NACJONALIZACJA ŚMIECI
Po wielkiej
wyprzedaży (nie koniecznie garażowej) jaką zafundowaliśmy Polsce po 1989 roku,
gdzie stół bez kantów był dostarczycielem niemalże nieskończonej ilości
kantów, gdyż okrąg to wielokąt foremny z nieskończoną ilością kątów,
przyszła kolej na coś jeszcze. Tu nasza przemądra władza, która utrzymuje
swój prymat od pozornego przewrotu, nie mając już niczego, co by mogła spienię-żyć,
postanowiła znacjonalizować śmieci. Sprzedała wszystko: fabryki, ziemię,
nieruchomości, banki, inne zakłady pracy a
nawet placówki naukowe. Nie udało się jej wyprzedać jedynie lasów i szpitali
z tego ogromnego majątku całego Narodu, bo Naród w odruchu resztek
rozsądku temu się jednak sprzeciwił. Co zatem zostało, na co można jeszcze
łapę położyć? Śmieci. Nie mówimy tu wyłącznie o śmietniskach, gdyż śmieci
żyją od chwili, gdy ktoś uzna, że coś jest mu zbędne i postanowi to wyrzucić na
śmieci. Czyli już w naszym domu, w naszej ręce jest wola podjęcia decyzji, co
jest śmieciem. I władza postanowiła dorwać się do tego, co my sami
zakwalifikujemy do pojęcia śmieci. Zatem cała egzystencja śmiecia jest
obecnie własnością władzy. Czego to jest objawem?
Chora na władzę i na
niemal absolutny monopol Państwa komuna nie była tak pazerna, ale przy okazji
nie była tak tępa, by brać coś, co ma nieistotną wartość. Komuniści zagarniali
swoimi dekretami majątek istotny – czyli taki, który ma wartość i to dużą. I tu
lista się powtarza, bo po II Wojnie Światowej znacjonalizowali: fabryki,
ziemię, nieruchomości, banki, inne zakłady pracy a nawet placówki naukowe. Na
przykład zabrali na Skarb Państwa prawie wszystkie wydawnictwa książkowe
i prasowe. Czyli coś co ma wartość istotną gospodarczo, ale i
intelektualnie. A ci nowi władcy bezkantowi co robią? Wyprzedali już dawno
całość i to jako wspólnicy wraz z popłuczyną po komunistach. Pozbyli się
wszystkiego, co ma wartość i co im zostało? Nawet komuna nie była tak tępa,
by łaszczyć się na śmieci w ludzkich domach. Pomyśl, gdy będziesz to czytał,
że kartka papieru, na której ktoś to wydrukował, stając się śmieciem, bo
rzucasz to do kubła, staje się własnością Państwa. Ty decydujesz, co wpada
do wspólnego wora majątku, który Państwo nacjonalizuje. Jednakże nawet komuniści
w najgorszym swoim okresie, gdzie wprowadzali najbardziej ordynarny zamordyzm,
nie spadli do tak niskiego poziomu sprawności umysłowej, jak ci teraz,
którzy skusili się na nasze śmieci. Obecnie w Polsce prawda ukryta w
powiedzeniu „być na własnych śmieciach” nabiera dosyć spaczonego znaczenia,
gdyż w istocie jest „być na śmieciach Państwa”. Zauważ – komuna wszystko
zabrała, ale własność śmieci pozostawiła, ci nowi wyprzedali wszystko to, co
komuna zagarnęła, ale zagarnęli teraz śmieci. Trzeba przyznać, że komuna
ze swoją ciemną siłą i tępotą aparatczyków była na wiele wyższym poziomie
sprawności intelektualnej, niż ci od nacjonalizacji śmieci.
Wykażmy to dowodnie.
Ustawa z dnia 13 września 1996 roku o utrzymaniu czystości i porządku w gminach,
to przykład czegoś, co aż nazbyt zasługuje na miano „ustawy śmieciowej”. W
istocie to śmieć ustawowy. Tak bezmyślnie napisanego steku posklejanych na
łupu capu przepisów doszukać się jest trudno nawet na tym naszym śmietniku
ustawowym, gdzie Sejm płodzi te swoje dzieła jak maszynka do ustaw, a
bubel pogania bubla. Przykładowo artykuł 6 tejże ustawy po, którym następują
jego przeróżne przeróbki i dają w sumie artykuły kolejne od 6a do 6s a po
drodze jest jeszcze artykuł 6qa, bo jakiemuś geniuszowi zaświtało, że
między artykuł 6q i 6r wsadzi swoją mądrość, o tym, jakimi to wójtowie,
burmistrzowie i prezydenci miast będą egzekutorami śmieciowymi. Trąba powietrzna
nie porwałaby ludzi do takiego poziomu geniuszu czystego rozumu, do jakiego
pociągnęła naszych kochanych posłów chęć zagarnięcia śmieci. Wyobraź sobie
teraz, że jak rzucasz papierek po czymś do kubła, to z tego kubła wyskakuje
ręka posła, który skrupulatnie przechwytuje ten śmieć, wpisuje go do
odpowiedniej rubryczki sprawozdania i przeznacza do zaspokojenia określonych
potrzeb na tego śmiecia. Geniusz tej ręki, wielkiego organizmu, który zaczął
myśleć nogą, bo podobno w wyniku ewolucji zatracił swój ogon, którym
myślał dotąd, capnął tego śmiecia i robi za każdego z nas wszystko to, co
w dalszej egzystencji śmiecia jest mu do szczęścia niezmiernie potrzebne. I
wszystko przewiduje ustawa.
A wszystko ponoć za
naśladownictwem i mądrą poradą niemieckich przepisów, jak twierdzą nasi posłowie
i jak twierdzą inni oświeceni na skutek wymogów unijnych. Ale zastanówmy się
nad artykułem 6j tejże ustawy, czyli jednym z tej przebogatej kolekcji łatek
artykułu 6. Podane jest tam w trzech zgrabnych ustępach (to słowo z
terminologii ustawowej, a nie moja złośliwość) punktu 1, że opłata za
śmieci będzie naliczana według: albo liczby mieszkańców, albo ilości zużytej
wody albo powierzchni lokalu mieszkalnego. Czy zatem ci z Zachodu są
kretynami, nie znającymi podstawowych zasad demokratycznego państwa prawa? Jest
zasada proporcjonalności, którą zna każdy obeznany bodaj trochę z Duchem Praw.
Mówi nam ona, że kara jest odpowiednia do winy, a obciążenie jest zależne
od rozmiaru świadczenia. A w naszym wypadku ta zasada objawia się mniej więcej
tak: przychodzi do kogoś inkasent i zamiast za licznikowe za zużyty prąd
pyta się mieszkańca o jego wzrost. I żeby nie było prościej, czyli jak
niski to mniej płaci a jak wysoki to więcej, ale na odwrót, bo niski ma
dalej do żarówki u sufitu, to musi dać jaśniejsze światło, by go mieć niżej
tyle, ile ma wysoki. Proste zasady naliczania opłaty za śmieci skończyły
się w wypadku tego przemądrego artykułu ustawy.
A przecież wystarczy
śmieci zważyć, albo jak to jest w tak zwanej metodzie irlandzkiej, choć znają
ją od lat na przykład w Małopolsce, że jak ktoś wystawi kubeł ze
śmieciami, to mu naliczą za wystawienie i zapłaci tyle, ile razy go wystawił.
Zasada proporcjonalności prosta i skuteczna. Idziesz do sklepu kupujesz
pół kilo sera, to płacisz za pół kilo sera. Idziesz po 30 deko sera to płacisz
za 30 deko sera. Sprzedawca nie pyta się o rozmiar buta swego klienta, by
temu naliczyć za ser. Szczególnie, że mogłoby to wyglądać na delikatny nietakt,
dotyczący stanu jego skarpetek a nie tylko ogumienia. Ale nasz Ustawodawca ma
inne zdanie, ten nas pyta o wzrost, rozmiar buta i wagę, aby nas podsumować
za ten ser.
Żyjemy w kraju
absurdów, w kraju, gdzie za regulacje prawne biorą się ludzie, którzy nie mają
wystarczających dyspozycji umysłowych, by być parkingowymi. Wszak parkingowy
wie, że jak ktoś stoi na płatnym parkingu pół godziny, to ma zapłacić za
pół godziny, a jak cały dzień, to za cały dzień. Nie jedziemy na stację
benzynową, nabić dla zabawy na liczniku jakąś liczbę, a mimo niej płacić
niezależnie od zatankowanego paliwa według rozmiaru zbiornika, jaki mamy w
aucie. Płacimy według nabitej liczby na dystrybutorze paliwa.
Jest pewien redaktor,
ponoć były sekretarz Słonimskiego, który mało co rozumie z wkładu swego byłego
szefa w literaturę polską, a mimo to powtarza jego powiedzonko, że komuna to
był odwrotny Midas, bo wszystko czego się dotknęła, zamieniało się w
gówno. Ale ci nowi intelektualiści śmieciowi to dopiero mistrzowie zamieniania
wszystkiego wokół w śmieci. Zobaczcie sami. Jeśli poczują krew jak
drapieżniki, to zmienią wszystko w śmieci, łącznie z tymi walorami z listy
najpierw do nacjonalizacji a potem do bezmyślnej wyprzedaży: fabryki, ziemię,
nieruchomości, banki, inne zakłady pracy a nawet placówki naukowe. Zrobią
tak, bo tylko śmieci są obecnie własnością Państwa w wyniku nacjonalizacji
śmieci. Gdy to zostanie transferowane w śmieci na skutek przeróżnych decyzji
ich oddanych sługusów, to wszystko to po tym przemieleniu w śmieci znowu
stanie się własnością Skarbu Państwa. Cóż za cudowna przemiana. Jak
sprytnie koło historii zakręci się jak koło fortuny i gówno Słonimskiego,
będzie znowu ruiną po II Wojnie Światowej. A panowie redaktorzy z gazet, które
tworzyły tę wyprzedaż dając przyzwolenie na kolonizację Polski nawet
największym łapserdakom, znowu zatrą rączki na swoją pełną śmieciowej erudycji
koniunkturę na kolejną wyprzedaż, teraz już tylko państwowego śmietniska,
jakie z Polski pozostanie.
Z Bogiem.
Andrzej Marek Hendzel
Andrzej Marek Bredzi jak zwykle, niech lepiej wyjasni za co to zyje, z czyich pieniedzy sie utrzymuje. Czyzby komunisci, a zwlaszcza partyjny beton jest dla niego srodowiskiem wrogim? Agrobud - czyz nie?
OdpowiedzUsuńAndrzej Hendzel powinien zaniechac uprawiania schizofrenicznej pseudo patriotycznej blagi. Z jednej strony plwa na komunistow z drugiej zas zozbija sie po Koszalinie niezgorszym samochodem marki volvo. Auto to otrzymal od swego tatusia bylego czlonka partii komunistycznej. Tak wiec komunistycznej prowieniencji kasa mu nie przeszkadza.
OdpowiedzUsuńZreszta AMH to czlowiek, ktory przysiegal dobrowolnie na placu apelowym bronic nierozerwalnego sojuszu z Sowietami. Teraz cos jakby o tym zapomnial. Stanal dobrowolnie po stronie ludzi, ktorzy mordowali ludzi na ulicach i po komisariatach. Teraz struga patriote.
Ten artykol o kameleonie komunizmu to napisal najprawdopodobniej o sobie. Brawo!
Zamieściliśmy tekst AMH ws. Nacjonalizacji śmierci, gdyż nowa ustawa śmieciowa była jednym wielkim bublem prawnym (ostatnio słyszymy, że osoby podbierające ze śmietnika śmiecie mogą być ścigani za kradzieży), a artykuł poruszał ciekawe zagadnienia. Zajmujemy się sprawą śmieci, a nie rodowodu autora. Nie chcemy cenzurować komentarzy, ale prosimy o ograniczenie je wyłącznie do spraw śmieciowych,
UsuńZamieściliśmy tekst AMH ws. Nacjonalizacji śmierci, gdyż nowa ustawa śmieciowa była jednym wielkim bublem prawnym (ostatnio słyszymy, że osoby podbierające ze śmietnika śmiecie mogą być ścigani za kradzieży), a artykuł poruszał ciekawe zagadnienia. Zajmujemy się sprawą śmieci, a nie rodowodu autora. Nie chcemy cenzurować komentarzy, ale prosimy o ograniczenie je wyłącznie do spraw śmieciowych,
Usuń