnej chrystianofobii. Kim są „nieznani sprawcy”? Czy to radykalni islamiści dążący do zaprowadzanie rządów szariatu? A może bojówki (w rodzaju „Femenu”) zwolenników wojującego laicyzmu? To właściwie nie ma znaczenia, bo w obu przypadkach cel jest ten sam: wymazać z przestrzeni publicznej pamięć o chrześcijańskim dziedzictwie „najstarszej córy Kościoła”.

Grzegorz Kucharczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz