Dawno temu, tuż po studiach stworzyłem analizę na temat destrukcyjnego wpływu hipermarketów na Polskę. Analizę przesłałem wówczas do centrali ROP (Ruch Odbudowy Polski), gdzie została entuzjastycznie przyjęta. Później były „szafy Lesiaka”, agentura skutecznie skłóciła polityków i nastąpił rozpad ROP. Politycy z tej formacji zasilili różne ugrupowania, w tym Samoobronę. Samoobrona skwapliwie przejęła tę analizę i wpisała do swego programu jako własną. Oczywiście, w użytku znalazła się wersja pierwotna, która nie obejmowała zmian związanych ze zmianą prawa, jak i faktu akcesji do UE. W tej partii nie było ludzi kompetentnych, więc zostali przy mej pierwotnej wersji, którą napisałem jeszcze przed zdobyciem doświadczeń zawodowych. Pomimo wszystko, analiza sytuacji pozostaje bez zmian. Zmianom uległy propozycje w zakresie narzędzi, które rozwiążą problem, ale wszystko po kolei.
Hipermarkety płacą pracownikom głodowe wynagrodzenia, za które trudno przeżyć bez sponsorów, czyli rodziców zapewniających lokum i wyżywienie, lub męża/żony dokładającej swe wynagrodzenie. Jakby tego było mało, w reformie emerytalnej oraz zdrowotnej z 1999r. „zapomniano” zmienić ustawę o minimalnym wynagrodzeniu. Z II filara emerytalnego ubezpieczony otrzyma tyle, ile uskładał, ale z I filara w ZUS otrzyma, co najmniej minimalną emeryturę. Problem w tym, że składka emerytalna na I filar zawarta w płacy minimalnej jest dalece niewystarczająca, aby na tę minimalną emeryturę uzbierać. W rezultacie my wszyscy normalnie zarabiający, a w efekcie nasi pracodawcy finansują właścicieli hipermarketów. Takie finansowanie jednego przedsiębiorcy przez drugiego przedsiębiorcę nosi nazwę finansowania skrośnego i jest zakazane prawem polskim, jak i prawem UE. Podobny zarzut dotyczy składek na ubezpieczenia zdrowotne. W rezultacie prawie każdy obywatel współfinansuje właścicieli hipermarketów.
Może ktoś spytać, że skoro nie pracuję w hipermakecie, to temat mnie nie dotyczy. Jeśli tak, to dlaczego dwie trzecie pracowników w Polsce zarabia grubo poniżej przeciętnego wynagrodzenia, z czego duża część nieznacznie więcej, niż płaca minimalna? Kto zgadnie, co jest tego przyczyną? W gospodarce nic nie dzieje się samo z siebie i tak też jest w tym przypadku. Duże sieci handlowe, a do takich należą hipermarkety, narzucają dostawcom niekorzystne warunki handlowe - mają dużą „siłę przetargową”, co w szczególności dotyczy cen. Producent towaru w najprostszy sposób może zmniejszyć koszty poprzez obniżanie wynagrodzeń oraz poprzez zwalnianie pracowników. Jeżeli jest to producent artykułów spożywczych, to może dodatkowo zaniżyć rolnikom ceny skupu płodów rolnych. Wskutek tego głodowe wynagrodzenia otrzymują pracownicy firm produkujących w dużych ilościach na potrzeby hipermarketów, jak i rolnicy. W przypadku rolników ceny skupu nie pokrywają nawet zmiennych kosztów produkcji, a więc płatności obszarowe z UE idą na pokrycie tych strat. Strat w stałych kosztach produkcji już nie ma z czego pokryć. Wskutek tego dzieci rolników nie chcą przejmować gospodarstw od rodziców i uciekają do miast przed biedą i wyzyskiem.
Hipermarkety niszczą polską przedsiębiorczość, bo małe, początkujące firmy nie są dla nich partnerem biznesowym. Dla małych firm jedynym rozwiązaniem jest sprzedaż do małych sklepów, ale problem w tym, że tych małych sklepów systematycznie i coraz szybciej ubywa, ostatnio po 4 do 5 tys. rocznie (http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Male-sklepy-mniej-o-4-5-tysiecy-rocznie,wid,12723385,wiadomosc.html?ticaid=1b009). Wystarczy sięgnąć pamięcią, np. 10 lat wstecz, ile było wówczas sklepów, sklepików i ile w nich pracowało pracowników. Większości z nich nie ma już dawno. Hipermarkety mają możliwość i to czynią, by z Chin i z różnych innych, egzotycznych zakątków sprowadzić towary za bezcen. Małe sklepy zaopatrujące się w lokalnych, małych, polskich firmach nie mają szans, bankrutują, a w ślad za nimi bankrutują te małe, lokalne firmy. Bankrutuje polski biznes, a im więcej biednych, tym więcej klientów w hipermarketach, a nóż, uda się coś kupić za parę złotych? Nie ma małej firmy, nie będzie dużej firmy. Analogicznie, gdy nie ma małego Jasia, to nie będzie dużego Jana. Hipermarkety tego małego Jasia, małą firmę wyprawiają już na starcie do krainy wiecznych łowów. Duży biznes wyprzedany inwestorom zagranicznym, a mały, polski biznes jest już niszczony na starcie. Nam Polakom przypisano rolę niskopłatnych parobków.
Kiedyś, grzecznościowo (za wiedzą i akceptacją strony), w me ręce wpadły na moment dokumenty finansowe polskiego hipermarketu. W zamian za poradę miałem możliwość zapoznania się z tymi dokumentami. To już takie skrzywienie zawodowe, że policzyłem na swój użytek, dla swej wiedzy kilka wskaźników. Jednym ze wskaźników był Zysk Netto/Sprzedaż. W najgorszych, kryzysowych latach był on na poziomie ponad 30%, a w pozostałych okresach na poziomie ponad 50%. W tym samym okresie hipermarkety wykazywały brak zysku, a nawet wręcz stratę netto. Podmioty działały na tym samym rynku, co polski podmiot. Oznacza to jedno, że hipermarkety wykazują zyski w innych miejscach, np. w rajach podatkowych. Dla przykładu w Szwajcarii zagraniczne firmy płacą symboliczny podatek od zysków osiąganych za granicą. Doświadczony ekonomista praktyk wie, że zysk można ukryć, jak i wytransferować na wiele sposobów. Ograniczę się do opisu tylko jednego, najpowszechniej stosowanego mechanizmu.
Każdy z nas bywa, a co najmniej kiedyś był w hipermarkecie i zapewne zauważył, że jest tam wiele towarów pochodzenia zagranicznego. Nie bez powodu. Towar z zagranicy idzie bezpośrednio od producenta do konkretnego hipermarketu, często za pośrednictwem polskiego centrum logistycznego danej sieci i tyle wiedzą pracownicy hipermarketów. Faktury tak nie „chodzą”, bo zwyczajowo idą od zagranicznego producenta do firmy centrum handlowego sieci hipermarketów, np. w Szwajcarii, ta płaci producentowi i wystawia fakturę dla finalnego odbiorcy, którym jest albo konkretny hipermarket, albo centrala obsługująca sieć w danym kraju. Jeśli ktoś sądzi, że kalkulacja ceny na fakturze dla finalnego hipermarketu zawiera cenę producenta, plus koszty logistyczne i marżę własnego, wewnętrznego pośrednika, to jest w błędzie. Mechanizm kalkulacji ma umożliwić zatrzymanie całego zysku poza granicami Polski, a więc nie tylko tego pochodzącego z towarów zagranicznych, ale też od dostawców krajowych. Kalkulacja ceny odbywa się w ten sposób, że wychodzi się od ceny zbytu w finalnym hipermarkecie, odejmuje się od tej ceny narzut kosztów finalnego hipermarketu, dolicza symboliczną marżę i to jest cena zakupu na fakturze wystawiona przez centrum w raju podatkowym, np. w Szwajcarii. A co z produktami nabywanymi w Polsce? Przecież tu nie da się zastosować powyższego mechanizmu? Sposób jest bardzo prosty, bo wystarczy mała korekta w powyższym mechanizmie dla towarów z zagranicy, gdzie od ceny zbytu zagranicznych towarów nie odejmuje się całości kosztów, a różnicę przerzuca się na towary krajowe. Mechanizm prosty i skuteczny. Różnica między ceną odsprzedaży dla finalnego hipermarketu, a ceną producenta powiększoną o koszty własne jest zyskiem wykazanym w raju podatkowym. Tak, więc mamy sprzedaż w Polsce, a zysk poza Polską. Takiego mechanizmu nie zastosuje żaden mały, lokalny sklep. Takie unikanie płacenia podatków możliwe jest tylko w republikach bananowych, w tym w Polsce. W każdym cywilizowanym kraju, czy to będą Niemcy, czy Francja, czy USA, przeprowadzono by śledztwo, a taki hipermarket błyskawicznie zakończyłby działalność jako bankrut. Urząd Skarbowy ma jeszcze jedno narzędzie kontrolne, identyczne, jak w każdym, z wyżej wymienionych krajów. UKS może porównać podmioty z tej samej branży działające na tym samym rynku i w ten sposób ustalić podstawę ukrytego dochodu do opodatkowania, plus karne odsetki i kary. UKS ściga jedynie polskich przedsiębiorców. W jednej z gazet przeczytałem, ze jakaś pani w Krakowie była winna fiskusowi 2 grosze, a wraz z karami musiała zapłacić aż 150 zł. Pobłażanie dla zagranicznego handlu, a równoczesne surowe karanie przedsiębiorców krajowych, w mej opinii, wyczerpuje znamiona dyskryminacji na tle rasowym i to Polaków w Polsce. Gdyby zagraniczne hipermarkety działające w Polsce uczciwie wykazały zyski w naszym kraju, to nie byłoby dziury w budżecie. Rząd, miast tego, woli nakładać kolejne podatki i haracze na obywateli oraz podwyższać już istniejące.
Kiedyś szedłem chodnikiem i napotkałem Leppera. Udałem, że nie kojarzę gościa, przeszedłem obok obojętnie, a przynajmniej tak udawałem. On w garniturze, ja również. Kątem oka obserwowałem narastające zdziwienie Leppera, że oto przechodzi obok jedynej osoby w kraju, która go nie zna. Lepper, sam w obcym mieście, bez zwyczajowej świty, na chodniku osiedla gdzieś na uboczu? Samo to mogło budzić podejrzenie, ale o tym pomyślałem później. Może liczył na to, że zaczepię go na ulicy i co nieco mu powiem? Jeśli tak było, to kto i jak wskazał mu nikomu nieznaną, anonimową osobę? Nie jestem w stanie rozwiać wątpliwości, więc pomijam cały wątek. Nie wierzę takim ludziom, jak ten pan, nie zamierzam tego typu osobom przekazywać posiadanej wiedzy, a tym bardziej udzielać im wsparcia. Lepper dalej twierdził, że najlepszym antidotum na hipermarkety jest podatek obrotowy, ale to, co było do przyjęcia na początku lat 90-tych, jest nie do przyjęcia aktualnie. Mało tego, nie trzeba tworzyć prawa, lecz stosować już istniejące. Wystarczy w zupełności, gdy Min. Finansów wypełni swe ustawowe obowiązki i da odpowiednie polecenia UKS-om. Problem w tym, że obecny Min. Finansów jest poddanym królowej Elżbiety II.
Jestem bodajże jedynym politykiem, który nigdy nie był w polityce. W czasach ROP obiektywne okoliczności stanęły mi na przeszkodzie, by nawiązać kontakt z Aleksandrem Szczygło, wówczas młodym nauczycielem. Może i dobrze, bo może tylko dlatego mego nazwiska nie ma wśród ofiar katastrofy w Smoleńsku? Olek był jedynym politykiem PiS, którego znałem osobiście, z którym czasami rozmawiałem. Składam rodzinie Olka i jego kolegom spóźnione kondolencje. W międzyczasie, w 2005r. pomogłem PiS-owi w wygraniu wyborów. Podesłałem im w decydującym momencie 3 tematy, czyli: zakaz rządu SLD, by gminy dożywiały z gminnych budżetów głodne dzieci w szkołach; punkt programu PO o prywatyzacji lasów oraz kwestię biopaliw. Biopaliwa także znajdowały się w moim, wyżej wspomnianym liście do ROP i ten punkt także przejęła Samoobrona, jako własny. W polityce jestem obecny także i w innych miejscach, ale o tym nie przy tej okazji.
Piotr Solis, Stronnictwo Piast
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz