Poniżej artykuł Piotra Solisa z PJN dot. rolnictwa. Poglądy wypowiadane przez autora są jego poglądami i niekoniecznie odzwierciedlają punkt widzenia Serwis21.
Niedobór żywności, rosnące ceny oraz prognozy ekspertów wskazują, że rolnictwo staje się strategiczną dziedziną gospodarki. Kraje posiadające duże jej nadwyżki zaczną się szybko bogacić. Polska potencjalnie może wyżywić ok. 80 mln. Ludzi.
Program dla rolnictwa – samo hasło u wielu zapala czerwone światło, że oto ktoś chce "wyszarpać" kolejne pieniądze z ich kieszeni? Nic bardziej błędnego! Nie trzeba kolejnych pieniędzy z naszych podatków, ani także wymyślać jakichś rewolucyjnych pomysłów. Te pomysły od wieków dobrze funkcjonują w krajach, które nigdy nie doświadczyły komunizmu i wystarczy te tradycje przypomnieć i wprowadzić w Polsce. W Polsce komunizm brutalnie przerwał te tradycje. Mało tego, obecne trendy w zapotrzebowaniu na żywność oraz prognozy na przyszłość wskazują, że bezpieczeństwo żywnościowe nabiera charakteru strategicznego, a kraje dysponujące jej dużymi nadwyżkami będą się bogacić tak, jak do teraz bogacą się kraje posiadające olbrzymie złoża surowców energetycznych.
Przykład kraju członkowskiego UE może być wypaczony przez socjalistyczne regulacje, więc za przykład podam Szwajcarię, gdzie gros gospodarstw, to gospodarstwa małe i średnie. W Polsce identycznie. Ograniczę się do przykładu mleczarstwa, gdzie jak w soczewce widać podobieństwa i różnice pomiędzy polskim i szwajcarskim rolnictwem. Zarówno w Polsce, jak i w Szwajcarii są małe, duże i bardzo duże mleczarnie. W Polsce jest podobnie i na tym kończą się podobieństwa. Wiele gospodarstw w Szwajcarii część mleka przerabia samodzielnie, a część, nadwyżki odstawia do mleczarń. Małe mleczarnie w Szwajcarii są prawie wyłącznie współwłasnością grup hodowców bydła mlecznego. Mleczarnie z tego powodu są zmuszone płacić tamtejszym rolnikom uczciwe ceny, bo rolnicy bez problemu mogę przerobić całość produkcji we własnym zakresie, a więc odciąć mleczarnie od surowca. W Polsce rolnicy prawie w ogóle nie przetwarzają mleka i z tego powodu są uzależnieni od dyktatu lokalnych mleczarń, które w ten sposób uzyskują pozycję lokalnego monopolisty w skupie, a rolnicy popadają w biedę. Już samo to zestawienie wskazuje kierunek zmian w polskim rolnictwie, by polscy rolnicy wyzwolili się z ekonomicznej niewoli lokalnych monopolistów, odzyskali godność i godziwe zarobki/zysk za swą pracę.
Zanim przejdziemy do szczegółów, trochę historii.
Prawie pół wieku PRL oraz tzw. reformy Balcerowicza zrobiły swoje. PRL "zabił" drobną przetwórczość na wsi. Ponadto wieś zapomniała w większości przypadków, jakie są receptury, np. na ser żółty. W pewnych okresach za "pokątną" produkcję można było trafić do więzienia, a nawet utracić zdrowie lub wręcz życie, o zabraniu majątku, tzw. "rozkułaczaniu" nie wspominając. Za PRL-u wypaczono także ideę spółdzielczości i skojarzono ją z tzw. kołchozami (w oryg. Rolnicze Spółdzielnie Produkcyjne). Jedynie w Wielkopolsce idee spółdzielczości są żywe po dziś dzień.
Za PRL powstała też sieć lokalnych zakładów przetwórczych, które otrzymały faktyczny (niekoniecznie formalny) monopol na skup i przetwórstwo płodów rolnych na określonym terenie. Ten monopol został przeniesiony i ugruntowany po 1989r. w nowym systemie, co w swoisty sposób uczyniło rolników ekonomicznymi niewolnikami tych firm. Do tego mamy postępującą konsolidację firm w ramach poszczególnych sektorów i docelowo należy się spodziewać powstania oligopolu w poszczególnych branżach (oligopol – kilka dużych firm, które razem kontrolują większość lub całość określonego rynku). Ten oligopol zmierza w kierunku kapitału zagranicznego. Rolnik w ramach protestu mógł/może jedynie zaprzestać danego profilu produkcji – jedyna możliwość na wyzwolenie z niewoli. Rzecz w tym, że w innej branży inny zakład stawia identyczne warunki, więc ekonomiczne wyzwolenie wciąż jest iluzją. Na krótką metę zmiana profilu produkcji jest jakimś rozwiązaniem bieżących problemów, ale nie jest to rozwiązanie w perspektywie długoterminowej.
Nie inaczej rolników potraktowała tzw. III RP. Dopiero w 1994r. zniesiono zakaz kupowania ziemi przez rolników powyżej pewnego, bardzo niskiego areału. Polska przed reformami Balcerowicza była trzecim, co do wolumenu, producentem owiec. W ciągu niecałego roku hodowla owiec w Polsce została zniszczona. Węgry, ówczesna Czechosłowacja, Rumunia i inne kraje na kilka miesięcy zawiesiły swój eksport na Zachód i poczekali, aż Polacy zniszczą swe stada owiec. Rolnicy z tej branży przerzucili się na inne kierunki produkcji, co spowodowało nadprodukcję w innych branżach. Sprzedanie czegokolwiek na początku lat 90-tych graniczyło z cudem i trzeba było stać w kolejkach po wiele dób. Cóż, w starciu z baranami w ówczesnym rządzie barany w owczarniach nie miały szans i wyginęły, jak dinozaury.
Za tym wszystkim stoi "inteligentne inaczej" (celowo używam tego określenia) myślenie, że polski rolnik jest nieefektywny i za drogi. Ten "wirus" takiego myślenia ma rodowód w epoce PRL, gdzie rolnika należało "rozkułaczać", a w okresie późniejszym, w miejsce walki klas, podstawiono walkę miasto – wieś. Jeszcze po dziś dzień brzmią mi w uszach słowa byłej Premier, Pani H. Suchockiej: "Nie muszę kupować drogiego mięsa od polskiego rolnika, bo na Zachodzie kupię je dużo taniej". Tak się zdarzyło, że przed wyborami z 2001r. rolnicy, z przyczyn ekonomicznych, zostali zmuszeni do zaprzestania hodowli świń. W rezultacie zabrakło w Polsce mięsa, więc Premier Suchocka wybrała się na "tanie" zakupy na Zachodzie. Jakież było jej zdziwienie, gdy wszyscy płacili tanio, ale za wyjątkiem Polaków. Polacy za te samo mięso płacili od 30 do 60% więcej, niż pozostali. Był to swoisty podatek od "inteligencji inaczej". Premier Suchocka wybory przegrała.
Ten "wirus" "inteligentnego inaczej" myślenia jest bardzo często spotykany także w 2011r. Wiele osób myśli, że skoro żywność drożeje w sklepach, to rolnik więcej zarabia. Dam przykład na ceny cukru. W styczniu 2011r. 1 kg buraków cukrowych (surowiec do produkcji cukru) kosztował 0,93 zł/kg, a 1 kg cukru w sklepie 3,20-3,30 zł/kg. W lutym 1 kg buraków kosztował 0,66 zł, a kilogram cukru w sklepie 5,00 zł i więcej (por: http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Ceny-cukru-i-benzyny-sa-wziete-z-sufitu,wid,13219080,wiadomosc.html). Stracili wiec i rolnicy i konsumenci. Czy zarobił handel? Niekoniecznie, bo należy pamiętać o potężnych instytucjach finansowych, które dokonują spekulacyjnych zakupów surowców, np. cukru, by go później odsprzedać z zyskiem.
Polski rolnik został "obrabowany" w traktacie akcesyjnym do UE. Mam na myśli zaniżone limity produkcji, zaniżone płatności obszarowe oraz zaniżony tzw. plon referencyjny. W rezultacie polski rolnik otrzymuje nieco ponad 1/3 tego, co konkurujący z nim na jednolitym rynku UE rolnik niemiecki. Do tego, np. w produkcji mleka Polska otrzymała niższe limity produkcji, niż spożycie mleka w Polsce! Dla porównania, Czechy wywalczyły dwa razy wyższy, w przeliczeniu na głowę mieszkańca, limit produkcji mleka. Polski rolnik, jeśli przekroczy indywidualny limit produkcji, płaci drakońskie kary na rzecz UE. W późniejszym okresie obniżono np. Polsce limit produkcji cukru, który jest obecnie na niższym poziomie, niż jego spożycie w Polsce (!) (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Kolejne-klamstwo-ministra-w-rzadzie-Tuska,wid,13281321,wiadomosc.html). Zaniżenie tych limitów sprawia, że polscy rolnicy nie mają prawa rozwijać swych gospodarstw, bo zwiększenie limitu dla jednego rolnika oznacza zmniejszenie lub odebranie tych limitów innemu rolnikowi. Traktat akcesyjny do UE odebrał polskim rolnikom prawo do rozwoju! Rozwój jednego gospodarstwa jest równoznaczny z pozbawieniem tego rozwoju dla innego. Swoisty kanibalizm. Sytuacja jest wręcz patowa.
Niechlubna rola hipermarketów w "sianiu" biedy na wsi i w wielu małych miastach.
Już na wstępie napisałem na przykładzie lokalnych mleczarń, jakie są skutki lokalnego monopolu w skupie. Przy dalszej analizie zauważymy, że duże sieci hipermarketów są w stanie wymusić na mleczarniach obniżki cen do abstrakcyjnych poziomów. Mleczarnie są zmuszone do zejścia z poziomem kosztów, co w sposób najprostszy osiągną poprzez głodowe pensje dla swych pracowników, jak i poprzez zaniżone ceny skupu dla rolników nie mające absolutnie związku z kosztami produkcji mleka. Lokalna pozycja monopolisty w skupie ułatwia te haniebne praktyki. Zubożeni rolnicy prawie nie jeżdżą na zakupy do lokalnych miasteczek, więc te popadają w finansową ruinę. W ten sposób na mapie Polski powstały duże obszary biedy.
Czy są jakieś rozwiązania tej patowej sytuacji, czy jest jeszcze realna szansa na rozwój polskiego rolnictwa?
Bez impulsu z zewnątrz nic w polskim rolnictwie się nie wydarzy, o czym jestem w 100% przekonany. O dziwo, zmiana może nastąpić prawie, że bez angażowania publicznych pieniędzy! Mało tego, każda wydana na ten cel złotówka wróci w szybkim czasie do budżetu w tysiącach.
Szansą dla naszego rolnictwa jest częściowe uniezależnienie się od lokalnych monopolistów skupujących płody rolne poprzez produkcję żywności niszowej, regionalnej, a więc bez bezpośredniej konkurencji z dużymi firmami, potentatami. Używając innego terminu - wejście rolników w segment slow food. Co ważniejsze, rolnik produkujący tego typu produkty nie musi zrywać współpracy z dotychczasowymi odbiorcami, a jedynie część produkcji rolnej w swoim gospodarstwie przeznaczyć na dodatkową działalność, analogicznie, jak w Szwajcarii. Ma to niebagatelne znaczenie w małych i średnich gospodarstwach, w których rolnicy dysponują wystarczającą ilością czasu. Wymagania unijne dla produktów regionalnych są łagodniejsze, a dodatkowo nie trzeba liczyć się z unijnymi limitami produkcji, np. mleka. Ten aspekt limitów produkcji także różni polskie rolnictwo od szwajcarskiego.
Osiągnięcie powyższych celów jest możliwe, ale należy zapoznać rolników z dawno zapomnianymi technologiami, a także z nowoczesnymi technologiami dla mikro firm. Województwo warmińsko-mazurskie może w tej sprawie liczyć na wsparcie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a w szczególności wydziałów technologii żywności, mleczarstwa oraz rybołówstwa śródlądowego, ale także innych wydziałów. Proponuję powołanie na naszym uniwersytecie międzywydziałowego instytutu mikro przedsiębiorczości regionalnej, który na bazie doświadczeń różnych działów opracowałby efektywne poradniki dla rolników z naszego województwa, prowadziłby szkolenia stacjonarne dla rolników, jak i szkolenia w terenie. Z jednej strony kadra UW-M miałaby dodatkowe zajęcie, ale z drugiej strony każda wydana nań złotówka wróciłaby do budżetu w tysiącach. Bogata polska wieś jest źródłem bogactwa mieszkańców małych miast i miasteczek, co w tych ośrodkach rozwiązałoby problem strukturalnego, często oscylującego wokół 30% bezrobocia. Rozwiązując problem biedy na wsi rozwiążemy problem biedy w małych miastach i to bez angażowania jakiejkolwiek dodatkowej złotówki z budżetu na aktywację małych miast. Bieda na wsi jest praźródłem biedy w małych miastach.
Wiele się ostatnio pisze o rozroście biurokracji publicznej w Polsce – autor także poruszył ten temat (http://piastolsztyn.nowyekran.pl/post/5165,po-psl-jak-domowy-zlodziej-zabiera-wynosi-przyszle-emerytury-polakow-po-kawalku). Nie oznacza to, że każda biurokracja jest zła. Wystarczy zlikwidować część niepotrzebnej biurokracji, a część zwolnionych etatów przeznaczyć dla absolwentów UW-M w jednej, specyficznej dziedzinie. Młodsi tego nie wiedzą, ale za PRL-u istniała instytucja agronoma. Różne są oceny tej instytucji, ale po pewnej modyfikacji można by tę funkcję przywrócić. Oczywiście, w zmienionych warunkach byłby to doradca zajmujący się doradztwem w zakresie mikro przetwórstwa na wsi. Starsze osoby pamiętają, że ówczesny agronom chodził od gospodarstwa do gospodarstwa z różnymi poradnikami i wspólnie z zainteresowanymi rolnikami doradzał im. Tu funkcja mogłaby być podobna.
Pytanie tylko, czy koniecznie pomoc instytucjonalna, a jeśli już, czy jako jedyna? Otóż nie. W otoczeniu rolnictwa są firmy, które zajmują się wyposażeniem, a często także doradztwem dla zainteresowanych rolników. Będziemy na naszej stronie sukcesywnie wklejać linki do stron internetowych zainteresowanych firm z otoczenia rolnictwa. Umieszczanie linków do stron zainteresowanych firm jest bezpłatne. Wystarczy, że zainteresowana firma się z nami skontaktuje – dane kontaktowe w zakładce na stronie naszego województwa (lub bezpośrednio: pjn-olsztyn@wp.pl). Umieszczenie danej firmy na liście nie oznacza także, że ktokolwiek z takiej firmy jest członkiem, lub sympatykiem PJN. To jest sprawa absolutnie apolityczna.
Przekornie zacznę nie od szczegółów programu, ale od końca, czyli od możliwości zbytu. Bardziej zorganizowane formy zbytu przedstawiam w dalszej części programu, jednakże należałoby zacząć od czegoś mniejszego, w bliskiej okolicy. Jednym z takich źródeł zbytu są małe sklepy zlokalizowane na wsiach oraz w pobliskich miasteczkach. Idealnym miejscem są także targowiska zlokalizowane w tych miasteczkach. Zawsze można dojść do porozumienia z właścicielami/zarządcami tych targowisk, by jeden dzień w tygodniu dedykować tego typu żywności. Oczywiście, w regionie powinno być co najmniej kilku producentów z różnych branż, by miało to logiczny sens.
Szerzej opiszę dziedzinę mleczarstwa, jednakże wcześniej poruszę inne działy.
Nasze województwo spełnia wszelkie normy producenta ekologicznej żywności. Nie mylić z gospodarstwami ekologicznymi, bo to odrębna dziedzina. Chodzi o środowisko mało uprzemysłowione, w ogóle lub mało zdegradowane. Co z tego, skoro płody rolne trafiają do dużych firm produkcyjnych, gdzie poddaje się je przemysłowej obróbce z wykorzystaniem ulepszaczy, polepszaczy, spulchniaczy, konserwantów, barwników i aromatów identycznych z naturalnymi, a nawet lepszymi od naturalnych i kto wie, czego jeszcze? Aż się prosi, by w naszym regionie powstały małe, rodzinne firmy prowadzące działalność niszową. Może to być przetwórstwo owoców, warzyw, mięsa, ryb, ale także, np. chleb pieczony w oparciu o tradycyjne receptury. Przy mojej firmie jest sklepik, który zaopatruje się w takiej mini firmie, a chleb jest już sprzedany, nim trafi do sprzedaży. Jeśli klient raz spróbuje dobrego produktu, zawsze będzie go szukał.
Opiszę jedną dziedzinę, która może być wizytówką naszego województwa. Wiąże się to z dawno zapomnianą rośliną oleistą o nazwie "lnianka" lub "rydzyk" z rodziny roślin krzyżowych (należy doń np. kapusta oraz rzepak), zarówno forma jara, jak i ozima. Jest to jeden ze smaków mego dzieciństwa, w porównaniu, z którym oleje rzepakowe są wręcz obrzydliwe. Nawet oliwa z oliwek nie może się z tym olejem równać smakowo, jak i pod względem walorów zdrowotnych. Różne strony internetowe eko-agro wychwalają rewelacyjne właściwości lecznicze tego oleju, a mini buteleczka oleju osiąga bardzo wysokie ceny (http://www.olvita.pl/produkty/6-oleje/15-olej-z-lnianki-tloczony-na-zimno-nieoczyszczony) i do tego często jest nieosiągalna z powodu wyczerpania zapasów. Ta roślina ma jeszcze inną ważną cechę, ponieważ udaje się na bardzo słabych, piaszczystych glebach, które w naszym województwie dominują, a do tego obywa się prawie bez nawożenia, a więc lnianka (rydzyk) sama z siebie jest rośliną ekologiczną. Jej plony są niższe, niż rzepaku, co rekompensuje znacznie wyższa zawartość oleju w nasionach, a także zaledwie ułamkowe koszty produkcji i niezawodność w plonowaniu. Upowszechnienie uprawy tej rośliny, a następnie zadbanie, by produkowany z niej olej był zarejestrowanym w UE produktem regionalnym, sprawi, że będzie to wizytówka naszego województwa. Olej z lnianki, to potencjalnie duży rynek zbytu. Może się tak zdarzyć, że po jakimś czasie popyt będzie wyższy od naszej możliwości podaży. Wbrew pozorom, już same wykreowanie oleju z lnianki, jako produktu regionalnego zarejestrowanego w UE, da naszemu rolnictwu duże źródło zbytu, a więc i dodatkowych pieniędzy.
Lnianka zwróciła moją uwagę jeszcze z jednego powodu. Olej z tej rośliny, nawet bez dalszej obróbki, zamarza dopiero przy temperaturze -150C. Nadaje się więc doskonale, jako eko-paliwo, które dla ciągników marki Ursus, czy Zetor nie musi być nawet przerabiane na biopaliwo. Rolnik nie musi więc płacić po 5 zł/litr oleju napędowego. Pomysł biopaliw w połowie lat 90-tych przesłałem do centrali ROP, gdzie wzbudził duże zainteresowanie. Potem były "szafy" Lesiaka, rozpad ROP, a kilku działaczy tej partii przeszło do Samoobrony wraz z tym pomysłem. W 2005r. ten pomysł wraz z dwoma innymi przekazałem dwa i pół tygodnia przed wyborami parlamentarnymi dla PiS-u, co przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę (punkt programu PO o prywatyzacji lasów państwowych oraz zakazanie przez rząd SLD dożywiania dzieci w szkołach z gminnych budżetów, plus wspomniane już biopaliwa). Za rządów PiS przegłosowano ustawę o biopaliwach, ale przepisów wykonawczych nie ma po dziś dzień. Zdawałoby się, że PSL, partia reprezentująca rolników wyda stosowne przepisy. Nic takiego nie nastąpiło.
Mleczarstwo – produkcja nabiału. Kiedyś na targach rolno-spożywczych miałem zaszczyt porozmawiać z przedstawicielami firmy, która dostarcza środki i narzędzia dla małych firm i gospodarstw rolnych, które przetwarzają mleko na produkty mleczarskie (link: http://www.agrovis.eu/). Co równie ważne, firma udziela porad, co trzeba zrobić, aby wyprodukowane wyroby wprowadzić do sprzedaży. W skrócie, są to wymogi sanitarne, wymagane dokumenty oraz instytucje, do których należy je złożyć. Firma pomaga także w procesie wypełniania tych dokumentów. Do tego firma organizuje szkolenia dla zainteresowanych osób. Czekamy na zgłoszenia zainteresowanych firm z różnych branż (pisać na: pjn-olsztyn@wp.pl).
Każda produkcja rynkowa ma sens, jeśli istnieje możliwość zbytu produktów. Można sobie to wyobrazić, np. poprzez postawienie jakiegoś serwera obsługującego ten handel. Wiązałoby się to z początkowym, niewielkim wydatkiem budżetowym. Problem można rozwiązać inaczej, czyli bez złotówki z budżetu i taki serwer mogłaby postawić giełda rolno-spożywcza w Broniszach. Alternatywne rozwiązanie, to układ z portalem Allegro z odrębną zakładką dla tej dziedziny. Zaletą tego ostatniego jest możliwość dotarcia nie tylko do odbiorców instytucjonalnych (hurtownie oraz detaliści), ale także do klientów indywidualnych, bezpośrednich konsumentów. Ważne - Allegro nie wymaga ani złotówki na promocję! Można byłoby wybrać te dwa rozwiązania, jako równoległe, ponieważ zdrowa konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Do tego należałoby dodać jeszcze efektywną logistykę. Niektóre produkty mogą być przewożone bez konieczności stosowania specjalnych warunków. Niektórych produktów nie da się przewieźć bez specjalistycznego transportu. Do transportu dużych ilości potrzebne są specjalne samochody, ale drobniejsze ilości mogą być transportowane w specjalistycznych skrzyniach, kontenerkach z regulacją temperatury i innych parametrów. Takie warunki bez problemu są w stanie spełnić firmy kurierskie. Docelowo przewiduję powstanie sieci wyspecjalizowanych hurtowni w pobliżu ośrodków miejskich. Rolnicy dostarczaliby swe produkty do tych hurtowni, a te pomiędzy sobą dokonywałyby transferów, aby uzupełnić i urozmaicić swą ofertę o produkty spoza swego terenu. Handel hurtownik – detalista odbywałby się na tradycyjnych zasadach, jak w każdej innej hurtowni. Przyznaję jednakże, że handel internetowy jest bardziej przyszłościowy.
Myślę, że wzbogaceni rolnicy, na koniec, powrócą do przedwojennej idei spółdzielczości, jaka była w Wielkopolsce i na Śląsku, jaka występuje w przywołanej w przykładzie Szwajcarii. To będzie dalszy etap rozwoju polskiego rolnictwa, który pozwoli na odebranie rynku dla dotychczasowych, lokalnych monopolistów, a przy okazji pozwoli na wzbogacenie oferty tradycyjnych produktów o produkty nowoczesne.
Problem faktycznie anty rolniczej partii PSL, która nawet w ramach polskiej prezydencji nie wprowadza do programu tej prezydencji tematu dyskryminacji polskiego rolnika.
PSL, wbrew oficjalnie głoszonym deklaracjom, nie zajmuje się sprawami najistotniejszymi dla polskiej wsi. Taką sprawą są dopłaty bezpośrednie, których wysokość w UE ma charakter rasowy. PSL w traktacie akcesyjnym z 2004r. zgodziła się na antypolskie, dyskryminacyjne zapisy. Te antypolskie zapisy, to ww.:
- przyznanie polskiemu rolnikowi w traktacie 50% dopłat (po okresie przejściowym);
- abstrakcyjnie niskie limity produkcji, np. cukru i mleka;
- tzw. plon referencyjny, który dla Polski został określony dla roku, w którym panowała katastrofalna susza, a plony w wielu rejonach Polski były niższe od 30 do 100% ich normalnego poziomu.
W rezultacie polski rolnik otrzymuje nieco ponad 1/3 dopłat, które otrzymuje rolnik niemiecki. Wskutek tego konkurencja na jednolitym rynku jest zaburzona, na warunkach dyskryminujących dla polskiego rolnika. PSL chwali się całym szeregiem działań dla wsi, ale pomija najważniejsze, czyli pieniądze. Polska prezydencja w UE jest unikalną okazją, by naprawić zaniechania z przeszłości. PSL jest w stanie zmusić koalicjanta, by ten punkt dopisać do programu polskiej prezydencji, jednakże tego nie robi. Oznacza to dokładnie tyle, że PSL woli zachować stołki (koryta) do końca kadencji, nawet za cenę zdrady interesów polskiej wsi. Cała reszta działań PSL, to zwykłe administrowanie, czyli coś, co w epoce feudalnej było określane mianem ekonoma (nie mylić z dzisiejszym ekonomistą).
W cywilizowanych krajach zachodnich, czy też w USA, jeśli lokalna firma przetwórcza zbojkotuje lokalnych rolników i surowiec do produkcji sprowadzi, np. z Chin, to media krajowe robią natychmiast taką wrzawę, iż nieuczciwa firma musi szukać rynków zbytu poza granicami kraju. PSL na początku kadencji obecnego Sejmu wspominał o zamieszczaniu na etykietach cen płaconych rolnikom, jak i kraju pochodzenia surowców, z których dany wyrób został wyprodukowany. Po jakimś czasie PSL nabrało przysłowiowej "wody" w usta i temat zanikł zupełnie. Cóż, czego to PSL nie zrobi dla utrzymania stołków ("koryt")? Wyraźne oznaczenie kraju pochodzenia mogłoby/musiałoby mieć zastosowanie w różnych innych dziedzinach. Jestem pewien, że większość konsumentów wybierając na tej samej półce produkty polskie i chińskie, o podobnej cenie i parametrach, wybrałoby z pewnością polskie. PSL nie interesuje polski rolnik!
Problem KRUS.
Na problem KRUS, na początek, należy spojrzeć ze strony historycznej i przypomnieć, że po wojnie, co najmniej 70% obywateli żyło i mieszkało na wsi. Teraz te osoby są na emeryturach z KRUS. Wskutek tego liczba gospodarstw nie różni się znacząco od liczby emerytów w systemie KRUS. Oczywiście, po jakimś czasie ta relacja ulegnie poprawie.
Problem KRUS ma także wymiar ekonomiczny. Gdyby polski rolnik otrzymywał trzy razy wyższe płatności obszarowe (patrz wyżej), to miałby z czego zapłacić wyższe składki KRUS. Mało tego, po zapłaceniu tych składek i tak miałby więcej pieniędzy, niż obecnie. Przy porównywaniu składek ZUS i KRUS nie należy brać tej pierwszej w kwocie brutto, bo osoby płacące ZUS część składki odejmują wprost od zapłaconego podatku, a część jest kosztem uzyskania przychodów, czyli należy ją pomniejszyć o skalę podatkową (18% lub 32%). W rezultacie składka przedsiębiorcy do ZUS netto wynosi w przybliżeniu ok. 560 zł (przy stawce PIT 18%). Duże gospodarstwa z dużymi obrotami już płacą wyższe składki i które są tylko nieco niższe od składek ZUS w kwocie netto.
Apel do przedsiębiorców. Nie starajcie się przerzucać swej biedy na inne grupy zawodowe. Rocznie w Polsce bankrutuje średnio po ok. 7 tys. małych, polskich sklepów. Doliczając do tego firmy usługowe i produkcyjne, otrzymamy skalę biedy polskiego biznesu. Wasza rola jest niedoceniana, bo to przecież WY zatrudniacie dziesiątki razy więcej pracowników, niż np. hipermarkety, to WY płacicie wielokrotnie więcej podatków itp. do budżetu centralnego, jak i lokalnych, niż hipermarkety! Dobrym dla WAS rozwiązaniem byłoby zrównanie w prawach z pracownikami! Pracownik, jeśli nie ma zarobków, nie nalicza się mu ZUS-ów itp. klinów podatkowych. Dlaczego więc musicie płacić, gdy macie stratę? Podejrzewam, że składkę zdrowotną chcielibyście kontynuować, ale cała reszta, gdy nie zarabiacie? To jest dobre rozwiązanie, które nikogo nie krzywdzi. Co z tego, że np. rolnicy zapłacą ZUS, a wy nadal będziecie płacić prawie 900 zł, gdy będziecie osiągać stratę! Jeśli macie stratę, niczego od podatków nie odliczycie i to jest WAS główny problem.
Druga sprawa, coraz więcej przedsiębiorców płaci odpowiednik ZUS na Litwie, w Anglii itd., by w ten sposób ratować się przed bieda, lub bankructwem. Wkrótce prawie wszyscy drobni przedsiębiorcy tak uczynią, a państwo dalej będzie, ale już tylko na papierze obdzierać przedsiębiorców ze skóry. Kiedy w tym kraju będzie normalność i Polak, by żyć, nie będzie musiał tak, jak w trakcie zaborów i okupacji obchodzić prawa okupanta? To pytanie w imieniu przedsiębiorców kieruję do pp. Premiera Tuska, jak i do Wicepremiera Pawlaka.
Aspekt ekonomiczny KRUS niesie jeszcze jedną, niemiłą niespodziankę dla zwolenników wyrównania składek KRUS ze składkami ZUS. Wyższe składki na poziomie ZUS oznaczają także wyższe emerytury na poziomie ZUS/FUS. Skoro budżet dopłaca do jednego emeryta z KRUS zaledwie 50% tego, ile wynosi dopłata do jednego emeryta z ZUS/FUS, to należy przyjąć, że dopłata do KRUS, ok. 16,5 mld. zł, także uległaby, co najmniej, podwojeniu, a więc budżet poniósłby dodatkową stratę. Dzieje się tak, ponieważ rolnicy otrzymują głodowe emerytury (http://finanse.wp.pl/gid,12933805,galeria.html?T%5Bpage%5D=2). Przeciętna rolnicza emerytura brutto (zawiera PIT oraz składkę zdrowotną) wyniosła 874,17 zł, czyli "do ręki", statystycznie, nieco ponad 700 zł. Dla porównania, przeciętna emerytura z ZUS/FUS w Polsce wyniosła 1719,14 zł.
Teraz pokażmy kilka przykładów przeciętnych emerytur brutto w kilku zawodach:
- drobny przedsiębiorca – 1299,33 zł;
- kolejarz – 1528,47 zł;
- nauczyciel – 1761,49 zł;
- górnik – 3365 zł
- policjant – 2800 zł;
- straż pożarna – 2746 zł;
- straż graniczna – 3571 zł;
- żołnierz – 2900 zł.
Powyższe zestawienie jest dowodem, że w stosunku do przyszłej emerytury rolnik nie płaci proporcjonalnie mniej, niż w innych rodzajach działalności. Nominalnie mniej płaci i ma w związku z tym niższą, wręcz głodową emeryturę. Nie zapominajmy też, o czym wspomniałem wyżej, że przedsiębiorca od składki brutto może odjąć od podatku niemałą jej część, a więc efektywna składka netto jest dużo niższa od nominalnej składki brutto. Dla uczciwości należałoby spytać się rolników, czy chcą wyższych emerytur, a jeśli tak, to czy zgadzają się na konsekwencje, czyli na płacenie wyższych składek? Jedyną kwestią do uregulowania jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie braku składki zdrowotnej w składce KRUS. W przypadku zrównania polskiego rolnika w płatnościach obszarowych UE z rolnikiem niemieckim nie będzie to problemem.
Wprowadzenie składek ZUS w rolnictwie mogłoby wręcz doprowadzić do bankructwa 80% gospodarstw. Budżet musiałby w związku z tym wyasygnować dodatkowe, gigantyczne kwoty na opiekę społeczną. Nikt przy zmysłach, w sytuacji rosnącego bezrobocia, nie powie, ze ci ludzie znajdą zatrudnienie. Ta sprawa plus normalna wysokość emerytur dla rolników spowodowałaby gigantyczny przyrost dziury w polskim budżecie. Na te dwie sprawy szczególnie silny nacisk kładzie Pan Poseł Poncyliusz. Inna sprawa, że doprowadziłoby to do powstania olbrzymich latyfundiów, recydywę epoki feudalnej, a do tego przemysłową produkcję żywności na olbrzymią skalę.
W przemysłowej produkcji, np. w szklarniach, warzywa nie rosną w ziemi, lecz pływają, np. na odpadach bawełny w wodzie, w której rozpuszczone są sztuczne nawozy oraz różne "popędzacze", środki ochrony roślin itd. Żółwie karmione, dla przykładu, taką sałatą szybko zdychają. Człowiek jest bardziej odporny i żyje dłużej, ale po pewnym czasie wiele osób ma nowotwory, problemy z układem krążenia i wiele innych schorzeń.
W produkcji mięsa nie ma absolutnie żadnej szansy, by olbrzymią ilość zwierząt trzymać na minimalnej przestrzeni, gdzie nie byłoby żadnych chorób. W związku z tym, do pasz dodaje się zapobiegawczo olbrzymie ilości antybiotyków, sterydów oraz innych leków, a do tego systematycznie przeprowadza się szczepienia ochronne. Taka produkcja jest kosztowna, której nie równoważą efekty skali, więc zwierzęta otrzymują hormon wzrostu, czy w przypadku kur, które otrzymują inny hormon powodujący większą nośność (jaj). Taka żywność jest bardzo niezdrowa, o gorszych walorach smakowych, która systematycznie rujnuje zdrowie konsumentów. W końcowym rezultacie taki konsument musi wydawać duże kwoty na zakup lekarstw, a do tego na starość jest kaleką. Nic dziwnego, że polska żywność robi furorę na Zachodzie, ponieważ jest ona wytwarzana w małych gospodarstwach, a nie w wielkich latyfundiach, w warunkach przemysłowych.
Reasumując. W przypadku wysokich cen żywności na świecie i w związku z perspektywą ich dalszego, gwałtownego wzrostu, polskie rolnictwo może być ważnym segmentem polskiej gospodarki. Żywność staje się produktem o znaczeniu strategicznym, nawet ważniejszym, niż ropa i gaz. Strategiczna rola polskiego rolnictwa nie będzie możliwa do osiągnięcia tak długo, jak długo będą rządzić anty rolnicze partie typu PSL oraz PO. Gorzka to prawda, ale w interesie nas Polaków jest jak najszybsze odesłanie tych partii na śmietnik historii.
Piotr Solis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz