Otrzymaliśmy maila od czytelnika. Publikujemy tekst w
całości, gdyż tekst porusza ważny problem bezrobocia, mimo że z niektórymi twierdzeniami nie zgadzamy się (nasze uwagi do tez w nawiasach).
SOLIDARNOŚĆ … ale z kim?
Dzisiejsze związki zawodowe Solidarność z ruchem
Solidarności lat 1980/81 oprócz nazwy, nie wiele łączy. Kiedyś – była to
solidarność z każdym, a szczególnie z pokrzywdzonym, prześladowanym,
pozbawionym pracy. A dziś – Solidarność stała się elitarnym klubem broniącym
wąskich interesów uprzywilejowanej grupy społecznej tych, co mają pracę. (od red - Fakt, że Solidarność
broni przede wszystkim osób zatrudnionych, jednak autor zapomina że prawo
ogranicza możliwości przynależności związkowej, a tym samym ogranicza możliwość
reprezentowania. Wielu pracowników także nie może należeć do związków
zawodowych, bo albo zabrania im tego wciąż nasze ustawodawstwo, albo prywatny
właściciel wyrzuci na zbity łep). O
prawach ponad 2 milionów bezrobotnych prawie nikt nie mówi. A przecież można,
nie ma już cenzury, nie ma już czołgów na ulicach. Trzeba by tylko ...
podzielić się chlebem z tymi, co nie mają nic. A według polskiego prawa,
uchwalonego przez solidarnościowych delegatów, długotrwale bezrobotni nie mają
prawa do żadnych zasiłków (Od
red - prawo uchwalili nie solidarnościowi delegaci, ale parlamentarzyści
w którym część stanowią byli działacze, którzy zdradzili ideały Solidarności).
Pozostawiono im tylko trzy prawa obywatelskie: żebrać, kraść lub grzebać w
śmieciach. A 80% polskiego bezrobocia, to właśnie to długotrwałe, bez prawa do
zasiłku, który zabierany jest po kilku miesiącach po utracie pracy, właśnie
wtedy, gdy najbardziej jest potrzebny, gdy już skończyły się wszelkie
oszczędności. Jak w ogóle można było dopuścić do ustanowienia tak
barbarzyńskich praw w kraju Jana Pawła II i Solidarności? Jak długo można to
tolerować? Dziś trzeba wołać o prawo do życia, o prawo do minimum
biologicznego. (od red –
zgadzamy się z tym głosem, ale też dobrze by było gdyby bezrobotni, którzy mogą
wstępować do związków zawodowych, z tego prawa korzystali i bronili swych
praw). Czy wobec takiej
nędzy i niesprawiedliwości ktokolwiek ma prawo żądać dla siebie przywilejów? Czy ludzie Solidarności mają moralne
prawo żądać dla siebie czegokolwiek, jeśli wpierw nie zapewnią bezrobotnym
chociażby minimum biologicznego? (Od
red – autorowi chodzi o projekt ustawy o statusie weterana opozycji antykomunistycznej.
Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 zaproponował by nie uchwalano
nowych ustaw, a jedynie przyznano prawa kombatanckie tym działaczom, którzy
działali na rzecz organizacji podziemnych lub byli represjonowani z przyczyn
politycznych, istniejące przepisy zresztą już widnieją w ustawie o emeryturach
i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, nastąpiłoby jedynie przeniesienie
ich do ustawy kombatanckiej). Bezrobocie
i wiele innych plag można różnie tłumaczyć, także i czynnikami zewnętrznymi.
Ale to, jak się dzielimy wspólną biedą, zależy od nas samych. Nie jest to
problem dziury budżetowej, bo nawet rozdysponowanie istniejącego funduszu pracy
po równo dla wszystkich, dałoby każdemu bezrobotnemu skromny zasiłek właśnie na
poziomie ok 120 zł, czyli zbliżony do biologicznego minimum. Jak długo można
dopuszczać tak śmiertelnie wyniszczającą nędzę, gdzie nie ma miejsca na
myślenie o minimum społecznym, a wołamy już tylko o biologiczne minimum! Jak
można tolerować tak długotrwałą niesprawiedliwość a jednocześnie powoływać się
na Solidarność, chrześcijańskie zasady, obywatelskie prawa czy jakiekolwiek
wartości! Są pieniądze (i bardzo dobrze) na bezdomne psy, utrzymanie
prawomocnie skazanych więźniów, a nie ma pieniędzy na bezrobotnych, którzy są
ludźmi stworzonymi „na obraz i podobieństwo Boże”, a pracę utracili zazwyczaj
nie ze swojej winy, ale raczej z winy tych, którzy w obce ręce rozdali majątek
narodowy za ... 10% jego wartości. To ciche
ludobójstwo biednych przez bogatych, dokonywane w majestacie „prawa” i
pseudo-chrześcijańskich frazesów (od
red – autor się myli, rządzący nie powołują się na zasady chrześcijańskie,
natomiast słyszymy wiele europejskich i demokratycznych frazesów).
W latach 90-tych różni propagandziści, także ci religijni,
niestety, także i ks. Rydzyk (głosili
hasło: „Kto nie pracuje – ten nie je”, jako Biblijną
zasadę. (od red. – nie wiemy kogo autor uznaje za religijnego propagandystę,
natomiast odnośnie ojca dyrektora wyrażamy wątpliwość czy takie tezy wygłaszał) Prawie nikt nie zauważył że to
szydercze oszustwo. Bo w Pismach Świętych napisano coś łudząco podobnego, ale o
zupełnie przeciwnym znaczeniu: „kto nie chce pracować, niechaj też nie
je.”(2 Tes. 3, 10)
Radosław Oleksak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz