Kolejny przypadek masowego molestowania kobiet i
dziewczyn w kraju multi-kulti. Jak informuje newsbook.pl - Przynajmniej
35 nastolatek w wieku 12-17 lat zgłosiło, że zostały molestowane podczas
trwającego w piątek i sobotę festiwalu „Party in the Park” w Karlstad, w
Szwecji. Według relacji świadków doszło do podobnych scen jak w Nowy Rok w
Kolonii, kiedy to dziesiątki kobiet zostało zaatakowanych przez imigrantów. 17- letnia Alexandra Larsson tak relacjonuje ten moment
w rozmowie z portalem Daily Mail: ...sytuacja wymknęła się spod
kontroli około północy. Wszyscy wokół nas zachowywali się bardzo
nieprzyzwoicie, zaczęli dotykać moich miejsc intymnych, mojej pupy i piersi.
Był straszny ścisk, więc niewiele mogłam zrobić. Chłopcy, którzy stali obok
mnie próbowali uspokoić tę grupę, ale oni krzyknęli wtedy do mnie: „umrzesz,
dziwko”. W końcu mnie i moim koleżankom, udało się wydostać z tłumu i
opuściłyśmy koncert. Alexandra Larsson powiedziała też, że chłopcy, którzy ją molestowali mieli
na oko około 17-18 lat i nie byli to Szwedzi. -Byli to
prawdopodobnie imigranci... Myślę, że co najmniej setki dziewczyn było
molestowanych na tym festiwalu. Prawdopodobnie istnieje mnóstwo nienagranych
incydentów oraz mnóstwo z nich nie zgłosi się na policję. Na festiwalu bawiło się codziennie od czwartku do soboty ok
20.000 odwiedzających. Policja podała, że sprawcami, związanymi z atakami byli
„młodzi mężczyźni, którzy są cudzoziemcami”. Aresztowano dwóch chłopców,
mieszkających w pobliskim centrum azylu dla dzieci uchodźców bez opieki.
4 lipca 2016
Norweska para uciekła z dziećmi do Polski, ściga ich Interpol
Do
tej pory uciekano z Polski na zachód w poszukiwaniu lepszego życia. Ale coś się
zmienia, teraz do Polski uciekają z zachodu normalne rodziny, prześladowane
przez tamtejszych durnych urzędników.
Jak
informuje niezalezna.pl za scanpress.net Para Norwegów, którym wcześniej odebrano
tuż po porodzie dzieci, postanowiła po ich odzyskaniu uciec do Polski. Ponieważ
decyzja o oddaniu córek nie była ostateczna, Norwegowie zostali oskarżeni o ich
porwanie i są poszukiwani międzynarodowym listem gończym.
Natasha Olsen Myra urodziła w październiku 2015 r. bliźnięta:
dziewczynki, których ojcem był Erik Olsen Myra. Ku zaskoczeniu obojga dopiero co
urodzone bliźnięta zabrały wprost z sali porodowej urzędniczki Barnevernet,
czyli norweskiego Urzędu Ochrony Praw Dziecka… poinformowano
ich, że podstawą tej decyzji była diagnoza „niedorozwoju umysłowego”,
wystawiona matce jedenaście lat wcześniej na bardzo kruchych podstawach. Działania
Barnevernet zostały ostro skrytykowane. Wytknięto przy tym, że diagnoza
zawierała wątpliwość, co do której nie przywiązano uwagi i zinterpretowano
całość na niekorzyść matki... Kiedy wybuchł skandal, a sprawa zajęły się
media, matka
przeszła dwa nowe testy psychologiczne, które potwierdziły, że jej zdolności
umysłowe są w normie. Po krótkim czasie Barnevernet zdecydowało
się zwrócić parze ich dzieci, ale na określonych warunkach. Dziewczynki umieszczono w rodzinie
zastępczej, a biologiczni rodzice mogli z nimi przebywać w specjalnym
ośrodku. Mieli oni tam przez dwa miesiące, do końca
czerwca przejść trening rozwijania umiejętności opiekowania się dziećmi.
Przybrana matka, której powierzono formalnie opiekę nad bliźniaczkami, miała
także okresowo uczestniczyć w tym kursie. Po tym okresie Barnevernet miał
ponownie ocenić zdolność rodziców do sprawowania opieki nad bliźniętami, aby
ewentualnie ostatecznie przyznać im prawo do opieki. Rodzicom stopniowo
wydłużano czas przebywania z dziewczynkami. Jednak na początku czerwca 2016 r.
rodzice otrzymali sygnał, że choć do końca pobytu w ośrodku zostało jeszcze
kilka tygodni, to i tak miała już zapaść decyzja o ostatecznym odebraniu im
prawa do sprawowania opieki nad własnymi dziećmi. Para
Norwegów zdecydowała się nie czekać i postanowiła wraz dziećmi uciec do Polski.
W świetle prawa, nie mając formalnie przyznanego prawa opieki
nad bliźniętami, popełnili oni przestępstwo uprowadzenia dzieci. Są obecnie
poszukiwani międzynarodowym listem gończym. Norweska policja na podstawie śladów
elektronicznych zlokalizowała uchodźców w małej miejscowości w Polsce.
3 lipca 2016
Budżet partycypacyjny w Warszawie, ale bez udziału mieszkańców spółdzielni
Władze samorządowe wmawiają, że o wydatkach publicznych współdecydują mieszkańcy. Tymczasem prawda jest inna. Tzw. budżety partycypacyjne to mało znaczący ułamek wydatków publicznych. Ale okazuje się, że nawet w sprawie tych skromnych ułamków wydatków samorządowych, mieszkańcy nie mają nic do powiedzenia, o czym świadczy poniższy protest z 22 czerwca do Prezydent Hanny Gronkiewicz Waltz. Protest oczywiście jest właściwie tylko pro-forma i tak władze Warszawy prawdopodobnie go zignorują.
Pani Prezydent Hanna Gronkiewicz Waltz,
Pan prezez Spółdzielni Mieszkaniowej Gocław Lotnisko
Protest w Sprawie Procesu Głosowania i Promocji projektów Budżetu Partycypacyjnego 2017
Uważam, że konstrukcja projektu Budżetu Partycypacyjnego nie jest przejrzysta ani sprawiedliwa w zakresie promowania projektów i że w jej wyniku głosowanie (ze względu na małą wiedzę mieszkańców) może prowadzić do nadużyć. Jednocześnie uważam, że organy spółdzielni mieszkaniowej nie tylko nie reprezentują mieszkańców ale wykonują działania przeciwko mieszkańcom, oferując obsługę bardzo niskiej jakości, np. niszcząc ich ogłoszenia i dusząc tym samym wszelką inicjatywę obywatelską, zrażając do niej kompletnie ubezwłasnowolnionych mieszkańców.
Uzasadnienie:
Piszę w związku z odbywającym się głosowaniem w ramach Budżetu Partycypacyjnego. Mieszkańcy dzielnicy Gocław Lotnisko złożyli szereg projektów dotyczących bezpośrednio naszego otoczenia. Ul. Umińskiego, skwerków na ter. Wilgi Iskry, bezpieczeństwa i estetyki drogi do szkoły SP 312, pasażu przy "kanałku".
Nasze ogłoszenia (cała lista projektów mieszkańców Wilgi-Iskry), nie tylko te związane z budżetem partycypacyjnym, ale również dotyczące organizowania się mieszkańców w innych sprawach i tematyce, jak np. bezpieczeństwa (monitoringu) sąsiedzkiego (sprawa porysowanych samochodów), bezpieczeństwa dzieci na pracach zabaw i wandalizmu, sprawa uwłaszczenia i wieczystych użytkowań, również ogłoszenia rad nieruchomości - są natychmiast, najczęściej wszędzie, rano, usuwane przez pracowników administracji. Pracownicy spółdzielni (Adm Wilga Iskra) informują nas, że nie jesteśmy właścicielami obszarów, w których znajdują się te ogłoszenia i mogą je usuwać. My nie mamy zaś prawa się tam ogłaszać.
Tym razem ogłoszenia dotyczące projektów Budżetu Partycypacyjnego dotyczących naszego otoczenia (wszystkich, nie tylko mojego) zostały usunięte. Tak się stało przynajmniej w blokach w pobliżu administracji Wilga-Iskra. Spółdzielnia rozwiesiła zaś "projekt NR 13 na liście projektów o charakterze lokalnym obszaru Saska Kępa. Zupełnie nie związany z naszym osiedlem (Gocław) i naszą administracją. Dzisiaj gdy udałem się do administracji przy Wilga Iskra, pan (o nazwisku poinformuję na żądanie) nie przerywając śniadania poinformował że spółdzielnia "nie usuwa i nie umieszcza ogłoszeń" miejskich i że z tym mam się zwrócić "do miasta". Poinformował, że nie ma z tym nic wspólnego i że "mnie dobrze zna", natomiast poinformowanie Urzędu Miejskiego o tym procederze będzie jego zdaniem "kłamstwem".
Co projektodawca projektu z Saskiej Kępy takiego zrobił, że administracja Wilgi Iskry rozmieszcza ogłoszenia z innej dzielnicy na plakatach A3, niszcząc ogłoszenia i plakaty mieszkańców? Są one równo rozmieszczone z innymi ogłoszeniami dotyczącymi np. aktywności np. Domu Kultury. Można więc podejrzewać, że ich dystrybucja wiąże się z działaniami Urzędu Miejskiego. Jednak pojawiły się w tym samym czasie i zostały rozlepione do kogoś kto ma dostęp do domofonów we wszystkich blokach. I usunięto ogłoszenia mieszkańców. Wcześnie rano, nim wyjdziemy do pracy.
W rozmowie z mieszkańcami wiem, że wiedza o odbywającym się głosowaniu i o istnieniu projektów dotyczących ich otoczenia, projektów, z których projektodawcy nie będą mieli żadnych korzyści - ta wiedza jest praktycznie żadna. Ogłoszenia na klatkach schodowych, na słupach w pobliżu bloków, są często jedyną szansą, by ich o tym poinformować. Rysuje się obraz mieszkańców dużej warszawskiej dzielnicy, pozbawionego faktycznie możliwości organizowania się, dostępu do informacji, decydowania o swoim otoczeniu. Podległego feudalnie miastu i zarządcy budynku.. W żadnym razie nie w równorzędnej relacji, z władzą, która posiada wszelkie przewagi (ekspertyzy prawne, finansowe,dostęp do informacji, za pieniądze mieszkańców).. Pomimo tego, że płacimy podatki miastu, zapłaciliśmy daninę za zmianę statusu z mieszkania spółdzielczo-własnościowego na własnościowe, płacimy uż. wieczyste i bardzo wysokie czynsze, a zapłaciliśmy rynkowe cenę za swoje mieszkanie, często oszczędnościami całego życia naszych rodziców . Niemal w każdej kwestii, czy to bezpieczeństwa na placach zabaw, czy wandalizmu, czy gospodarowania miejscami parkingowymi wokół naszego bloku, czy też przejść dla pieszych - kontakt polega na wymianie masy pism, zaprzeczeniach i kreowaniu w nich zupełnie innej rzeczywistości niż jest istotnie, jest mordęgą, zabiera czas i nerwy.
Dzwoniłem do Pani Koordynator Projektów Pratycypacyjnych. (nazwisko znane) i dowiedziałem się, że Miasto w tej sprawie nic nie może zrobić, bo projekty mogą składać również spółdzielnie i że one są władne by zarządzać swoim terenem. Czy w ten sposób? Czy spółdzielnia może wykorzystywać przewagę w możliwości promocji nad mieszkańcami? Jeśli tak, to proces promocji i głosowania nie jest uczciwy.
Proszę Panią Prezydent w imieniu rodziców, projektodawców i potencjalnych beneficjentów projektów budżetu partycypacyjnego o zmianę w pow. kwestii, o interwencję, która wyrównałaby szanse i przywróciła uczciwość w promowaniu projektów partycypacyjnych.
Jacek Kotowski
Subskrybuj:
Posty (Atom)