Minęły 3 miesiące od katastrofy smoleńskiej, a do oficjalnego wyjaśnienia przyczyn tragedii jest równie daleko jak na początku dochodzenia. Stąd też emocje rodzin ofiar, tak ciężko doświadczonych i brutalnie obrażanych, poniżanych na forum publicznym przez niektórych polityków (Palikota) i dziennikarzy. Warto zatem dokonać reasumpcji wiedzy ws. katastrofy:
TEORIA NACISKÓW I BŁĘDU PILOTA
Od pierwszych godzin strona rosyjska lansowała tezę o winie pilotów, którą szybko podchwyciły oficjalne media w Polsce i za granicą. W następnych dniach w niektórych mediach dodatkowo sugerowano naciski prezydenta na pilotów. Wprawdzie sama presja – nawet gdyby takowa była – nie wyjaśniała przyczyn katastrofy samolotów, które przystosowane są do lądowania w warunkach braku widoczności. Teoria presji nie wyjaśnia dlaczego samolot był zbyt nisko i rozbił się przed pasem, dlaczego nie miał sterowności, ale przecież w całej tej historii nie o prawdę chodziło. Próbowano obciążyć szefa protokołu dyplomatycznego dyrektora Mariusza Kazany, a następnie generała Błasika. Kapitana Arkadiusza Protasiuka przedstawiano jako osobę o słabej psychice, łatwo ulegającej naciskom. Teraz TVN24 ujawniła, że z odczytywanych taśm z czarnej skrzynek wynika, że kapitan Protasiuk miał podobno wypowiedzieć zdanie, iż „jak nie wyląduje, to mnie zabiją”. Co prawda te same źródła innym razem przytaczają inne sformułowania „będą kłopoty” lub „będę miał przechlapane” (a przecież inaczej to brzmi), a zatem nie wiemy czy takie zdanie rzeczywiście padło oraz w jakim kontekście, ale efekt uzyskano. Zmarły kapitan Protasiuk (tak oczerniany i poniżany) i tak nie może zaprzeczyć, ani niczego wyjaśnić.
WADLIWY SAMOLOT?
Tymczasem – jak wynika z zeznań w prokuraturze kapitana Grzegorza Pietruczuka, dowódcy załogi Tupolewa z lotu Tu-154M w dniu 7 kwietnia br. – samolot po ostatnim remoncie ulegał awariom. Wskazał on m.in. na awariach systemów nawigacyjnych oraz tych, które mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo podczas podchodzenia do lądowania. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie badająca przyczyny katastrofy z 10 kwietnia przygląda się także ostatniemu remontowi maszyny, która rozbiła się pod Smoleńskiem. Remont prezydenckiego samolotu zaczął się 20 maja 2009 r. w zakładach w Samarze i trwał aż do końca listopada. Co ciekawe, prace modernizacyjne nadzorował rosyjski MAK, czyli Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, który obecnie prowadzi i nadzoruje rosyjskie badania przyczyn katastrofy Tu-154M (zob.. http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/296095,badaja-jak-rosjanie-majstrowali-przy-tupolewie.html). Czy w tej sytuacji wiara w ustalenia rosyjskie nie jest dowodem wielkiej naiwności lub potwornego cynizmu?
PRZEBIEG DOCHODZENIA
Dociekanie prawdy jest o tyle utrudnione, iż cały materiał dowodowy w praktyce znajdował się w rękach rosyjskich i był poza realną kontrolą. Na taki stan rzeczy zgodził się 10 kwietnia premier Donald Tusk. Tym samym polska prokuratura jest na łasce/niełasce strony rosyjskiej, zaś opinia publiczna może być skutecznie nie doinformowania lub wręcz zdezinformowana.
Z dotychczasowych 5 obszernych wniosków prokuratury polskiej do rosyjskiej dotyczące przekazania materiału dowodowego został spełniony zaledwie pierwszy, i to zaledwie w części. Rosjanie nie tylko nie udzielają informacji, ale także nie przekazują materiałów źródłowych (szczątki samolotu, oryginalne czarne skrzynki itd.). Teren katastrofy nie został należycie zabezpieczony ani zbadany, choć minister Kopacz zapewniała o 3-krotnym dogłębnym przeszukiwaniu. Na domiar złego manipulowano w materiale dowodowym, o czym świadczy stenogram z czarnej skrzynki z rozmów w kokpicie i poprawianie przez prokuraturę rosyjską zeznań kontrolerów. Wiele działań zaś to zwykłe nękanie rodzin ofiar, bo inaczej nie można nazwać przesłuchiwanie rodzin ofiar przez polską prokuraturę na żądanie prokuratury rosyjskiej i zadawanie pytań bezsensownych np. o godzinę lądowania. Zdziwienie budzić musi fakt, iż poinformowano rodziny ofiar, iż odmowa zeznań nie będzie uznana.
Wyraźnie widać bezradność polskiej strony, usłużność względem strony rosyjskiej i brak woli współdziałania tej ostatniej, co nie przeszkadzało premierowi i Platformie Obywatelskiej mówić o dobrej współpracy.
CO WIEMY?
Co wiemy? Otóż – nie było 4 lądowań (a tylko jedno), załoga znała rosyjski (wbrew temu co wcześniej sugerowano), była doświadczona, radiolatarnia nie działała prawidłowo, nie było właściwych danych w GPSach TU154M dot. lotniska smoleńskiego, a kontrolerzy wieży smoleńskiej podawali złe komendy (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100715&typ=po&id=po01.txt), w wyniku, których załoga sądziła, że jest na właściwym torze i na właściwej wysokości. Jeśli uwzględnić, że nie zabezpieczono w ogóle wizyty prezydenta (któremu towarzyszyła wyższa generalicja, wiceministrowie i szefowie ważnych instytucji państwowych), a cały ten wyjazd wojskowym samolotem i organizowany przez oficjalne instytucje państwowe, kancelaria premiera zakwalifikowała jako prywatny (sic), to współodpowiedzialność za katastrofę wydaje się oczywista.
Dr Daniel Alain Korona
TEORIA NACISKÓW I BŁĘDU PILOTA
Od pierwszych godzin strona rosyjska lansowała tezę o winie pilotów, którą szybko podchwyciły oficjalne media w Polsce i za granicą. W następnych dniach w niektórych mediach dodatkowo sugerowano naciski prezydenta na pilotów. Wprawdzie sama presja – nawet gdyby takowa była – nie wyjaśniała przyczyn katastrofy samolotów, które przystosowane są do lądowania w warunkach braku widoczności. Teoria presji nie wyjaśnia dlaczego samolot był zbyt nisko i rozbił się przed pasem, dlaczego nie miał sterowności, ale przecież w całej tej historii nie o prawdę chodziło. Próbowano obciążyć szefa protokołu dyplomatycznego dyrektora Mariusza Kazany, a następnie generała Błasika. Kapitana Arkadiusza Protasiuka przedstawiano jako osobę o słabej psychice, łatwo ulegającej naciskom. Teraz TVN24 ujawniła, że z odczytywanych taśm z czarnej skrzynek wynika, że kapitan Protasiuk miał podobno wypowiedzieć zdanie, iż „jak nie wyląduje, to mnie zabiją”. Co prawda te same źródła innym razem przytaczają inne sformułowania „będą kłopoty” lub „będę miał przechlapane” (a przecież inaczej to brzmi), a zatem nie wiemy czy takie zdanie rzeczywiście padło oraz w jakim kontekście, ale efekt uzyskano. Zmarły kapitan Protasiuk (tak oczerniany i poniżany) i tak nie może zaprzeczyć, ani niczego wyjaśnić.
WADLIWY SAMOLOT?
Tymczasem – jak wynika z zeznań w prokuraturze kapitana Grzegorza Pietruczuka, dowódcy załogi Tupolewa z lotu Tu-154M w dniu 7 kwietnia br. – samolot po ostatnim remoncie ulegał awariom. Wskazał on m.in. na awariach systemów nawigacyjnych oraz tych, które mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo podczas podchodzenia do lądowania. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie badająca przyczyny katastrofy z 10 kwietnia przygląda się także ostatniemu remontowi maszyny, która rozbiła się pod Smoleńskiem. Remont prezydenckiego samolotu zaczął się 20 maja 2009 r. w zakładach w Samarze i trwał aż do końca listopada. Co ciekawe, prace modernizacyjne nadzorował rosyjski MAK, czyli Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, który obecnie prowadzi i nadzoruje rosyjskie badania przyczyn katastrofy Tu-154M (zob.. http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/296095,badaja-jak-rosjanie-majstrowali-przy-tupolewie.html). Czy w tej sytuacji wiara w ustalenia rosyjskie nie jest dowodem wielkiej naiwności lub potwornego cynizmu?
PRZEBIEG DOCHODZENIA
Dociekanie prawdy jest o tyle utrudnione, iż cały materiał dowodowy w praktyce znajdował się w rękach rosyjskich i był poza realną kontrolą. Na taki stan rzeczy zgodził się 10 kwietnia premier Donald Tusk. Tym samym polska prokuratura jest na łasce/niełasce strony rosyjskiej, zaś opinia publiczna może być skutecznie nie doinformowania lub wręcz zdezinformowana.
Z dotychczasowych 5 obszernych wniosków prokuratury polskiej do rosyjskiej dotyczące przekazania materiału dowodowego został spełniony zaledwie pierwszy, i to zaledwie w części. Rosjanie nie tylko nie udzielają informacji, ale także nie przekazują materiałów źródłowych (szczątki samolotu, oryginalne czarne skrzynki itd.). Teren katastrofy nie został należycie zabezpieczony ani zbadany, choć minister Kopacz zapewniała o 3-krotnym dogłębnym przeszukiwaniu. Na domiar złego manipulowano w materiale dowodowym, o czym świadczy stenogram z czarnej skrzynki z rozmów w kokpicie i poprawianie przez prokuraturę rosyjską zeznań kontrolerów. Wiele działań zaś to zwykłe nękanie rodzin ofiar, bo inaczej nie można nazwać przesłuchiwanie rodzin ofiar przez polską prokuraturę na żądanie prokuratury rosyjskiej i zadawanie pytań bezsensownych np. o godzinę lądowania. Zdziwienie budzić musi fakt, iż poinformowano rodziny ofiar, iż odmowa zeznań nie będzie uznana.
Wyraźnie widać bezradność polskiej strony, usłużność względem strony rosyjskiej i brak woli współdziałania tej ostatniej, co nie przeszkadzało premierowi i Platformie Obywatelskiej mówić o dobrej współpracy.
CO WIEMY?
Co wiemy? Otóż – nie było 4 lądowań (a tylko jedno), załoga znała rosyjski (wbrew temu co wcześniej sugerowano), była doświadczona, radiolatarnia nie działała prawidłowo, nie było właściwych danych w GPSach TU154M dot. lotniska smoleńskiego, a kontrolerzy wieży smoleńskiej podawali złe komendy (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100715&typ=po&id=po01.txt), w wyniku, których załoga sądziła, że jest na właściwym torze i na właściwej wysokości. Jeśli uwzględnić, że nie zabezpieczono w ogóle wizyty prezydenta (któremu towarzyszyła wyższa generalicja, wiceministrowie i szefowie ważnych instytucji państwowych), a cały ten wyjazd wojskowym samolotem i organizowany przez oficjalne instytucje państwowe, kancelaria premiera zakwalifikowała jako prywatny (sic), to współodpowiedzialność za katastrofę wydaje się oczywista.
Dr Daniel Alain Korona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz