26 kwietnia 2011

„Agonia szkoły w Piekle”

Zastanawiałem się nad nadaniem tytułu tej informacji. Czy „Agonia szkoły w Piekle”, czy „Rozmowy ostatniej szansy 27 kwietnia w sprawie Piekła”. Niestety, chyba ten pierwszy tytuł jest bliższy prawdy.

Chyba umówieni są już radni z koalicji wspierającej Burmistrza Sztumu i 4 maja, podczas sesji plenarnej, prawdopodobnie zagłosują za likwidacją pięknej, polskiej szkoły w Piekle.

Tak było podczas zebrania Komisji Edukacji (19 kwietnia), gdzie poczesne miejsce zajmowały pytania nie o to, co można zrobić, jak pomóc mieszkańcom, pracownikom, ale np. czemu tę szkołę wspiera Sekcja „Solidarności” w Gdańsku, jak w oświacie wszystko popsuła reforma oświaty z przełomu wieków (czyli winny jest premier J. Buzek, ministrowie M. Handke, E. Wittbrodt, ja i inni). Manipulacyjny obłęd.


Przypominam, że na 27 kwietnia, na godz. 14,30 w Urzędzie Miasta i Gminy Sztum, Komisja Międzyzakładowa Pracowników Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” w Sztumie (przewodnicząca M. Chrześcijańska) zaprosiła pisemnie radnych na spotkanie konsultacyjne. Czy któryś z nich w ogóle przyjdzie? A jeżeli tak, to czy odpowiedzą na pytania takie jak:

1/ Co zrobił samorząd w Sztumie dla ratowania tej szkoły (ale konkretnie, pokazując dokumenty: gdzie wystąpiono, czy zaoferowano pomoc prawną w przekształceniu szkoły, itd.)?

2/ Czy temat likwidacji szkoły pojawił się chociażby w kampanii wyborczej w 2010 roku, w jakieś szerszej strategii Miasta i Gminy Sztum (ale konkretnie, pokazując, gdzie)?

3/ Ile spotkań-konsultacji odbyło się z mieszkańcami Piekła (ponoć było tylko raz – potem już nie, bo się „przekrzykują”)?

4/ Wreszcie, ilu radnych, którzy podejmą decyzję taka ważną dla społeczności lokalnych było w ostatnim roku w szkole w Piekle, oglądało ją, rozmawiało z uczniami, rodzicami, nauczycielami (ale konkretnie, kto może poświadczyć?, nie np. przejazdem)?

5/ Czy powiedziano mieszkańcom, jaka ma być przyszłość budynku po likwidacji, co z pracownikami szkoły?

6/ Po co w ogóle jest samorząd lokalny, czy głównie od likwidacji, odsuwania od siebie problemów, spraw ludzi-społeczności?


To dramat, ale widać, że takie dobijanie tej szkoły następuje w ciągu dobrych kilku tygodni (a powstałą w 1937 - oaza polskości), w tym roku kalendarzowym – dopiero na przełomie stycznia-lutego zaczęły wypływać z urzędu takie plany, potem była uchwała intencyjna. Praktycznie poza mieszkańcami, bez dania jakiejkolwiek realnej szansy na jakiś plan zmiany. I na to mamy się godzić, takie ma być społeczeństwo obywatelskie na Pomorzu??? Zgoda na takie Piekło dzisiaj, może się mnożyć w następnych latach.

Stąd mój sprzeciw i próba pomocy ludziom z Ziemi Sztumskiej. I uwaga: Nigdzie nie kandyduję, mam dystans do tzw. polityki, ale boli mnie Piekło, smuci wymiar samorządów w kilka kadencji po transformacji, które zaczynają czasami przypominać maszynki do głosowania, półprywatne folwarki-dominia.


Przypominam, że strona związkowa – społeczna proponowała podczas rozmów z wiceburmistrz Alicją Podlewską, aby:

a/ odroczyć decyzję o likwidacji szkoły na czas jednego roku do lat dwóch,

b/ pozostawić w szkole oddziałów 0 – III oraz przedszkola (chociażby jako filii Zespołu Szkół w Czerninie).


Informuję, że 27 kwietnia, raz jeszcze wybieram się do Sztumu, żeby być ok. 13,30 na chwilę w tej szkole w Piekle (piękne boisko, plac zabaw, sale lekcyjne, salka gimnastyczna, izba pamięci!, pokoje gościnne! kuchnia), zaś o 14,30 na spotkaniu w UMiG Sztum, jak ktoś z radnych przyjdzie na zaproszenie strony społecznej (co wcale nie jest takie pewne). Proszę o wsparcie medialne (mogę zabrać autem – wyjeżdżam ok. 12,15). Z poważaniem

Wojciech Książek (Przewodniczący Sekcji Gdańskiej)

Przewodnicząca „S” oświatowej w Sztumie - Marzena Chrześcijańska

Sołtys Katarzyna Maczyszyn

Nauczyciele SP w Piekle: Monika Noworadzka oraz Danuta Markowicz

Zastępca przewodniczącego Sekcji: Barbara Kamińska:

Gdańsk, 25. 04. 2011 r.

Pismo do radnych - przekazywane od 19 kwietnia
Szanowni Państwo

Radni Miasta i Gminy Sztum


W dniu 18 kwietnia 2011 r. w Urzędzie Miasta i Gminy w Sztumie odbyło się spotkanie przedstawicieli NSZZ ”Solidarność” Oświaty z panią Alicją Podlewską – zastępcą burmistrza Miasta i Gminy Sztum. Ze strony NSZZ ”Solidarność” obecni byli: Wojciech Książek, przewodniczący NSZZ ”Solidarność” Sekcji Oświaty i Wychowania w Gdańsku, z-ca przewodniczącego Barbara Kamińska, Przewodnicząca Międzyzakładowej Komisji NSZZ ”Solidarność” Pracowników oświaty i Wychowania w Sztumie Marzena Chrześcijańska, członek NSZZ ”Solidarność”, nauczycielka Szkoły Podstawowej w Piekle - Danuta Markowicz, sołtys wsi Piekło - Katarzyna Maczyszyn oraz pan poseł Jan Kulas, który w sprawie szkoły w Piekle wystosował odrębne pisma do władz MiG Sztum. Ze strony Miasta i Gminy Sztum udział wzięli także dyrektor MGZO w Sztumie - Katarzyna Krzyżykowska oraz dyrektor Szkoły Podstawowej w Czerninie - Bożena Andrzejewska.

Na spotkaniu poruszano sprawę zamiaru likwidacji Szkoły Podstawowej w Piekle. Oprócz argumentów UMiG Sztum - demograficznych i ekonomicznych strona NSZZ ”Solidarność” wysunęła szereg argumentów społecznych (jak dowóz 18 km dzieci 5-letnich) i kulturowych, poddała pod rozwagę kilka propozycji pod rozwagę przez włodarzy gminy.


Między innymi strona związkowa postulowała:

a/ odroczenie decyzji o likwidacji szkoły na czas jednego roku do lat dwóch,

b/ możliwość pozostawienia w szkole oddziałów 0 – III oraz przedszkola (chociażby jako filii Zespołu Szkół w Czerninie).


W sprawie tej zwrócono się do Pani Burmistrz o przedstawienie tych rozwiązań władzom UMiG oraz o przedstawienie wniosków do 27 kwietnia br. W związku z tym prosimy o rozważenie tych propozycji także przez Państwa Radnych. Pragniemy spotkać się z Państwem w dniu 27 kwietnia 2011 r. o godzinie 14.30 w Urzędzie Miasta i Gminy Sztum. Zależy nam na negocjacjach, prowadzących do konstruktywnych rozwiązań. Serdecznie zapraszamy.

Z poważaniem:
Marzena Chrześcijańska (Przewodnicząca Km NSZZ „S” w Sztumie)

23 kwietnia 2011

SIÓDME: NIE KRADNIJ

Poniżej otrzymany tekst reflekcyjny nt. kradzieży. Polecamy go zwłaszcza rządzącym, wysokim urzędnikom w samorządach i w państwie, oraz menedżerom w spółkach, by nie sądzili że przywłaszczając sobie w majestacie prawa środki publiczne, przyznając sobie wysokie wynagrodzenia z pieniędzy publicznych, nie łamią zasad i wartości:




Warszawa 31 marca 2011

W załączeniu przesyłam moje bardzo osobiste rozważania na temat przykazania Nie kradnij. Tekst ten 8 lat temu wysłałem do Tygodnika Powszechnego. Nie chodziło mi o druk, lecz o podsunięcie redakcji czasopisma tematu do pogłębionej interpretacji, a mimo to nawet nie potwierdzono odbioru. Po dwu listach dałem za wygraną. Zapewne redaktorzy ks. Adama Bonieckiego uważali, że temat nie leży w profilu wydawniczym tego bądź co bądź poważnego czasopisma.

Mnie po latach jednak wciąż się wydaje, że rzecz jest warta świeczki. Czyż nie jest to jedyne przykazanie Dekalogu, które jest przez nas bardzo restrykcyjnie (a tym samym opacznie) pojmowane. Łamanie zakazu Nie kradnij generuje (moim zdaniem) więcej zła niż pozostałe przykazania. Przecież najcięższy grzech, jakim jest zabójstwo, jest często pochodną kradzieży.

A zatem powinno się więcej mówić o tym, gdzie są granice tego, co uważamy za kradzież, gdzie są jego granice grzechu i kiedy – z punktu widzenia Kościoła – kradzież jest grzechem ciężkim.

Z poważaniem. Ryszard KORONA

-------------------------------

SIÓDME: NIE KRADNIJ !

Plaga morderstw i zabójstw na tle rabunkowym, oszustw i korupcji jaka ogarnęła w ostatnich latach nasz kraj, skłania także zwykłych ludzi do zastanawiania się co raz częściej nad sensem obowiązujących czy też uświęconych uzusem norm etycznych, jakimi kierują się w swym postępowaniu społeczeństwa z kręgu kultury judeochrześcijańskiej. I rzecz ciekawa, o ile akty kradzieży i bandytyzmu spotykają się z jednoznacznym potępieniem społecznym, o tyle stosunek wielu z nas do korupcji i oszustw na niewyobrażalną wręcz skalę jest co najmniej ambiwalentny, jeśli nie przychylny u wielu z nas. Otóż tak oszustwa jak i korupcja są niczym innym jak „wysublimowaną” formą kradzieży, bo inaczej tego zjawiska społecznego chyba się nie da zakwalifikować.

Czymże jest kradzież?
Niektórzy prawicowi politycy – wychodząc notabene z dekalogu – chętnie odwołują się do społecznej nauki Kościoła, która stoi, jak twierdzą, na straży świętego prawa własności. To przekonanie wyprowadzają z przykazania: Nie kradnij. Jeśli przykazanie mówi, że nie wolno kraść, to znaczy, że sankcjonuje tym samym prawo do posiadania i ochrony każdej własności: prywatnej, społecznej czy jeszcze innej. Dotąd wszystko wydaje się jasne. Jednak – jak się powszechnie mówi – diabeł tkwi zazwyczaj w szczegółach, to znaczy w interpretacji, która w tym wypadku jest w rozumieniu większości z nas zadziwiająco rozciągliwa (to chyba najwłaściwsze słowo). Jakby prawa ustanawiane przez rządzących dla dobra rządzonych mogły przewidzieć sytuacje i najdziwniejsze przypadki, jakich nam dostarcza życie codzienne. A poza tym natura ludzka jest ułomna, by nie powiedzieć chciwa – gdy o dobra doczesne chodzi – stąd nasze ustawiczne ciągoty, by stale się bogacić, chcieć posiadać coraz więcej, niczym biznesmen z Małego Księcia A. St-Exupéry’ego, który chciał być właścicielem coraz większej liczby gwiazd. Chciał posiadać dla przyjemności samego posiadania. Obrzydliwa cecha.
Takie zawoalowane odwoływanie się do dekalogu jest większości z nas bardzo przydatne na tle doświadczeń minionego okresu, kiedy to obowiązywała w naszym kraju zupełnie inna wykładnia, której początek dał XIX wieczny socjalista francuski Pierre Proudhon twierdząc, że własność to kradzież (la propriété c'est le vol). Od tego twierdzenia (nawiasem mówiąc drogiego wszystkim późniejszym teoretykom komunizmu) pośrednio się zaczęło całe późniejsze zło. No właśnie całe zło. Tylko gdzie się zaczyna, granica tego, co nazywamy kradzieżą i jak rozumieć siódme przykazanie: nie kradnij ?
Rzecz jednak w tym, że jednoznaczne zdefiniowanie pojęcie kradzieży, o czym doskonale wiedzą prawnicy, nie jest ani takie łatwe, ani możliwe, niestety. Wszyscy wiemy, o co chodzi, gdy mamy do czynienia z przypadkami oczywistymi: nie kradnij, to znaczy, nie przywłaszczaj sobie po kryjomu, podstępnie lub siłą tego, co prawnie (lub bezprawnie) należy do innych. Krótko mówiąc: nie ruszaj tego, co do ciebie nie należy. Gdy jesteś uczniem nie zabieraj skrycie lub otwarcie (boś silniejszy) długopisu, drugiego śniadania, książki, telefonu komórkowego, walkmana, roweru i innych materialnych rzeczy należących do kolegi, koleżanki, bo kradzież jest grzechem (lekkim czy śmiertelnym?). A poza tym kto kradnie, zasługuje na pogardę. Przy czym wstydem nie jest sama kradzież jako taka, lecz jej udowodnienie, przyłapanie na gorącym uczynku.
Wątpliwości cisną się same, gdy akty zaboru obcego mienia dokonywane są w „białych rękawiczkach” lub w tzw. majestacie prawa. Wówczas okazuje się, że zakres interpretacyjny tego co będzie uznane za pospolitą kradzież albo za jakąś formę wątpliwych roszczeń jest wprost nieograniczony. Siłą rzeczy lakoniczne (aż nader zwięzłe chciałoby się dzisiaj powiedzieć) przykazanie kościelne: nie kradnij wątpliwości tych rozwiać nie może. Odnotujmy przy okazji, że w hierarchii ciężkich występków przykazanie to znajduje się na siódmym miejscu, a ewangeliści analizujący ustami Chrystusa przykazania dekalogu, nigdzie o kradzieży wprost nie mówią (chyba się nie mylę). Zapewne Mojżesz układając je na górze Synaj intuicyjnie zdawał sobie sprawę z braku jednoznaczności zakazu kradzieży, skoro dwa ostatnie przykazania: nie pożądaj domu ani żony bliźniego swego (Kościół katolicki z zasady zawęża rzecz całą tylko do spraw cielesnych w tym przykazaniu ), ani żadnej rzeczy, która jego jest są w zasadzie uzupełnieniem siódmego przykazania. Być może wspólnocie żydowskiej tamtego okresu zapisy te wystarczały, teraz jednak w dobie tak bardzo skomplikowanych i zagmatwanych relacji międzyludzkich i jako tako demokratycznie – mimo wszystkich zastrzeżeń – zorganizowanego społeczeństwa przykazania te nawet ludziom głęboko wierzącym, dają pole do karkołomnych nadużyć bez wywoływania przy tym uczucia winy, grzechu czy zażenowania, że się kogoś przy okazji krzywdzi lub skrzywdziło.
Przyjrzyjmy się kilku przykładom. Gdy dziecko przywłaszczy sobie cudzą gumkę, portmonetkę z kieszonkowym, będzie to nie podlegająca wątpliwości oczywista kradzież, tym bardziej naganna, im większa okaże się wartość zawłaszczonego mienia. Podobnie będziemy traktować poczynania kieszonkowców grasujących w środkach transportu publicznego czy supermarketach, na pielgrzymkach, włamywaczy do mieszkań, złodziei samochodów czy wandali kradnących na używki urządzenia użyteczności publicznej w celu uzyskania gotówki (nawiasem mówiąc groteskowo małej w stosunku do ich rzeczywistej wartości). Pomijam przypadki kleptomanii (kradzież dla kradzieży) uznawanej – jak wszystkie manie – za chorobę (chyba psychiczną), którą powinno się jakoś leczyć.
Również gdy kasjerka przywłaszczy sobie jakąś sumę pieniędzy lub sprzedawca nie odda właścicielowi sklepu całego uzysku, także zostaną nazwani złodziejami.
Ale już inaczej określimy nieuczciwego rzemieślnika, sprzedawcę czy dentystę. W stosunku do nich nawet nie użyjemy określenia oszust, oszuści, a tylko że są nierzetelni, nieuczciwi.
Ale jak traktować tych, którzy stojąc na czele dużych spółek lub przedsiębiorstw państwowych dokonali „przekrętów” na setki milionów złotych państwowych wykorzystując swoje stanowiska pracy i koleżeńskie układy. Przecież często ludzie ci decydujący o losach strategicznych dla kraju holdingów mają zagwarantowane pobory w wysokości bez jakiejkolwiek rozsądnej skali porównawczej do tego, co zarabiają zależni od nich szeregowi pracownicy. Okazuje się, że oszustów z tej grupy ludzi, podświadomie będziemy stawiać, pomimo najszczerszego oburzenia, o niebo wyżej niż złodzieja portfela, roweru lub innego stosunkowo niewiele wartego drobiazgu. Dlaczego tak jest?
Kiedyś młody, dynamiczny dyrektor firmy eksportowej komentując doniesienie prasowe o miliardowych nadużyciach finansowych (działo się to jeszcze przed denominacją złotego), w prywatnej rozmowie powiedział szczerze, że sam nie wie jakby się zachował w sytuacji, która stwarzałaby mu możliwość urządzenia się na cale życie jak również zabezpieczenia przyszłości dzieciom, a może nawet i wnukom, jeśli je kiedyś je będzie miał. Uważał, że gdy w rachubę wchodzą bardzo duże pieniądze, opłaca się ryzykować parę lat odosobnienia za więziennymi murami. Jak się ma zapewnioną dostatnią przyszłość materialną dla kilku pokoleń, to i z uciążliwościami więziennego bytowania można się jakoś pogodzić. Czego to w końcu się nie robi dla swojej rodziny tym bardziej, że w najgorszym przypadku człowiek posiedzi pięć, no góra sześć lat, nawet gdyby go skazano na więcej, to i tak za dobre sprawowanie wyjdzie przed czasem. Za równowartość miliona dolarów można trochę pocierpieć.
Zdziwiłem się takiej filozofii życia człowieka, który mógłby być moim synem. Z ludźmi postępował godnie, premie dzielił sprawiedliwie, dbał o dobro powierzonego mu przez zarząd firmy odcinka pracy. Słowem był odpowiedzialny, ba uczciwy. Toteż trochę przez grzeczność ale a niedowierzaniem powiedziałem mu, że żartuje mówiąc coś podobnego, zapewnił mnie z całym przekonaniem, że mówił serio. Gdy człowiek żyje z pokusą przez miesiące i lata całe, w pewnej chwili dojdzie do wniosku, że ryzyko jest małe i ulegnie mówiąc sobie, że zrobi to tylko ten jeden jedyny raz i wystarczy. Nie dodał jednak (może po prostu jeszcze nie wiedział), że później proceder wciąga jak nałóg do czasu, aż taki amator łatwego zarobku wpadnie, jeśli się w porę nie wycofa zebrawszy przedtem fortunę. Najczęściej trudno jest jednak zejść ze złej drogi, gdy się raz na nią wkroczyło.
Mój rozmówca rozumował kategoriami bohaterów miasteczka z Wizyty starszej pani Dürrenmatta, którzy poddani presji długotrwałej pokusy „zarobienia” dwu miliardów franków szwajcarskich popełniają ohydną zbrodnię. Zabijają starego człowieka bo tego od nich oczekiwała miliarderka żądna zemsty za uwiedzenie jej w latach młodości. Za pieniądze nawet jego własne dzieci trzymały stronę mściwej kobiety. Mój rozmówca kradzież uważał – jak każdy szanujący się obywatel – za coś nagannego, wstydliwego, oczywiście kradzież w potocznym, obiegowym znaczeniu tego słowa. Jego wypowiedź świadczyła jednak, że w mentalności młodego pokolenia zachodziła jakaś niepokojąca zmiana w podejściu do życia i przyjętych dotychczas zasad. Wynikało z niej, że stawianie zasad etyczno-moralnych przed materialnym dobrobytu, o czym stale przypominają wyznania chrześcijańskie, odchodzi do przeszłości.
Nie ulega wątpliwości, że zawłaszczone bezprawnie miliony kwalifikują się pod pojęcie kradzieży, chociaż zarówno prawnicy jak i media skrzętnie unikają nazywania rzeczy po imieniu. Dziwnym zwyczajem (nie tylko u nas zresztą) nikt nie odważy się takiego osobnika nazwać złodziejem czy oszustem a tylko określeniami eufemistycznymi w rodzaju: biznesmen, szczęściarz, dorobkiewicz, parweniusz itp., które w ustach niektórych osób, a nawet całych grup społecznych nabierają wręcz znaczenia nobilitującego, jako że zdobycie dużego majątku, bez względu na metody jakimi się posłużono, obok zazdrości lub zawiści napawa ludzi (zwłaszcza tym, którym się w życiu nie powiodło) uczuciem swego rodzaju szacunku i poważania. Tacy „spryciarze” nie tylko nie zostaną społecznie potępieni, ale wręcz pozyskają nasz podziw dla ich życiowej zaradności. Więcej, osobom dobrze usytuowanym, bogatym będziemy też o wiele chętniej świadczyć usługi (nawet za darmo licząc na późniejszy rewanż lub wdzięczność) aniżeli biedakom potrzebującym rzeczywistego wsparcia i pomocy. Ludzie bogaci – niezależnie od sposobów, w jaki zdobyli majątek – byli kiedyś, są i zawsze będą przedmiotem jeszcze większej estymy i poszanowania. Sami o wiele chętniej przyznajemy się do zamożnego krewnego, z którym łączy nas dziesiąta woda po kisielu, aniżeli do biednego wuja czy ciotki nie mogących związać końca z końcem. Tak już niestety jakoś jest, że zawsze garniemy się do tego, czym można się pochwalić, czym można innym zaimponować. Dał temu wyraz pewien utalentowany publicysta, radiowiec i pisarz francuski wkładając w usta cynicznego bohatera jednej ze swych książek następujące jakże przygnębiające wyznanie: za dużo zarabiam, żeby być uczciwym, ale wciąż za mało, by mnie szanowano[1]. I chyba to stwierdzenie obnaża całą naszą dwoistą i obłudną naturę.
A zatem o ile drobnemu złodziejaszkowi gotowi jesteśmy odmówić podania ręki, aferzystę dużego formatu potraktujemy z szacunkiem. No może nie na początku, ale później, gdy dzięki pieniądzom (dużym pieniądzom oczywiście) wszystkie drzwi będą dla niego otwarte, gdy podsypie gdzie trzeba trochę grosza. Niestety od takich pokus nie są wolne różnego rodzaju organizacje charytatywne, filantropijne, jako że darowanemu koniowi nie zagląda się zazwyczaj w zęby.
Kradzieży (nie tylko w sensie moralnym) dokonuje także pracodawca, który zatrudnionym u siebie ludziom nie wypłaca należnego przyrzeczonego wynagrodzenia lub wykorzystując patologię gospodarczą (niebywałych rozmiarów bezrobocie) uzgadnia z nimi głodowe zarobki. Nie chodzi tu bynajmniej o przedsiębiorstwa upadające, znajdujące się w tarapatach, lecz świadome wykorzystywanie bez cienia najmniejszego skrupułu swej przewagi społecznej. Przecież takie materialne krzywdzenie ludzi biednych jak w pierwszym przypadku, czy bezwzględny wyzysk jak w drugim jest etycznie naganne, nie mówiąc o tym że także brzemienne w bardzo negatywne skutki. Postawy takie są źródłem frustracji i poczucia krzywdy, później niepohamowanego gniewu, a w dalszej perspektywie niepokojów społecznych, przewrotów i tego co w życiu narodów jest najgorsze.

Rola państwa
Paradoksalnie porządek prawny państwa wywodzi się z bezprawia naszych przodków. Bez grabieży, zaboru mienia, zajazdów i wojen (to także formy kradzieży), dokonanych w odległej przeszłości nie byłoby żadnego państwa, nie tylko Polski. Dziś powiemy, to było zło konieczne: inaczej być nie mogło.
Jednak od współczesnego demokratycznego państwa oczekujemy czegoś innego: zagwarantowania sprawiedliwości społecznej. Niestety transformacja obok niewątpliwych zjawisk pożądanych w życiu narodu stała się mimo woli jej głównych architektów źródłem rozwoju bandytyzmu, oszustw i korupcji. Poza tym u szarego człowieka rodzi się zawsze mniej lub bardziej uzasadnione podejrzenie, że głównym celem działania państwa jest ograbianie własnych obywateli, zwłaszcza tych, którzy nie mają możliwości obrony.
Stąd nasz szczególny stosunek do powinności finansowych wobec państwa. Na ogół przeciętny obywatel nie ma najmniejszych zahamowań, by oddać państwu w formie podatków jak najmniej, jeśli nie wykręcić się całkowicie sianem. Przy tym im więcej zarabiamy, tym większe opory przed dobrowolnym oddawaniem części swoich dochodów do kasy państwowej. Takie „pragmatyczne” nastawienie – mające skądinąd historyczne przyczyny – wynika z głębokiego przekonania, że to właśnie państwo (w podświadomości funkcjonujące jako wciąż obce panowanie) okrada nas w tak zwanym majestacie prawa. I nic to, że teraz podatki uchwalają posłowie, których sami wybraliśmy. Ludzie ci, raz znalazłszy się w sejmie, zapominają nagle skąd przyszli i po co zostali wybrani, kogo i czyje interesy mają reprezentować. Taka dobrowolna amnezja.

Kradzież a kara
Czy można mówić o skali kary czy publicznej infamii w stosunku do popełnionych aktów kradzieży? Życie codzienne mówi, że nie. Summum ius summa iniuria twierdzili starożytni Rzymianie. Im wyższe prawo, tym większa niesprawiedliwość. Bo jakaż jest gradacja kar za kradzież kwoty 10, 100 czy 1000 zł, a "wyprowadzeniem" z zasobów przedsiębiorstwa, banku kilkunastu czy kilkuset milionów zł? Parę lat temu prasa donosiła o bulwersującym przypadku pewnej emerytki, którą posądzono o kradzież batonika czekoladowego w supermarkecie wartości 69 gr.(!). Jak było naprawdę trudno powiedzieć nie znając wszystkich okoliczności tego żenującego wydarzenia, dość przypomnieć, że wytoczono jej za to proces, który przegrała i została skazana na zapłacenie 20 zł odszkodowania (zapewne z odsetkami karnymi) i 100 zł kosztów sądowych. Do czynu się nie przyznała, twierdząc że z powodu cukrzycy nie je żadnych słodyczy. Zaiste chciałoby się zawołać: głupi żart czy primaaprilisowy dowcip prasowy! Ani jedno ani drugie, gdy tymczasem poważne sprawy czekają na swój sądowy epilog całymi latami, bo kolegia orzekające nie są w stanie im podołać, tyle tego jest. Ciekawe, jak w takich skrajnych przypadkach zachowa się spowiednik, jeśli skruszony wyrzutami sumienia złodziejaszek (kleptoman) i aferzysta (ten od milionów) zechcą wyznać swe występki w konfesjonale? Będzie to zależeć od spowiednika, tym niemniej pytanie jest ze wszech miar teoretyczne, bo o ile w pierwszym przypadku zapewne dochodzi często do wyznania winy, to chyba milionowi aferzyści swoim spowiednikom na temat przywłaszczonych pieniędzy nie mają nic do powiedzenia. W ich odczuciu to nie jest żaden grzech.
***
Kończąc te nurtujące mnie lat bardzo osobiste przemyślenia nie ukrywam, że chciałbym tym wystąpieniem sprowokować autorytety moralne do ogólnej dyskusji, do wywołania polemiki na ten przykry i drażliwy temat. Kradzieże są przyczyną wielu ohydnych zbrodni i wypływają z najbardziej niegodziwych i nikczemnych pobudek drzemiących w każdym człowieku. Wydaje mi się, że nadszedł już czas, by i Kościół się wypowiedział w tej sprawie, by dał jasną wykładnię tego, co jest, a co nie jest grzechem i w jakim stopniu takie występki obciążają nasze sumienie. Ale skoro na dziesięć przykazań dekalogu, aż trzy dotyczą w rzeczy samej jednego tematu, hierarchowie Kościoła nie powinni dalej milczeć, jeśli mają nadal być niekwestionowanymi stróżami naszych zasad etycznych. Odnowę moralną błądzącego po manowcach społeczeństwa trzeba zacząć chyba od tego właśnie.

Ryszard KORONA

[1] Philippe Bouvard : Je gagne trop peu pour être honnête, je ne gagne pas assez pour être respecté.

22 kwietnia 2011

GŁODÓWKA WIĘŹNIA POLITYCZNEGO

Klaudiusz Wesołek, bloger i redaktor naczelny telewizji TVG-9 głoduje w areszcie. Złożył on zawiadomienie o przestępstwie, jakim jest bezprawne skazanie go za wykonywanie dziennikarskiej pracy – filmowanie happeningu Akcji Alternatywnej Naszość. Po wczorajszej manifestacji więzienne władze ugięły się i pozwoliły odwiedzić Wesołka posłowi Zbigniewowi Kozakowi, który przekazał mu paczkę z odzieżą.


Wesołek głoduje w więzieniu od czterech dni, kiedy to został zatrzymany przez policję. Przypomnijmy, że policja z Komendy Miejskiej początkowo twierdziła, że nic nie wie o jego aresztowaniu. Wczoraj pod aresztem na Kurkowej w Gdańsku odbyła się manifestacja, której uczestnicy domagali się jego natychmiastowego wypuszczenia na wolność. Zostali oni spisani przez policję.


Manifestacja przyniosła połowiczny sukces. Władze więzienia zgodziły się, by dzisiaj przedpołudniem aresztowanego odwiedziły dwie osoby – Waldemar Kalinowski z Porozumienia Rawskiego i poseł PiS Zbigniew Kozak. Przekazali oni Wesołkowi paczkę z odzieżą – zatrzymany został on bez możliwości zabrania do aresztu nawet skarpetek na zmianę.


Wesołek: w państwie Tuska jestem więźniem sumienia

- Klaudiusz Wesołek prowadzi głodówkę, przyjmuje tylko płyny. Domaga się uznania za więźnia sumienia, zgodnie z artykułem 107 kodeksu karnego wykonawczego. Z takim wnioskiem wystąpił do sądu penitencjarnego – powiedział nam po wyjściu z aresztu Waldemar Kalinowski.


Wesołek uważa, że państwie rządzonym przez Donalda Tuska i postkomunistyczny wymiar sprawiedliwości jest więźniem sumienia. Status takie więźnia reguluje art. 107 kkw, w praktyce polskiego wymiaru sprawiedliwości od lat praktycznie niestosowany. Dotyczy „skazanych za przestępstwo popełnione z motywacji politycznej, religijnej lub przekonań ideowych”. Zapewnia im prawa dotyczące korzystania z własnego obuwia, odzieży, oddzielnej celi oraz zwalnia z obowiązku pracy. Wesołek podkreśla, że nie chodzi mu o te udogodnienia, lecz o oficjalne uznanie, że został skazany za działanie z powodu przekonań ideowych.


Bezprawny wyrok wydała sędzia Anna Potyraj

Czytelnicy Niezależnej.pl prosili redakcję o podanie nazwiska sędziego, który wydał bezprawny wyrok skazujący redaktora Wesołka. Informujemy, że wydała go sędzia Anna Potyraj, obecnie zatrudniona w I Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego w Sopocie.


Rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku w przesłanym Niezależnej.pl oświadczeniu stwierdził, że Wesołek skazany został za „zakłócenie spokoju i porządku obrad Rady Miasta Sopotu w dniu 20.03.2009 r. na karę miesiąca ograniczenia wolności”. Polegać ona miała na sprzątaniu śmieci. Ponieważ odmówił odbycia tej kary, zamieniono mu ją na 15 dni aresztu.


Tymczasem portal Niezależna.pl jest w posiadaniu dowodów, że wyrok jest bezprawny. 20 marca 2009 r. happening w Sopocie zorganizowała Akcja Alternatywna Naszość. Tego dnia rada głosować miała nad odwołaniem prezydenta tego miasta Jacka Karnowskiego, byłego skarbnika pomorskiej PO, mającego osiem prokuratorskich zarzutów, w tym korupcyjne.


Bo filmował, jak policja spisuje

- Wraz z kolegami w strojach piratów wznosiliśmy okrzyki „Jacek Karnowski największym piratem morskim”. Klaudiusz Wesołek filmował to wydarzenie dla swojej telewizji. Oczywiście nie wznosił żadnych okrzyków, co doskonale widać na filmach z obrad – opowiada Piotr Lisiewicz z Naszości, organizator happeningu. - Później, już przed budynkiem rady, przeprowadzał wywiady z uczestnikami happeningu. Policja spisywała jego uczestników. Nie była zadowolona z tego, że ktoś ją filmuje. Spisała więc także Wesołka. A potem sąd wyrokiem nakazowym, bez przesłuchania obwinionego, skazał go na 30 dni sprzątania śmieci w Sopocie.


Według sądu Wesołek miał zakłócić obrady krzykiem oraz „zmuszaniem do uległego zachowania” Wieczysława Augustyniaka, przewodniczącego rady. Wesołek w TVG-9 udowodnił niezbicie, że to kłamstwa. Można się o tym przekonać, oglądając jeden z zamieszczonych niżej filmów.


Poseł Pięta: Rzecznik Praw Obywatelskich powinien natychmiast interweniować

Prośbę o pilną interwencję w sprawie wypuszczenia Wesołka skierował do Rzecznika Praw Obywatelskich Ireny Lipowicz poseł Stanisław Pięta z PiS. „Pan Klaudiusz Wesołek jest dziennikarzem lokalnych mediów, który został bezpodstawnie oskarżony o zakłócanie porządku w czasie sesji Rady Miasta Sopotu” – czytamy w jego piśmie.


„Uważam, że sąd, który wydał wyrok powinien w oparciu o art. 540 kpk. § 1 ust. 2 lit. a niezwłocznie wznowić postępowanie, gdyż skazany Klaudiusz Wesołek nie popełnił zarzuconego mu czynu” – domaga się parlamentarzysta. Stwierdza on też: „Interwencję Rzecznika Praw Obywatelskich w tym wypadku uważam nie tylko za pożądaną, ale za konieczną. Milczenie narazi Panią Profesor i instytucję RPO na zarzut bezczynności lub nawet politycznej stronniczości”.


Wyślij kartkę Wesołkowi

Na Facebooku powstała inicjatywa solidarności z więzionym Klaudiuszem Wesołkiem. Internauci zapisują się do wydarzenia i wysyłają mu świąteczną kartkę na adres aresztu śledczego.


- Klaudiusz Wesołek, kolejny więzień niekryminalny siedzi... Proponuję, aby każdy z nas wysłał kartkę świąteczną Klaudiuszowi. Dajmy Mu wyraźny sygnał, że w te Święta Zmartwychwstania Pańskiego nie jest sam. Bądźmy solidarni. – pisze Ada Garnik, organizatorka akcji.


Ada Garnik podaje również adresy, na które można przesłać więźniowi kartkę:Areszt Śledczy Ul. Kurkowa 12, 80-803 Gdańsk.Wyrazy solidarności można przesyłać faksem:58 302 5125, oraz mailem: as_gdansk@sw.gov.pl


Ada Garnik zaznacza, iż pomysł jest autorstwa Tomasza Sokolewicza.