SKORO ZDANIEM RZĄDZĄCYCH AFERY STOCZNIOWEJ NIE MA - MAŁE PRZYPOMNIENIE
niedziela, 11 października 2009
AFERA STOCZNIOWA - CZAS NA WYZWOLENIE
Opublikowaliśmy poniżej za tygodnikiem „Wprost” (http://www.wprost.pl) materiały nt. afery stoczniowej. Obraz tych materiałów jest używając modnego słowa – porażający. Afera hazardowa to drobiazg wobec tego, co czyniono wokół prywatyzacji stoczni. To wielka kompromitacja państwa i rządu, w wyniku której 8 tys. stoczniowców i tysiące innych pracowników kooperantów stracili lub w najbliższym okresie stracą pracę. Politycy PO już próbują zdyskwalifikować materiał, twierdząc o wypowiedziach wyrwanych z kontekstu, o prowokacji CBA, itd. Im chodzi jedynie o ukrycie prawdy na temat tej afery jak i innych z ich udziałem. Im chodzi o zachowanie władzy, a nie o dobro kraju. Dlatego też premier chce odwołać szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Pod nowym kierownictwem nie będzie już ujawnionych żadnych afer z udziałów ważniejszych osób PO. A dowodem tego jest fakt, iż ABW niczego nie wykrywa, oprócz sprawek pomniejszych urzędników. MINISTROWIE I WYSOCY URZĘDNICY PAŃSTWOWI ROZWALAJĄ TEN KRAJ, POWODUJĄ TYSIĘCY TRAGEDII LUDZKICH, I JESZCZE CHCĄ NAS POUCZAĆ. WYSTARCZY, CZAS WYZWOLIĆ NASZ KRAJ OD RZĄDÓW PLATFORMY OBYWATELSKIEJ, CZAS WYZWOLIĆ NASZ KRAJ Z PANOSZĄCEJ SIĘ KORUPCJI, CZAS WYZWOLIĆ NAS KRAJ Z TUSKÓW, GRADÓW, CHLEBOWSKICH, MIRKÓW, GRZEŚKÓW I INNYCH OSÓB KTÓRZY TRAKTUJĄ PAŃSTWO JAK WŁASNY FOLWARK. CZAS NA WYZWOLENIE
KATARCZYCY NIE ISTNIELI
Z materiałów CBA, do których dotarł „Wprost” wynika, że „katarski inwestor” nie tylko nie miał pieniędzy na zakup stoczni, ale mógł w ogóle nie istnieć. Według analizy Biura, jedną z głównych postaci w całej sprawie był za to libański handlarz bronią Rahman Abdul El-Assir, który domagał się od Ministerstwa Skarbu zwrotu prowizji za sprzedaż polskiej broni wyprodukowanej przez Bumar S.A.
Oto fragment dokumentu CBA:
„Najbardziej zaskakujące wydaje się jednak ustalenie źródła pochodzenia kwoty ponad 26 mln zł wpłaconej jako wadium. Otóż, jak się okazuje, wpłaty tej dokonał z własnych pieniędzy Abdul El-Assir, który w przeszłości pośredniczył w sprzedaży broni produkowanej przez Bumar S.A. na całym świecie, i z tego tytułu wysuwa wobec tej spółki roszczenia z tytułu prowizji(…).
Okoliczność wpłacenia kwoty wadium przez tą a nie inną osobę nie pozostawała bez wpływu na przebieg negocjacji prowadzonych przez wyłonionego w przetargu inwestora z przedstawicielami ARP. Jak się okazuje, warunkiem wstępnym przystąpienia do rozmów mających na celu sfinalizowanie sprzedaży majątku stoczni, jest zagwarantowanie przez stronę polską, że w wypadku ich niepowodzenia , wadium zostanie zwrócone. Oznaczałoby to nie tylko pogwałcenie warunków przetargu, ale także ustawienie się w skrajnie niekorzystnej sytuacji negocjacyjnej, jednak nawet tego typu okoliczność nie powoduje u Dąbrowskiego i Gościńskiego zmiany przekonania o konieczności zawarcia umowy podmiotem reprezentowanym przez „Stichting Particulier Fonds Greenrights". Po drugie, udział w sprawie Abdula Rahmana El-Assira powoduje, że kolejnym polem negocjacyjnym staje się zaspokojenie jego roszczeń wobec Bumaru. W związku tym szefowie ARP rozważali nawet zawarcie z nim ugody przewidującej wypłatę należności w ratach, z zastosowaniem zabezpieczenia na akcjach Bumar S.A. Ponadto Abdul Rahman El-Assir dążył jedynie do zniwelowania zagrożenia własnych interesów majątkowych, domagając się gwarancji zwrotu wadium, podczas gdy sam nie był w stanie przedstawić zapewnienia o gotowości zakupu majątku przez poważnych inwestorów.
Rozmowa z dnia 19 czrwca 2009 r. pomiędzy Jackiem Goszczyńskim a Wojciechem Dąbrowskim:
JG: Słuchaj przed chwilą rozmawiałem z szefem, alternatywa dla objęcia akcji dla nich w Bumarze jest zagwarantowanie przez nas tych 20 milionów
WD: ha
JG: aaaa bagsów!
WD: no ale to jaki tytuł
JG: zabezpieczenie, znaczy tytuł, znaczy no my zabezpieczamy się oczywiście na akcjach Bumaru, znaczy, nie? (…) normalnie filozofia jest tego typu, znaczy że oni podpisują ugodę z której wynika że spłacają 20 czy 18 ganz egal przez 10 lat, nie?
WD: dobra możemy myśleć ale Bumar musi nam dać jakieś mocne aktywa na ten, na zabezpieczenie tego poręczenia (…)
Rozmowa z dnia 19 czerwca 2009 roku. Pomiędzy ministrem Aleksandrem Gradem a Wojciechem Dąbrowskim:
(…)
AG: ja już rozmawiałem z Jackiem przed chwilą i to jest dobry kierunek, natomiast trzeba zadbać o to, też ten tak zwany bezpiecznik, prawda, że oczywiście to jest mało, nierealne, ja im oczywiście ufam ale żeby nie było tak że oni załatwią problem Bumaru i później będą mieli problemy w projekcie stoczniowym, tak
WD: no tu jest jeden problem, że mu nie mamy, chyba że byśmy ten element wprowadzili, jakieś zobowiązania produkcyjne czy biznesowe, prawda, bo, bo na dzisiaj to mamy zobowiązanie do kupna majątku naprawdę
AG: które, które zobowiązania
WD: stoczniowe, prawda, bo nawet jeżeli wszystko poukładamy
AG: nie, chodzi mi o to, żeby to wszystko jakby wchodziło w życie z chwilą jak oni już tam to dopną w przyszłym tygodniu , tak, zgody, umowy popłacą, a wy dopiero wtedy macie tę czy równoczesną opcję, że im wypłacicie to ich tą za Bumar tą ugodą, tak (…)
WD: (…) ale i tak będziemy w trudnej sytuacji dlatego że tak naprawdę wszystko podpiszemy jednocześnie a oni ciągle będą mieć tylko, tak naprawdę zapłacą i kupią tylko majątek , prawda tej części…
AG: a nie to, mówię to już jest problem polityczny na poziomie, po wymianach już tych listów premierów myślę, że tego nie zrobią, tak
WD: no tak, też mi się tak wydaje
AG: tylko mi chodzi o to, że tutaj bo tam wiadomo chodzi, żeby znowu coś nie kombinowali, że teraz mają załatwiony problem Bumaru, to też nie wiem, zaczynają nam tam coś tam kombinować, więc tutaj tylko o to zadbajcie, żeby nie było takiej sytuacji, że oni dostają Bumar załatwiony i wszystko, że tak powiem jest wymóg, a tam to jeszcze nie ma wymogu bowiem wiemy jakie brzmienie jest gwarancji itd., itd., tak
WD: tak jest, dobra no to uzależnimy wszystko
AG: (niezrozumiałe) także to tutaj z nimi rozmawiaj znaczy to nie tak żeby to był element braku zaufania tylko mówię wy się troszczcie o swoje bezpieczeństwo, w tych kategoriach z nimi rozmawiajcie, że pan Jacek biorąc to wszystko na siebie musicie mieć pełne bezpieczeństwo, dlatego to robiliście bo chcieliście już do końca, żeby tamten projekt był dopięty, muszą one być ze sobą jakoś związane, żeby nie było tak że się później nie daj Boże coś stanie, tak
Preferowanie "inwestora katarskiego", który nie wywiązał się z zobowiązań, doprowadziło w efekcie do powstania konieczności głoszenia nowych przetargów, w których cena wywoławcza jest niższa od poprzedniej, co oznacza wymierną stratę dla Skarbu Państwa. (.) Tym samym celowe działanie urzędników, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że "inwestorzy katarscy", którzy mieli rzekomo kupić majątek stoczni, nie tylko nie dysponowali potrzebnymi środkami finansowymi, ale w praktyce wręcz nie istnieli, naraziło Rzeczpospolitą Polską nie tylko na groźbę kompromitacji na arenie Unii Europejskiej, ale spowodowało uszczerbek dla budżetu państwa w wielkich rozmiarach".
RZĄD NIE WIEDZIAŁ KIM SĄ KATARCZYCY - Bezprecedensowy przetarg na majątek stoczni w Gdyni zakończył się sukcesem - mówił minister skarbu Aleksander Grad 14 maja 2009 roku. - Z 31 elementów majątku stoczni, udało się sprzedać 25, za 288 mln złotych (cały majątek stoczni wyceniono na 307 mln zł). To, co zostało niesprzedane, pójdzie na aukcję, 21 maja – dodawał. Nabywcą miał być oczywiście Stiching Particuler Fonds Greenrights (SPF Greenrights). Problem w tym, że ani minister Grad, ani jego pracownicy nie wiedzieli wówczas… kim jest SPF Greenrights.
Świadczą o tym stenogramy z podsłuchów urzędników, prowadzonych przez CBA.
W dokumencie podsumowującym prace CBA nad sprawą „Hornet", który trafił do najważniejszych osób w państwie, czytamy: [i]Rozmowa z dnia 20 maja 209 r. z godz. 15:35 pomiędzy Zdzisławem Gawlikiem a Wojciechem Dąbrowskim obrazuje (…) zakres wiedzy o strategicznym inwestorze:[/i]
WD:
- „…wziąłem te papiery i siedzieliśmy tutaj nad tymi właścicielami, tak naprawdę to jest tak zagmatwana sprawa, że do tego nijak nie można dojść, bo nie ma w tych wszystkich rejestrach uwidocznionych właścicieli, jest uwidoczniony tylko reprezentant"
ZG:
-„… nosz kurwa mać!"
WD:
-„… nie ma po prostu ja wszystko wziąłem oryginału umowy itd. No po prostu nigdzie nie jest, no mają Iny wzór rejestrów, inne…"
ZG:
-„…no to co Walenczak mówił, że kurwa, to by trzeba jak on to mówił, szukał gdzieś na jakichś specjalnych wyszukiwarkach, mówił, że…, nie no zrobisz co się da, kurwa, trzeba coś zmontować bo to pójdzie w eter! To oni będą szukać, dziennikarze to trzeba wszystko w sposób wyważony zrobić i bezpieczny (…)"
WD:
-„…no tak tylko ja w tym rejestrze szczerze, nic nie mam w tym rejestrze, bo mam ten wyciąg z rejestru i tu po prostu nie ma nic"
ZG:
-„…kurwa, no to…"
WD:
-„tylko nazwa, forma prawna, oficjalna nazwa, miasto, data powołania yyyyyyy adres, adres korespondencji, członek zarządu i jeszcze mam jako członek zarządu mam UIT (…)
ZG:
-„no nie wiem Wojtek, to trzeba próbować jakoś tak to zrobić, no nie wiem jak (…)"
WD:
-„…nie ma się czego czepiać, bo ja też się boję brać informacje z Internetu, podawać, bo one mogą się okazać zupełnie niewiarygodne czy nie prawdziwe, prawda"
ZG:
-„…no zgoda tylko wiesz, nie możemy też wyjść i powiedzieć, że kurwa jest ta yyyyyyyy, że jest yyyyyy informacja tak skąpa, że nie wiemy nic"
(…)
CBA pisze dalej:
„Tak usilne wspieranie inwestora pod nazwą „Stichting Particulier Fonds Greenrights" budzi tym większe zaniepokojenie, że jak się okazało, przedstawiciele Rządu i ARP mieli niemal zerową wiedzę na temat podmiotu, na którego rzecz działali. Okoliczność ta wyszła na jaw po rozstrzygnięciu przetargu, kiedy okazało się, że nabycie przez „inwestora katarskiego” nieruchomości w Polsce wymaga uzyskania zgody MSWiA, która z kolei powinna być poprzedzona wydaniem stosownej opinii przez ABW. Dopiero wówczas 20 maja 2009 r. prezes ARP Wocjciech Dąbrowski zaznajomił się z aktami rejestrowymi mającej siedzibę na Antylach Hlenderskich spółki United Trust N.V., w imieniu której, jak się okazało, działał „Stichting Particulier Fonds Greenrights”, i z niedowierzaniem stwierdził, że nie zawierają one informacji o strukturze własnościowej kapitału, ani o osobach pełniących funkcję członków zarządu. (…) Mimo tak ewidentnego sygnału o braku wiarygodności kontrahenta, co do którego nie wiadomo było nawet czy można wiązać go z kapitałem katarskim, osoby te kontynuowały działania w interesie owego enigmatycznego podmiotu, tym razem poprzez starania Sekretarza Kolegium do Spraw Służb Specjalnych Jacka Cichockiego, o uzyskanie przyspieszania procedury wydawania opinii przez ABW.
TAK URZĘDNICY ZNIECHĘCALI OFERENTÓW
Tajny raport dotyczący sprawy o kryptonimie „Hornet” (czyli działań urzędników przy sprzedaży majątku Stoczni Gdynia S.A. i Stoczni Szczecińskiej Nowa), który trafił na ręce Donalda Tuska i najważniejszych osób w kraju mówi, że urzędnicy Agencji Rozwoju Przemysłu próbowali zniechęcić wszystkie podmioty zainteresowane zakupem masy upadłościowej, w tym Polimex Mostostal, o czym „Wprost” pisał 13 września 2009 w artykule „Mieszanie w stoczniach”.
Oto fragment dokumentu CBA:
W dniach 15-16 maja 209 r. przeprowadzony został przetarg na sprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa Sp. z o.o. (…) w tych dniach obaj prezesi Agencji skoncentrowali się jednak na podejmowaniu działań zmierzających do wyperswadowania innym inwestorom zamiaru wykupienia kluczowych składników majątku stoczni, tak aby zawczasu zapobiec sytuacji jaka miała miejsce w przypadku Stoczni Gdynia, kiedy to jeden z kluczowych obszarów nabyła spółka Gafako. (…) W tym celu zidentyfikowano te przetargi, w których istniało potencjalne zagrożenie przelicytowania przez innych inwestorów a mianowicie Jana Rosiek oraz Polimex Mostostal S.A. oraz Mostostal Chojnice S.A. (…) postanowili, że trzeba dać Konradowi Jaskóle, prezesowi zarządu Polimex Mostostal jasny sygnał, iż nie powinien on stawać do walki z „inwestorem katarskim". (…) Owe rozmowy przyniosły skutek – ostatecznie zwycięzcą przetargu okazał się „Stichinig Particulier Fonds Greenrights". (…) WD i JG wspierani przez nadzorującego ich Podsekretarza Stanu w MSP Zdzisława Gawlika także przez Ministra Skarbu Państwa Aleksandra Grada, czynili wszystko co w ich mocy, aby zapewnić zwycięstwo w przetargach wybranemu przez siebie inwestorowi „Stichinig Particulier Fonds Greenrights”. Działania te prowadzili nie tylko wbrew interesom ekonomicznym państwa, ale również wbrew zdrowemu rozsądkowi (…). Stopień ingerencji (…) był na tyle znaczny, że całą procedurę należałoy uznać za pozorną, stanowiącą jedynie fasadę dla z góry powziętego zamiaru sprzedaży majątku preferowanemu inwestorowi.
Grupa Trzymająca Stocznie pomagała „Katarczykom” w przetargu „Okazało się, że pełnomocnik „inwestora katarskiego” , działający z terenu Holandii, ma problemy z dostępem do Internetu, w związku z czym otrzymuje on informacje z pięciominutowym opóźnieniem. Stawiało to pod znakiem zapytania możliwość skutecznej reakcji na działania innych inwestorów i powodowało przebicia przez nich jego oferty w ostatnich minutach sesji (…). Wiceprezes ARP S.A. Jacek Goszczyński osobiście zajął się przekazywaniem pełnomocnikowi „Stiching Particulier Fonds Greenrights” najświeższych danych, tak aby ten mógł reagować na nie jeszcze zanim wyświetlą się na jego komputerze a jednocześnie oszczędzić na liczbie postąpień, która była ograniczona. (…)” – wyjaśnia rolę urzędników Agencji Rozwoju Przemysłu dokument CBA, złożony na ręce premiera.
W dokumentach czytamy, że drugiego dnia trwania przetargu inwestor katarski zalogował się do internetowego systemu, w którym toczył się przetarg, o godz. 15:22. Miał obawiać się, że inni uczestnicy przetargu będą licytować szybciej od niego, na co wskazuje rozmowa pomiędzy Jackiem Goszczyńskim (JG) a Wojciechem Dąbrowskim (WD) (…):
(JG):
- „On się obawia żeby coś nie nastąpiło w ostatniej minucie, że ktoś kto ma dostęp do szybszego, nie wiem czy systemu czy łącza, że może go przebić
WD:
- „yhm, no dobra tutaj nic nie poradzimy na jakość (…)"
JG:
-„… a w obserwacji jak wygląda jego aktywność? Jest na topie?"
WD:
-„… no tam gdzieś trzeba się jeszcze trochę postarać (…)"
Urzędnicy cały czas obserwują internetową licytację, w której udział bierze ponad 20 podmiotów. Następna rozmowa, z godz. 15:49 pomiędzy JG a WD przebiega następująco:
(…)
WD:
-„…trzeba się postarać trochę no na dwóch obszarach"
JG:
-„..których?"
WD:
- „…5, 7 (…) yyyy teren, działki numer 5, numer 7"
JG:
-„… i siedem i tam jest przebicie, tak?"
WD:
- „no coś trzeba ten"
(…)
Analiza CBA mówi dalej:
Jeśli weźmie się pod uwagę, że JG dopytywał się o bieżące wyniki licytacji, należy przyjąć, że mógł on przekazywać informacje WPROST do pełnomocników (inwestora katarskiego – red.) informując ich na jakim są etapie. W takim wypadku pełnomocnicy mogli posiadać wiedzę o stanie licytacji wcześniej niż inni uczestnicy postępowania przetargowego. (…) W trakcie połączeń między WD a JG w tle słychać dzwoniący drugi telefon JG, z którego łączył się z pełnomocnikami „inwestora katarskiego".
Oraz:
Po zakończeniu przetargu (…) Grad czekał na jak najszybszą oficjalną informację (…) na temat wyniku końcowego przetargu, ponieważ przygotowywał się do konferencji prasowej, którą wyznaczył na 17:30. Zarówno JG jak i Grad dopytywali się o działkę nr 5, kto wygrał przetarg na ten obszar. Zwycięzcą tego przetargu kazała się Firma „Gafako" Sp. z o.o. natomiast przetarg na obszar numer 7 wygra „inwestor katarski". Przetarg na obszar nr 5 Inwestor przegrał różnicą czasową 20 sekund
(…)
O godz. 16:29 ponownie JG rozmawiał z WD:
JG:
-„…Grad chce, na tylko, że chce mieć wcześniej informacje z tej 17:00"
WD:
-„…no dobrze informacja będzie, nie, tylko, tylko tak dla zapasu myśleliśmy, o 18:00 była konferencja nie"
JG:
-„…no, widocznie on chce to zrobić jak najszybciej, ma do tego jakiś interes, nie wiem"
WD:
- „…dobra, no tak chce 17:30 to tak, to tak musi być, no dobra"
JG:
-„…yyyy rozumiem że tak powiem yyyyy ta walka jest pasjonująca do ostatniej sekundy"
WD:
- „…yhm, no, bardzo"
(…)
JG:
- „…no, ja powiedziałem szefowi, że istnieje prawdopodobieństwo, że te łącza takie wolne z Holandii, spowodowały, że ich oferta dopiero później mogła wpłynąć"
WD:
- „…ale co ni wiedzą o wolnych łączach z Holandii jak, jak coś robisz przez nas to i tak przechodzi przez Amsterdam i dopiero wraca z powrotem (…)"
JG:
- „…działaj skutecznie, wiesz co mam na myśli, no.."
(…)
Michał Krzymowski, Katarzyna Kozłowska
Jak Grupa Trzymająca Stocznie chciała przerwać przetarg w dniu przetargu
Już 13 maja 2009 r., w pierwszym dniu przetargu na majątek Stoczni Gdynia S.A. Aleksander Grad chciał… przetarg „przerwać”. A wszystko dlatego, że „Katarczycy” postanowili wycofać się z transakcji. Wywołało to popłoch wśród urzędników Agencji Rozwoju Przemysłu i w ministerstwie skarbu. Aleksander Grad chce „przerwania” przetargu. Z Katarczykami ma rzekomo rozmawiać sam Donald Tusk. Tak wynika z fragmentów rozmów zarejestrowanych przez CBA, które znalazły się w „Poszerzonej analizie dotyczącej niezgodnych z prawem zachowań osób pełniących funkcje publiczne…”, rozesłanej do najważniejszych osób w kraju.
Godz. 11:02
Jacek Goszczyński, wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu, dzwoni do swojego szefa Wojciecha Dąbrowskiego:
- „… no słuchaj Wojtek, póki co mamy większe usztywnienie, bo przesłali papier, że oni chcą jak najbardziej kupić te stocznie tylko nie chcą dzisiaj… a bo muszą do końca tego miesiąca mieć jakieś tam uzgodnienia i program, no nie ważne, mówią, że nie należy się spodziewać ich udziału, Wermann (fonet. – pełnomocnik inwestora katarskiego) dzwonił i w dalszym ciągu nie ma upoważnienia do bycia w systemie, chociaż już wszystko sprawdził i jest gotów do działania, czeka tylko na dyspozycje ze strony inwestorów".
[b]Wojciech Dąbrowski, szef Agencji Rozwoju Przemysłu pyta:[/b]
-„… Tusk nie rozmawiał jeszcze?"
Godzina 11:46
Aleksander Grad, minister skarbu do Wojciecha Dąbrowskiego:
- „… Jak wygląda rejestrowanie?"
Wojciech Dąbrowski:
-„Przed chwilą patrzyłem i jest tam 10 podmiotów zarejestrowanych, no ale nie ma tego oczywiście, którym jesteśmy zainteresowani"
Aleksander Grad:
-„…Czy wyście analizowali możliwość przerwania tej procedury, czy od strony prawnej, formalnej…? (…) … bo my tu walczymy, różne rozmowy itd. Natomiast pytanie co zrobić jeżeli oni będą chcieli mieć odłożenie tego w czasie, czy można coś takiego zawiesić…(…) jakby była taka potrzeba z jakiś tam powodów"
[b]Dalej w raport mówi:[/b][i] „O 11:49 Wojciech Dąbrowski dzwoni do Zarządcy Kompensacji z prośbą o sporządzenie ‘analizy dla premiera, czy jest możliwość zawieszenia procedury’ przetargu.[/i]
Tak Roman Nojszewski, czyli zarządca kompensacyjny majątku stoczni pracuje przy przetargu odpowiada Dąbrowskiemu na pytanie czy przetarg można przerwać, czy nie:
- „… jest ciasno strasznie, ja bym uważał, że trzeba to zrobić to tak jak idzie, wystarczy, żeby nacisnęli jeden przycisk… poza tym chciałem ci tylko powiedzieć, że cyfra wzrosła do 19" (19 oznacza liczbę podmiotów, które były już o tej godzinie zarejestrowane w internetowym systemie, służącym do prowadzenia przetargu – przyp. red.)
Godzina 12:30
Roman Nojszewski do Wojciecha Dąbrowskiego:
-„…Wojtek nie mogę tego zrobić, tu już mam opinie, leży na papierze, wiesz co obserwator jest na miejscu w ogóle nie mam naruszonych ani przepisów prawa, ani regulaminu, ani nic, co mogło być powodem tego… (…)… wszystko jest zgodne z przepisami, obserwator siedzi cały czas i patrzy na ręce, wylazłem nawet… naruszenie regulaminu w ocenie Komisji Europejskiej też nie nastąpiło, nie mogę, Wojtek nie można (…)… a poza tym mogą mieć roszczenia odszkodowawcze, bo wynajęli kancelarie prawne, prawda, dla sprawdzenia majątku a były takie, zaciągnęli niektórzy kredyty na wpłatę wadium i potem będzie no odpowiedzialność za to, za odszkodowania na Zarządcy Kompensacji a tak a propos to ciebie tyczy, a potem Związki Zawodowe wsadzą nas do prokuratury i będziemy się tłumaczyć"
Po godzinie 13:30
Wojciech Dąbrowskiego rozmawia telefonicznie ze Zdzisławem Gawlikiem, wiceministrem skarbu:
-„… rozmawiałem tam z Gradem on prosił mnie tam wiesz o opinię czy to się da jakby wiesz, zawiesić, skasować, no jakaś tam forma i ja powiem szczerze, że jeszcze teraz za jakąś godzinkę będę po dyskusjach z prawnikami, natomiast z tych wszystkich wstępnych opinii to w ogóle nie ma żadnych podstaw do tego, jest co prawda klauzula że to można zamknąć, nie, ale to totalnie nic nie daje, bo natychmiast jak się zamyka to wchodzimy automatycznie w aukcję i za 3 dni czy tak czy inaczej jest aukcja".
Zdzisław Gawlik do Wojciecha Dąbrowskiego:
-„… Kurwa mać! Przepraszam, ja pierdo…"
Autor: Michał Krzymowski, Katarzyna Kozłowska
Dokumenty CBA potwierdzają istnienie Grupy Trzymającej Stocznie
„Wprost” dotarł do informacji CBA, przesłanej najważniejszym osobom w państwie 5 i 9 października 2009 w sprawie nieprawidłowości przy sprzedaży majątku stoczni gdyńskiej i szczecińskiej. Urzędnicy Agencji Rozwoju Przemysłu S.A., podległego ministerstwu Aleksandra Grada „czynili wszystko co w ich mocy, aby zapewnić zwycięstwo w przetargach (na odkupienie majątku stoczni gdyńskiej i szczecińskiej – rzyp. red.) wybranemu przez siebie inwestorowi Stiching Particulier Fonds Greenrights (znanemu potocznie Katarczykami – przyp red.)”, wynika z dokumentów, jakie na ręce Donalda Tuska złożył Mariusz Kamiński.
„Działania te prowadzone były nie tylko wbrew interesom ekonomicznym państwa, ale również wbrew zdrowemu rozsądkowi, co zostanie dalej wykazane" – pisze w raporcie do szefa rządu Kamiński. Raport zawiera między innymi zapisy rozmów telefonicznych Wojciecha Dąbrowskiego, szefa ARP z jego zastępcą Jackiem Goszczyńskim (zaufanym człowiekiem Aleksandra Grada, który kiedyś był dyrektorem Departamentu Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji I w resorcie skarbu).
„Uprzywilejowane traktowanie jednego z oferentów uwidoczniło się już na etapie czynności wstępnych, obejmujących rejestrację podmiotów zamierzających wziąć udział w przetargu" – mówi raport CBA. Przetarg na majątek stoczni ogłoszono 16 marca 2009 roku. Podmioty zainteresowane przystąpieniem do niego, miały do 30 kwietnia złożyć oświadczenie rejestracyjne i wpłacić wadium. Katarczycy nie wpłacili pieniędzy w terminie. Czas przelewu i przewalutowanie trwały do 8 maja. Katarczycy nie zostali jednak wykluczeni z przetargu. 7 maja ogłoszono przedłużenie terminu wpłaty wadium właśnie do 8 maja.
30 kwietnia, w dniu w którym wadium miało znaleźć się na koncie zarządcy kompensacji, Wojciech Dąbrowski, szef ARP rozmawiał z jednym ze swych pracowników (prawdopodobnie Piotrem S., dyrektorem oddziału warszawskiego ARP). S. informował swojego przełożonego:
- „Jest oświadczenie od przyjaciół, ale nie ma kasy i może nie być – niech oni prześlą potwierdzenie przelewu, niech prześlą faks z dowodem nadania kasy",
oraz:
- Jest drugi problem też taki no kurwa niech oni by przesłali potwierdzenie przelewu, by potem bank był w stanie zaksięgować to z dzisiejszą datą, ja się po prostu boję, że będą nieprzyjaciele, rozumiesz… Niech oni by dzisiaj faks nadali z dowodem wysłania tych środków, to dla nas jest jakimś argumentem później, nie, nawet jak to wadium, my próbowaliśmy dzwonić do tego Japa, prokurenta, ale on twierdzi, ze biuro zamknięte itd., ja nie wiem, czy tego wyżej nie trzeba, ja nie wiem, czy Jacek (Goszczyński – przyp. red.), czy ty zadzwonić, ja nie chcę wiesz… ale tu po prostu chodzi informacja, kurwa u nas służby finansowe donoszą, za przeproszeniem, że co z tego, że jest oświadczenie, jak nie ma i się boję przyjaciół z innym kapitałem i innych inwestorów."
W pierwszym dniu przetargu 13 maja 2009 okazało się, że katarski inwestor potrzebuje więcej czasu na „uzgodnienia". Chciał wycofać się z przetargu. Przystąpił do niego po tym jak – według raportu CBA – „w toku konsultacji pomiędzy Ministrem Skarbu Państwa Aleksandrem Gradem, wiceministrem Skarbu Państwa Zdzisławem Gawlikiem oraz obydwoma prezesami Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. ustalono strategię, zgodnie z którą czyniący problemy inwestor uzyska zapewnienie, że jeśli przystąpi natychmiast do przetargu i zwycięży w nim, to w razie zaistnienia takiej potrzeby, przetarg zostanie unieważniony ze względów formalnych pod koniec maja".
13 maja 2009 przedstawiciel Katarczyków ostatecznie zalogował się do prowadzonego w Internecie przetargu. Zanim to się stało tak prowadzący przetarg raportował Wojciechowi Dąbrowskiemu:
- „ Na razie mamy 2 osoby, ale nie te, które chcemy", niecałą godzinę później:
- „Siedmiu, ale brakuje"
Po tej informacji, Wojciech Dąbrowski dzwoni do Jacka Goszczyńskiego, swojego zastępy, i mówi:
- „Cześć, siedem sztuk jest, ale oczekiwanego jeszcze nie ma… natomiast wyobraź sobie, że wszystkie komputery padły w całej stoczni, zawirusowane oprócz jednego, wiesz wczoraj z Nojszewskim rozmawiałem, żeby jeden tempest, wiesz ustawić niezależnie poza siecią, zupełnie zasilany inaczej i Internet ciągniety inaczej".
Goszczyński odpowiada:
- „Nie wykluczam, że chodziło o to, żeby dojść do…, nie tylko zablokować, tylko, żeby jeszcze dodatkowe jakiejś… informacje wyciągane".
Wojciech Dąbrowski dzwoni więc do wiceministra skarbu Zdzisława Gawlika i informuje:
- „To znaczy jest 7 sztuk, na razie na ma jeszcze tego"
Gawlik odpowiada:
- „Tego naszego…?"
Dąbrowski mówi też Gawlikowi, że od Jacka Goszczyńskiego dowiedział się, iż:
- „… szef szefów, że tak powiem ma rozmawiać z Katarem".
Z dalszej części raportu wynika między innymi, że przez cały czas trwania przetargu, urzędnicy państwowi informowali przedstawiciela katarskiego inwestora o tym, jakie oferty składają pozostałe podmioty.
Katarzyna Kozłowska, OL
KTO JEST W GRUPIE TRZYMAJĄCEJ STOCZNIE
O tym, jak wyglądało „mieszanie w stoczniach” pisaliśmy w artykule z 13 września 2009. Tezy w nim zawarte, o tym, że urzędnikom zależało na niedopuszczeniu do zakupu majątku stoczniowego firm innych, niż SPFG (Katarczycy) oraz, że osoby zajmujące się przetargiem z ramienia ARP i ministerstwa skarbu, nie wiedziały do końca, jaka jest struktura właścicielska tej firmy, potwierdzają materiały operacyjne CBA:
Jeszcze dwa lata temu, za czasów poprzedniego rządu, w kolejce chętnych do przejęcia stoczni w Gdyni i Szczecinie stało kilka poważnych i znanych podmiotów. Wśród nich była m.in. firma RCC Ltd. izraelskiego armatora Ramiego Ungara (jest zachwycony jakością polskich statków; publicznie mówił, że są one lepsze nawet od koreańskich), spółka Amber należąca do jednego z najbogatszych Polaków, potentata na rynku stalowym Przemysława Sztuckowskiego (należy do niego grupa Złomrex), ukraiński ISD (Związek Przemysłowy Donbasu, drugi pod względem wielkości konglomerat przemysłowy u naszych wschodnich sąsiadów, właściciel stoczni Gdańsk), a także Mostostal-Chojnice wespół z norweskim producentem statków, spółką Ulstein Verft. Gdy władzę w kraju przejęła PO, inwestorzy badali już kondycję finansową i stan prawny Stoczni Gdynia. Za najpoważniejszego kandydata do przejęcia branża uznała Ramiego Ungara, który wybudował w Polsce 20 statków. Wszyscy oniemieli, gdy minister skarbu Aleksander Grad publicznie stwierdził, że izraelski armator nie jest brany pod uwagę jako inwestor.
Grada do izraelskiego armatora mieli zniechęcić Antoni Poziomski, ówczesny prezes Stoczni Gdynia, oraz Jacek Goszczyński, dobry znajomy ministra, jego główny doradca w sprawach przemysłu stoczniowego, a zarazem ówczesny dyrektor Departamentu Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji I w resorcie skarbu, negocjujący z potencjalnymi inwestorami w stoczni (obecnie wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu). – Obaj otwartym tekstem mówili, że Ungar żerował na gdyńskiej stoczni, oraz że straciła ona na podpisanych z Izraelczykiem kontraktach duże pieniądze – twierdzi Dariusz Adamski, szef sekcji przemysłu okrętowego „Solidarności" i szef zakładowej „S" w Stoczni Gdynia. Tymczasem sam Ungar, jak i związkowcy uważają, że straty spowodowane były wzmacniającą się wówczas złotówką (kontrakty były rozliczane w dolarach) i opóźnieniami w budowie statków z powodu trapiącego polskie stocznie od lat braku płynności finansowej. – Goszczyński cały czas wmawiał Gradowi, że Ungar, Amber oraz ISD to kiepscy inwestorzy dla stoczni, i zapewniał, że on ma lepsze rozwiązanie – twierdzi Arkadiusz Aszyk, były wiceprezes Stoczni Gdynia, odpowiedzialny za jej prywatyzację. Sam Goszczyński mówi zupełnie co innego. – RCC Ltd. Ramiego Ungara nie złożyła w ustalonym przez Komisję Europejską terminie planu restrukturyzacyjnego dla stoczni w Gdyni, podczas dy spółka Amber w maju 2008 r. odstąpiła od udziału w projekcie – twierdzi w rozmowie z „Wprost” wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu. Na spotkanie z nami przyszedł z prawnikiem i rzecznikiem agencji.
Z informacji, do których dotarł „Wprost", wynika, że należący do Sztuczkowskiego Amber zrezygnował z walki o stocznie, ponieważ „miał dość" atmosfery, w jakiej toczyły się negocjacje. Państwo miało rzekomo tak prowadzić rozmowy z inwestorem, jakby celowo zamierzało zniechęcić go do kupna stoczni. Gdy okazało się, że chociaż było wielu potencjalnych kupców, ale stoczni nie udało się sprzedać, rozpoczęto drugą rundę przetargu. „Restart” odbył się 31 maja 2008 r. Na horyzoncie pojawił się wtedy ukraiński ISD, który we wrześniu przedłożył w Komisji Europejskiej wspólny program restrukturyzacji dla stoczni w Gdyni i w Gdańsku (udziały w tej drugiej kupił w listopadzie 2007 r.). ISD zlecił jego opracowanie najlepszym specjalistom. – Niestety, później resort skarbu prowadził rozmowy z Brukselą w taki sposób, jakby sam się prosił, by ten program odrzucić – mówi przedstawiciel jednej z polskich stoczni, znający kulisy negocjacji. Z tą opinią zgadza się Dariusz Adamski, szef sekcji przemysłu okrętowego „Solidarności”. – Od urzędników z komisji płynęły do nas nieformalne sygnały, że mają dość wizyt naszego rządowego negocjatora Jacka Goszczyńskiego, bo nic z nich nie wynika – mówi. Wiceszef Agencji Rozwoju Przemysłu ma na ten temat zupełnie inne zdanie. – Komisja stwierdziła, że przygotowany przez ISD plan restrukturyzacji stoczni w Gdyni i Gdańsku nie daje gwarancji odzyskania przez te przedsiębiorstwa trwałej rentowności i wiązałby się ze zbyt dużą pomocą publiczną, której wartość przekraczała 800 mln zł. Ostatecznie, w czerwcu tego roku Bruksela zaakceptowała wyłącznie plan restrukturyzacji dla Stoczni Gdańsk, który pomogliśmy przygotować ukraińskiej spółce – mówi Goszczyński.
Nasi pragnący zachować anonimowość rozmówcy twierdzą, że minister Grad i jego współpracownicy uczynili wiele, aby zniechęcić Ukraińców do dalszych rozmów. Mieli ponoć okazywać im brak zaufania i nie respektować wcześniej przyjętych ustaleń. Ukraiński program restrukturyzacji Stoczni Gdynia był obliczony na dziewięć lat i ledwie spinał się finansowo. Ale strona polska i tak zażądała, żeby Ukraińcy skrócili ten okres i więcej włożyli w stocznię. Jednocześnie przedstawiciele rządu zaczęli przebąkiwać o planie awaryjnym. Sugerowali, że jeśli nie znajdą dla stoczni inwestora, to może przejmie je jakaś państwowa firma, np. Polskie Linie Oceaniczne. Ostatecznie nie złożyła ona oferty, niemniej jednak takie zapowiedzi mogły świadczyć o tym, że nie wszystkim podoba się pomysł wypuszczenia stoczni z państwowych rąk. – W tych zakładach były wspaniałe synekury dla partyjnych działaczy i ich znajomych. Dostawali po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, nie musieli nic robić i w zasadzie za nic nie odpowiadali. Moim zdaniem z tego powodu żadna ekipa rządząca, łącznie z obecną, nie chciała sprzedaży stoczni – mówi „Wprost" Rami Ungar. Szef resortu skarbu nie chciał z nami rozmawiać na ten temat.
Ostatecznie z rozmów ze sprzedaży stoczni nic nie wyszło. Tymczasem były one w coraz gorszej kondycji i w końcu okazało się, że właściwie jedynym wyjściem jest kontrolowana upadłość, czyli zwolnienie wszystkich pracowników i wypłacenie im odpraw, przejęcie przez państwo wszystkich zobowiązań, a potem sprzedanie po kawałku stoczniowego majątku. Plan zaakceptowała Komisja Europejska, w grudniu 2008 r. Sejm przyjął specjalną ustawę kompensacyjną, a 12 marca tego roku stoczniowy majątek wystawiono na aukcję. Dużą jego część stanowiły nieruchomości przy portowych nabrzeżach, na których zawsze da się robić jakiś zyskowny biznes. W licytacji składników obu stoczni wzięło udział 36 firm, które wpłaciły wadium. Najpoważniejszym oferentem był Polimex Mostostal, który chciał kupić dużą część nabrzeża w Szczecinie po to, żeby tam montować konstrukcje stalowe, wysyłane statkami na eksport. Polska spółka przegrała jednak z tajemniczą firmą Stichting Particulier Fonds Greenrights, która złożyła wysokie oferty na praktycznie wszystkie najważniejsze składniki majątku obu stoczni. Za zarejestrowaną na Antylach Holenderskich spółką SPF Greenrights stoją prywatni inwestorzy z Bliskiego Wschodu (m.in. Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Jemenu czy Kataru) zwani „Katarczykami".
Skąd zainteresowanie tajemniczych „Katarczyków" polskimi stoczniami? Karierę zrobiła hipoteza, że była to transakcja wiązana – Polska miała podpisać bardzo korzystny dla Kataru kontrakt na dostawy gazu, a w zamian za to bliskowschodni inwestorzy mieli dać nam bonus w postaci inwestycji w stocznie w Gdyni i Szczecinie. To jednak wydaje się mało prawdopodobne. – Każdy minister skarbu państwa, który zdecydowałby się na takie rozwiązanie, byłby samobójcą. To byłaby polityczna bomba, która prędzej czy później by wybuchła – uważa Jacek Piechota, były minister gospodarki, który odpowiadał za stocznie w rządzie Millera i Belki.
Bardziej przekonująca jest teza, o której mówią stoczniowi menedżerowie. Zakłada ona, że ludzie z otoczenia Jacka Goszczyńskiego chcieli takiego inwestora, który pozwalałby im nadal zarządzać stoczniami. – Arabski inwestor byłby do takiego celu idealny. Na stoczniach się nie zna, byłby inwestorem pasywnym, który zarządzanie oddałby ludziom z branży stoczniowej – twierdzi Janusz Szlanta, znany stoczniowy menedżer. Właśnie dlatego w kręgach rządowych tak mocno miała być forsowana kandydatura nieznanych nikomu „Katarczyków". Problemy zaczęły się, gdy nie wpłacili oni za majątek stoczni pieniędzy. – Okazało się, że mimo iż SPF Greenrights miała gwarancje Qatar Islamic Bank, to ta spółka nie dostała pozytywnej opinii o transakcji od banku inwestycyjnego QInvest i w związku z tym gwarancje nie zostały uruchomione. 18 sierpnia minister skarbu państwa otrzymał oficjalne pismo z Ambasady Kataru, że przejęciem transakcji jest zainteresowany Qatar Investment Authority, jednak do 31 sierpnia nie udało się załatwić wszystkich koniecznych procedur formalnych – mówi wiceszef ARP Jacek Goszczyński.
Sam Goszczyński to zagadkowa postać. W 2005 r. został dyrektorem biura restrukturyzacji i rozwoju Korporacji Polskie Stocznie, firmy państwowej. Ta powołana za rządów Millera spółka miała konsolidować i prywatyzować polskie zakłady stoczniowe. Goszczyński poznał tam wiele osób, które w ostatnich miesiącach odegrały ważną rolę w prywatyzacji stoczni, m.in. Antoniego Poziomskiego (do niedawna prezesa Stoczni Gdynia), z którym siedział biurko w biurko, dzisiejszą wiceszefową Agencji Rozwoju Przemysłu Jolantę Maryewską czy Andrzeja Wróblewskiego, obecnego prezesa państwowej firmy Aranda.
Poziomski, ponoć wylansowany przez Goszczyńskiego na szefa Stoczni Gdynia, na swojego zastępcę wyznaczył swego kolegę Piotra Paszkowskiego. Prawdziwa rola Paszkowskiego w tym łańcuszku ujawniła się z chwilą, gdy przetarg na stocznie wygrała firma SPF Greenrights. SPF Greenrights powołała wówczas spółkę akcyjną Polskie Stocznie. Jednym z jej dyrektorów został właśnie Piotr Paszkowski. To on w imieniu nowego właściciela miał kierować Stocznią Gdynia (inny dawny współpracownik Poziomskiego, Roman Kraiński – szef państwowej Stoczni Marynarki Wojennej, kierował spółką, która chciała dwa lata temu kupić Stocznię Gdańską).
W radzie nadzorczej spółki Polskie Stocznie znalazła się z kolei Małgorzata Wypychowska, która blisko współpracuje z ARP (doradzała jej m.in. w sprawach Synergii 99, spółki zależnej od agencji). Co więcej, siedziba Polskich Stoczni znajdowała się pod tym samym adresem, pod którym mieściła się spółka Wypychowskiej, przy ul. Sieleckiej 22 w Warszawie. Kolejna poszlaka, wskazująca na to, że polscy urzędnicy nie chcieli utracić kontroli nad stoczniami, to powołanie przez państwo na początku tego roku spółki Aranda, mającej ratować fabryki statków (zapewniać im zbyt). W zamian za długi (Stocznia Szczecińska była winna ARP 70 mln zł) agencja przejęła niedokończony statek i przekazała go właśnie do Arandy. – Niebawem rostrzygnie się przetarg na dokończenie budowy jednostki. Później będziemy oczywiście chcieli ją sprzedać – twierdzi Goszczyński. – Pytanie, po co w tym celu stworzono zupełnie nową spółkę, skoro państwo ma już kilka takich firm żeglugowych? – zwraca uwagę Arkadiusz Aszyk. Wiceprezes ARP odpowiada, że takie rozwiązanie doradził agencji bank. To jednak nie rozwiewa wszystkich wątpliwości, ponieważ w czerwcu 2009 r., gdy przetarg na stocznie był już rozstrzygnięty, ARP przejęła Arandę od Korporacji Polskie Stocznie (firma powołana w 2004 r., miała skonsolidować i sprywatyzować stocznie; obecnie jest ona likwidowana), podwyższając jednocześnie jej kapitał zakładowy z 50 tys. zł do 950 tys. zł. Pytanie, po co to zrobiła, skoro stocznie były już sprzedane i państwo nie musiało ich „ratować", kupując statki. Podobnych pytań jest więcej. Na przykład skoro minister Grad twierdził w lipcu 2009 r., że nowy inwestor stoczni ma gwarancje finansowe Qatar Islamic Bank, to dlaczego polski rząd nic o tych gwarancjach i o ich egzekwowaniu teraz nie mówi? Może dlatego, że ma sporo w tej sprawie do ukrycia i wie o istnieniu „stoczniowej grupy trzymającej władzę", która chciała na prywatyzacji stoczni korzystać?
Jacek Krzemiński
Na pytania „Wprost" odpowiada Maciej Wewiór, rzecznik MSP
Wprost: Dlaczego minister Grad nie chciał brać pod uwagę jako inwestora dla Stoczni Gdynia Ramiego Ungara? Z informacji „Wprost" wynika, że Jacek Goszczyński przekonywał ministra Grada, iż Złomrex, ISD czy Rami Ungar to kiepscy inwestorzy dla stoczni, oraz to że państwo tak prowadziło z nimi negocjacje, by nic z nich nie wyszło.
Maciej Wewiór: 10 lipca 2007 r. minister skarbu państwa zaprosił do rokowań w sprawie zakupu akcji Stoczni Gdynia. Oferty wiążące złożyły: spółka Amber, Marine Co sp. z o.o., Ray Car Carriers Ltd. (firma Ramiego Ungara). 16 stycznia 2008 r. minister skarbu państwa podjął decyzję o dopuszczeniu do rokowań równoległych spółek Amber i Ray Car Carriers. Zgodnie z pisemnym żądaniem Komisji Europejskiej, inwestorzy mieli przedłożyć m.in. plan restrukturyzacji stoczni celem przesłania go do KE. Ray Car Carriers nie przedstawił żadnej wersji planu restrukturyzacji wymaganego przez procedurę prywatyzacyjną. W przewidzianym terminie dokument został złożony tylko przez spółkę Amber. Resort skarbu podjął więc decyzję o przyznaniu prawa do rokowań wyłącznych dla firmy Amber. W związku z późniejszą rezygnacją tej spółki z udziału w prywatyzacji Stoczni Gdynia minister skarbu państwa podjął decyzję o zamknięciu procesu prywatyzacji tej stoczni prowadzonego w trybie publicznego zaproszenia do rokowań.
Wprost: - Zdaniem niektórych osób związanych w ten czy inny sposób z obydwoma stoczniami, cel państwa działań był taki: stoczniami dalej będą zarządzać ludzie z otoczenia pana Goszczyńskiego, m.in. pan Poziomski, pan Kraiński, a inwestorem zostanie firma, która to umożliwi. Albo nowym właścicielem zostanie jakiś państwowy podmiot tak, żeby ci ludzie dalej mogli zarządzać stoczniami.
Maciej Wiewiór: Trudno się jest odnosić do „zdania niektórych osób", jednak zgodnie z regulacjami unijnymi, w szczególności po wydaniu decyzji z 6 listopada 2008 r. dotyczącej Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia, nie jest możliwe powołanie w Polsce państwowego podmiotu uczestniczącego w zarządzaniu stoczniami.
Wprost: Minister Grad mówił publicznie, że transakcja z nabywcą stoczni, spółką Stichting Particulier Fonds Greenrights, jest gwarantowana przez Katar Islamic Bank. Dlaczego więc rząd teraz tej gwarancji nie egzekwuje?
Maciej Wiewiór: Odpowiedź na to pytanie wymaga konsultacji z prawnikami, ale nie mogłem tego zrobić przez zamknięciem przez państwa numeru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz