19 września 2016

Horror polskich rodzin: 1000 polskich dzieci odebranych przez brytyjski Social Service.

W czołowych mediach wspomina się o zdarzeniach dotyczących pobicia Polaków w Wielkiej Brytanii, ale przemilcza się inne skandaliczne zjawisko tj. odbierania polskich dzieci rodzinom mieszkającym w Wielkiej Brytanii. Informuje o tym portal kobieta.wp.pl.

„Odbieranie dzieci polskim rodzinom mieszkającym w Wielkiej Brytanii przybrało formę plagi. Wystarczy mały siniak, donos sąsiada lub nauczycielki i dramat gotowy. A Social Service, instytucja, której głównym celem jest pomoc rodzinom, zamienia ich życie w piekło”. Z danych przedstawionych w 2013 przez Ambasadę RP w Londynie wynikało, że co roku polskim rodzinom mieszkającym na Wyspach na polecenie Social Service odbiera się około setki dzieci. Dziś mówi się już o tysiącu spraw w ciągu trzech lat zakończonych odebraniem polskich dzieci.

W 2009 r. Karolina, wraz z mężem i synem, wyjechali z Polski do Wielkiej Brytanii. Zamieszkali w Cardiff. Początkowo wszystko układało się dobrze. Znaleźli pracę. Byli szczęśliwą rodziną. Karolina urodziła dwóch chłopców. W 2015 roku w rodzinie zaczęło się psuć. Awantury domowe, przemoc, interwencje policji - Polakami zainteresował się Social Service. Mąż odszedł od Karoliny. Z trzema synami trafiła do hostelu. Tam urzędnicy odebrali jej dzieci. Od ponad roku mogę odwiedzać chłopców tylko raz w miesiącu, przez dwie godziny. Bardzo tęsknię za dziećmi. Mój cały świat się zawalił. Młodsi synowie już nawet nie mówią po polsku. Jednak tęsknią za mną i czekają na to, aby do mnie wrócić - mówi Karolina. Wizyty odbywają się pod nadzorem angielskich urzędników, którzy obserwują kontakty matki z dziećmi i sporządzają raporty. Polka podporządkowała się wszystkim zaleceniom Social Service. Znalazła pracę, ukończyła kurs rodzicielski. Dzieci jednak nadal nie może odebrać. Zostały umieszczone w brytyjskich rodzinach zastępczych. Kilka dni temu Karolina i kilku innych polskich rodziców, którym odebrano dzieci protestowali w Londynie. Zdarza się, że polscy rodzice w UK nie znają zbyt dobrze angielskiego, a pracownicy socjalni, wbrew zaleceniom angielskiego sądu rodzinnego, zmuszają ich do podpisania dokumentu, według którego zrzekają się części praw rodzicielskich. Karolina tego nie zrobiła.

„Najdroższa córeczko, to ja rozwiesiłam wokół twojej szkoły 150 plakatów z napisem, że „tęsknię i kocham”, czym naraziłam się służbom socjalnym. To ja walczę i wydaję wszystko, co uda mi się zarobić. Życie bez ciebie nie ma dla mnie sensu...”. Od 16 miesięcy Wioletta walczy o swoją córkę. - Pomóżcie mi odzyskać córkę z rąk angielskiego Social Service. Jestem tylko zwykłym człowiekiem i nie wiem, jak wygrać tę bitwę. Moja córka została zabrana ze szkoły w maju 2015 przez pracownika socjalnego. Zostałam o tym poinformowana przez telefon. Powiedziano mi, że moja córka nie wróci do domu. Pracownik socjalny przez tydzień zmuszał mnie do podpisania dokumentów, że zrzekam się praw rodzicielskich. Odmówiłam. Wszczęto proces sądowy. Odizolowano mnie od mojego dziecka - opowiada. Polka twierdzi, że jej córka jest na lekach antydepresyjnych. - Obcięli jej piękne, długie włosy i przefarbowali. Tylko po to, abym nie rozpoznała jej na ulicy. Zdjęli jej aparat ortodontyczny. Pół roku przed terminem. Wszystko bez konsultacji ze mną. Kiedy szczepiono uczniów z jej rocznika, nie poinformowano mnie o planowanych zabiegach. Zignorowano fakt, że część szczepień dziecko przeszło już w Polsce - opowiada w rozmowie z portalem „Nowy lepszy show”. - Moja siostra miała spotkanie z moją córką. Musiała podpisać listę słów, których nie będzie używać w trakcie rozmowy: „kochamy cię”, „tęsknimy”, „chcę, abyś wróciła”. Zakazano jej mówić o mnie jako o matce i o procesie sądowym. Siostrę od dziecka odgradzał wielki stół konferencyjny. Nie było możliwości podejścia bliżej, przytulenia. Wioletta opowiada, jak pewnego dnia pracownica Social Service przyniosła list, rzekomo od córki. - Nasza rodzina była opisana w drastyczny sposób, jako bardzo źli ludzie. Kolejne kartki listu – to był opis wspaniałej, kochającej rodziny zastępczej. Tymczasem w opinii pani grafolog – list był pisany przez dwie dorosłe osoby, a jedna z nich była leworęczna – to nie koniec wstrząsającej relacji Polki. - Kurator dziecka przyszedł do sądu i powiedział, że córka chce zostać w rodzinie zastępczej. Okazało się, że on nawet nie zna mojego dziecka. Spotkał się z córką dopiero po rozprawie. Córka dostała ataku paniki. Pocięła sobie wtedy nogi.

- Mój pierwszy adwokat z urzędu, napisał w moim imieniu, bez konsultacji, że nie chcę odzyskać córki. Wręczono mi ten dokument 10 minut przed procesem, tylko w wersji angielskiej. Nie podpisałam. Na trzech pierwszych rozprawach sądowych nie miałam tłumacza. Piszę listy do córki, ale one do niej nie trafiają, bo w opinii Social Service moja córka nie jest gotowa na listy ode mnie i mają być pisane tylko po angielsku. Pod rygorem aresztu sąd zmusił mnie do oddania paszportu córki. Szkoła, lekarze mają zakaz udzielania mi informacji.

To, co dla Brytyjczyków jest normalne, dla Polaków już niekoniecznie.
W Wielkiej Brytanii nie można zostawiać dzieci poniżej 12. roku życia bez opieki w domu. Rok szkolny podzielony jest na cztery semestry, a opuszczanie zajęć powoduje poważne konsekwencje. Jeśli przepisy są naruszane, do akcji wkraczają odpowiednie służby. W Polsce ludzie są przyzwyczajani do takich interwencji dopiero w skrajnych przypadkach, tu jest inaczej. Jak donoszą polskojęzyczne portale internetowe działające w Zjednoczonym Królestwie: działania brytyjskich Służb Socjalnych często nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. 

W niedzielę w Polsce przed Sejmem odbyła się demonstracja rzekomo w obronie praw kobiet. O prawie matki do kontaktów z własnymi dziećmi (nie wspominając już o ich wychowaniu) nie wspomniały ani jednym słowem.

Petycja o powrót zdewastowanej wystawy "Stop dewiacji"

Nie może być tak, że prawda o postawach homoseksualnych i ich skutkach jest cenzurowana. Legalnie zorganizowana (przez Fundację Życie i Rodzina) w Opocznie wystawa została zdewastowana, a lobby lgbt naciska na władze miasta, aby nie postawiono jej ponownie. Zawiera ona informacje o (trudnych i często ukrywanych) faktach pochodzących z badań naukowych na temat osób praktykujących akty homoseksualne. Zachęcam do podpisania petycji o powrót wystawy:

Autorzy petycji, Kaja Godek z Fundacją Życie i Rodzina, piszą:
"30 sierpnia w Opocznie stanęła wystawa plenerowa "Stop dewiacji". Pokazywała prawdę o homoseksualizmie i ostrzegała przed zgubnymi skutkami jego praktykowania.
Zawierała m.in. informacje, że praktykujący homoseksualiści częściej niż inne osoby dopuszczają się pedofilii, przemocy, przestępstw. Większość z nich trawią choroby weneryczne, często HIV. Dzieci mieszkające z gejami są narażone na oglądanie sodomii, seksu grupowego, nagości, pornografii i sadomasochizmu.
Są to informacje trudno dostępne, a równocześnie istotne, aby wyrobić sobie świadome zdanie na temat omawianego zjawiska.
Po niespełna dobie wystawa została ukradziona, a nacisk homolobby na burmistrza spowodował, że nie może powrócić na swoje miejsce, choć drugi komplet plakatów jest już gotowy.
Zaapeluj do burmistrza Opoczna o powrót wystawy do miasta!"

Szanowni Państwo, nie mam wątpliwości, że ten temat jest bardzo trudny, ale nie możemy go unikać, bo on już jest obecny w przestrzeni publicznej. Warto, aby społeczeństwo znało prawdę o tym, do jakich bolesnych skutków prowadzi praktykowanie seksualnych zachowań homoseksualnych i mogło im przeciwdziałać. Fakty o częstszych chorobach wenerycznych czy krótszej średniej życia nie dotyczą oczywiście wszystkich osób o skłonnościach homoseksualnych, a jedynie tych, które podejmują akty homoseksualne. Warto edukować społeczeństwo, a zwłaszcza rodziców i młodzież, w tym temacie.

Zniszczenie wystawy może jedynie dowodzić tego, jak bardzo jest ona potrzebna. Podpisujmy petycję i dodajmy odwagi władzom Opoczna, aby kolejny raz pozwoliły na pokazanie prawdy o praktykowaniu homoseksualizmu:
Serdecznie Państwa pozdrawiam i łączę wyrazy szacunku,

Magdalena Korzekwa-Kaliszuk
Dyrektor CitizenGO Polska

Strona Polska nie miała dostępu - prawdziwy przebieg czynności dochodzeniowych zaraz po tragedii smoleńskiej

W związku z wypowiedziami byłego przewodniczącego PKBWLLP Jerzego Millera oraz funkcjonariuszy Platformy Obywatelskiej, które przedstawiają fałszywy obraz wydarzeń po katastrofie smoleńskieja w szczególności negują oczywiste fakty braku badań podejmowanych przez stronę polską, przedstawiamy fragmenty notatek płk. Mirosława Grochowskiego dla MON z 12, 1314 i 15 kwietnia 2010 r.:

1. 12 kwietnia 2010 r. godz. 9:35:
Edmund Klich zapytał o przepustki dla przedstawicieli Komisji w celu ciągłego dostępu do miejsca zdarzenia. Strona rosyjska odpowiedziała, że przedstawiciele naszej Komisji będą towarzyszyć w działaniach przedstawicieli ich Komisji, a oddzielnych przepustek nie będzie.
Płk Grochowski poprosił o dostęp do oryginalnych danych rejestratorów. Gen. Bajnietow odpowiedziałże wszystkie dane są obecnie w dyspozycji prokuratury i należy poprosić prokuraturę o dostęp do tych oryginalnych danych.

2.  13 kwietnia 2010 r. godz. 10:15:
„ () pomimo ustaleń z dnia poprzedniego, nie zezwolono przedstawicielom strony polskiej na udział w odprawie Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zorganizowanej o godz. 9.30.
() Gen. Bajnietow oświadczyłże z wraku samolotu został wydobyty agregat () agregatem tym był rejestrator typu ATM QAR (eksploatacyjny), wydobyty z miejsca zdarzenia bez obecności przedstawicieli strony polskiej.
Na zakończenie spotkania pan E.Klich poinformował gen. Bajnietowa, że w dalszym ciągu nie wystawiono przepustek przedstawicielom polskiej strony upoważniających do wejścia na teren lotniska oraz miejsca zdarzenia
Na chwilę obecną z uwagi na brak dostępu do pełnej informacji z prac Komisji praca przedstawicieli polskiej grupy roboczej ogranicza się do zbierania materiałów, udostępnianych przez stronę rosyjską.

3.  Zarówno w dniu 14 jak i 15.04.2010 r. członkowie polskiej grupy roboczej mieli utrudniony, a wręcz zabroniony dostęp do miejsca zdarzenia, szczątków wraku samolotu, pomimo posiadania przepustek wystawionych w dniu 14.04.2010 r. przez stronę rosyjską.

rekonesans środków ubezpieczenia lotów:  Przed wejściem na teren obiektu zabroniono wykonywać zdjęć oraz nagrywać prowadzone rozmowy na dyktafon. W związku z tym, zbieranie informacji ograniczyło się do rozmowy z dowódcą obiektu oraz oględzin zewnętrznych radiolatarni.

4.  Ponownie problemem we współpracy ze stroną rosyjską, który wystąpił w dniu 15.04.2010 r. - planowany był oblot środków radiolokacyjnych.

15 04 2010r.
1. W dniu 15.04.2010 r. strona rosyjska nie wyraziła także zgody na obecność przedstawicieli polskiej grupy roboczej na naziemnych stanowiskach kierowania podczas prowadzonego oblotu środków (łączącej się z możliwością obserwacji wskaźnikóśrodków NEZL) ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa pracy na stanowiskach kierowania. W związku z tym w dniu 15.04.2010 r. strona polska złożyła wniosek, by nasi przedstawiciele uczestniczyli w oblocie poprzez słuchanie korespondencji radiowej na wynośnym stanowisku radiowym.” (na co też nie wyrażono zgody).
2. Na pytanie czy będą udostępnione zapisy rozmów telefonicznych ze stanowiska kierowaniap. Morozow odpowiedziałże będą dostępne w przegranym zapisie cyfrowym. Na co powiedziałem, że chodzi nam o zapisy oryginalne, nie kopiowane jeszcze do komputera. przewodniczący powiedziałże będzie z tym trochę problemówbo jest to zabezpieczone przez prokuraturę  i komisja rosyjska musi najpierw sprawdzić czy jest wszystko oraz że będzie to bardzo pracochłonne
- czy będzie dostępny zapis z kamer przemysłowych zlokalizowanych w pobliżu stacji meteo. Po chwili konsternacji przekonywano nas, że nie ma kamer.;
- czy był zapis z kamer zamontowanych do rejestracji wskaźnika radiolokacyjnego w dniu katastrofy: nie wiedzą , wyjaśnią;
- czy maja specjalną procedurę na lądowanie VIP – nie wiedzą, przewodniczący zdawał się nie wiedzieć o czym mówimy.()
Zarówno w dniu 14 jak i 15 04 2010 r. członkowie polskiej grupy roboczej mieli utrudniony dostęp, a wręcz zabroniony dostęp do miejsca zdarzenia, szczątków wraku samolotu, pomimo posiadania przepustek wystawione w dniu 14 04 2010 r. przez stronę rosyjską.

W dniu 16 kwietnia  2010 r. strona rosyjska poinformowała o przetransportowaniu wraku z miejsca katastrofy na miejsce składowania.

(Komunikat Ministerstwo Obrony Narodowej)