Kijów podtrzymuje swoje zdecydowane stanowisko, że UE powinna znieść jednostronne ograniczenia nałożone na ukraiński eksport, natomiast Warszawa odgraża się i pręży muskuły. Otóż polski rząd zadeklarował, że nawet jeśli Komisja Europejska nie zdecyduje się na przedłużenie embarga, to i tak nie będzie zgody na otwarcie się na płody rolne ze Wschodu.
Najwyższy Czas przytacza za Tygodnikiem Solidarność wypowiedź Jana Krzysztofa Ardanowskiego, byłego ministra rolnictwa, a obecnie przewodniczącego Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP, który zapewnił, że „interes Polski jest najważniejszy”, więc ukraińskie zboże nie wjedzie do naszego kraju „niezależnie od tego, że bardzo pomagamy Ukrainie i chcemy ją wspierać”. Jednocześnie polityk wyraził ubolewanie, że w generalnym rozrachunku spełniło się dokładnie to, przed czym ostrzegał półtora roku temu. Co więcej – pomimo odniesionych strat w zeszłym sezonie i trwającego kryzysu – w jego perspektywie najbliższe miesiące mogą przynieść powtórkę z rozrywki, i to w zwielokrotnionej formie. „To mi spędza sen z powiek” – stwierdził bez ogródek.
Zapytany także w sprawie zboża ukraińskiego, dr Daniel Alain Korona ekonomista, były prezes Elewarru, a obecnie pełnomocnik Związku Zawodowego Rolnictwa "Korona". zauważył: jak na razie Komisja Europejska i państwa zachodnie wyrażają nieprzychylne stanowisko dla przedłużenia embarga. Jego zdaniem być może dlatego KE wciąż nie ustosunkowuje się do wniosku polskiego rządu o zgodę na dopłaty transportowe i na dopłaty do kukurydzy sprzedanej po 15 marca dla firm skupowych... 12 sierpnia Związek Zawodowy Rolnictwa „Korona” wystąpił z ponagleniem do komisarzy Valdisa Dombrovskisa i Janusza Wojciechowskiego. Ekspert podejrzewa, że Komisja Europejska wstrzymuje się z decyzją, aby mieć dodatkowy argument przetargowy wobec naszego rządu w kwestii ukraińskiego importu.
Jednakże zdaniem Korony problemem było i jest także kwestia niskich cen. Rolnicy, ale też wielu polityków obwinia o spadek cen import ukraiński. Otóż sprawa jest bardziej złożona. Rzeczywiście import zboża, a zwłaszcza kukurydzy, wpłynął na ceny, ale wpływ ten był jednak ograniczony. Polska jest krajem o znacznym eksporcie zbóż, a w takiej sytuacji w warunkach gospodarki otwartej o cenie nie decydują krajowy popyt i podaż, ale popyt eksportowy, a ten jest uzależniony od cen międzynarodowych, głównie giełdy MATIF. Skoro ceny światowe spadały, m.in. ze względu na dumping rosyjski, to i w Polsce ceny się obniżały. A zatem gdy słyszę narzekania, że ceny zbóż w kraju są 2 razy niższe niż rok temu, to uczulam, że ceny światowe również spadły w podobnej proporcji. Problemem jest co innego – nasza produkcja jest za droga na skutek wprowadzenia różnorodnych danin, wymogów i obowiązków, których w wielu krajach zwyczajnie nie ma. A zatem by wygrać z konkurencją, musimy mieć niższe koszty produkcji. Tymczasem na skutek regulacji krajowych i unijnych idziemy w odwrotnym kierunku.
Jak podkreślił ekonomista, producentom rolnym przyznano dopłaty, ale w trudnej sytuacji są także mikro, małe i średnie firmy skupowe (także państwowe). Otóż jeżeli firma nie działa na warunkach płaskiego rynku (czyli kupuje i sprzedaje bez przechowywania, w tym samym okresie), wówczas mogła wyjść na swoje. Aczkolwiek firmy, które posiadają elewatory, przechowują zboże, a marżę wypracowują na przechowywaniu zboża i sprzedaży w okresach późniejszych, pożniwnych, w roku 2022/23 odnotowały znaczne straty, na skutek spadających cen. Do tego doszedł znaczący wzrost kosztów, także odsetek od kredytów skupowych. W efekcie wiele z tych firm poważnie nadwyrężyło swoją płynność finansową, i w razie powtórki z rozrywki lub stałych niezmiennych cen (jak mamy obecnie do czynienia) może upaść, a skutki tego odczują także rolnicy.
źródło: Najwyższy Czas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz