20 czerwca 2011

Rewolucyjny/stary program dla rolnictwa Warmii i Mazur


Poniżej artykuł Piotra Solisa z PJN dot. rolnictwa. Poglądy wypowiadane przez autora są jego poglądami i niekoniecznie odzwierciedlają punkt widzenia Serwis21.





Niedobór żywności, rosnące ceny oraz prognozy ekspertów wskazują, że rolnictwo staje się strategiczną dziedziną gospodarki. Kraje posiadające duże jej nadwyżki zaczną się szybko bogacić. Polska potencjalnie może wyżywić ok. 80 mln. Ludzi.



Program dla rolnictwa – samo hasło u wielu zapala czerwone światło, że oto ktoś chce "wyszarpać" kolejne pieniądze z ich kieszeni? Nic bardziej błędnego! Nie trzeba kolejnych pieniędzy z naszych podatków, ani także wymyślać jakichś rewolucyjnych pomysłów. Te pomysły od wieków dobrze funkcjonują w krajach, które nigdy nie doświadczyły komunizmu i wystarczy te tradycje przypomnieć i wprowadzić w Polsce. W Polsce komunizm brutalnie przerwał te tradycje. Mało tego, obecne trendy w zapotrzebowaniu na żywność oraz prognozy na przyszłość wskazują, że bezpieczeństwo żywnościowe nabiera charakteru strategicznego, a kraje dysponujące jej dużymi nadwyżkami będą się bogacić tak, jak do teraz bogacą się kraje posiadające olbrzymie złoża surowców energetycznych.



Przykład kraju członkowskiego UE może być wypaczony przez socjalistyczne regulacje, więc za przykład podam Szwajcarię, gdzie gros gospodarstw, to gospodarstwa małe i średnie. W Polsce identycznie. Ograniczę się do przykładu mleczarstwa, gdzie jak w soczewce widać podobieństwa i różnice pomiędzy polskim i szwajcarskim rolnictwem. Zarówno w Polsce, jak i w Szwajcarii są małe, duże i bardzo duże mleczarnie. W Polsce jest podobnie i na tym kończą się podobieństwa. Wiele gospodarstw w Szwajcarii część mleka przerabia samodzielnie, a część, nadwyżki odstawia do mleczarń. Małe mleczarnie w Szwajcarii są prawie wyłącznie współwłasnością grup hodowców bydła mlecznego. Mleczarnie z tego powodu są zmuszone płacić tamtejszym rolnikom uczciwe ceny, bo rolnicy bez problemu mogę przerobić całość produkcji we własnym zakresie, a więc odciąć mleczarnie od surowca. W Polsce rolnicy prawie w ogóle nie przetwarzają mleka i z tego powodu są uzależnieni od dyktatu lokalnych mleczarń, które w ten sposób uzyskują pozycję lokalnego monopolisty w skupie, a rolnicy popadają w biedę. Już samo to zestawienie wskazuje kierunek zmian w polskim rolnictwie, by polscy rolnicy wyzwolili się z ekonomicznej niewoli lokalnych monopolistów, odzyskali godność i godziwe zarobki/zysk za swą pracę.



Zanim przejdziemy do szczegółów, trochę historii.



Prawie pół wieku PRL oraz tzw. reformy Balcerowicza zrobiły swoje. PRL "zabił" drobną przetwórczość na wsi. Ponadto wieś zapomniała w większości przypadków, jakie są receptury, np. na ser żółty. W pewnych okresach za "pokątną" produkcję można było trafić do więzienia, a nawet utracić zdrowie lub wręcz życie, o zabraniu majątku, tzw. "rozkułaczaniu" nie wspominając. Za PRL-u wypaczono także ideę spółdzielczości i skojarzono ją z tzw. kołchozami (w oryg. Rolnicze Spółdzielnie Produkcyjne). Jedynie w Wielkopolsce idee spółdzielczości są żywe po dziś dzień.



Za PRL powstała też sieć lokalnych zakładów przetwórczych, które otrzymały faktyczny (niekoniecznie formalny) monopol na skup i przetwórstwo płodów rolnych na określonym terenie. Ten monopol został przeniesiony i ugruntowany po 1989r. w nowym systemie, co w swoisty sposób uczyniło rolników ekonomicznymi niewolnikami tych firm. Do tego mamy postępującą konsolidację firm w ramach poszczególnych sektorów i docelowo należy się spodziewać powstania oligopolu w poszczególnych branżach (oligopol – kilka dużych firm, które razem kontrolują większość lub całość określonego rynku). Ten oligopol zmierza w kierunku kapitału zagranicznego. Rolnik w ramach protestu mógł/może jedynie zaprzestać danego profilu produkcji – jedyna możliwość na wyzwolenie z niewoli. Rzecz w tym, że w innej branży inny zakład stawia identyczne warunki, więc ekonomiczne wyzwolenie wciąż jest iluzją. Na krótką metę zmiana profilu produkcji jest jakimś rozwiązaniem bieżących problemów, ale nie jest to rozwiązanie w perspektywie długoterminowej.



Nie inaczej rolników potraktowała tzw. III RP. Dopiero w 1994r. zniesiono zakaz kupowania ziemi przez rolników powyżej pewnego, bardzo niskiego areału. Polska przed reformami Balcerowicza była trzecim, co do wolumenu, producentem owiec. W ciągu niecałego roku hodowla owiec w Polsce została zniszczona. Węgry, ówczesna Czechosłowacja, Rumunia i inne kraje na kilka miesięcy zawiesiły swój eksport na Zachód i poczekali, aż Polacy zniszczą swe stada owiec. Rolnicy z tej branży przerzucili się na inne kierunki produkcji, co spowodowało nadprodukcję w innych branżach. Sprzedanie czegokolwiek na początku lat 90-tych graniczyło z cudem i trzeba było stać w kolejkach po wiele dób. Cóż, w starciu z baranami w ówczesnym rządzie barany w owczarniach nie miały szans i wyginęły, jak dinozaury.



Za tym wszystkim stoi "inteligentne inaczej" (celowo używam tego określenia) myślenie, że polski rolnik jest nieefektywny i za drogi. Ten "wirus" takiego myślenia ma rodowód w epoce PRL, gdzie rolnika należało "rozkułaczać", a w okresie późniejszym, w miejsce walki klas, podstawiono walkę miasto – wieś. Jeszcze po dziś dzień brzmią mi w uszach słowa byłej Premier, Pani H. Suchockiej: "Nie muszę kupować drogiego mięsa od polskiego rolnika, bo na Zachodzie kupię je dużo taniej". Tak się zdarzyło, że przed wyborami z 2001r. rolnicy, z przyczyn ekonomicznych, zostali zmuszeni do zaprzestania hodowli świń. W rezultacie zabrakło w Polsce mięsa, więc Premier Suchocka wybrała się na "tanie" zakupy na Zachodzie. Jakież było jej zdziwienie, gdy wszyscy płacili tanio, ale za wyjątkiem Polaków. Polacy za te samo mięso płacili od 30 do 60% więcej, niż pozostali. Był to swoisty podatek od "inteligencji inaczej". Premier Suchocka wybory przegrała.



Ten "wirus" "inteligentnego inaczej" myślenia jest bardzo często spotykany także w 2011r. Wiele osób myśli, że skoro żywność drożeje w sklepach, to rolnik więcej zarabia. Dam przykład na ceny cukru. W styczniu 2011r. 1 kg buraków cukrowych (surowiec do produkcji cukru) kosztował 0,93 zł/kg, a 1 kg cukru w sklepie 3,20-3,30 zł/kg. W lutym 1 kg buraków kosztował 0,66 zł, a kilogram cukru w sklepie 5,00 zł i więcej (por: http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Ceny-cukru-i-benzyny-sa-wziete-z-sufitu,wid,13219080,wiadomosc.html). Stracili wiec i rolnicy i konsumenci. Czy zarobił handel? Niekoniecznie, bo należy pamiętać o potężnych instytucjach finansowych, które dokonują spekulacyjnych zakupów surowców, np. cukru, by go później odsprzedać z zyskiem.



Polski rolnik został "obrabowany" w traktacie akcesyjnym do UE. Mam na myśli zaniżone limity produkcji, zaniżone płatności obszarowe oraz zaniżony tzw. plon referencyjny. W rezultacie polski rolnik otrzymuje nieco ponad 1/3 tego, co konkurujący z nim na jednolitym rynku UE rolnik niemiecki. Do tego, np. w produkcji mleka Polska otrzymała niższe limity produkcji, niż spożycie mleka w Polsce! Dla porównania, Czechy wywalczyły dwa razy wyższy, w przeliczeniu na głowę mieszkańca, limit produkcji mleka. Polski rolnik, jeśli przekroczy indywidualny limit produkcji, płaci drakońskie kary na rzecz UE. W późniejszym okresie obniżono np. Polsce limit produkcji cukru, który jest obecnie na niższym poziomie, niż jego spożycie w Polsce (!) (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Kolejne-klamstwo-ministra-w-rzadzie-Tuska,wid,13281321,wiadomosc.html). Zaniżenie tych limitów sprawia, że polscy rolnicy nie mają prawa rozwijać swych gospodarstw, bo zwiększenie limitu dla jednego rolnika oznacza zmniejszenie lub odebranie tych limitów innemu rolnikowi. Traktat akcesyjny do UE odebrał polskim rolnikom prawo do rozwoju! Rozwój jednego gospodarstwa jest równoznaczny z pozbawieniem tego rozwoju dla innego. Swoisty kanibalizm. Sytuacja jest wręcz patowa.



Niechlubna rola hipermarketów w "sianiu" biedy na wsi i w wielu małych miastach.



Już na wstępie napisałem na przykładzie lokalnych mleczarń, jakie są skutki lokalnego monopolu w skupie. Przy dalszej analizie zauważymy, że duże sieci hipermarketów są w stanie wymusić na mleczarniach obniżki cen do abstrakcyjnych poziomów. Mleczarnie są zmuszone do zejścia z poziomem kosztów, co w sposób najprostszy osiągną poprzez głodowe pensje dla swych pracowników, jak i poprzez zaniżone ceny skupu dla rolników nie mające absolutnie związku z kosztami produkcji mleka. Lokalna pozycja monopolisty w skupie ułatwia te haniebne praktyki. Zubożeni rolnicy prawie nie jeżdżą na zakupy do lokalnych miasteczek, więc te popadają w finansową ruinę. W ten sposób na mapie Polski powstały duże obszary biedy.



Czy są jakieś rozwiązania tej patowej sytuacji, czy jest jeszcze realna szansa na rozwój polskiego rolnictwa?



Bez impulsu z zewnątrz nic w polskim rolnictwie się nie wydarzy, o czym jestem w 100% przekonany. O dziwo, zmiana może nastąpić prawie, że bez angażowania publicznych pieniędzy! Mało tego, każda wydana na ten cel złotówka wróci w szybkim czasie do budżetu w tysiącach.



Szansą dla naszego rolnictwa jest częściowe uniezależnienie się od lokalnych monopolistów skupujących płody rolne poprzez produkcję żywności niszowej, regionalnej, a więc bez bezpośredniej konkurencji z dużymi firmami, potentatami. Używając innego terminu - wejście rolników w segment slow food. Co ważniejsze, rolnik produkujący tego typu produkty nie musi zrywać współpracy z dotychczasowymi odbiorcami, a jedynie część produkcji rolnej w swoim gospodarstwie przeznaczyć na dodatkową działalność, analogicznie, jak w Szwajcarii. Ma to niebagatelne znaczenie w małych i średnich gospodarstwach, w których rolnicy dysponują wystarczającą ilością czasu. Wymagania unijne dla produktów regionalnych są łagodniejsze, a dodatkowo nie trzeba liczyć się z unijnymi limitami produkcji, np. mleka. Ten aspekt limitów produkcji także różni polskie rolnictwo od szwajcarskiego.



Osiągnięcie powyższych celów jest możliwe, ale należy zapoznać rolników z dawno zapomnianymi technologiami, a także z nowoczesnymi technologiami dla mikro firm. Województwo warmińsko-mazurskie może w tej sprawie liczyć na wsparcie Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a w szczególności wydziałów technologii żywności, mleczarstwa oraz rybołówstwa śródlądowego, ale także innych wydziałów. Proponuję powołanie na naszym uniwersytecie międzywydziałowego instytutu mikro przedsiębiorczości regionalnej, który na bazie doświadczeń różnych działów opracowałby efektywne poradniki dla rolników z naszego województwa, prowadziłby szkolenia stacjonarne dla rolników, jak i szkolenia w terenie. Z jednej strony kadra UW-M miałaby dodatkowe zajęcie, ale z drugiej strony każda wydana nań złotówka wróciłaby do budżetu w tysiącach. Bogata polska wieś jest źródłem bogactwa mieszkańców małych miast i miasteczek, co w tych ośrodkach rozwiązałoby problem strukturalnego, często oscylującego wokół 30% bezrobocia. Rozwiązując problem biedy na wsi rozwiążemy problem biedy w małych miastach i to bez angażowania jakiejkolwiek dodatkowej złotówki z budżetu na aktywację małych miast. Bieda na wsi jest praźródłem biedy w małych miastach.



Wiele się ostatnio pisze o rozroście biurokracji publicznej w Polsce – autor także poruszył ten temat (http://piastolsztyn.nowyekran.pl/post/5165,po-psl-jak-domowy-zlodziej-zabiera-wynosi-przyszle-emerytury-polakow-po-kawalku). Nie oznacza to, że każda biurokracja jest zła. Wystarczy zlikwidować część niepotrzebnej biurokracji, a część zwolnionych etatów przeznaczyć dla absolwentów UW-M w jednej, specyficznej dziedzinie. Młodsi tego nie wiedzą, ale za PRL-u istniała instytucja agronoma. Różne są oceny tej instytucji, ale po pewnej modyfikacji można by tę funkcję przywrócić. Oczywiście, w zmienionych warunkach byłby to doradca zajmujący się doradztwem w zakresie mikro przetwórstwa na wsi. Starsze osoby pamiętają, że ówczesny agronom chodził od gospodarstwa do gospodarstwa z różnymi poradnikami i wspólnie z zainteresowanymi rolnikami doradzał im. Tu funkcja mogłaby być podobna.



Pytanie tylko, czy koniecznie pomoc instytucjonalna, a jeśli już, czy jako jedyna? Otóż nie. W otoczeniu rolnictwa są firmy, które zajmują się wyposażeniem, a często także doradztwem dla zainteresowanych rolników. Będziemy na naszej stronie sukcesywnie wklejać linki do stron internetowych zainteresowanych firm z otoczenia rolnictwa. Umieszczanie linków do stron zainteresowanych firm jest bezpłatne. Wystarczy, że zainteresowana firma się z nami skontaktuje – dane kontaktowe w zakładce na stronie naszego województwa (lub bezpośrednio: pjn-olsztyn@wp.pl). Umieszczenie danej firmy na liście nie oznacza także, że ktokolwiek z takiej firmy jest członkiem, lub sympatykiem PJN. To jest sprawa absolutnie apolityczna.



Przekornie zacznę nie od szczegółów programu, ale od końca, czyli od możliwości zbytu. Bardziej zorganizowane formy zbytu przedstawiam w dalszej części programu, jednakże należałoby zacząć od czegoś mniejszego, w bliskiej okolicy. Jednym z takich źródeł zbytu są małe sklepy zlokalizowane na wsiach oraz w pobliskich miasteczkach. Idealnym miejscem są także targowiska zlokalizowane w tych miasteczkach. Zawsze można dojść do porozumienia z właścicielami/zarządcami tych targowisk, by jeden dzień w tygodniu dedykować tego typu żywności. Oczywiście, w regionie powinno być co najmniej kilku producentów z różnych branż, by miało to logiczny sens.



Szerzej opiszę dziedzinę mleczarstwa, jednakże wcześniej poruszę inne działy.



Nasze województwo spełnia wszelkie normy producenta ekologicznej żywności. Nie mylić z gospodarstwami ekologicznymi, bo to odrębna dziedzina. Chodzi o środowisko mało uprzemysłowione, w ogóle lub mało zdegradowane. Co z tego, skoro płody rolne trafiają do dużych firm produkcyjnych, gdzie poddaje się je przemysłowej obróbce z wykorzystaniem ulepszaczy, polepszaczy, spulchniaczy, konserwantów, barwników i aromatów identycznych z naturalnymi, a nawet lepszymi od naturalnych i kto wie, czego jeszcze? Aż się prosi, by w naszym regionie powstały małe, rodzinne firmy prowadzące działalność niszową. Może to być przetwórstwo owoców, warzyw, mięsa, ryb, ale także, np. chleb pieczony w oparciu o tradycyjne receptury. Przy mojej firmie jest sklepik, który zaopatruje się w takiej mini firmie, a chleb jest już sprzedany, nim trafi do sprzedaży. Jeśli klient raz spróbuje dobrego produktu, zawsze będzie go szukał.



Opiszę jedną dziedzinę, która może być wizytówką naszego województwa. Wiąże się to z dawno zapomnianą rośliną oleistą o nazwie "lnianka" lub "rydzyk" z rodziny roślin krzyżowych (należy doń np. kapusta oraz rzepak), zarówno forma jara, jak i ozima. Jest to jeden ze smaków mego dzieciństwa, w porównaniu, z którym oleje rzepakowe są wręcz obrzydliwe. Nawet oliwa z oliwek nie może się z tym olejem równać smakowo, jak i pod względem walorów zdrowotnych. Różne strony internetowe eko-agro wychwalają rewelacyjne właściwości lecznicze tego oleju, a mini buteleczka oleju osiąga bardzo wysokie ceny (http://www.olvita.pl/produkty/6-oleje/15-olej-z-lnianki-tloczony-na-zimno-nieoczyszczony) i do tego często jest nieosiągalna z powodu wyczerpania zapasów. Ta roślina ma jeszcze inną ważną cechę, ponieważ udaje się na bardzo słabych, piaszczystych glebach, które w naszym województwie dominują, a do tego obywa się prawie bez nawożenia, a więc lnianka (rydzyk) sama z siebie jest rośliną ekologiczną. Jej plony są niższe, niż rzepaku, co rekompensuje znacznie wyższa zawartość oleju w nasionach, a także zaledwie ułamkowe koszty produkcji i niezawodność w plonowaniu. Upowszechnienie uprawy tej rośliny, a następnie zadbanie, by produkowany z niej olej był zarejestrowanym w UE produktem regionalnym, sprawi, że będzie to wizytówka naszego województwa. Olej z lnianki, to potencjalnie duży rynek zbytu. Może się tak zdarzyć, że po jakimś czasie popyt będzie wyższy od naszej możliwości podaży. Wbrew pozorom, już same wykreowanie oleju z lnianki, jako produktu regionalnego zarejestrowanego w UE, da naszemu rolnictwu duże źródło zbytu, a więc i dodatkowych pieniędzy.



Lnianka zwróciła moją uwagę jeszcze z jednego powodu. Olej z tej rośliny, nawet bez dalszej obróbki, zamarza dopiero przy temperaturze -150C. Nadaje się więc doskonale, jako eko-paliwo, które dla ciągników marki Ursus, czy Zetor nie musi być nawet przerabiane na biopaliwo. Rolnik nie musi więc płacić po 5 zł/litr oleju napędowego. Pomysł biopaliw w połowie lat 90-tych przesłałem do centrali ROP, gdzie wzbudził duże zainteresowanie. Potem były "szafy" Lesiaka, rozpad ROP, a kilku działaczy tej partii przeszło do Samoobrony wraz z tym pomysłem. W 2005r. ten pomysł wraz z dwoma innymi przekazałem dwa i pół tygodnia przed wyborami parlamentarnymi dla PiS-u, co przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę (punkt programu PO o prywatyzacji lasów państwowych oraz zakazanie przez rząd SLD dożywiania dzieci w szkołach z gminnych budżetów, plus wspomniane już biopaliwa). Za rządów PiS przegłosowano ustawę o biopaliwach, ale przepisów wykonawczych nie ma po dziś dzień. Zdawałoby się, że PSL, partia reprezentująca rolników wyda stosowne przepisy. Nic takiego nie nastąpiło.



Mleczarstwo – produkcja nabiału. Kiedyś na targach rolno-spożywczych miałem zaszczyt porozmawiać z przedstawicielami firmy, która dostarcza środki i narzędzia dla małych firm i gospodarstw rolnych, które przetwarzają mleko na produkty mleczarskie (link: http://www.agrovis.eu/). Co równie ważne, firma udziela porad, co trzeba zrobić, aby wyprodukowane wyroby wprowadzić do sprzedaży. W skrócie, są to wymogi sanitarne, wymagane dokumenty oraz instytucje, do których należy je złożyć. Firma pomaga także w procesie wypełniania tych dokumentów. Do tego firma organizuje szkolenia dla zainteresowanych osób. Czekamy na zgłoszenia zainteresowanych firm z różnych branż (pisać na: pjn-olsztyn@wp.pl).



Każda produkcja rynkowa ma sens, jeśli istnieje możliwość zbytu produktów. Można sobie to wyobrazić, np. poprzez postawienie jakiegoś serwera obsługującego ten handel. Wiązałoby się to z początkowym, niewielkim wydatkiem budżetowym. Problem można rozwiązać inaczej, czyli bez złotówki z budżetu i taki serwer mogłaby postawić giełda rolno-spożywcza w Broniszach. Alternatywne rozwiązanie, to układ z portalem Allegro z odrębną zakładką dla tej dziedziny. Zaletą tego ostatniego jest możliwość dotarcia nie tylko do odbiorców instytucjonalnych (hurtownie oraz detaliści), ale także do klientów indywidualnych, bezpośrednich konsumentów. Ważne - Allegro nie wymaga ani złotówki na promocję! Można byłoby wybrać te dwa rozwiązania, jako równoległe, ponieważ zdrowa konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.



Do tego należałoby dodać jeszcze efektywną logistykę. Niektóre produkty mogą być przewożone bez konieczności stosowania specjalnych warunków. Niektórych produktów nie da się przewieźć bez specjalistycznego transportu. Do transportu dużych ilości potrzebne są specjalne samochody, ale drobniejsze ilości mogą być transportowane w specjalistycznych skrzyniach, kontenerkach z regulacją temperatury i innych parametrów. Takie warunki bez problemu są w stanie spełnić firmy kurierskie. Docelowo przewiduję powstanie sieci wyspecjalizowanych hurtowni w pobliżu ośrodków miejskich. Rolnicy dostarczaliby swe produkty do tych hurtowni, a te pomiędzy sobą dokonywałyby transferów, aby uzupełnić i urozmaicić swą ofertę o produkty spoza swego terenu. Handel hurtownik – detalista odbywałby się na tradycyjnych zasadach, jak w każdej innej hurtowni. Przyznaję jednakże, że handel internetowy jest bardziej przyszłościowy.



Myślę, że wzbogaceni rolnicy, na koniec, powrócą do przedwojennej idei spółdzielczości, jaka była w Wielkopolsce i na Śląsku, jaka występuje w przywołanej w przykładzie Szwajcarii. To będzie dalszy etap rozwoju polskiego rolnictwa, który pozwoli na odebranie rynku dla dotychczasowych, lokalnych monopolistów, a przy okazji pozwoli na wzbogacenie oferty tradycyjnych produktów o produkty nowoczesne.



Problem faktycznie anty rolniczej partii PSL, która nawet w ramach polskiej prezydencji nie wprowadza do programu tej prezydencji tematu dyskryminacji polskiego rolnika.



PSL, wbrew oficjalnie głoszonym deklaracjom, nie zajmuje się sprawami najistotniejszymi dla polskiej wsi. Taką sprawą są dopłaty bezpośrednie, których wysokość w UE ma charakter rasowy. PSL w traktacie akcesyjnym z 2004r. zgodziła się na antypolskie, dyskryminacyjne zapisy. Te antypolskie zapisy, to ww.:



- przyznanie polskiemu rolnikowi w traktacie 50% dopłat (po okresie przejściowym);



- abstrakcyjnie niskie limity produkcji, np. cukru i mleka;



- tzw. plon referencyjny, który dla Polski został określony dla roku, w którym panowała katastrofalna susza, a plony w wielu rejonach Polski były niższe od 30 do 100% ich normalnego poziomu.



W rezultacie polski rolnik otrzymuje nieco ponad 1/3 dopłat, które otrzymuje rolnik niemiecki. Wskutek tego konkurencja na jednolitym rynku jest zaburzona, na warunkach dyskryminujących dla polskiego rolnika. PSL chwali się całym szeregiem działań dla wsi, ale pomija najważniejsze, czyli pieniądze. Polska prezydencja w UE jest unikalną okazją, by naprawić zaniechania z przeszłości. PSL jest w stanie zmusić koalicjanta, by ten punkt dopisać do programu polskiej prezydencji, jednakże tego nie robi. Oznacza to dokładnie tyle, że PSL woli zachować stołki (koryta) do końca kadencji, nawet za cenę zdrady interesów polskiej wsi. Cała reszta działań PSL, to zwykłe administrowanie, czyli coś, co w epoce feudalnej było określane mianem ekonoma (nie mylić z dzisiejszym ekonomistą).



W cywilizowanych krajach zachodnich, czy też w USA, jeśli lokalna firma przetwórcza zbojkotuje lokalnych rolników i surowiec do produkcji sprowadzi, np. z Chin, to media krajowe robią natychmiast taką wrzawę, iż nieuczciwa firma musi szukać rynków zbytu poza granicami kraju. PSL na początku kadencji obecnego Sejmu wspominał o zamieszczaniu na etykietach cen płaconych rolnikom, jak i kraju pochodzenia surowców, z których dany wyrób został wyprodukowany. Po jakimś czasie PSL nabrało przysłowiowej "wody" w usta i temat zanikł zupełnie. Cóż, czego to PSL nie zrobi dla utrzymania stołków ("koryt")? Wyraźne oznaczenie kraju pochodzenia mogłoby/musiałoby mieć zastosowanie w różnych innych dziedzinach. Jestem pewien, że większość konsumentów wybierając na tej samej półce produkty polskie i chińskie, o podobnej cenie i parametrach, wybrałoby z pewnością polskie. PSL nie interesuje polski rolnik!



Problem KRUS.



Na problem KRUS, na początek, należy spojrzeć ze strony historycznej i przypomnieć, że po wojnie, co najmniej 70% obywateli żyło i mieszkało na wsi. Teraz te osoby są na emeryturach z KRUS. Wskutek tego liczba gospodarstw nie różni się znacząco od liczby emerytów w systemie KRUS. Oczywiście, po jakimś czasie ta relacja ulegnie poprawie.



Problem KRUS ma także wymiar ekonomiczny. Gdyby polski rolnik otrzymywał trzy razy wyższe płatności obszarowe (patrz wyżej), to miałby z czego zapłacić wyższe składki KRUS. Mało tego, po zapłaceniu tych składek i tak miałby więcej pieniędzy, niż obecnie. Przy porównywaniu składek ZUS i KRUS nie należy brać tej pierwszej w kwocie brutto, bo osoby płacące ZUS część składki odejmują wprost od zapłaconego podatku, a część jest kosztem uzyskania przychodów, czyli należy ją pomniejszyć o skalę podatkową (18% lub 32%). W rezultacie składka przedsiębiorcy do ZUS netto wynosi w przybliżeniu ok. 560 zł (przy stawce PIT 18%). Duże gospodarstwa z dużymi obrotami już płacą wyższe składki i które są tylko nieco niższe od składek ZUS w kwocie netto.



Apel do przedsiębiorców. Nie starajcie się przerzucać swej biedy na inne grupy zawodowe. Rocznie w Polsce bankrutuje średnio po ok. 7 tys. małych, polskich sklepów. Doliczając do tego firmy usługowe i produkcyjne, otrzymamy skalę biedy polskiego biznesu. Wasza rola jest niedoceniana, bo to przecież WY zatrudniacie dziesiątki razy więcej pracowników, niż np. hipermarkety, to WY płacicie wielokrotnie więcej podatków itp. do budżetu centralnego, jak i lokalnych, niż hipermarkety! Dobrym dla WAS rozwiązaniem byłoby zrównanie w prawach z pracownikami! Pracownik, jeśli nie ma zarobków, nie nalicza się mu ZUS-ów itp. klinów podatkowych. Dlaczego więc musicie płacić, gdy macie stratę? Podejrzewam, że składkę zdrowotną chcielibyście kontynuować, ale cała reszta, gdy nie zarabiacie? To jest dobre rozwiązanie, które nikogo nie krzywdzi. Co z tego, że np. rolnicy zapłacą ZUS, a wy nadal będziecie płacić prawie 900 zł, gdy będziecie osiągać stratę! Jeśli macie stratę, niczego od podatków nie odliczycie i to jest WAS główny problem.



Druga sprawa, coraz więcej przedsiębiorców płaci odpowiednik ZUS na Litwie, w Anglii itd., by w ten sposób ratować się przed bieda, lub bankructwem. Wkrótce prawie wszyscy drobni przedsiębiorcy tak uczynią, a państwo dalej będzie, ale już tylko na papierze obdzierać przedsiębiorców ze skóry. Kiedy w tym kraju będzie normalność i Polak, by żyć, nie będzie musiał tak, jak w trakcie zaborów i okupacji obchodzić prawa okupanta? To pytanie w imieniu przedsiębiorców kieruję do pp. Premiera Tuska, jak i do Wicepremiera Pawlaka.



Aspekt ekonomiczny KRUS niesie jeszcze jedną, niemiłą niespodziankę dla zwolenników wyrównania składek KRUS ze składkami ZUS. Wyższe składki na poziomie ZUS oznaczają także wyższe emerytury na poziomie ZUS/FUS. Skoro budżet dopłaca do jednego emeryta z KRUS zaledwie 50% tego, ile wynosi dopłata do jednego emeryta z ZUS/FUS, to należy przyjąć, że dopłata do KRUS, ok. 16,5 mld. zł, także uległaby, co najmniej, podwojeniu, a więc budżet poniósłby dodatkową stratę. Dzieje się tak, ponieważ rolnicy otrzymują głodowe emerytury (http://finanse.wp.pl/gid,12933805,galeria.html?T%5Bpage%5D=2). Przeciętna rolnicza emerytura brutto (zawiera PIT oraz składkę zdrowotną) wyniosła 874,17 zł, czyli "do ręki", statystycznie, nieco ponad 700 zł. Dla porównania, przeciętna emerytura z ZUS/FUS w Polsce wyniosła 1719,14 zł.



Teraz pokażmy kilka przykładów przeciętnych emerytur brutto w kilku zawodach:



- drobny przedsiębiorca – 1299,33 zł;



- kolejarz – 1528,47 zł;



- nauczyciel – 1761,49 zł;



- górnik – 3365 zł



- policjant – 2800 zł;



- straż pożarna – 2746 zł;



- straż graniczna – 3571 zł;



- żołnierz – 2900 zł.



Powyższe zestawienie jest dowodem, że w stosunku do przyszłej emerytury rolnik nie płaci proporcjonalnie mniej, niż w innych rodzajach działalności. Nominalnie mniej płaci i ma w związku z tym niższą, wręcz głodową emeryturę. Nie zapominajmy też, o czym wspomniałem wyżej, że przedsiębiorca od składki brutto może odjąć od podatku niemałą jej część, a więc efektywna składka netto jest dużo niższa od nominalnej składki brutto. Dla uczciwości należałoby spytać się rolników, czy chcą wyższych emerytur, a jeśli tak, to czy zgadzają się na konsekwencje, czyli na płacenie wyższych składek? Jedyną kwestią do uregulowania jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie braku składki zdrowotnej w składce KRUS. W przypadku zrównania polskiego rolnika w płatnościach obszarowych UE z rolnikiem niemieckim nie będzie to problemem.



Wprowadzenie składek ZUS w rolnictwie mogłoby wręcz doprowadzić do bankructwa 80% gospodarstw. Budżet musiałby w związku z tym wyasygnować dodatkowe, gigantyczne kwoty na opiekę społeczną. Nikt przy zmysłach, w sytuacji rosnącego bezrobocia, nie powie, ze ci ludzie znajdą zatrudnienie. Ta sprawa plus normalna wysokość emerytur dla rolników spowodowałaby gigantyczny przyrost dziury w polskim budżecie. Na te dwie sprawy szczególnie silny nacisk kładzie Pan Poseł Poncyliusz. Inna sprawa, że doprowadziłoby to do powstania olbrzymich latyfundiów, recydywę epoki feudalnej, a do tego przemysłową produkcję żywności na olbrzymią skalę.



W przemysłowej produkcji, np. w szklarniach, warzywa nie rosną w ziemi, lecz pływają, np. na odpadach bawełny w wodzie, w której rozpuszczone są sztuczne nawozy oraz różne "popędzacze", środki ochrony roślin itd. Żółwie karmione, dla przykładu, taką sałatą szybko zdychają. Człowiek jest bardziej odporny i żyje dłużej, ale po pewnym czasie wiele osób ma nowotwory, problemy z układem krążenia i wiele innych schorzeń.



W produkcji mięsa nie ma absolutnie żadnej szansy, by olbrzymią ilość zwierząt trzymać na minimalnej przestrzeni, gdzie nie byłoby żadnych chorób. W związku z tym, do pasz dodaje się zapobiegawczo olbrzymie ilości antybiotyków, sterydów oraz innych leków, a do tego systematycznie przeprowadza się szczepienia ochronne. Taka produkcja jest kosztowna, której nie równoważą efekty skali, więc zwierzęta otrzymują hormon wzrostu, czy w przypadku kur, które otrzymują inny hormon powodujący większą nośność (jaj). Taka żywność jest bardzo niezdrowa, o gorszych walorach smakowych, która systematycznie rujnuje zdrowie konsumentów. W końcowym rezultacie taki konsument musi wydawać duże kwoty na zakup lekarstw, a do tego na starość jest kaleką. Nic dziwnego, że polska żywność robi furorę na Zachodzie, ponieważ jest ona wytwarzana w małych gospodarstwach, a nie w wielkich latyfundiach, w warunkach przemysłowych.



Reasumując. W przypadku wysokich cen żywności na świecie i w związku z perspektywą ich dalszego, gwałtownego wzrostu, polskie rolnictwo może być ważnym segmentem polskiej gospodarki. Żywność staje się produktem o znaczeniu strategicznym, nawet ważniejszym, niż ropa i gaz. Strategiczna rola polskiego rolnictwa nie będzie możliwa do osiągnięcia tak długo, jak długo będą rządzić anty rolnicze partie typu PSL oraz PO. Gorzka to prawda, ale w interesie nas Polaków jest jak najszybsze odesłanie tych partii na śmietnik historii.



Piotr Solis



REFERENDUM WS. KOMERCJALIZACJI I PRYWATYZACJI SŁUŻBY ZDROWIA

Prawo i Spraweidliwość rozpoczęło zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum ws. komercjalizacji i prywatyzacji służby zdrowia. Poniżej informacja za www.pis.org.pl:


Zbieramy podpisy pod wnioskiem o referendum ws. komercjalizacji i prywatyzacji służby zdrowia


Zgodnie z zapowiedzią Prezesa PiS Pana Jarosława Kaczyńskiego, rusza akcja zbierania podpisów pod obywatelskim wnioskiem do Sejmu RP o poddanie pod referendum ogólnokrajowe sprawy komercjalizacji i prywatyzacji służby zdrowia oraz prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z sektorów strategicznych dla Polski.

Zgodnie z ustawą o referendum ogólnokrajowym, Sejm może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z inicjatywy obywateli, którzy dla swojego wniosku uzyskają poparcie co najmniej 500.000 osób mających prawo udziału w referendum. Oczywiście zależy nam na zebraniu jak największej liczby ważnych podpisów obywateli.
Pobierz wzór karty służącej do zbierania podpisów popierających wniosek
Ustalony wzór karty jest jedynym właściwym. Na każdej karcie obligatoryjnie musi znajdować się określenie sprawy oraz propozycje pytań. Niedopuszczalnym jest „doklejanie” bądź zbieranie kart tylko z tabelą na podpisy. Wszystkie rubryki w tabeli winny być właściwie i czytelnie podpisane (w miarę możliwości również podpis).


Zakończenie zbierania podpisów pod wnioskiem planowane jest na koniec czerwca 2011 r.Do tego czasu zebrane podpisy należy dostarczyć do najbliższych biur parlamentarnych PiS, biur partii lub przesłać do biura PiS w Warszawie (ul. Nowogrodzka 84/86, 02-018 Warszawa). Istnieje możliwość wcześniejszych cząstkowych wysyłek, jednak ze znaczną ilością podpisów

Podziękowania na koniec roku szk. - Zbieranie podpisów i manifestacja 30 czerwca - Obrona szkół i miejsc pracy

Informacja NSZZ "Solidarność" Pracowników oświaty:


Szanowni Państwo, Koleżanki i Koledzy,

Przekazuję – do wydruku i przekazania w szkołach – PODZIĘKOWANIA za wysiłek w kończącym się roku szkolnym, a zarazem ŻYCZENIA udanego czasu urlopowego.

Wiem, że czasami, przy takim natłoku obowiązków zawodowych, o tym odpoczynku lepiej nie wspominać. Dotyczy to między innymi dyrektorów, członków zespołów rekrutacyjnych, itd.

Szkoda, że ten czas jest zarazem okresem lęków części nauczycieli o pracę. Jest niż demograficzny, bywają trudności z naborem, ale tak wiele zależy od taktu ludzi. Gdy słyszę, że jeden z dyrektorów zwalnia kilku wuefistów, ale rutynowo zachowuje nadgodziny dla siebie, dla znajomka, gdy inny zwalnia stosunkowo młodego stażem nauczyciela, a zatrzymuje kogoś z bliskiej rodziny, mającego uprawnienia emerytalne, gdy, gdy… Złe jest takie sobiepaństwo. Tak jak dobro wraca, tak i złe traktowanie innych, intryganctwo, może obrócić się przeciw ich autorom-siewcom. Poza tym:


1.Zbiórka podpisów – płaca minimalna.

Załączamy Apel przewodniczącego ZRG – Krzysztofa Dośli, o wsparcie akcji zbierania podpisów pod obywatelskim projektem mającym na celu podwyższenie płacy minimalnej. Przypominamy, że jest to jeden z celów obecnej akcji protestacyjnej NSZZ „Solidarność”.Przypominamy również, że 30 czerwca br. odbędzie się centralna manifestacja w Warszawie. Zachęcamy do udziału. Szczegóły wyjazdu znają KZ/KM, Oddziały, Dział Organizowania i Rozwoju Zarządu Regionu Gd. NSZZ „S”.


2. Likwidacje szkół.

Załączamy stanowisko KM Gdańsk - podpisane przez przewodniczącą KM - Bożenę Brauer, s. planu likwidacji 8 szkół od września 2012 roku (i tekst o mechanizmach likwidacji szkół, zaniechaniach władz oświatowych – na przykładzie szkoły w Piekle k. Sztumu). W stanowisku czytamy między innymi, że w jednej ze szkół do likwidacji, jak gdyby nigdy nic ogłoszono konkurs na dyrektora (chyba raczej na syndyka masy upadłościowej). Proszę w związku z tym, aby szczególnie radni związani z oświatą, nie głosowali za takimi projektami (nie przystoi ludziom oświaty głosować za pogrzebem). Nie wolno dawać się sprowadzać do przysłowiowej maszynki do głosowania w rydwanie rządzących – oprócz przycisku „za” jest opcja „przeciw” lub wstrzymanie się od głosu (nie uczestniczenie w głosowaniu). I druga prośba, aby nie czekać z zapisywaniem się do „S”, do czasu zagrożeń likwidacji, zwolnień. Przypominam, że NSZZ „Solidarność’ powstał prawie XXXI lat temu.


3. Redukcje etatów w PBW w Gdańsku.

Załączamy dwa pisma – koła „S” w PBW (przewodnicząca Koła - Anna Zawistowska) i Sekcji – do Pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego, w których wyrażamy sprzeciw wobec dosyć nagłej decyzji o redukcji 4,5 etatu w filiach Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku. Pytamy o uzasadnienie, o propozycje osłonowe. Jak przestaniemy szanować współpracowników, to jak kiedyś mogą potraktować nas?


4. Ocena działań MEN.

W załączeniu - fragmenty artykułu Jerzego Ewertowskiego – członka Prezydium Sekcji Krajowej, który wskazuje na błędy, zaniechania popełniane przez MEN. Całość tekstu została opublikowana w dwutygodniku „S” oświatowej „Przegląd Oświatowy” (można też uzyskać bezpośrednio od autora – lidera „S” oświatowej w Iławie). Polecamy tam także często cytowaną wkładkę prawną (podziękowania dla p. mecenasa Bogumiła Soczyńskiego i pań: Barbary Ellwart i Urszuli Szymańskiej – redaktorów czasopisma).

Ukłony:

W. Książek(Przewodniczący Sekcji Gdańskiej)


Zapiski na marginesie


4 czerwca 2011 r.„PATRIOTYZM NIE JEST ZBRODNIĄ”.

Te niezwykłe słowa, tak bliskie polskiemu szacunkowi do wolności, skandowali studenci przed 4 czerwca 1989 roku na placu TIENANMEN. Gdy składali petycję do komitetu partyjnego – klęczeli na schodach, a i tak czołgi rozjechały ich protest. Pamiętajmy o tych odważnych, młodych ludziach, pamiętajmy o ludziach z Korei Północnej zamykanych w obozach pracy. Taki jest ten dziwny świat. A u nas wtedy były wybory, też po tylu latach napięć, trudu, dramatu wielu opozycjonistów i ich bliskich. Jak w „Dżumie” Camusa, w której przestrzegał, że radość jest zawsze zagrożona.


6 czerwca 2011 r.

Dzisiaj Minister z Kancelarii Prezydenta RP przekazał mi Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Wracając pociągiem z Warszawy do Gdańska, żałuję, że w WARS-ie nie ma piwa. Bo to i cicha radość ale i poczucie pewnego dyskomfortu – zawsze miałem dystans wobec tego rodzaju wyróżnień.

Kiedy pod koniec marca dostałem telefon z Biura Odznaczeń KP, że przyznano mi odznaczenie i mam je odebrać 4 kwietnia, trochę zbaraniałem. Okazało się, że z wnioskiem wystąpiło Stowarzyszenie Rodzin Katyńskich.

Rzeczywiście, gdy byłem w MEN-ie, mocno się angażowałem we wszystko, co wiązało się z odkłamaniem tamtej historii (zorganizowaliśmy ogólnopolski konkurs historyczny dla młodzieży, wydaliśmy specjalną publikację - będąc świadomi, że część nauczycieli może niewiele wiedzieć na ten temat). A był to czas, gdy w rządzie Jerzego Buzka robiono naprawdę wiele, aby na sześćdziesiątą rocznicę mordu, odsłonić i poświęcić pomniki, oddać honor żyjącym członkom rodzin. Jakimś zwieńczeniem tego było uroczystości w Katyniu, na które poleciałem razem z Premierem, ministrem Andrzejem Przewoźnikiem (zginął w katastrofie) i wielu innymi. Tak, lądowałem na lotnisku w Smoleńsku. I chociaż było to 10 lat temu, poczucie jakieś prowizorki, chaosu tamtego miejsca, pozostaje we mnie.

I kiedy otrzymałem propozycję odbioru orderu czułem, że nie mogę tego zrobić na kilka dni przed pierwszą rocznicą Tragedii Smoleńskiej. Uznałem, że byłoby to nieprzyzwoite, niewspółmierne do tych dwóch tragedii. Nie chciałem zarazem robić jakiejś ostentacji. (...) (całość uwag na ten temat – w załączeniu)


Gdańsk, 15. 06. 2011 r.


--------------------------

Podziękowania i Życzenia na koniec roku szkolnego 2010 / 2011

W imieniu własnym i Prezydium Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność", przekazuję członkom Związku, wszystkim nauczycielom oraz pracownikom szkół i placówek oświatowych, serdeczne podziękowania za całoroczny wysiłek włożony w pracę na rzecz polskiej edukacji.
Życzę, aby nadchodzące wakacje były dla Państwa czasem odpoczynku, relaksu i przyniosły wiele dobrych chwil.

Z wyrazami szacunku:

Wojciech Książek (przewodniczący Sekcji)
Krystyna Bojahr (wiceprzewodnicząca Sekcji),
Bożena Brauer (Gdańsk), Zdzisława Hacia (Gdynia),
Barbara Kamińska (wiceprzewodnicząca Sekcji),
Barbara Markiewicz (sekretarz Sekcji),
Elżbieta Śliwińska (Sopot), Maciej Werra (Chojnice).


---------------------------------------------------------------------------

APEL Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w sprawie zbiórki podpisów pod obywatelskim projektem o podwyższeniu minimalnego wynagrodzenia

W imieniu Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” apeluję o jak najszersze wsparcie akcji zbierania podpisów pod projektem ustawy o podwyższeniu minimalnego wynagrodzenia. Przypominam, że ta inicjatywa jest jednym z ważnych fragmentów działań protestacyjnych NSZZ „Solidarność”. Chcemy nie tylko wyrazić swój sprzeciw wobec:
1. rosnących kosztów utrzymania polskich rodzin – postępującej drożyzny, czego przykładem jest obecny poziom inflacji – na poziomie 5%,
2. wysokiego bezrobocia – braku perspektyw szczególnie dla absolwentów szkół i uczelni,
ale i godnych warunków nie tylko pracy i związanych z nimi poziomu zarobków.

Zgodnie z decyzją Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, 21 czerwca ma być centralnym dniem zbierania podpisów. Liczymy jednak, że będą one zbierane systematycznie, przez cały czas.

Więcej szczegółów znajduje się na stronie: www.placaminimalna.pl. Można na bieżąco korzystać z pomocy w organizacji zbierania podpisów w Dziale Organizowania i Rozwoju Zarządu Regionu Gd. NSZZ „S”: 58/308-43-01, j.szewczyk@solidarnosc.gda.pl Wypełnione listy z podpisami prosimy składać w sekretariacie ZR (pok. 105, tel. 58/301-88-54).

Przypominamy, że zgodnie z prawem, co najmniej 100 tys. podpisów trzeba zebrać do 20 lipca br.


Krzysztof Dośla - Przewodniczący Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”


---------------------------------------

Stanowisko ws. planów likwidacji szkół w Gdańsku


Komisja Międzyzakładowa Pracowników Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” w Gdańsku wyraża zdecydowany protest wobec sposobu przeprowadzania likwidacji placówek oświatowych, obecnie są to: SP Nr 27, SP Nr 29, Gimnazjum Nr 23, Gimnazjum Nr 4, Zespół Szkół Budowlano Architektonicznych, Szkoły Elektryczne i Elektroniczne XIII LO , LO dla Dorosłych.
Uważamy, że w Gdańsku brakuje długofalowej polityki w zakresie restrukturyzacji sieci szkolnej, nie ma też jednoznacznych kryteriów likwidacji. Dziwi również fakt, że w związku z rozbudową miasta w dzielnicach południowych, gdzie niezbędne są nowe szkoły, nie zaplanowano w budżecie Miasta środków na ich budowę (jedynym zaproponowanym przez Prezydenta Miasta wyjściem z sytuacji jest likwidacja szkół, by pozyskać grunty, które będą atrakcyjne dla developerów i ten sposób uzyskać środki z ich sprzedaży).
Sprzeciwiamy się również tak nieczytelnym działaniom, jak ogłoszenie zamiaru likwidacji placówki, dla której rozpisano wcześniej konkurs na stanowisko dyrektora. Kandydaci przed dziewięcioosobową komisją konkursową przedstawiali koncepcje zarządzania na kolejne 5 lat, po czym po 2 miesiącach dyrektor który wygrał konkurs, został poinformowani o zamiarze likwidacji szkoły. Powyższe fakty świadczą o tym, że władze Miasta działają w sposób doraźny, bez wizji sieci szkolnej.
Zadziwia też pośpiech, z jakim dokonuje się tak ważnych zmian. Już w czerwcu Rada Miasta Gdańska będzie podejmować uchwały w sprawie zamiaru likwidacji 8 placówek (też zaskakująco pospiesznie zaopiniowanych pozytywnie przez Gdańską Radę Oświatową). Zgodnie z obowiązującym prawem uchwałę o zamiarze likwidacji szkoły od 1. 09. 2012 r. należy podjąć do końca lutego przyszłego roku. Jest więc dużo czasu na merytoryczną dyskusję i wyjaśnianie wątpliwości, szukanie alternatywnych rozwiązań bez zbędnego, bardzo źle odbieranego przez społeczności likwidowanych szkół, pośpiechu.
Stoimy na stanowisku, że rachunek ekonomiczny oraz kalendarz wyborczy, nie mogą być jedynymi wyznacznikami polityki oświatowej w naszym mieście. Oczekujemy, że Pan Prezydent i Rada Miasta Gdańska dadzą czas na konsultacje społeczne i wezmą pod uwagę argumenty zainteresowanych stron, będą mieć na uwadze sytuację uczniów oraz pracowników szkół, zanim podejmą ostateczne decyzje.
Bożena Brauer
Przewodnicząca KM POi W NSZZ ”Solidarność”
w Gdańsku

------------------------------------

Likwidacja szkoły, czyli Piekło może być wszędzie


W maju radni Miasta i Gminy Sztum na Pomorzu podjęli decyzję o ostatecznej likwidacji Szkoły Podstawowej w Piekle. W ten sposób, praktycznie w trzy miesiące, zamyka się szkołę, która funkcjonuje ponad siedemdziesiąt lat. Której, jak głosił jeden z transparentów podczas pikiety protestacyjnej, nie udało się zlikwidować Hitlerowi, Stalinowi, a zamyka się w wolnej Polsce. Ta sprawa ukazuje różne mechanizmy działań, postaw, towarzyszących naszej rzeczywistości – i to nie tylko edukacyjnej, dlatego warto przyjrzeć się im bliżej.

Niezwykła historia szkoły w Piekle

Szkoła w Piekle powstała w 1937 roku ze składek Polaków zamieszkujących głównie teren Wolnego Miasta Gdańska. W ten sposób wybudowano w rozwidleniu Wisły i Nogatu, pierwszą polską szkołę na Powiślu i to dla… 30 uczniów! Placówka, pod którą grunt oddał bezpłatnie rolnik, którego prawnuki chodzą do tej szkoły, posiada kilka sal lekcyjnych, kuchnię, salkę gimnastyczną, pokoje gościnne (17 łóżek), duże boisko i piękny plac zabaw dla przedszkolaków (pewnie nie tylko – każdy lubi się pohuśtać i pokręcić). Jana Hinca, pierwszego kierownika i późniejszego patrona szkoły, Niemcy zabili na początku II wojny światowej. Nie tylko jemu poświęcona jest Izba Pamięci, która też jest w tej szkole.
Sama miejscowość Piekło jest nieduża i niezamożna. Zamieszkują ją głównie rodziny, które zasiedliły domy opuszczone po wojnie przez Niemców (do szkoły obecnie uczęszcza ponad 50 dzieci do sześciu klas, z których część jest łączona, jest też oddział przedszkolny). Likwidacja tej szkoły to praktycznie odebranie wsi duszy - głównego centrum kulturalnego.
To, co szokowało w informacjach o problemach szkoły w Piekle, była z jednej strony propozycja dowozu dzieci od piątego roku życia aż o 18 km w jedną stronę, ale też tempo proponowanych zmian i praktycznie brak bliższej rozmowy na ten temat z pracownikami, mieszkańcami. W lutym głosowano uchwałę intencyjną – stosunek głosów 9 do 6 za likwidacją. Odbyło się jedno spotkanie w szkole, na które przybył jeden radny!
Same relacje pracowników o planach likwidacji szkoły w Piekle, o braku rozmowy organu prowadzącego na ten temat, były przygnębiające. Ci nauczyciele nie skarżyli się, nie obmawiali kogokolwiek, z godnością mówili o krzywdzie, jaka spotyka całą społeczność.
Strona społeczna („Solidarność” oświatowa, mieszkańcy Piekła) zaproponowała, aby ewentualnie pozostawić w szkole tylko klasy łączone: 0-I i II-III oraz przedszkole dla pięciolatków. Mogłaby to być filia większej szkoły Czerninie, czyli żeby pracowało nie sześciu a trzech nauczycieli, nie było kosztów administracyjno-dyrektorskich. Żeby po prostu został chociażby fragment szkoły, reszta obiektu mogłaby służyć innym celom. A ostatecznie, aby przesunąć decyzję o likwidacji o rok, aby dać mieszkańcom szansę na przyjęcie jakiegoś alternatywnego rozwiązania, np. utworzenia szkoły niepublicznej.

Samorządy, czyli różne twarze Rzeczpospolitej

Próby podjęcia dialogu w marcu i kwietniu tego roku były praktycznie skazane na porażkę. Widać, że władza, szczególnie po wygraniu kolejnych wyborów, czuje się praktycznie bezkarna, że podejmuje często drastyczne decyzje szczególnie na początku nowej kadencji. Z jednej strony ma poczucie zwycięstwa, a więc i chęci na łupy (raczej łupienie). Z drugiej towarzyszy temu kalkulacja, że wyborcy zapomną o niepopularnych decyzjach w trzecim, czwartym roku kadencji.
Zauważa się też nową jakość polskiego samorządowca. To taki typ macho. Wie lepiej, nie pozwoli na odstępstwo, w razie czego przerywa, zagaduje, pomawia (niestety, skuteczna jest wciąż postpeerelowska metoda szukania winy u jakichś ONYCH). To w dużej mierze produkt ostatnich lat, ale i wyborów bezpośrednich. Wójt, burmistrz ma obecnie silną pozycję w samorządzie. Nie musi się liczyć za bardzo z innymi. I zaczyna przesadzać. Uchodzi to płazem tym bardziej w sytuacji, gdy ludzie odwracają się od działalności publicznej, osobistego zaangażowania, że kuleje społeczeństwo obywatelskie. Z tego w Sztumie wynikała odmowa zgody na organizację pikiety, mimo naruszenia ustawy o zgromadzeniach. Urząd ma władzę tym bardziej. gdy jest ważnym pracodawcą na terenach dużego bezrobocia. Wszyscy tak naprawdę są powiązani, wszyscy są w przysłowiowej garści, gdzie tyle jest powiązań rodzinnych, towarzyskich, zawodowych.
Radni czasami godzą się na bycie pionkiem w grze, byleby być w rydwanie zwycięzcy, przybierającego często nie nazwy partyjne, a jakichś komitetów upiększania gminy. Po wyborze, jedne z pierwszych decyzji dotyczą podwyższenia płacy włodarzom i przystępuje się do likwidacji, bo na czymś trzeba oszczędzić. Czasami wydaje się, jakby godzili się głównie na rolę poborców diet (podobna partia „dietetyków” widoczna bywa w parlamencie).
Rodzi się pytanie zasadnicze, po co w ogóle jest samorząd lokalny, czy głównie do likwidacji, odsuwania od siebie problemów, spraw ludzi-społeczności? Jest też i inne, czy aura, jaką przedstawia się w serialu „Ranczo” i gminie Wilkowyje, nie będzie realną twarzą polskiej demokracji lokalnej?
Oczywiście nie należy widzieć wszystkiego tylko w ciemnych barwach, rzeczywistość jest bardziej złożona. Stąd uproszczeniem byłoby mówienie tylko o złych postawach samorządów. Wiele z nich jest podporą Polski, dzieje się w nich wiele dobra. Wielu jest też radnych, włodarzy, ale także urzędników magistratów, w pełni oddania działających dla danej społeczności lokalnej.
Nie jest ich winą, że brakuje pieniędzy na wiele zadań, że dalej mamy do czynienia z rozproszoną siecią szkolną (szczególnie na terenach podgórskich i rubieżach wschodnich Rzeczpospolitej). Podobnym problemem jest niż demograficzny. Stąd oczywiście jest wyzwaniem dla gmin utrzymywanie małych szkół. Tylko dlaczego nie zwracają się z tym problemem do rządu, nie domagają się zmiany polityki wobec oświaty. Czemu milczą nawet te, które często trudno posądzać o sympatie platformerskie?

MEN i naruszenie równowagi edukacyjnego stołu

Negatywną opinię do planu likwidacji szkoły w Piekle wydał Pomorski Kurator Oświaty. Niestety, nie ma ona mocy wiążącej. W tej kadencji parlamentarnej zmieniono zapis ustawy o systemie oświaty, który pozwala organom prowadzącym praktycznie na bezkarną likwidację danej placówki, szczególnie jeżeli liczy ona do 70 uczniów. Wcześniej obowiązywał tryb uzgodnienia z danym kuratorium. Było to jakieś zabezpieczenie przed różnymi zakusami prywatyzacyjnymi (jak znamy z różnych przekazów z ostatnich lat, rodzą się pokusy, bo to albo grunt w dobrym miejscu, albo budynki).
Problemem dzisiaj jest brak wystarczających pieniędzy na różne zadania edukacyjne. Takie nowe projekty, jak sześciolatki w szkole, przedszkole dla każdego pięciolatka, czy obowiązek zapewnienia takiej samej oferty terapeutycznej dla każdego ucznia o specjalnych potrzebach edukacyjnych, bez realnych środków na ich realizację, prowadzą polską edukację donikąd.
Szkoda, że nie wykorzystuje się szans wynikających z w miarę stabilnego rządzenia w ostatnich latach, nie schodzi się do ludzi praktyki, w szkołach, w samorządach. A sytuacja jest tym ciekawsza, gdyż z uwagi na przystąpienie Polski do UE, jest możliwość skorzystania z programów, ale i ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego.
Rodzą się zasadnicze pytania, co rząd zrobił od strony finansowej, organizacyjnej, prawnej dla ratowania tzw. małych szkół? Na początku roku (na podstawie wniosków Sejmowej Komisji Edukacji) podawano, że zagrożone jest wydanie ok. 3 mld zł z funduszy europejskich na zadania edukacyjno-społeczne. Aż się prosiło, aby w ramach tworzenia projektów dla tzw. terenów defaworyzowanych, popegeerowskich, MEN napisało programy na dofinansowanie samorządów, które prowadzą takie małe szkoły. Tego rodzaju pytania o finanse, o konkret są ważne także dlatego, bo mniej upolityczniają debatę, co stronie rządowej jest zazwyczaj na rękę. Wszak, jak ktoś przytomnie zauważył, mamy coraz więcej PR (pijaru), w miejsce RP.
Przegrywa na tym Piekło i wiele innych szkół z około 500 przewidzianych w tym roku do likwidacji (część z nich z powodu braku naboru do liceów profilowanych). Nie laptop dla każdego pierwszoklasisty, jako rodzaj kiełbasy przedwyborczej, jest dzisiaj najważniejszy, są naprawdę poważniejsze problemy. No właśnie, są…

Wojciech Książek


-------------------------------------------

Pismo - UMa - sprawy zwolnień w PBW


NSZZ "Solidarność" Sekcja Oświaty i Wychowania Regionu Gdańskiego

Gdańsk, 15. 06. 2011 rok

Urząd Marszałkowski
Województwa Pomorskiego w Gdańsku
Departament Edukacji i Sportu


Szanowni Państwo,

W związku z pismem z Koła NSZZ „Solidarność” Pracowników Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku prosimy o wyjaśnienia przyczyn planu redukcji etatów (o 4,5) w filiach PBW. Z naszych informacji wstępnych wynika, że trudno mówić w tych placówkach o nadmiernym zatrudnieniu. Poza tym zastrzeżenia budzi pośpiech i brak informacji o planie osłonowym dla pracowników zagrożonych zwolnieniami.

Jednocześnie prosilibyśmy o przekazanie przyjętego przez Pomorski Urząd Marszałkowski komunikatu ze spotkań negocjacyjnych z przedstawicielami związków zawodowych w sprawie Regulaminu określającego zasady wynagradzania nauczycieli szkół, dla których organem prowadzącym jest Samorząd Województwa Pomorskiego. Strona „S” zgłaszała w ich trakcie kilka postulatów, dlatego chcielibyśmy wiedzieć, w jakim stopniu zostały przyjęte.

Jesteśmy gotowi do odbycia spotkania w tej sprawach.


Z poważaniem:


Wojciech Książek
(Przewodniczący Sekcji)

----------------------------------------------------

Pismo koła do UMa - obrona etatów w filiach PBW


Gdańsk, 2011-06-06


Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego
Departament Edukacji i Sportu
ul Długi Targ 1/7
80- 828 Gdańsk

dotyczy: likwidacji etatów w filiach Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku

Z powodu decyzji Urzędu Marszałkowskiego w sprawie likwidacji 4,5 etatu w czterech filiach Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku, Koło NSZZ „Solidarność” Pracowników PBW w Gdańsku informuje, że nie zgadza się z tą decyzją.
Rola naszej Biblioteki w terenie jest bardzo ważna. Odbiorcami naszej pracy w terenie są nie tylko nauczyciele i studenci, ale cała społeczność lokalna danej miejscowości, gminy, powiatu. Biblioteka pełni rolę ośrodka informacji, wiedzy i kultury. Pomaga w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, edukuje permanentnie na każdym poziomie nauczania.
W każdej z filii PBW w Gdańsku liczba pracowników podyktowana jest potrzebami odbiorców danego terenu, księgozbiorem i warunkami lokalowymi.
Obserwowana przez parę lat tendencja spadku czytelnictwa mija. Potrzeby edukacji permanentnej, dokształcania i uaktualniania wiedzy, przekwalifikowania, które niesie współczesna cywilizacja, powodują ponowny wzrost liczby osób korzystających z bibliotek. Przyczynił się do tego również wzrost cen książek, spowodowany wprowadzeniem podatku VAT. Należy zauważyć także, że biblioteki to nie tylko księgozbiory, multimedia i dostęp do zasobów internetu, ale przede wszystkim wysoko wykwalifikowana kadra, która służy poszukującym wiedzy fachową pomocą, będąc przewodnikiem po wielkich zasobach wiedzy współczesnego świata, sprawiających trudności nieprzygotowanym czytelnikom.
Aby poprawić sytuację bibliotek i ich użytkowników, należy raczej dołożyć starań by zwiększać na nie dotację np. aby zapewnić wieloegzemplarzowość zbiorów, skracając czas oczekiwania czytelnika na niezbędną mu publikację.
Liczba pracowników w bibliotece powinna być adekwatna do tego rodzaju pracy, rodzaju usług oraz środowiska. Praca bibliotekarza jest w dużym stopniu pracą intelektualną, niewymierną. Rodzaj udzielania czytelnikowi różnego typu porad wymaga określonego czasu, od kilku minut do kilku godzin. Wyszukiwanie informacji (np. bibliograficznych) jest czasochłonne i wymaga odpowiedniego przygotowania bibliotekarza do tych czynności, a jest to tylko jeden z rodzajów prac wykonywanych w bibliotece. Interdyscyplinarny charakter i zakres udzielanych informacji, podyktowany potrzebami czytelników, w tym maturzystów, których od kilku lat obsługuje PBW z filiami, wymaga poświęcenia im bardzo dużo czasu.
W związku z powyższym wielką wartością biblioteki łącznie z jej filiami są doświadczeni i wysoko wykwalifikowani bibliotekarze.
Uważamy również, że dla Urzędu Marszałkowskiego zaszczytem jest opieka, mecenat nad placówką oświatową z 65. letnią tradycją, w której zostały zgromadzone bogate, specjalistyczne i interdyscyplinarne zbiory, placówką w której pracuje wysoko wykwalifikowana kadra, również w tzw. terenie.
Skutki chwilowego odciążenia budżetu będą niewspółmierne do zysków i w przeciwieństwie do doraźnego celu – długofalowe. Odbywać się to będzie kosztem obniżenia poziomu wiedzy i kompetencji społeczeństwa i stoi w jawnej sprzeczności do szczytnego hasła zapewnienia warunków do „edukacji przez całe życie”. Zaniedbania w sferze edukacji są często nie do odrobienia.
W związku z powyższym prosimy o ponowne rozważenie zamiaru redukcji etatów i odstąpienie od decyzji o likwidacji etatów w filiach Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Gdańsku.

Przewodnicząca Koła NSZZ „Solidarność” Pracowników PBW w Gdańsku
Anna Zawistowska


----------------------------------------------------------

Jerzy Ewertowski – członek Prezydium SKOiW - Iława


Dlaczego domagamy się odwołania minister Hall?
(fragmenty artykułu, który ukazał się w „Przeglądzie Oświatowym”, nr 10 /2011)

W marcu „Solidarność” oświatowa zadecydowała o przeprowadzeniu akcji informacyjnej i zbieraniu podpisów pod petycją o odwołanie ministra edukacji narodowej – Katarzyny Hall. Pod petycją mogli podpisywać się nauczyciele oraz Ci, którym najbardziej powinno zależeć na poziome polskiej edukacji – Rodzice. I chociaż pod odezwą zebrano ponad 150 tys. podpisów, które zostały przekazane premierowi podczas pikiety pod Urzędem Rady Ministrów 7. kwietnia br., to po raz kolejny okazało się, że Donald Tusk znów zlekceważył głos najliczniejszego środowiska zawodowego, bo do przejęcia całej dokumentacji została oddelegowana podrzędna i podległa służbowo zainteresowanej urzędniczka MEN. No cóż, premier pewnie kiedyś z dzikim wzrokiem oraz z szyderczym uśmieszkiem publicznie oznajmi o dbałości dialogu społecznego i będzie powoływał się na dawne związki z „Solidarnością”.
(…)
A powodami krytyki do zamanifestowania naszego niezadowolenia były m.in.:
· niekorzystne zmiany podstawowych aktów prawnych, w tym:
- Ustawy o systemie oświaty – m.in. ułatwienia likwidacji i przekazywania szkół,
- Ustawy Karta Nauczyciela,
- wydaniu wielu rozporządzeń,
· pogorszenie warunków pracy nauczyciela, w tym:
- likwidacja nabytego prawa przechodzenia na wcześniejszą emeryturę,
- obciążenie kłopotliwymi, dodatkowymi godzinami darmowymi,
- zagrożenie utraty pracy poprzez okrojoną siatkę godzin,
- likwidację corocznego obowiązku uzgadniania regulaminów niektórych dodatków płacowych nauczycieli,
· próby niszczenia nadzoru pedagogicznego i obniżenie kontroli państwa nad jakością kształcenia,
· wprowadzenie nowych podstaw programowych i odejście w nich od zasad wychowania patriotyczno – historycznego,
· rezygnacja z odpowiedzialności państwa za zadania edukacyjne,
· uzależnianie realizowania wielu działań związanych z edukacją w oparciu o środki pochodzące z Unii Europejskiej, które są ograniczone i uznaniowe,
· pozorowanie konsultacji społecznych i lekceważenie partnerów dialogu.
Na nieszczęście dla środowiska oświatowego to nie koniec zagrożeń ze strony koalicji rządzącej. Obecnie toczą się prace zainicjowane przez MEN, które mogą okazać się zabójczymi dla pracowników związanych z edukacją, a dotyczą zmiany statusu zawodowego nauczycieli. Zagrożenia, chociaż oficjalnie jeszcze się o tym nie mówi, dotyczą m.in.:
- wykluczenia z Karty Nauczyciela wszystkich nauczycieli nieprawnie zwanych „nietablicowymi” (bibliotekarzy, pedagogów, logopedów, nauczycieli świetlic, i poradni psychologiczno – pedagogicznych, wychowawców internatów i burs, itp.),
- zwiększenia pensum dydaktycznego do 22 – 24 godz.,
- skrócenia wymiaru urlopu wypoczynkowego z 78 do 52 dni, przy założeniu, że różnica miałaby być przeznaczona np. na doskonalenie nauczycieli czy opiekę wakacyjną dzieci i młodzieży (kolonie, obozy, rajdy itp.),
- likwidacji dodatku wiejskiego i mieszkaniowego oraz redukcji czy ograniczenia pozostałych dodatków,
- zniesienia obowiązku corocznej analizy poniesionych przez jst. kosztów na wynagrodzenia nauczycieli poszczególnych stopni awansu zawodowego celem zaprzestania ustawowej realizacji tzw. „średnich wynagrodzeń nauczycieli”, by zaniechać wypłacania jednorazowych dodatków uzupełniających, co wielu jst da przyzwolenie do bezkarnego okradania nauczycieli z części należnych wynagrodzeń,
- finansowania przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych urlopów dla poratowania zdrowia i w konsekwencji orzekania o zasadności przyznawania tych urlopów przez lekarzy (komisje) orzeczników ZUS,
- powiązania awansu zawodowego z podnoszeniem jakości pracy szkoły/placówki według wygórowanych zasad,
- sprowadzenia stopnia nauczyciela dyplomowanego do tytułu honorowego, podobnie jak to jest w przypadku tytułu „profesora oświaty”,
- zmniejszenie z 1 % do 0,5 % odpisu na doskonalenie zawodowe nauczycieli, zwiększenie kosztów podnoszenia jakości swojego warsztatu pracy przez zainteresowanych,
- zmniejszenie, do ogólnie obowiązujących zasad, odpisu na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych, likwidacja świadczenia wakacyjnego.
Wielkie zaniepokojenie budzić muszą prace dotyczące badania czasu i warunków pracy nauczycieli, które na kilkunastoletnie wnioski NSZZ „Solidarność” zostały zainicjowane przez MEN. Bardzo niepokojące jest odejście przez ekipę rządową od przyjętych wspólnie zasad dotyczących metod i technik badawczych, objęcia nim wszystkich grup i populacji badanych. Obawiamy się, że działania i praktyki te w niedalekiej przyszłości również mogą okazać się zgubne dla nauczycieli jak i uczniów. Badanie to, prawdopodobnie zgodnie z oczekiwaniami rządu ma dać pretekst – uzasadnienie do podniesienia pensum dydaktycznego i zmniejszenia stanu zatrudnienia nauczycieli. Niesłowność MEN jest w tym przypadku ogromnie niepokojąca.
Ponadto zagrożeniem dla życia społecznego staje się projekt ustawy o systemie informacji oświatowej, której legislacja zapewne wkrótce dobiegnie końca. Zbierania takich wrażliwych danych o wielomilionowej rzeszy społeczeństwa sam Orwel nie byłby w stanie wymyślić. Dostarczenie pewnych dziedzin informacji o uczniach będą musieli zapewnić sami nauczyciele, co nie tylko zwiększy ich czynności biurokratyczne, ale będą zagrożeni odpowiedzialnością karną za wprowadzenie błędnych danych. A to, w myśl Karty Nauczyciela grozi i utratą pracy. Pozostaje mieć nadzieję (chyba jednak złudną), że prezydent nie podpisze ustawy.
W ogóle zagrożonym obszarem jest system edukacji narodowej. Kolejne jego projektowane zmiany (złożone do laski marszałkowskiej) jeśli wejdą w życie, zupełnie zdemolują wypracowany system kontroli i nadzoru państwa nad stanem oświaty. Ponadto zagrożone zostaną stosunki własnościowe bazy oświatowej, którą łatwiej będzie można przekazywać osobom prawnym i fizycznym (choćby znajomym przysłowiowej żony wójta). To tylko najważniejsze zagrożenia wypływające z tego obszernego projektu nowelizacji.
(…)
Wszyscy bacznie przyglądajmy się rządowym zamierzeniom i planom zmian oraz propozycjom nowelizacji aktów prawa oświatowego. Bądźmy czujni, nie ufajmy zbytnio rządzącym. Bo również w oświacie fałsz rządowej propagandy, jak w innych dziedzinach, przedstawia sprawy zupełnie inaczej. A środowisko widzi i czuje zupełnie przeciwnie. Dziś decyduje się przyszłość stanu polskiej oświaty na następne lata. A do tego nie wiemy, jakimi „rewelacyjnymi” pomysłami tej ekipy zostaniemy jeszcze zaskoczeni. Wszak wkrótce wakacje, a wtedy najlepiej wprowadza się radykalne zmiany.


--------------------------------------

Dziennik - Katyń - Smoleńsk - Krzyże


Zapiski na marginesie



6 czerwca 2011 r.
Dzisiaj minister z Kancelarii Prezydenta RP przekazał mi Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Wracając pociągiem z Warszawy do Gdańska, żałuję, że w WARS-ie nie ma piwa. Bo to i cicha radość ale i poczucie pewnego dyskomfortu – zawsze miałem dystans wobec tego rodzaju wyróżnień.
Kiedy pod koniec marca dostałem telefon z Biura Odznaczeń KP, że przyznano mi odznaczenie i mam je odebrać 4 kwietnia, trochę zbaraniałem. Okazało się, że z wnioskiem wystąpiło Stowarzyszenie Rodzin Katyńskich.
Rzeczywiście, gdy byłem w MEN-ie, mocno się angażowałem we wszystko, co wiązało się z odkłamaniem tamtej historii (zorganizowaliśmy ogólnopolski konkurs historyczny dla młodzieży, wydaliśmy specjalną publikację - będąc świadomi, że część nauczycieli może niewiele wiedzieć na ten temat). A był to czas, gdy w rządzie Jerzego Buzka robiono naprawdę wiele, aby na sześćdziesiątą rocznicę mordu, odsłonić i poświęcić pomniki, oddać honor żyjącym członkom rodzin. Jakimś zwieńczeniem tego było uroczystości w Katyniu, na które poleciałem razem z Premierem, ministrem Andrzejem Przewoźnikiem (zginął w katastrofie) i wielu innymi. Tak, lądowałem na lotnisku w Smoleńsku. I chociaż było to 10 lat temu, poczucie jakieś prowizorki, chaosu tamtego miejsca, pozostaje we mnie.
I kiedy otrzymałem propozycję odbioru orderu czułem, że nie mogę tego zrobić na kilka dni przed pierwszą rocznicą Tragedii Smoleńskiej. Uznałem, że byłoby to nieprzyzwoite, niewspółmierne do tych dwóch tragedii. Nie chciałem zarazem robić jakiejś ostentacji.
(całość uwag na ten temat – w załączeniu)

Uznaję wolne wybory i ich wyniki. Dla mnie Bronisław Komorowski nie jest wolny od pewnych wad (fatalna była wypowiedź przy okazji konfliktu w Gruzji, że „jaki prezydent, taki zamach”), został też wybrany w dramatycznie trudnym czasie. Ale wybrany. Skoro „S” walczyła o demokrację, musimy uznawać jej różne reguły. Dochodzi też do jakiegoś paradoksu. Czasami ludzie o rodowodzie niepodległościowym, solidarnościowym, wyżej cenią prezydenta z lat 1995 – 2005, od prezydentów, z którymi razem próbowaliśmy zmienić PRL.
Nie pojechałem wtedy, bo wysoko ceniłem Lecha Kaczyńskiego i jego niezwyczajną Małżonkę. Mam przekonanie, że był ostatnim z trochę staroświeckiej szkoły rozumienia działalności publicznej jako służby „pro publico bono” – bez oglądania się na tzw. słupki wyborcze.
Wiem z przekazów pośrednich, że jesienią 2000 roku ujął się wprost za mną podczas posiedzenia Rady Ministrów (był wtedy Ministrem Sprawiedliwości), gdy miałem zostać zdymisjonowany za wystąpienie na piśmie (pismo poufne) do Premiera i Marszałka Sejmu o środki na II etap podwyżek dla nauczycieli w 2001 roku (było zagrożenie, że jej nie otrzymają z uwagi na narastanie tzw. dziury budżetowej). Dla L. Kaczyńskiego liczyła się prawda. Warto zapamiętać, że był co roku po południu 16 grudnia koło Kopalni „Wujek”, a 17 grudnia, o 6 rano – na tragicznym przystanku Gdynia-Stocznia.

Dzisiaj, już po odbiorze odznaczenia, muszę dodać, że w tamtych działaniach byłem członkiem szerszego zespołu. Nie czułbym tak zadry katyńskiej bez Ojca, wspaniałego wiejskiego nauczyciela, obrońcy Kępy Oksywskiej, więźnia oflagów i obozów, syna ojca, którego zabito wraz z żoną, dwójką synów na podwórku gospodarstwa w Wierzbicy k. Kielc, za ukrywanie w stodole Żydów – uciekinierów z transportu. To Ojciec, wierny słuchacz Radia Wolna Europa, wpajał nam świadomość, że historia Polski, to nie tylko przekaz ze szkoły.
Katyń, jako podstawa kłamstwa, na jakim był zbudowany PRL, obok poczucia samotności strajków z maja i sierpnia 1988 roku i czasu strasznej, małej stabilizacji (lub emigracji), to były dwa moje największe moralne zobowiązania.
Nie byłoby zmian w podstawach programowych, konkursu, wydania poradnika dla nauczycieli „Drogi do niepodległości Polski w XX wieku”, bez wsparcia premiera Jerzego Buzka, ministra Mirosława Handke i po nim ministra Edmunda Wittbrodta. W MEN postarałem się powołać specjalny zespół, w skład którego wchodzili: Kazimierz Korab, Cezary Makowski, Jolanta Dobrzyńska, Halina Maciejewska, Joanna Michalak, Krystyna Mroczek, Romuald Piwoński, Piotr Unger, Krystyna Wojda, Joanna Wójtowicz (Polonijne Centrum Nauczycielskie), Agnieszka Bogucka i Barbara Zaliwska (Kancelaria Premiera). Współpracowaliśmy z Niezależnym Komitetem Historycznym Badania Zbrodni Katyńskiej (sekretarz Bożena Łojek), Zarządem Rady Federacji Rodzin Katyńskich (przewodniczący Włodzimierz Dzienisiewicz), Muzeum Katyńskim - Oddziałem Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Tak ustawiliśmy pracę, także po ustaleniach z przewodniczącym „S” oświatowej Stefanem Kubowiczem (osoby naprawdę wielkich zasług dla polskiej edukacji), że wspierali nas pełnomocnicy kuratorów oświaty oraz Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”: Barbara Panasik i Bożena Kowalska (Olsztyn), Tomasz Czarnecki i Beata Pietruszka (Białystok), Janusz Janicki i Mirosław Pająk (Kielce), Elli Chadzijoannidis i Halina Kurpińska (Warszawa), Elżbieta Lamparska i Beata Szczygieł (Gdańsk), Eugeniusz Dzienisiewicz i Jolanta Kuźbiak (Szczecin), Krzysztof Nowak i Kazimiera Sygulska (Wrocław), Arkadiusz Kwieciński i Dorota Adach (Lublin), Tadeusz Waczyński i Anna Leśniewska-Nowaczyk (Poznań), Krystyna Chłopicka-Sylaburska i Joanna Kaczorowska (Łódź), Grażyna Chilicka i Zdzisław Mazur (Opole), Krystyna Błotnicka i Tadeusz Ochenduszko (Rzeszów), Hanna Idziorek i ś.p. Ryszard Grzywiński (Bydgoszcz, Toruń), Antoni Grochal i Katarzyna Ryblewska-Marewicz (Kraków), Ewa Rawa i Elżbieta Grudzińska (Gorzów, Zielona Góra), Halina Poznańska-Tymieniecka i Wiesława Jakubiec (Katowice).
Zapewnialiśmy dodatkowe środki dydaktyczne dla szkół, w tym filmy „Polskie drogi do niepodległości” Andrzeja Dorniaka we współpracy z Anną Mydlarską i Barbarą Gorgol oraz „Solidarność” – czyli jak zerwaliśmy żelazną kurtynę” Krystyny Mokrosińskiej i Gabriela Meretika, czy pracę „Solidarność XX lat historii” Jakuba Karpińskiego, Antoniego Dudka i Henryka Głębockiego. Z kolei eseje do publikacji napisali: dr Eugeniusz Cezary Król, prof. Tomasz Strzembosz, dr Jan Żaryn.

Cóż dodać? Przekonałem się na sobie, że DOBRO WRACA. Osobom, które wystąpiły o Odznaczenie dla mnie, bardzo dziękuję za pamięć. Mam jednak świadomość, że to był nie tylko mój obowiązek. Szczególny szacunek, pamięć, wyróżnienia należą się bliskim ofiar Katynia, Miednoje, Ostaszkowa, innych Golgot Wschodu. To im należą się szczególne dowody wdzięczności za lata PRL-owskiej poniewierki i zamazywania pamięci o ich wielkich bliskich. Wielka strata i ból, że doszły do nich Ofiary Katastrofy pod Smoleńskiem.

Pamiętam, że gdy byłem w 2000 roku w Katyniu, wracały do mnie dwa teksty: „Modlitwy obozowej”: „O Boże skrusz ten miecz, co siekł nasz kraj, Do wolnej Polski nam powrócić daj,/By stał się twierdzą nowej siły,/ Nasz dom, nasz kraj.” I drugi, do tekstu Jacka Kaczmarskiego, gdzie szczególną rolę odgrywa ostatni refren: "O pewnym brzasku w katyńskim lasku/ Strzelali do nas Sowieci...”
I wtedy i dzisiaj czuję ciężar. Ale też cichą radość, że dane jest mi być Polakiem i żyć w czasach tak niezwykłego przełomu. Szkoda że ojciec, szkoda że ONI tego nie dożyli. Ale może tak musiało być?


1. W „Dzienniku”, który publikowałem w książce „Rzecz o reformie edukacji, a to Polska właśnie”, pisałem:
„Przyleciałem z Katynia, z uroczystości odsłonięcia pomnika i cmentarza. Szokująca była martwa cisza tamtego miejsca, jakby nawet ptaki nie przestały pamiętać o huku strzałów w żołnierskie głowy. W samolocie - od premiera począwszy - wszyscy siedzieliśmy wyciszeni. Wciąż przypominają się z jednej strony słowa ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego: „Jako chrześcijanin przebaczam, jako człowiek – pamiętam”. I drugie: „Pomóż wybaczyć”, słowa zapisane na kapliczce „Golgota Wschodu”. To się wciąż czuje, że te rany nie są zagojone, bo w tym wszystkim nie ma pełnej szczerości i pokory winnych. Jakby lęk przed ewentualnymi roszczeniami materialnymi rodzin zamordowanych, wywiezionych do łagrów sowieckich, nie pozwalał spadkobiercom oprawców osądzić winy, które dałoby poczucie sprawiedliwości.
Dla mego pokolenia - dzieci wychowanych przez rodziców i dziadków, którzy często czynnie walczyli podczas II wojny światowej, najnowsza historia była stale obecna w życiu domowym. O Katyniu mówiło się mniej, może ciszej, ale mówiło. Ojciec, nauczyciel, historyk, obrońca Kępy Oksywskiej koło Gdyni i jeniec oflagów, do nocy słuchał zagłuszanej „Wolnej Europy”. Tak naprawdę władze PRL więcej traciły, niż zyskiwały na tym podtrzymywaniu kłamstwa, iż 22 tysięcy polskich oficerów i żołnierzy zamordowali w Katyniu, Miednoje i Charkowie, nie Rosjanie a Niemcy. Bo od młodości poznawaliśmy ten podwójny wymiar historii: domowej, uwiarygodnianej przez rodziców i oficjalnej - niestety, przekazywanej także w szkołach a czasami i podczas studiów.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, w związku z przypadającą w 2000 roku sześćdziesiątą rocznicą mordu katyńskiego, przygotowaliśmy ogólnopolski konkurs dla młodzieży o tej tematyce przy pomocy „Solidarności” oświatowej i kuratoriów. Szkoły dostały specjalny informator i kasety video. Przekazywaliśmy te materiały, aby wesprzeć informacyjnie nauczycieli, którzy często mogli nie uczyć się o tamtych wydarzeniach w PRL-owskich szkołach i w trakcie studiów. Apelowaliśmy, aby młodzież docierała do około 500 żyjących wdów po zamordowanych w tam żołnierzach. To były często wstrząsające relacje o życiu rodzin tych niemych polskich świętych, jak o nich mówił ks. kapelan Zdzisław Peszkowski.
Kiedy wiosną 2000 roku premier Jerzy Buzek wraz z ministrem Mirosławem Handke wręczali młodym ludziom nagrody, czułem, że jakieś moralne zobowiązanie schodzi powoli ze mnie.”


II. Tekst: CISZA W KATYNIU

28 lipca 2000 r.oku byłem w Katyniu. Kiedy w samo południe rozległo się bicie dzwonu, a Prymas Polski ks. kard. Józef Glemp rozpoczął święcenie poszczególnych kwater, czuło się dotknięcie historii. Prawda zwyciężyła.
Po 60 latach polskie Antygony, tj. żony, dzieci, rodziny pomordowanych oficerów polskich mogły w godny sposób pogrzebać i pożegnać swoich bliskich. Te trzy godziny skupienia i modlitwy wytworzyły jakiś wspólny krąg. Łzy kapały premierowi Jerzemu Buzkowi, profesorowi Andrzejowi Zollowi, siedzącym obok starszym paniom. To był dzień Rodzin Katyńskich – dzień ich cichego zwycięstwa nad zakłamaniem, nad murami odgradzającymi ich od zamordowanych. Był to sukces wielu świadków prawdy, w tym determinacji stosunkowo młodych wiekiem ministrów Andrzeja Przewoźnika i Mirosława Koźlakiewicza.
Smutne, że przed wejściem na cmentarz można było u przekupek kupić nawet wódkę. Smutne, że w rosyjskiej części cmentarza nie można było zobaczyć choćby lampki czy kwiatka. Smutny był obraz wszechobecnej policji, stojącej w najróżniejszych miejscach, często bezceremonialnie palącej papierosy. Smutny był widok apatycznie siedzących mieszkańców domów czynszowych obok odrapanych okien, zarastających trawników. Smutek ogarniał patrząc na piękny, ale niszczejący kościół, o który ubiegał się smoleński proboszcz, kościół, który od kilkudziesięciu lat pozostaje miejscowym archiwum.
Ale nie to było najważniejsze w tym niezwykłym dla narodu polskiego dniu. Najważniejsze, że jeszcze raz udowodniliśmy Rosji, Europie, światu, że prawda zwycięża, że człowiek ma swoją godność, prawo do życia, ale i godnej śmierci. To wielkie przesłanie ruchu „Solidarność” o CZŁOWIEKU, jako podstawie i mierze wszelkich działań, znalazło swoje potwierdzenie w Katyniu, parę tygodni wcześniej w Charkowie, a za kilkanaście dni w Miednoje.
Rzecz charakterystyczna, że w czasie pobytu w katyńskim lesie w ogóle nie czuło się śpiewu ptaków. Co je odgania od tego miejsca. Może też za dużo widziały i słyszały?
Chodząc wśród fragmentów pomnika kilka razy byłem zatrzymywany przez przedstawicieli Rodzin Katyńskich. Dziękowali za przeprowadzenie konkursu o losie zamordowanych, za przekazanie uczniom wielu polskich szkół wiedzy o losie jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. To podziękowania także dla wszystkich, którzy włączyli się w ten konkurs na poziomie szkół, regionów, w tym dla wielu wspaniałych ludzi „Solidarności” oświatowej. Prosili, aby nie ustawać w tym dziele, pamiętać o przesłaniu Adama Mickiewicza i Ojca Świętego Jana Pawła II, który szczególnie w Bydgoszczy apelował o spisywanie polskich dziejów.
Tej obietnicy musimy dotrzymać. (…)

IV. Fragment książki „Rzecz o reformie edukacji, a to Polska właśnie”, rozdział XVI: „O historii, Katyniu, Holocauście”
Już w trakcie pierwszych miesięcy pobytu w MEN-ie zetknąłem się z sytuacją dla mnie szokującą. Pracując nad podstawami programowymi, spotkałem się z dwoma grupami nacisku. Jedni postulowali, że ma być nauczana obowiązkowo sprawa Katynia. Byli też inni, dla których najważniejsze było wprowadzenie tematyki Holocaustu. W obu wypadkach inne fakty z historii jakby schodziły na dalszy plan. Nie włączałem się w te dyskusje. Nasza odpowiedź była jedna: będzie i jedno, i drugie, szkoła musi przekazać wiedzę o wszelkich ważnych wydarzeniach historii, tym bardziej wynikających ze zła, jakie spowodowały systemy totalitarne. Te wypowiedzi mówiły zarazem o problemie szerszym, dlatego te dwa doświadczenia historii, tak ważne dla zrozumienia historii XX wieku, zapisuję łącznie.
Dla mego pokolenia – dzieci wychowanych przez rodziców i dziadków, którzy często czynnie walczyli podczas II wojny światowej – najnowsza historia była stale obecna w życiu domowym. O Katyniu mówiło się mniej, może ciszej, ale mówiło. I to bez wmówień propagandowych. Ojciec, nauczyciel, historyk, obrońca Kępy Oksywskiej koło Gdyni i jeniec oflagów, do nocy słuchał zagłuszanej Wolnej Europy. Tak naprawdę władze PRL więcej traciły, niż zyskiwały na podtrzymywaniu kłamstwa, iż 22 tysięcy polskich oficerów i żołnierzy zamordowali w Katyniu, Miednoje i Charkowie nie Rosjanie, a Niemcy. Bo od młodości poznawaliśmy ten podwójny wymiar historii: domowej, uwiarygadnianej przez rodziców i oficjalnej – niestety, przekazywanej także w szkołach, a czasami i podczas studiów.
Gdy więc tylko nadarzyła się okazja, w związku z przypadającą w 2000 roku sześćdziesiątą rocznicą mordu, przygotowaliśmy przy pomocy kuratoriów i „Solidarności” oświatowej ogólnopolski konkurs dla młodzieży o tej tematyce. Szkoły dostały specjalny informator i kasety video. Przekazywaliśmy te materiały, aby wesprzeć informacyjnie nauczycieli. Apelowaliśmy, aby młodzież podejmowała próby dotarcia do około 500 wdów po zamordowanych żołnierzach i policjantach. Powstały często wstrząsające relacje o życiu rodzin tych „niemych polskich świętych”, jak o nich mówił ks. kapelan Zdzisław Peszkowski.
Kiedy wiosną 2000 roku premier Jerzy Buzek, razem z ministrem Mirosławem Handke, wręczali młodym ludziom nagrody, czułem, że wypełniłem jakieś moralne zobowiązanie. Potem jeszcze poleciałem na odsłonięcie pomnika i odrestaurowanego cmentarza w Katyniu. Szokująca była martwa cisza tamtego miejsca, jakby nawet ptaki nie przestały pamiętać o huku strzałów w żołnierskie głowy. W samolocie – od premiera począwszy – wszyscy siedzieliśmy wyciszeni. Przypominały się słowa ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego: Jako chrześcijanin przebaczam, jako człowiek – pamiętam i fraza: Pomóż wybaczyć, zapisana na kapliczce „Golgota Wschodu”. Wciąż się czuje, że te rany nie są zagojone, bo czujemy, że w tym wszystkim nie ma pełnej szczerości i pokory winnych. Jakby lęk przed ewentualnymi roszczeniami materialnymi rodzin zamordowanych, wywiezionych do łagrów sowieckich, nie pozwalał potomkom oprawców osądzić winy, by dać rodzinom ofiar poczucie sprawiedliwości. Zresztą nie tylko im. Nam wszystkim, w tym szczególnie Rosjanom, którzy zaznali najwięcej cierpień w okresie stalinizmu, a którym wciąż ciężko jest uporać się z własną historią.
Chyba w podobny sposób ciągłą raną i lękiem przed zapomnieniem jest tragedia Holocaustu. Łagry i obozy koncentracyjne to szczyt barbarzyństwa przynajmniej dla szeroko rozumianej Europy (mieszkańcy innych kontynentów też mają za sobą doświadczenia krańcowego zdziczenia ludzi). Dlatego bezdyskusyjnie uważaliśmy, że wiedza o próbie całkowitej zagłady Żydów musi być przekazywana uczniom w polskich szkołach. Jeżeli trzeba było przekazać finanse na programy, podręczniki, wskazania metodyczne dla nauczycieli – nie robiliśmy z tym problemu.
Sam kiedyś napisałem krótki tekst do „Gazety Wyborczej” o umożliwieniu młodzieży z Izraela wizyt i spotkań z młodymi Polakami w szkołach. Nie powinno być tak, jak opisywano tam w reportażu, iż w Polsce młodzi Żydzi odwiedzający Auschwitz, Treblinkę, Umschlag Platz od lotniska są przez cały czas izolowani i przebywają pod ochroną służb specjalnych. Jestem przekonany, że młodzi najlepiej porozumieją się ze sobą, tym bardziej w dobie internetu i coraz lepszej znajomości języka angielskiego. Tylko trzeba się na to wzajemnie otworzyć, tak jak ma to miejsce w Niemczech, podczas wizyt w tamtejszych miejscach kaźni. Żeby w młodych ludziach nie wytworzył się, a raczej nie powielił z przeszłości, fałszywy stereotyp. Zależy mi tym bardziej, że moich dziadków ze strony ojca, Niemcy rozstrzelali w Wierzbicy koło Kielc, za ukrywanie żydowskich uciekinierów z transportu. Trzeba szukać wspólnych dróg. Najlepiej zrobią to ludzie młodzi, także Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy.
Na pewno nasze działania w MEN-ie szły w kierunku budowania świata bez barier i wmówień. Nie kryję, że tak bardzo zależało mi też na tym, aby w kanonie lektur pozostały opowiadania oświęcimskie Tadeusza Borowskiego, w moim przekonaniu najważniejsza książka XX wieku. Jego relacja z pobytu w Auschwitz to niezwykłe lustro, w którym autor pokazuje, jaki też może być człowiek, jak cienka bywa granica nakazów moralnych. W jego optyce piekło obozu to chyba nawet mniej udoskonalona fabryka zabijania. To bardziej próba pokazania prawdy o żywych, o naszych postawach w sytuacjach ekstremalnych. Cień Holocaustu pojawia się wszędzie tam, gdzie pogardza się drugim człowiekiem. Polskie szkoły muszą uczyć młodych ludzi panowania nad swymi popędami i agresją, muszą mówić o człowieczeństwie jako o „sacrum”, ale inaczej. W niej powinno być miejsce na odkrywanie piękna, dobra, miłości, tolerancji – także wobec niepełnosprawnych – szlachetności, pięknego koleżeństwa i solidarności. Wtedy mniej będzie goryczy i wstydu Jedwabnego i tego całego kłamstwa oraz kamuflażu, skrywanego przez kilkadziesiąt lat PRL-u.
Płaciliśmy w naszej kadencji za niedopuszczalne błędy popełnione przez władze komunistyczne na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Odkrywając prawdę, unikniemy też takich przemilczeń, jak chociażby o tragedii w Lasach Piaśnickich koło Wejherowa, gdzie na początku II wojny światowej Niemcy zamordowali około 12 tysięcy osób, ale... prawie w połowie były to osoby niepełnosprawne z Niemiec. Nikt tego dokładnie nie analizował, nie stwierdzał faktów, podobnie jak przy ujawnianych obecnie błędach przy liczbie ofiar w Oświęcimiu. W to wpisuje się dramat liczb, o których Józef Stalin mówił cynicznie: „Śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć miliona to statystyka”. Tych ofiar było tak wiele, eksterminacja tak metodyczna, że może ulec znieczuleniu ludzka wrażliwość.
Edukacja, nauka historii w wolnej Polsce, musi odsłaniać młodym ludziom prawdę, starać się pomóc w ocenie trudnych wydarzeń, w pewien sposób przygotować do sytuacji, które przeżywali nasi poprzednicy. Bóg – Historia jedna wie, jakie niespodzianki szykuje wiek XXI?