4 stycznia 2011

WIECZYSTE NIEPRAWIDŁOWOŚCI

Do Stowarzyszenia Interesu Społecznego dociera coraz więcej informacji o nieprawidłowościach przy podwyżkach opłat wieczystego użytkowania. I nie mam tu na myśli faktu, że wypowiedzenia wysyłane w grudniu miały daty wcześniejsze z okresu przedwyborczego. Władza potraktowała ludzi jak barany, ale specjalnie mnie to nie dziwi. Groźniejszy jest fakt, iż przy podwyżkach opłat wieczystego użytkowania następuje cały szereg prawnych nieprawidłowości, niektóre z niekompetencji ale inne ze świadomego działania.

URZĄD DEZINFORMUJE
Jeden z mieszkańców zwrócił się do nas z informacją, że wypowiedzenie dotychczasowej opłaty (też na Woli - przysłane w grudniu br.) zawiera informację, że "zaskarżenie nie uchyla obowiązku wniesienia wskazanej - nowej opłaty do dnia 31 marca" !! Urząd dokonuje świadomej dezinformacji, albowiem zgodnie z art.78 ust.4 ustawy gospodarce nieruchomościami Złożenie wniosku, o którym mowa w ust. 2, nie zwalnia z obowiązku uiszczania opłat w dotychczasowej wysokości. W przypadku niezłożenia wniosku właściwy organ oraz użytkownika wieczystego obowiązuje nowa wysokość opłaty zaoferowana w wypowiedzeniu. Czemu urząd kłamie? Czyżby chciano przekonać mieszkańców, że korzystanie ze swoich ustawowych uprawnień do skarżenia na nic się nie zda, że władza i tak wygra? Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich, Prokurator Generalny, Radni Woli, Warszawy?

OPERATY NIEAKTUALNE

Z kolei na Pradze Północ pan Ireneusz otrzymał wypowiedzenie, które nie zawierało dotychczasowych wad formalno-prawnych. Wystąpił zatem o operat szacunkowy i niespodzianka – operat posiadał datę z września 2009 roku a wypowiedzenie miało datę z września 2010 roku. Pismo wysłano i doręczono zaś adresatowi w grudniu 2010 roku. A zatem w momencie dokonania wypowiedzenia (czyli jego doręczenia) operat szacunkowy był prawnie nieaktualny (zgodnie z art. 156 ust.3 operat szacunkowy może zostać wykorzystany przez 12 miesięcy od daty jego sporządzenia) i nie zawierał żadnej klauzuli potwierdzającej jego aktualności (jak przewiduje to art.156 ust.4 uogn). A mimo to wypowiedzenie wysłano, chociaż nie było ważnej wyceny nieruchomości.

DOWOLNE USTALENIA
Żeby było ciekawej do ustalenia wartości nieruchomości, rzeczoznawca majątkowy przyjął 11 transakcji nieruchomościami z czego tylko 2 miały miejsce na Pradze Północ a blisko 9 było z Pragi Południa. Skoro tak swobodnie rzeczoznawcy przyjmują jako podstawę wyceny - nieruchomości z innych dzielnic, to nieuchronnie odnosi się wrażenie, że ustalenia operatu mają charakter dość swobodny. Warto przy tym pamiętać, że operat szacunkowy jest jedynie opinią rzeczoznawcy i nie jest żadnym dokumentem urzędowym. A zatem ustalenia operatu nie są dowodem tego co w nim urzędowo stwierdzone.

BRAK PEŁNOMOCNICTW
Nie koniec tych nieprawidłowości. Wypowiedzenie pana Ireneusza podpisał burmistrz i jego zastępca, powołując się na pełnomocnictwa prezydenta Warszawy. Ale wypowiedzenie nie zawiera daty tych pełnomocnictw, zakresu czy numeru repertorium aktu notarialnego. Czyżby obywatele mieli uwierzyć na słowo, że pełnomocnictwa są właściwe, chociaż nie wiadomo kiedy, przed kim i w jakim zakresie zostały one udzielone. W innych dzielnicach (Poza Pragą Północ) podobnych kwiatków jest znacznie więcej. Można wspomnieć chociażby o niespójności uchwał Rady Warszawy i ustawy o gospodarce nieruchomościami.

KONKLUZJA
Wiele naszych obywateli ma często poczucie bezradności wobec władzy. W sprawach podwyżek opłat wieczystego użytkowania jednak można wiele uczynić – np. zaskarżyć wypowiedzenia do SKO w ciągu 30 dni od dnia doręczenia pisma urzędu. W niektórych przypadkach, można zaskarżyć podwyżki jako prawnie bezskuteczne także po tym terminie, ale to już sprawa bardziej skomplikowana (nie zawsze możliwa) i dlatego radzę nie uchybiać terminowi, który ma charakter zawity. Jeżeli nawet odwołanie nie jest właściwie uargumentowane, to zawsze będzie możliwość złożenia uzupełnienia wniosku także po terminie 30dniowym. Wreszcie można skorzystać z pomocy specjalistów, którzy pomogą w uchyleniu podwyżki a nawet w odzyskiwaniu nadpłat z lat ubiegłych (wiele osób nie zdaje sobie sprawę, iż poprzednie aktualizacje opłat wieczystego użytkowania także dokonywano niezgodnie z przepisami).
Władze samorządowe zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, stąd okłamywanie obywateli i próby skłonienia do zapłaty wyższej opłaty mimo zaskarżenia. Przecież jeżeli dziesiątki tysiące wniosków trafią do SKO, to chcąc nie chcąc cały plan ściągania haraczu od obywateli w postaci opłat wieczystego użytkowania spali na panewce, bo nawet jak się uda ściągnąć te opłaty (a w wielu wypadkach nie będzie to możliwe), nastąpi to ze znacznym opóźnieniem.

1 stycznia 2011

HIPER_HIPNOZA

Dawno temu, tuż po studiach stworzyłem analizę na temat destrukcyjnego wpływu hipermarketów na Polskę. Analizę przesłałem wówczas do centrali ROP (Ruch Odbudowy Polski), gdzie została entuzjastycznie przyjęta. Później były „szafy Lesiaka”, agentura skutecznie skłóciła polityków i nastąpił rozpad ROP. Politycy z tej formacji zasilili różne ugrupowania, w tym Samoobronę. Samoobrona skwapliwie przejęła tę analizę i wpisała do swego programu jako własną. Oczywiście, w użytku znalazła się wersja pierwotna, która nie obejmowała zmian związanych ze zmianą prawa, jak i faktu akcesji do UE. W tej partii nie było ludzi kompetentnych, więc zostali przy mej pierwotnej wersji, którą napisałem jeszcze przed zdobyciem doświadczeń zawodowych. Pomimo wszystko, analiza sytuacji pozostaje bez zmian. Zmianom uległy propozycje w zakresie narzędzi, które rozwiążą problem, ale wszystko po kolei.

Hipermarkety płacą pracownikom głodowe wynagrodzenia, za które trudno przeżyć bez sponsorów, czyli rodziców zapewniających lokum i wyżywienie, lub męża/żony dokładającej swe wynagrodzenie. Jakby tego było mało, w reformie emerytalnej oraz zdrowotnej z 1999r. „zapomniano” zmienić ustawę o minimalnym wynagrodzeniu. Z II filara emerytalnego ubezpieczony otrzyma tyle, ile uskładał, ale z I filara w ZUS otrzyma, co najmniej minimalną emeryturę. Problem w tym, że składka emerytalna na I filar zawarta w płacy minimalnej jest dalece niewystarczająca, aby na tę minimalną emeryturę uzbierać. W rezultacie my wszyscy normalnie zarabiający, a w efekcie nasi pracodawcy finansują właścicieli hipermarketów. Takie finansowanie jednego przedsiębiorcy przez drugiego przedsiębiorcę nosi nazwę finansowania skrośnego i jest zakazane prawem polskim, jak i prawem UE. Podobny zarzut dotyczy składek na ubezpieczenia zdrowotne. W rezultacie prawie każdy obywatel współfinansuje właścicieli hipermarketów.
Może ktoś spytać, że skoro nie pracuję w hipermakecie, to temat mnie nie dotyczy. Jeśli tak, to dlaczego dwie trzecie pracowników w Polsce zarabia grubo poniżej przeciętnego wynagrodzenia, z czego duża część nieznacznie więcej, niż płaca minimalna? Kto zgadnie, co jest tego przyczyną? W gospodarce nic nie dzieje się samo z siebie i tak też jest w tym przypadku. Duże sieci handlowe, a do takich należą hipermarkety, narzucają dostawcom niekorzystne warunki handlowe - mają dużą „siłę przetargową”, co w szczególności dotyczy cen. Producent towaru w najprostszy sposób może zmniejszyć koszty poprzez obniżanie wynagrodzeń oraz poprzez zwalnianie pracowników. Jeżeli jest to producent artykułów spożywczych, to może dodatkowo zaniżyć rolnikom ceny skupu płodów rolnych. Wskutek tego głodowe wynagrodzenia otrzymują pracownicy firm produkujących w dużych ilościach na potrzeby hipermarketów, jak i rolnicy. W przypadku rolników ceny skupu nie pokrywają nawet zmiennych kosztów produkcji, a więc płatności obszarowe z UE idą na pokrycie tych strat. Strat w stałych kosztach produkcji już nie ma z czego pokryć. Wskutek tego dzieci rolników nie chcą przejmować gospodarstw od rodziców i uciekają do miast przed biedą i wyzyskiem.
Hipermarkety niszczą polską przedsiębiorczość, bo małe, początkujące firmy nie są dla nich partnerem biznesowym. Dla małych firm jedynym rozwiązaniem jest sprzedaż do małych sklepów, ale problem w tym, że tych małych sklepów systematycznie i coraz szybciej ubywa, ostatnio po 4 do 5 tys. rocznie (http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Male-sklepy-mniej-o-4-5-tysiecy-rocznie,wid,12723385,wiadomosc.html?ticaid=1b009). Wystarczy sięgnąć pamięcią, np. 10 lat wstecz, ile było wówczas sklepów, sklepików i ile w nich pracowało pracowników. Większości z nich nie ma już dawno. Hipermarkety mają możliwość i to czynią, by z Chin i z różnych innych, egzotycznych zakątków sprowadzić towary za bezcen. Małe sklepy zaopatrujące się w lokalnych, małych, polskich firmach nie mają szans, bankrutują, a w ślad za nimi bankrutują te małe, lokalne firmy. Bankrutuje polski biznes, a im więcej biednych, tym więcej klientów w hipermarketach, a nóż, uda się coś kupić za parę złotych? Nie ma małej firmy, nie będzie dużej firmy. Analogicznie, gdy nie ma małego Jasia, to nie będzie dużego Jana. Hipermarkety tego małego Jasia, małą firmę wyprawiają już na starcie do krainy wiecznych łowów. Duży biznes wyprzedany inwestorom zagranicznym, a mały, polski biznes jest już niszczony na starcie. Nam Polakom przypisano rolę niskopłatnych parobków.
Kiedyś, grzecznościowo (za wiedzą i akceptacją strony), w me ręce wpadły na moment dokumenty finansowe polskiego hipermarketu. W zamian za poradę miałem możliwość zapoznania się z tymi dokumentami. To już takie skrzywienie zawodowe, że policzyłem na swój użytek, dla swej wiedzy kilka wskaźników. Jednym ze wskaźników był Zysk Netto/Sprzedaż. W najgorszych, kryzysowych latach był on na poziomie ponad 30%, a w pozostałych okresach na poziomie ponad 50%. W tym samym okresie hipermarkety wykazywały brak zysku, a nawet wręcz stratę netto. Podmioty działały na tym samym rynku, co polski podmiot. Oznacza to jedno, że hipermarkety wykazują zyski w innych miejscach, np. w rajach podatkowych. Dla przykładu w Szwajcarii zagraniczne firmy płacą symboliczny podatek od zysków osiąganych za granicą. Doświadczony ekonomista praktyk wie, że zysk można ukryć, jak i wytransferować na wiele sposobów. Ograniczę się do opisu tylko jednego, najpowszechniej stosowanego mechanizmu.
Każdy z nas bywa, a co najmniej kiedyś był w hipermarkecie i zapewne zauważył, że jest tam wiele towarów pochodzenia zagranicznego. Nie bez powodu. Towar z zagranicy idzie bezpośrednio od producenta do konkretnego hipermarketu, często za pośrednictwem polskiego centrum logistycznego danej sieci i tyle wiedzą pracownicy hipermarketów. Faktury tak nie „chodzą”, bo zwyczajowo idą od zagranicznego producenta do firmy centrum handlowego sieci hipermarketów, np. w Szwajcarii, ta płaci producentowi i wystawia fakturę dla finalnego odbiorcy, którym jest albo konkretny hipermarket, albo centrala obsługująca sieć w danym kraju. Jeśli ktoś sądzi, że kalkulacja ceny na fakturze dla finalnego hipermarketu zawiera cenę producenta, plus koszty logistyczne i marżę własnego, wewnętrznego pośrednika, to jest w błędzie. Mechanizm kalkulacji ma umożliwić zatrzymanie całego zysku poza granicami Polski, a więc nie tylko tego pochodzącego z towarów zagranicznych, ale też od dostawców krajowych. Kalkulacja ceny odbywa się w ten sposób, że wychodzi się od ceny zbytu w finalnym hipermarkecie, odejmuje się od tej ceny narzut kosztów finalnego hipermarketu, dolicza symboliczną marżę i to jest cena zakupu na fakturze wystawiona przez centrum w raju podatkowym, np. w Szwajcarii. A co z produktami nabywanymi w Polsce? Przecież tu nie da się zastosować powyższego mechanizmu? Sposób jest bardzo prosty, bo wystarczy mała korekta w powyższym mechanizmie dla towarów z zagranicy, gdzie od ceny zbytu zagranicznych towarów nie odejmuje się całości kosztów, a różnicę przerzuca się na towary krajowe. Mechanizm prosty i skuteczny. Różnica między ceną odsprzedaży dla finalnego hipermarketu, a ceną producenta powiększoną o koszty własne jest zyskiem wykazanym w raju podatkowym. Tak, więc mamy sprzedaż w Polsce, a zysk poza Polską. Takiego mechanizmu nie zastosuje żaden mały, lokalny sklep. Takie unikanie płacenia podatków możliwe jest tylko w republikach bananowych, w tym w Polsce. W każdym cywilizowanym kraju, czy to będą Niemcy, czy Francja, czy USA, przeprowadzono by śledztwo, a taki hipermarket błyskawicznie zakończyłby działalność jako bankrut. Urząd Skarbowy ma jeszcze jedno narzędzie kontrolne, identyczne, jak w każdym, z wyżej wymienionych krajów. UKS może porównać podmioty z tej samej branży działające na tym samym rynku i w ten sposób ustalić podstawę ukrytego dochodu do opodatkowania, plus karne odsetki i kary. UKS ściga jedynie polskich przedsiębiorców. W jednej z gazet przeczytałem, ze jakaś pani w Krakowie była winna fiskusowi 2 grosze, a wraz z karami musiała zapłacić aż 150 zł. Pobłażanie dla zagranicznego handlu, a równoczesne surowe karanie przedsiębiorców krajowych, w mej opinii, wyczerpuje znamiona dyskryminacji na tle rasowym i to Polaków w Polsce. Gdyby zagraniczne hipermarkety działające w Polsce uczciwie wykazały zyski w naszym kraju, to nie byłoby dziury w budżecie. Rząd, miast tego, woli nakładać kolejne podatki i haracze na obywateli oraz podwyższać już istniejące.
Kiedyś szedłem chodnikiem i napotkałem Leppera. Udałem, że nie kojarzę gościa, przeszedłem obok obojętnie, a przynajmniej tak udawałem. On w garniturze, ja również. Kątem oka obserwowałem narastające zdziwienie Leppera, że oto przechodzi obok jedynej osoby w kraju, która go nie zna. Lepper, sam w obcym mieście, bez zwyczajowej świty, na chodniku osiedla gdzieś na uboczu? Samo to mogło budzić podejrzenie, ale o tym pomyślałem później. Może liczył na to, że zaczepię go na ulicy i co nieco mu powiem? Jeśli tak było, to kto i jak wskazał mu nikomu nieznaną, anonimową osobę? Nie jestem w stanie rozwiać wątpliwości, więc pomijam cały wątek. Nie wierzę takim ludziom, jak ten pan, nie zamierzam tego typu osobom przekazywać posiadanej wiedzy, a tym bardziej udzielać im wsparcia. Lepper dalej twierdził, że najlepszym antidotum na hipermarkety jest podatek obrotowy, ale to, co było do przyjęcia na początku lat 90-tych, jest nie do przyjęcia aktualnie. Mało tego, nie trzeba tworzyć prawa, lecz stosować już istniejące. Wystarczy w zupełności, gdy Min. Finansów wypełni swe ustawowe obowiązki i da odpowiednie polecenia UKS-om. Problem w tym, że obecny Min. Finansów jest poddanym królowej Elżbiety II.

Jestem bodajże jedynym politykiem, który nigdy nie był w polityce. W czasach ROP obiektywne okoliczności stanęły mi na przeszkodzie, by nawiązać kontakt z Aleksandrem Szczygło, wówczas młodym nauczycielem. Może i dobrze, bo może tylko dlatego mego nazwiska nie ma wśród ofiar katastrofy w Smoleńsku? Olek był jedynym politykiem PiS, którego znałem osobiście, z którym czasami rozmawiałem. Składam rodzinie Olka i jego kolegom spóźnione kondolencje. W międzyczasie, w 2005r. pomogłem PiS-owi w wygraniu wyborów. Podesłałem im w decydującym momencie 3 tematy, czyli: zakaz rządu SLD, by gminy dożywiały z gminnych budżetów głodne dzieci w szkołach; punkt programu PO o prywatyzacji lasów oraz kwestię biopaliw. Biopaliwa także znajdowały się w moim, wyżej wspomnianym liście do ROP i ten punkt także przejęła Samoobrona, jako własny. W polityce jestem obecny także i w innych miejscach, ale o tym nie przy tej okazji.

Piotr Solis, Stronnictwo Piast

30 grudnia 2010

Brama do paliwowej ekspansji Rosjan

Kupno Lotosu ułatwiłoby Rosjanom sięgnięcie po PKN Orlen, co oznaczałoby przejęcie rafinerii w Polsce, na Litwie i w Czechach. A rachunek za tę operację zapłaciliby polscy obywatele



Co ewentualna sprzedaż Grupy Lotos rosyjskim koncernom oznacza dla polskich obywateli? Pytanie to nabiera szczególnego znaczenia w tygodniu, w którym cena benzyny na stacjach przekroczyła "magiczną" barierę 5 złotych za litr.








Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że kończy się okres posuchy dla rosyjskich koncernów chcących inwestować w największe firmy w Polsce. Pomimo jasno wyrażonych przez stronę rosyjską intencji o strategicznym charakterze sektora paliwowego, rząd polski przestał mieć obiekcje w stosunku do rosyjskich inwestorów w polskich strategicznych przedsiębiorstwach energetycznych. Otwartość na rosyjskich inwestorów deklarowali m.in. prezydent Bronisław Komorowski i odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne minister gospodarki Waldemar Pawlak. W tym kontekście należy analizować wystosowane przez ministra skarbu Aleksandra Grada zaproszenie potencjalnych inwestorów do negocjacji w sprawie nabycia akcji największej spółki Pomorza Gdańskiego - Grupy Lotos, na które mają oni odpowiedzieć do 18 lutego 2011 roku. Kwestie te były dyskutowane również w czasie wizyty prezydenta Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, podczas której Rosjanie zabiegali o potwierdzenie, że strona polska nie żywi uprzedzeń do obecności rosyjskich inwestorów w branży energetycznej, sprzedawanej przez urzędników Donalda Tuska.








Przejąć zagraniczne rynki




28 sierpnia 2003 roku rząd Federacji Rosyjskiej przyjął "Strategię energetyczną Rosji na okres do 2020 roku". Strategia dotyczyła celów i priorytetów rosyjskiej polityki w zakresie energetyki oraz sposobów ich realizacji. Rosja, wykorzystując zasoby energetyczne, dążyć miała do zwiększenia swojego znaczenia na arenie międzynarodowej. Instrumentem do tak postawionego zadania miało być opanowanie zagranicznych rynków przetwórstwa, transportu oraz zbytu ropy naftowej i produktów naftowych przez spółki kontrolowane przez Kreml. W rozdziale strategii dotyczącym obecności rosyjskich spółek sektora energetycznego na światowych rynkach czytamy: "W ciągu najbliższych lat eksport zasobów energetycznych stanie się kluczowym czynnikiem tak dla rozwoju gospodarki narodowej, jak i dla ekonomicznej i politycznej pozycji Rosji w społeczności międzynarodowej". Zgodnie ze strategią ekspansja rosyjska na arenie międzynarodowej miała odbywać się poprzez: "Eksport zasobów paliwowo-energetycznych, opracowanie i opanowanie zasobów energetycznych na terytoriach innych państw oraz umocnienie obecności na wewnętrznych rynkach zagranicznych, przejęcie sieci zbytu zasobów energetycznych i obiektów infrastruktury energetycznej w tych państwach". W strategii przed rosyjskimi spółkami sektora naftowego postawione zostało zadanie "zabezpieczenia politycznych interesów Rosji na świecie", a jednym ze środków jego realizacji miało być "rozszerzenie obecności rosyjskich spółek naftowych na rynkach zagranicznych i ich udział w majątku za granicą, mającym służyć do przetwórstwa, transportu i zbytu [ropy naftowej]". Rząd rosyjski planował od przełomu lat 2005/2006 zmniejszenie wolumenu eksportu produktów naftowych, w szczególności mazutu i oleju napędowego, po uprzednim przejęciu przez rosyjskie spółki naftowe kontroli nad szeregiem zagranicznych zakładów przetwórstwa surowca.




Aktualność strategii znajdowała potwierdzenie w wypowiedziach przedstawicieli rosyjskiego rządu i głównych decydentów sektora energetycznego, m.in. Siemiona Wajnsztoka, prezesa spółki Transnieft, mającej monopol na transport ropy przez terytorium Rosji, i ministra przemysłu i energetyki FR Wiktora Christienki.Siemion Wajnsztok w wywiadzie dla pisma "Ropa i kapitał" powiedział: "(...) pora, aby Rosja przestała zwiększać dostawy ropy za granicę. 'Transnieft' obecnie proponuje obniżenie eksportu ropy naftowej na tyle, na ile jest to możliwe. (...) Obniżyć o 50-60 procent. Proponujemy nie upodabniać się do krajów nierozwiniętych, które eksportują ropę, a postawić na rynek przetworzonego towaru. (...) na końcówkach naftociągów eksportowych powinno się mieć dobre rafinerie i przedsiębiorstwa chemiczne". W ramach realizacji tej strategii rząd rosyjski wspierał wiele projektów, z których najbardziej polskich spraw dotyczyły głównie projekty nieudane: walka rosyjskich koncernów o litewską rafinerię w Możejkach (kupioną przez Orlen), próba przejęcia węgierskiego koncernu MOL, realizowana we współpracy z austriackim "pośrednikiem" - koncernem OMV, a wreszcie nieudane przejęcie Rafinerii Gdańskiej (2002 r.). To pasmo niepowodzeń ma zostać przełamane, między innymi przejęciem przez rosyjskiego inwestora pakietu kontrolnego nad Grupą Lotos, do czego przygotowania trwają po stronie rosyjskiej od kilku lat.








Rosnąca pozycja Lotosu




Wszystkie rafinerie konkurujące o rynek w Polsce - wschodnioniemieckie, białoruskie, z państw bałtyckich - są wyspecjalizowane w przerobie ropy rosyjskiej. Mogą przerabiać inne ropy niż rosyjski Urals, jednak najlepiej dają sobie radę właśnie z surowcem rosyjskim. W Polsce ropę naftową przerabiają dwie rafinerie - płocki Orlen (14,5 mln ton rocznie) i gdański Lotos (6 mln ton rocznie). Ze względu na centralne położenie Orlenu wyłączny dostęp do rurociągów do przesyłu gotowych paliw i kilka innych strategicznych przewag - cenę na rynku dyktuje właśnie płocki koncern. Sytuacja ta może się zmienić diametralne z kilku powodów.




Po pierwsze, kończy się kosztująca 2 mld USD rozbudowa gdańskiej rafinerii zwiększająca przerób ropy o 75 proc. (do 10,5 mln ton rocznie), co oznacza, że znajdzie się ona prawie w tej samej lidze, co rafineria płocka, a nowe instalacje Lotosu będą nowocześniejsze i bardziej efektywne niż ich płockie odpowiedniki. Rozpoczęcie wykorzystywania pełnych mocy przerobowych rozbudowanego Lotosu oznaczać będzie początek wojny cenowej pomiędzy obiema polskimi rafineriami - dużo więcej produktów trafi na polski rynek i w efekcie spadną ich ceny, co pozytywnie odczują konsumenci.




Po drugie, Grupa Lotos posiada perełkę, której Orlen może jej tylko pozazdrościć - została obdarowana przez Skarb Państwa spółką "Petrobaltic", która wydobywa ropę naftową na Morzu Bałtyckim i prowadzi działalność na norweskim polu naftowym Yme poprzez zależną spółkę Lotos Exploration and Production Norge AS (planowane wydobycie to ok. 400 tys. ton rocznie). Im wyższe ceny ropy naftowej na światowych rynkach, tym bardziej rośnie wartość tego ropnego "źródełka" dla całej Grupy Lotos.




Po trzecie, radykalnie na korzyść Lotosu wpłynąć mogą strategiczne inwestycje o charakterze gospodarczym i politycznym rosyjskich koncernów - a zwłaszcza zakończenie przez Rosjan budowy rurociągu BTS-2 na odcinku Uniecza - Ust Ługa. Pierwszy z tych ropociągów (BTS-1), o przepustowości 65 mln ton rocznie, zakończono naftoportem w Primorsku (108 km na północny zachód od Petersburga), a jego uruchomienie w 2001 r. pozwoliło na wyeliminowanie z transportu rosyjskiej ropy łotewskiego portu Ventspils, odcięcie dostaw do kupionych przez Orlen Możejek i eliminację eksportu przez kupiony wraz z Możejkami litewski naftoport w Butyndze.




Ostateczna decyzja o budowie drugiego ropociągu (BTS-2) zapadła w styczniu 2007 r., po konflikcie naftowym Moskwy z Mińskiem, w wyniku którego przerwano dostawy ropy do Polski i Niemiec. Rura zaczynająca się w Unieczy, kilkadziesiąt kilometrów przed granicą białoruską, o przepustowości 50-75 mln ton rocznie, ma kosztować 2,5 mld dolarów. Cel inwestycji jest jasny: zbudowanie alternatywy dla białorusko-polsko-niemieckiego odcinka rurociągu "Przyjaźń", przesyłającego 60-70 mln ton ropy rocznie. Presja na budowę rurociągu była tak duża, że pomimo iż planowano zakończyć go w 2012 r., ostatni spaw na rurze założono... miesiąc temu. A dokończenie BTS-2 to potencjalnie naftowy szok dla całego regionu. Białoruskie rafinerie odcięte od dostaw ropy z "Przyjaźni" zostaną przejęte za bezcen przez rosyjskie koncerny lub będą przerabiały ropę naftową z Wenezueli, przewożoną do rafinerii koleją z Ukrainy lub Litwy. Wśród rafinerii polskich i niemieckich na odcięciu dostaw ropy rurociągiem "Przyjaźń" stracą Orlen i niemieckie rafinerie, a radykalnie dużo zyska właśnie gdański Lotos. Spółka ta ma jako jedyna rurociąg bezpośrednio łączący ją z gdańskim Naftoportem, co pozwoli jej uniknąć kosztów utrzymania setek kilometrów polskiego odcinka rurociągu "Przyjaźń", zarządzanego przez państwową spółkę PERN. Koszty te zostaną przerzucone na trzy pozostałe rafinerie, co pogorszy ich możliwość konkurowania z Lotosem. Archimedes miał powiedzieć: "Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię". Dźwignią, dzięki której Rosjanie zamierzają poruszyć paliwową Europę Środkową, jest rurociąg BTS-2. Punktem podparcia tej dźwigni jest przejęcie Lotosu.








Czarny scenariusz




Co może zrobić rosyjski właściciel Grupy Lotos po przejęciu rozbudowanej, zmodernizowanej, posiadającej świetny dostęp do infrastruktury morskiej rafinerii w Gdańsku? W pierwszej fazie może zawrzeć ze swoją rafinerią bardzo korzystny dla niej kontrakt na dostawy ropy naftowej, dzięki któremu, dotowana - tańszą niż konkurencja - rosyjską ropą, będzie mogła (wykorzystując opisane powyżej przewagi) podjąć jeszcze brutalniejszą wojnę cenową w regionie. Z perspektywy klienta wojna cenowa producentów paliw to marzenie - oznacza skokowy spadek cen paliw. Taka wojna jest jednak pożądana przez klientów jedynie w sytuacji, gdy wynika ze zmiany otoczenia rynkowego na bardziej konkurencyjne. Sytuacja, w której jednym z czynników ekonomicznych umożliwiających wojnę cenową jest dotowanie jednego z konkurentów - na przykład dostawami tańszej ropy - oczywiste jest, że sprawa ma drugie dno i jest przejawem walki o przejęcie całego rynku. W długofalowej strategii rosyjskiej taka wojna cenowa ma więc sens jedynie w przypadku, w którym będzie okresowa i osiągnie założony cel, którym jest złamanie na rynku polskim konkurentów, a zwłaszcza PKN Orlen. A to już nie będzie dobre dla naszych kieszeni. Po co Rosjanie mieliby łamać ekonomicznie PKN Orlen, rzucać go na kolana? Po to, by go kupić na warunkach, na których zamierzają kupować m.in. odcięte od ropy białoruskie rafinerie. Co więcej, w przeciwieństwie do Lotosu wykup Orlenu nie będzie zależny od rządu w Warszawie. Lotos to firma, w której ponad połowę udziałów ma państwo - bez jego zgody nic w spółce się nie wydarzy. W Orlenie państwo ma niespełna 28 proc., co oznacza, że do przejęcia kontroli akcji na giełdzie potrzeba tylko woli i pieniędzy. A jeśli ostrą konkurencją Rosjanie załamią kurs giełdowy akcji Orlenu, to tych pieniędzy nie będzie potrzeba zbyt wiele... Przejęcie Orlenu będzie oznaczało przejęcie rafinerii w Polsce, na Litwie i w Czechach - w rękach rosyjskich koncernów zostanie w ten sposób paliwowo "zintegrowana" nie tylko cała Polska, ale wręcz Europa Środkowa. A rachunek za tę operację zapłacą polscy przedsiębiorcy i obywatele.








Zanim mleko się rozleje...




Sprzedaż Lotosu jest kontrowersyjna z wielu powodów. Po pierwsze, nie ma dobrego kupującego, chcącego robić normalny biznes, a będący w większości we własności rządu Lotos jest pod pewnymi względami o wiele istotniejszy dla bezpieczeństwa energetycznego RP niż PKN Orlen - nie ma możliwości wrogiego przejęcia tej spółki. Zadziwia próba sprzedaży rafinerii kończącej wielką modernizację i rozbudowę - firma poniosła olbrzymie koszty modernizacji, a właściciel nie odczuł jeszcze pozytywnych zmian z nią związanych. Ponadto do sprzedaży ma dojść w czasie głębokiego kryzysu finansowego, kiedy najlepszą strategią jest czekanie na zmiany i utrzymanie cennych aktywów w rękach. Gotówka jest dobrem tak rzadkim, że dysponujące nią firmy i rządy wchodzą wyłącznie w "superokazje". Nie chciałbym, żeby polskie strategiczne przedsiębiorstwa były sprzedawane na warunkach przypominających "świąteczne promocje". Po czwarte - sprzedając Lotos, rząd szkodzi innej swojej spółce - PKN Orlen. Płocki koncern podejmuje próby zbycia przynoszącej straty rafinerii w Możejkach - wybrał w tym celu doradcę i zaczął aktywnie poszukiwać nabywcy. Sprzedaż w tym samym czasie dwóch rafinerii położonych w bezpośrednim sąsiedztwie nad wybrzeżem Bałtyku oznacza, że żadna z nich nie zakończy się minimum przyzwoitości, a więc przynajmniej osiągnięciem dobrej ceny. Dlatego proces sprzedaży Lotosu powinien zostać przerwany. Celowo piszę o procesie "sprzedaży", a nie o "prywatyzacji", bo pewne jest, że Lotos zakupi firma kontrolowana przez inny rząd niż nasz. Zabiegi o sprzedaż firmy w tak trudnym okresie są twardym, namacalnym dowodem na to, że z polskimi finansami publicznymi dzieje się naprawdę źle. Jeśli jednak rząd tak bardzo chce pozyskać środki ze sprzedaży, to powinien rozważyć zaproszenie do tego procesu dwóch innych państwowych koncernów - Orlenu i PGNiG. Tego rodzaju działania można zakwalifikować jako "przekładanie z kieszeni do kieszeni", ale pozwoliłyby osiągnąć ministrowi skarbu upragnione dochody, a nam spokój ducha, że jeśli będziemy nadmiernie "dojeni" na stacjach benzynowych, to przez polski rząd i polskie państwowe koncerny.Autor jest prezesem i ekspertem Fundacji Republikańskiej. W latach 2005-2008 kierował Departamentem ds. Dywersyfikacji w Ministerstwie Gospodarki, był też szefem rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych "Przyjaźń" SA i członkiem rady nadzorczej spółki Naftoport.






Przemysław Wipler, Nasz Dziennik 17.12.2010