17 sierpnia 2011

SMOLEŃSKA LEGENDA

Jesteśmy po publikacji raportu MAK I Komisji Millera. Dzisiaj blisko 16 miesięcy po katastrofie można mieć poczucie wielkiej kompromitacji państwa i „naszego” rządu. Nie znamy w sposób nie budzący wątpliwości przyczyny katastrofy. Owszem wskazano na wiele okoliczności, które przyczyniły się do katastrofy, ale tak naprawdę nie wyjaśniono, co faktycznie stało się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem i dlaczego samolot się rozbił? Pozostajemy wciąż w sferze domysłów bardziej lub mniej uprawdopodobnionych.

ODDZIELNE DOCHODZENIA
Jedną z przyczyn obecnego stanu rzeczy był sposób i podstawa prowadzenia dochodzenia. Należy stwierdzić, iż w tej sprawie jest wiele niejasności, a władze albo nie wiedzą, na jakiej podstawie działają albo cynicznie okłamują opinię publiczną (a może jedno i drugie). Z formalnego punktu widzenia prowadzone były i są kilka oficjalnych śledztw i dochodzeń – rosyjskie MAKu i Prokuratury oraz polskie tj. tzw. Komisji Millera, prokuratury i NIKu. Zatem formalnie polskie organa prowadzą dochodzenia i część osób na tej podstawie skłonna byłaby odrzucić tezę o oddaniu śledztwa Rosjanom. Jednakże po bliższej analizie nie sposób nie zgodzić się z zarzutami kierowanymi pod adresem polskich władz. Zaraz po katastrofie Premier Tusk zgodził się na prowadzenie dochodzenia na podstawie załącznika 13 do konwencji Chicagowskiej. Wprawdzie konwencja dotyczy lotów cywilnych a nie wojskowych, ale wyjaśniano nam, że lot miał charakter cywilny, prywatny, a ponadto konwencja zawiera odpowiednie procedury w zakresie wyjaśnienia katastrof. Gdy podniesiono fakt Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej (...) podpisanego dnia 14 grudnia 1993 r.", które stwierdza, że wyjaśnianie katastrof będzie prowadzone wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie, przedstawiciele rządu stwierdzali, że nie dotyczy to tej sprawy a następnie, że brak w tym porozumieniu odpowiednich procedur. Tymczasem jednak jak stwierdził w jednym z pism minister Klich -„Powołanie Komisji (Millera) nastąpiło zgodnie z § 6 ust. 2 rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z dnia 26 maja 2004 r. w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (...) w związku z artykułem 11 Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej (...) podpisanego dnia 14 grudnia 1993 r.". A zatem z jednej strony stwierdza, że porozumienie nie może być stosowane, ale równocześnie powołanie komisji następuje zgodnie z tym porozumieniem, z tym że powołuje się oddzielną komisje zamiast jednej wspólnej. Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż pierwsze czynności dochodzeniowe dokonano nie na podstawie załącznika 13 konwencji chicagowskiej, którego stosowanie nie było jeszcze uzgodnione. Trudno nie odnieść wrażenia, że władze państwowe nabijają nas w przysłowiową butelkę.

ODDANE ŚLEDZTWO ROSJANOM?
Konsekwencją przyjęcia takiego działania, było prowadzenie dochodzeń przez kilka różnych organów, w wyniku czego musiały nastąpić trudności w prowadzonych postępowaniach i w zebraniu pełnego materiału dowodowego, zwłaszcza iż ten ma służyć 2 różnym postępowaniom prokuratorskim. Tym samym następowała konieczność powielania dowodów, transferu, niemożność szybkiej konfrontacji dowodów. Siłą rzeczy mogło to spowodować nieporozumienia, opóźnienia, ale także i braki dowodowe w tym czy innym organie dochodzeniowym. W tej sytuacji konieczne stało się podjęcie decyzji ws. miejsca (czyli dysponenta) materiału źródłowego z katastrofy. Skoro katastrofa nastąpiła w Rosji, polski rząd zgodził się na przechowanie tych dowodów przez Federację Rosyjską do końca prowadzenia postępowania sądowego, czyli na czas w sumie nieznany. Tym samym powstała sytuacja, w której strona rosyjska była dysponentem materiału źródłowego, a polska strona mogła być tylko petentem i liczyć jedynie na kopie tegoż materiału. W sprawie tak ważnej jak katastrofa samolotu z prezydentem, wyższą generalizacją i wieloma innymi wysokimi urzędnikami państwowymi – w sposób nonszalancki zgodzono się by przez lata dostęp do materiału źródłowego należał wyłącznie do strony rosyjskiej, która łaskawie zezwoli lub nie na dostęp i badanie tegoż materiału. Trzeba było dużej naiwności by uwierzyć w uczciwość i dobrą wolę strony rosyjskiej w tej sprawie, zwłaszcza, iż nie można było wykluczyć ich winy w tej katastrofie.

ROSYJSKIE UTRUDNIENIA
O postawie Rosjan w sprawie wiele napisano w mediach. Pamiętamy zaoranie już po miesiącu terenu w smoleńsku, wymiany świateł na lotnisku zaraz po katastrofie, wycięcie drzew, brak właściwego zabezpieczenia miejsca katastrofy, trudności stworzone polskim archeologom (którzy dopiero po 6 miesiącach mogli udać się do Smoleńska), niszczenie wraku samolotu. Rosyjscy śledczy nie podjęli wiele czynności dowodowych istotnych dla sprawy. Pozostawiono wiele szczątków na terenie katastrofy, które stały się łupem hien cmentarnych. Nie próbowano zrekonstruować ze szczątków samolotu w hangarze jak to czynią specjaliści z amerykańskiej NTSB, nie badano poszczególnych części samolotu w celu ustalenia ewentualnych usterek, czy też np. pod kątem niewłaściwych elementów wykorzystanych przy remoncie lub naprawie samolotu (pamiętam przypadek, gdy katastrofa lotnicza została spowodowana m.in. wykorzystaniem niewłaściwych śrub mocujących o 1 mm krótszych).
Także w tajemniczy sposób zostało utracone nagranie wideo z wieży w Smoleńsku (Rosjanie stwierdzili w raporcie MAK, że „analiza wykazała brak wideozapisu z powodu skręcenia przewodów pomiędzy kamerą a magnetowidem”). Inny dowód w sprawie rejestrator lotu K3-63 nie został odnaleziony choć ma większe rozmiary niż inne rejestratory i skrzynka ATM i powinien znajdować się w opancerzonym zasobniku pod podłogą w kabinie pasażerskiej. Fakt utrudnień rosyjskich w dochodzeniu potwierdził polski przedstawiciel akredytowany przy MAK płk Edmund Klich, a zatem zarzuty „smoleńskiej opozycji” są uzasadnione.

ROSYJSKA WERSJA WYDARZEŃ
W świetle powyższego wielości organów i różnych brakach dowodowych w tych organach, siłą rzeczy musiały powstać różne wersje wydarzeń katastrofy 10 kwietnia 2010 roku. Dla strony rosyjskiej najważniejszą kwestią okazało się wybielenie własnej odpowiedzialności i przerzucenie jej na stronę polską. Dziwić musi, iż tego nie zrozumiały polskie władze, które zapewniały o dobrej współpracy z Rosją, o wiarygodności strony rosyjskiej, którzy nie wiedzieć czemu, miałaby ujawniać prawdę. Intencje rosyjskie tymczasem mogliśmy poznać już pierwszego dnia, tj. w dniu katastrofy, gdy fałszywie informowano o 4 próbach lądowaniach polskiego samolotu, która nie została potwierdzona w późniejszym materiale dowodowym. Scenariusz winy pilotów pragnących za wszelką cenę lądować w wyniku presji przełożonych był i jest konsekwentnie przez stronę rosyjska realizowany. W raporcie MAK obraz nieodpowiedzialnych i niedoświadczonych pilotów naciskanych przez pijanego generała Błasika działającego na polecenie Kaczyńskiego został zaprezentowany i sprzedany opinii międzynarodowej. Po publikacji raportu Millera, MAK podtrzymał swoje stwierdzenia wykorzystując niektóre elementy z polskiego raportu, a opinia międzynarodowa usłyszała, że polska komisja potwierdziła rosyjską wersję wydarzeń.

BRAK POLSKIEJ ODPOWIEDZI
Rosyjska wersja wydarzeń mogła przebić się, albowiem polska strona nie próbowała bronić innej wersji. Gorzej w kraju tezy rosyjskie znajdowały posłuch i życzliwych propagandystów, od samego początku. Przykładowo, gdy portal Serwis21 już 10 kwietnia 2010 roku i w dniach następnych zanegował rosyjskie twierdzenia dotyczące okoliczności katastrofy, wskazując na sprzeczności w deklaracjach strony rosyjskiej, został od razu skrytykowany. Dość szybko wylansowana została także teza o naciskach prezydenta na pilotów, a media szukające wyjaśnienia okoliczności przyczyn, katastrofy próbowano dezawuować. Co gorsza w tej kampanii obrony wizerunku rosyjskiego, wiarygodności dochodzenia uczestniczyli polscy oficjele z premierem rządu na czele. Dopiero po wielu miesiącach i wobec ewidentnych dowodów rosyjskiego mataczenia rząd zadeklarował inne nastawienie, ale konkretnych działań przeczących rosyjskim kłamstwo nie podjęto. Nie próbowano bronić honoru zmarłych Kapitana Protasiuka, Generała Błasika czy Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Polska scena polityczna (PO-PSL-SLD) nie zdobyła się nawet na przegłosowanie symbolicznej uchwały Sejmu w tej kwestii. Wprawdzie raport Komisji Millera wskazuje na niektóre błędy strony rosyjskiej, jednakże w swej treści i wymowie nie był w stanie przekreślić wizerunku nakreślonego przez rosyjski MAK. Gorzej oparto się w dużej mierze na rosyjskich analizach, nie przeprowadzano własnych i w efekcie powtórzono wiele tez MAK-u, czasami je łagodząc.

STRACH PRZED SMOLEŃSKĄ LEGENDĄ
Aby zrozumieć przyczyny, dla których polskie władze nie próbują odkryć prawdy o katastrofie smoleńskiej, o próbach zaciemniania odpowiedzialności, o bierności wobec rosyjskich kłamstw trzeba powrócić do feralnego dnia 10 kwietnia 2011 roku. W katastrofie smoleńskiej zginęło 96 osób – wyższych urzędników państwowych, polityków, generałów, zwykłych ludzi. Były to osoby różnych wyzwań i poglądów politycznych. To mogłoby połączyć siły polityczne w dążeniu do prawdy w tej sprawie. Jednak wśród osób, które zginęły był prezydent RP, brat Jarosława (przywódcy PIS) – Lech Kaczyński. Ta okoliczność spowodowała, iż siłą rzeczy katastrofę utożsamiono przede wszystkim ze śmiercią głównego jej pasażera. Śmierć Kaczyńskiego na nieludzkiej ziemi jak nazywano Rosję, w czasie wizyty w celu uczczenia pomordowanych oficerów w Katyniu, prezydenta, który przeciwstawiał się polityce rosyjskiej nadawała wydarzeniu rangę symbolu, legendy, która siłą rzeczy musiała stać się jedną z nowych podstaw tożsamości Prawa i Sprawiedliwości.
Dla obecnej władzy w Polsce, taki scenariusz był jak z najgorszych filmów, albowiem walka z legendą, z mitem jest walką bezskuteczną, a oznaczało, iż PISu Platforma nie zdoła zniszczyć. Imperatywem politycznym dla obecnie rządzących stało się zatem demitologizowanie, uzwyczajnienie tej katastrofy. Stąd pomyje błota na pilotów i na prezydenta publikowane w niektórych mediach, jako odpowiedzialnych za katastrofy. Stąd tak silny opór przed wszelkimi formami upamiętnienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Stąd też tak mierne reakcje polskich oficjeli na rosyjskie kłamstwa i utrudnienia w dochodzeniu.

SMOLEŃSKI MIT UTRWALONY
Konsekwencją jednak tej sytuacji powoli staje się utrwalenie podziału Polski na wrogie obozy, w której każda ma swoją prawdę o katastrofie. Jeżeli sądzono, że uda się mityczny aspekt katastrofy pomniejszyć, to rząd Tuska się wielce pomylił. Paradoksalnie to właśnie kłamstwa i utrudnienia spowodowały, iż legenda, mit smoleński utrwala się z jeszcze większą siłą wśród części społeczeństwa, i to nie po wielu latach (jak zazwyczaj bywa z mitami) ale już dzisiaj. Walka z legendą jest bezskuteczna, a zatem zamiast walczyć z nią, należało ją wykorzystać dla dobra kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz