15 października 2013

Frekwencja podobno prawidłowa, spadek w Śródmieściu nadal zagadkowy

Jak informuje przedstawiciel warszawskiego PIS: przeanalizowaliśmy niezależnie od PKW protokoły z komisji referendalnych i frekwencja podana przez PKW jest prawidłowa 26,51%. Sondaży niestety nie potrafię skomentować. Zgadza się - protokoły z komisji i frekwencja podana przez PKW muszą się zgadzać. Pytanie jednak czy protokoły się zgadzają z faktami, czy też doszło do takiej omyłki w sondażu TNS Polska. Przypomnijmy, iż regułą w przypadku sondaży jest zaniżenie frekwencji opcji głosującej jak PIS, względnie pomyłka w granicach błędu statystycznego czyli 2-3%. Podobnie było także przy tym referendum. Jednak przypadku Śródmieścia, wynik podany przez PKW 26,51% był o 9,1% niższy od sondażowego, chociaż - jak przyznają przedstawiciele sondażowni - liczba odmów (a zazwyczaj nie chcą odpowiadać zwolennicy PIS, którzy uczestniczyli w referendum i głosowali za odwołaniem HGW) była proporcjonalnie dwukrotnie większa niż zazwyczaj (co daje wyjaśnić się tym, że zwolennicy PO i znaczna część zwolenników SLD nie głosowała). Nie znamy odpowiedzi na powyższy problem, twierdzenia ws. prawidłowości frekwencji przez PKW nie odpowiadają bowiem na pytanie - Co się stało w Śródmieściu z nocy z 13 na 14 października, że tak zmieniła się podawana frekwencja? Czy rzeczywiście doszło do jakieś znaczącej pomyłki, a jeśli tak jaki to czynnik spowodował tak odmienny trend przy badaniu sondażowym od dotychczasowym, skoro w danej sprawie powinno być akurat odwrotnie. Zadaliśmy pytanie do biura prasowego firmy TNS Polska. Odpowiedzi na razie nie otrzymaliśmy. Prawdopodobnie sami są tym zaskoczeni.

1 komentarz:

  1. Relacja AlterNemo z Salonu24.pl - http://alternemo.salon24.pl/540789,jak-manipulowac-danymi-o-frekwencji
    Głosowałem w Śródmieściu. Zauważyłem, że spisy głosujących to zbiór luźnych kartek z m.in. danymi adresowymi mieszkańców. Karty te w formacie chyba A3 (420 x 297 [mm]) były drukowane metodą cyfrową.
    Spis uporządkowany był wg adresów.
    Osoba z komisji grzebała w tych kartach i właściwą podsuwała do podpisu. Po złozeniu podpisu głosujący otrzymywał kartkę do głosowania.
    Przyjmijmy hipotetycznie, że komisje (zapewne głównie urzędnicy dzielnicowi) mogły mieć wyznaczony pułap frekwencji. Gdy po zliczeni głosów okazywało sie, że frekwencja jest zbyt duża, możliwe było odrzucenie odpowiedniej liczby głosów z urny i wymiana kilku kart ze spisami mieszkańców, na których widniały podpisy głosujących. Karty te zastępuje się przy takiej operacji ich czystymi duplikatami.
    Oczywiście ilość wyrzuconych kart z urny musi zgadzać się z ilością podpisów na spisach podmienionych duplikatami.
    Jeśli ilości kart do głosowania były przed referendum liczone w komisjach obwodowych, to nie szkodzi. Wiemy, że od kilku lat z tym liczeniem i jego protokołowaniem bywało różnie...
    W roku 2007 zabrakło w komisjach na Ursynowie kart do głosowania, a powinno ich być przed otwarciem lokalu wyborczego tyle, ilu wyborców na listach. Komisja wyborcza miała ustawowy obowiązek przeliczenia kart przed otwarciem lokalu... Takich sztuczek było wówczas więcej.
    Po tamtych wyborach uprawnione instytucje państwowe (RPO, NIK czy PKW) ignorowały obywatelskie monity w tej sprawie.

    OdpowiedzUsuń