12 maja 2011

LIKWIDACJA SZKOŁY, CZYLI PIEKŁO MOŻE BYĆ WSZĘDZIE

4 maja radni Miasta i Gminy Sztum podjęli decyzję o ostatecznej likwidacji Szkoły Podstawowej w Piekle. W ten sposób, praktycznie w trzy miesiące, zamyka się szkołę, która funkcjonuje ponad siedemdziesiąt lat. Której, jak głosił jeden z transparentów podczas pikiety protestacyjnej, nie udało się zlikwidować Hitlerowi, Stalinowi, a zamyka się w wolnej Polsce. Ta sprawa ukazuje różne mechanizmy działań, postaw, towarzyszących naszej rzeczywistości – i to nie tylko edukacyjnej, dlatego warto je przypomnieć.

1. Niezwykła historia szkoły w Piekle

Szkoła w Piekle powstała w 1937 roku ze składek Polaków zamieszkujących głównie teren Wolnego Miasta Gdańska (obejmował on nie tylko sam Gdańsk). W ten sposób wybudowano w rozwidleniu Wisły i Nogatu, pierwszą polską szkołę na Powiślu. Wybudowano dla… 30 uczniów! Placówka, pod którą grunt oddał bezpłatnie rolnik Sylwester Domański, którego prawnuki chodzą do tej szkoły, posiada kilka sal lekcyjnych, kuchnię, salkę gimnastyczną, kilka pokoi gościnnych (17 łóżek), duże boisko i piękny plac zabaw dla przedszkolaków (pewnie nie tylko – każdy lubi się pohuśtać i pokręcić). Jana Hinca, pierwszego kierownika i późniejszego patrona szkoły, Niemcy zabili na początku II wojny światowej. Nie tylko jemu poświęcona jest Izba Pamięci, która też jest w tej szkole. miejscowość tym sensie szkoła jest wartością samą w sobie.
Sama miejscowość Piekło jest nieduża i niezamożna. Zamieszkują ją głównie rodziny, które zasiedliły domy opuszczone po wojnie przez Niemców (do szkoły obecnie uczęszcza ponad 50 dzieci do sześciu klas, z których część jest łączona, jest też oddział przedszkolny). Jest też piękny kościółek, którego cichy, skromny 74 letni ksiądz proboszcz Stefan Stankiewicz, w czasie likwidacji szkoły na koniec nabożeństw intonuje pieśń, przywracając refren: „Ojczyznę wolną racz nam WRÓCIĆ Panie”. Likwidacja tej szkoły to praktycznie odebranie wsi duszy - głównego centrum kulturalnego.

2. Solidarność, jawność i szkoła

Dlaczego „Solidarność” oświatowa zajęła się sprawą tej likwidacji? Już w styczniu 2011 roku, słysząc, że w tym roku planuje się w Polsce zlikwidować nawet 500 szkół, przyjęliśmy w Sekcji Gdańskiej kierunkowe stanowisko, w którym wymieniliśmy kilka punktów, jakie powinny być przestrzegane przy tego typu zamiarach. Jakby w przeczuciu Piekła, apelowaliśmy o jawność, o respektowanie zasad DIALOGU. Zwracaliśmy uwagę, aby nie robić takich ruchów w czasie obecnego wdrażania obowiązku szkolnego dla SZEŚCIOLATKÓW i zapewnienia przedszkoli dla pięciolatków – aby nie pogłębiać chaosu z tym związanego (do września 2012 roku będą w przedszkolach często i 5- i 6-latki). Pisaliśmy o trosce o pracowników, o respektowanie norm czasowych.
Kończyliśmy apel słowami: „Nie godzimy się na posługiwanie się metodą faktów dokonanych, zaskakiwanie zainteresowanych rodziców i pracowników, brak osadzenia tych działań w jakimś szerszym i długofalowym programie edukacyjnym. Radni mają reprezentować nie tylko interes partyjny, ale przede wszystkim opinię wspólnot osiedlowych-lokalnych, skąd zostali wybrani. Będziemy popierać uzasadnione działania protestacyjne. Wszyscy musimy swoją działalnością i decyzjami dawać jasne sygnały, że szanujemy tych, których reprezentujemy”. No właśnie. Jakbyśmy byli prorokami…

3. Szanować nauczycieli – siebie nawzajem
W trakcie owej sekcyjnej debaty pamiętam między innymi wypowiedź kolegi Piotra Gierszewskiego, radnego Miasta Gdańska, który zwracał uwagę, aby przy likwidacjach, przekształceniach pytać o dłuższe strategie edukacyjne danego samorządu, a także, aby akcentować ewentualne przekształcenia USŁUGI edukacyjnej, nie zaś mienia – budynków.
Co innego jednak dyskusja sekcyjna, czym innym było zebranie 23 marca w Sztumie, gdzie spotkaliśmy się z członkami „S” z tego terenu (także z udziałem władz samorządowych). Relacja pracowników o planach likwidacji szkoły w Piekle, braku rozmowy organu prowadzącego na ten temat, była przytłaczająca. Ci nauczyciele nie skarżyli się, nie obmawiali kogokolwiek, z klasą i godnością mówili o krzywdzie, jaka spotyka całą społeczność. Odbierałem to osobiście tym bardziej, że sam dzieciństwo spędziłem w takiej wiejskiej szkole w Świecinie k. Krokowej, z klasami łączonymi I-II i III-IV, gdzie nauczycielami byli moi rodzice.
Już wtedy wiedzieliśmy, że szanse obrony szkoły będą niewielkie. Mówiliśmy to sobie uczciwie. Ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że brak czynu byłby przyzwoleniem na bezkarność. Byłby też zielonym światłem dla innych samorządów, aby robić podobnie. A gdzieś na końcu była w nas świadomość, że czasami nawet przegrana, ale z poczuciem słuszności celów, ale z klasą, ale w dobrym towarzystwie, jest też wartością dodaną do naszego życia. Owe piękne przegrane, to w końcu bardzo polski los.

4. Próba odbudowania dialogu


To, co tak szokowało w relacji o problemach szkoły w Piekle, była z jednej strony propozycja dowozu dzieci od piątego roku życia o 18 km, ale też tempo proponowanych zmian i praktycznie brak bliższej rozmowy na ten temat z pracownikami, mieszkańcami (23 lutego głosowano uchwałę intencyjną – stosunek głosów 9 do 6 za likwidacją). Odbyło się jedno spotkanie w szkole, na które przybył jeden radny!. W naszych ustaleniach staraliśmy się akcentować, że chcemy rozmawiać, chcemy dialogu. Unikaliśmy języka zwycięzców i pokonanych, gróźb i urażonych ambicji. Stąd było zwrócenie się „S” o rozmowę do Burmistrza Sztumu, a także osobno do radnych.
Przyjęliśmy też założenia negocjacyjne, aby nie bronić wszystkiego do ostatniego guzika, ale starać się zrozumieć racje organu prowadzącego. Stąd sformułowaliśmy dwa wnioski:
a/ aby odroczyć decyzję o likwidacji szkoły na czas jednego roku do lat dwóch,
b/ lub pozostawić w szkole oddziały 0 – III oraz przedszkole (jako klasy łączone - chociażby jako filię Zespołu Szkół w Czerninie, gdzie mają być dowożone dzieci).
Takie spotkania odbyły się z udziałem Pani Wieceburmistrz, i po tygodniu drugie, z radnymi. Niestety, wyczuwało się, mimo zaskoczenia kompromisowymi wnioskami z naszej strony, że nie ma szans na zmianę decyzji. Mówienie, bez żadnej oferty pomocy prawnej, organizacyjnej, że wyjściem może być założenie do tego początku roku szkolnego szkoły niepublicznej, w moim przekonaniu było i jest nierealne.

5. Brak zasad społecznego i gry tzw. czarnym ludem

Podczas spotkania z Panią Wiceburmistrz, towarzyszył nam poseł Jan Kulas (w następnych dniach bardzo nas wspierał także drugi poseł z Tczewa, Kazimierz Smoliński). Staraliśmy się nie upolityczniać sytuacji, ale był on osobą, która wcześniej zwracała się na piśmie do władz Sztumu w obronie Piekła. Osobiście przeżyłem pewien szok, bo mówiąc oględnie, sposób traktowania parlamentarzysty, przerywanie, zadawanie pytań w rodzaju, a co wy w Sejmie robicie dla oświaty, nie jest na pewno właściwy.
W trakcie tamtego spotkania Poseł był postawiony w roli tzw. czarnego luda, na którym to tle mogliśmy wypaść jak owe przysłowiowe baranki (na zasadzie dobrego i złego policjanta). Zbyt często jednak mam okazje analizować takie sytuacje, aby nie wiedzieć, że takie metody przerywania, kierowania rozmowy na boczne tory, nikomu nie służą.
Z kolei na pytanie obecnej Sołtys Piekła (świetnego rodzica) o los budynku padła odpowiedź, że władze nad tym pracują, ale nie ujawnią. Podobnie mgliste były słowa, że samorząd podejmie starania na rzecz zatrudnienia gdzie indziej pracowników szkoły w Piekle.

6. Gdzie są radni?

Oprócz spotkania z organem wykonawczym, „Solidarność” oświatowa w Sztumie (przewodnicząca Marzena Chrześcijańska, niezwykle dzielna, spokojna, która wiele nerwów straciła w tych tygodniach) zaprosiła pisemnie radnych na spotkanie konsultacyjne 27 kwietnia. Chcieliśmy wyjść jeszcze z propozycją spotkania z nimi, przedstawienia racji, postawienia pytań, jak: co zrobił samorząd w Sztumie dla ratowania tej szkoły, ale konkretnie, pokazując dokumenty: gdzie wystąpiono, czy zaoferowano pomoc prawną w przekształceniu szkoły, itd.? Po drugie, czy temat likwidacji szkoły pojawił się w kampanii wyborczej w 2010 roku, w jakieś szerszej strategii Miasta i Gminy Sztum (ale znowu konkretnie, pokazując, gdzie)? Chcieliśmy też zapytać, ile spotkań - konsultacji odbyło się z mieszkańcami Piekła, ilu radnych, którzy podejmą decyzję tak ważną dla społeczności lokalnych było w ostatnim roku w szkole w Piekle, oglądało ją, rozmawiało z uczniami, rodzicami, nauczycielami? Czy mają jakieś propozycje pracy dla pracowników likwidowanej szkoły?
Na spotkanie przyszło… dwóch radnych (jedna osoba była za likwidacją, druga – związana chyba z PO – przeciw), a w roli głównej znowu starała się występować Pani Wiceburmistrz, tym razem w roli owego „czarnego luda” widząc moją osobę (zabrakło Posła). A że to sprawy sztumskie, dlaczego więc zajmuje się tym Sekcja „Solidarności” w Gdańsku, dlaczego osobiście zaangażował się w obronę szkoły Wojciech Książek, współtwórca reformy z przełomu wieków. Jakby premier Jerzy Buzek, ministrowie Mirosław Handke, Edmund Wittbrodt byli – i to po ponad 10 latach - winni zamykaniu szkół, niżu demograficznego, niedofinansowania zadań edukacyjnych, itd. Manipulacyjny obłęd.

7. Atak personalny jako metoda

Gdy zorientowałem się w taktyce władz samorządu sztumskiego, próbach personalizowania konfliktu, odwracania uwagi od istoty, przesłałem oświadczenie, że nigdzie nie kandyduję, a jest to w tym roku czas wyborów parlamentarnych, że mam dystans do tzw. polityki (żadna z rządzących partii nie wykazała się jakimś systemowym, spokojnym projektem zmian), ale boli mnie Piekło, smuci wymiar samorządu w kilka kadencji po transformacji, które zaczynają czasami przypominać maszynki do głosowania, czy półprywatne folwarki.
Rodzi się pytanie zasadnicze, po co w ogóle jest samorząd lokalny, czy głównie do likwidacji, odsuwania od siebie problemów, spraw ludzi-społeczności? Jest też i inne, czy aura, jaką przedstawia się w serialu „Ranczo” i gminie Wilkowyje, nie będzie realną twarzą polskiej demokracji lokalnej.

8. Solidarność mediów i pomoc dla Piekła

W swych działaniach staraliśmy się być blisko rzeczywistości, mówić o problemach ludzi, nie zaś tego, kto rządzi, z jakiej jest opcji. Widać było, że zainteresowaliśmy media sprawą likwidacji szkoły w Piekle. Materiały informacyjne pojawiły się praktycznie we wszystkich stacjach telewizyjnych, radiowych, gazetach, Tygodniku Solidarność. Ta rzadka medialna solidarność wynikała chyba z wyczucia redakcji, że mówimy o konkretnym problemie, ba, o bólu ludzi. Dziennikarze też mają dzieci, wyczuwają, czym dla małej wsi może być zamknięcie szkoły.
Stąd też próbując pomóc ludziom z Piekła, starałem się odsuwać na dalszy plan. Będąc cztery lata wiceministrem edukacji w rządzie Jerzego Buzka miałem swe jakieś tam zawodowe apogeum, teraz jest dla mnie czas na wspieranie innych, czasami przejmowania ich problemów wobec władzy, a do mało odważnych nigdy nie należałem. Wydaje się, że w ogóle ludzie cenią osoby, które nie do końca kierują się interesem osobistym, mają na względzie dobre wspólne, emocje. Z tego rodziła się „Solidarność”, której jestem wierny od 1980 roku.
Dlatego też zachęcałem ludzi do spotkań właśnie w Piekle, nie tylko w urzędzie w Sztumie, przy kawie i kurtuazyjnym poklepywaniu się po plecach (znamy te paluszkowe klimaty i rozbiegane oczęta), ale przed i w szkole, oglądając ten budynek, dziejące się w nim dobro. Obserwując otoczenie i, nie ma co ukrywać, niezamożny charakter tych miejsc. Teren nad Wisłą, piękny, ale niebezpieczny, droga wąska, nasuwa się pytanie, jak wywozić stąd dzieci w czasie zalewów, zimą i to 18 kilometrów…? Jeżeli wyprowadzi się z tego obiektu szkołę, obiekt zmarnieje.

9. Naruszenie równowagi edukacyjnego stołu

Negatywną opinię do planu likwidacji szkoły w Piekle wydał Pomorski Kurator Oświaty. Niestety, nie ma ona mocy wiążącej. W tej kadencji parlamentarnej zmieniono zapis art. 5 ustawy o systemie oświaty, który pozwala organom prowadzącym praktycznie na bezkarną likwidację danej placówki, jeżeli liczy ona do 70 uczniów. Wcześniej obowiązywał tryb uzgodnienia z danym kuratorium. Było to jakieś zabezpieczenie przed różnymi zakusami prywatyzacyjnymi (jak zanmy z różnych przekazów z ostatnich lat, rodzą się pokusy, bo to albo grunt w dobrym miejscu, albo budynki).
Pozostaje żal, szczególnie do koalicjanta PO, czyli PSL-u. Niby jest to partia broniąca wsi, w praktyce chyba jest głównie partią poborców diet poselskich (PPDP). Sama Platforma, cóż, daleko idące procesy prywatyzacyjne ma wpisane w swój program. Wiedziały wiec gały (wyborcy), co wybierały.
Ta sytuacja pokazuje, że zawsze warto mieć na uwadze równowagę edukacyjnego stołu, aby żaden z jego głównych filarów, tj. samorządy, rodzice i uczniowie, nauczyciele, nie mieli praw pozwalających na przedmiotowe traktowanie innych. A dzieje się tak obecnie. MEN oddaje samorządom kolejne kompetencje, kupując w ten sposób ich milczenie, brak reakcji, szczególnie w obliczu niedofinansowania edukacji (dopiero ostatnio samorządy wydały jakiś bardziej radykalny głos w obliczu blokowania ich zdolności kredytowych).

10. Gdzie są pieniądze na szkoły?

Problemem dzisiaj jest brak wystarczających pieniędzy na różne zadania edukacyjne. Mnoży się je, a wzrost subwencji teoretycznie wystarcza jedynie na pokrycie planowanych podwyżek dla nauczycieli (co jest krokiem w dobrym kierunku). Nakładanie coraz to nowych zadań, takich jak sześciolatki w szkole, przedszkole dla każdego pięciolatka, czy obowiązek zapewnienia takiej samej oferty terapeutycznej dla każdego ucznia o specjalnych potrzebach edukacyjnych, bez realnych środków na ich realizację, prowadzi polską edukację donikąd.
Stąd oczywiście jest wyzwaniem dla gmin utrzymywanie małych szkół. Tylko dlaczego nie zwracają się z tym problemem do rządu, nie domagają się zmiany polityki wobec oświaty. Czemu milczą nawet te, które często trudno posądzać o sympatie platformerskie?
W ten sposób koło się zamyka. Na placu boju (czasami dosłownie), pozostaje jedynie „Solidarność” oświatowa. Trudno bowiem za takie organizacje uznawać te, które na sztandarze wciąż mają napis-dewizę, że pokorne cielę dwie matki ssie, czyli jest się ZA, a nawet PRZECIW.

11. Petycja i polityka linoskoczka

W ostatnich tygodniach jakimś pełnym determinacji krokiem było zbieranie przez „Solidarność” podpisów o odwołanie minister edukacji Katarzyny Hall. To niesamowite, że w ciągu trzech tygodni, przy cichym bojkocie ZNP (przynajmniej na Pomorzu – czekamy ponad miesiąc na odpowiedź w tej sprawie od Prezes Okręgu), udało się zebrać ponad 150 tys. podpisów. To pokazuje skalę zniechęcania obecną polityką edukacyjną rządu i MEN.
Wielka szkoda, że podczas finalnej pikiety w Warszawie pojawił się plakat naruszający godność osobistą minister Katarzyny Hall. Tego nie wolno było zrobić. Osobiście zawsze kierowałem się zasadą, abyśmy oceniali czyny, działania zawodowe – bez naruszania czyjejś prywatności. Poza uszczerbkiem osobistym, niestety, takie sytuacje odwracają uwagę od istoty problemu. A właśnie owe działania MEN budzą coraz większy sprzeciw i opór.
Wymyśla się nowe zadania, na które nie ma pieniędzy, nowym aktom prawnym towarzyszy pośpiech, trwa taka polityka linoskoczka. To tu, np. w kręgu sześciolatków, to tam, np. w nauczaniu historii w liceach, to jeszcze gdzie indziej. Poczucie chaosu i narastające poczucie braku sterowalności systemu.

12. Spokojnie poprawiać system edukacyjny

Szkoda, że nie wykorzystuje się szans wynikających z w miarę stabilnego rządzenia, nie schodzi w dół, do ludzi praktyki, w szkołach, w samorządach, do rodziców. Tego mi brakowało i brakuje w ostatnich latach. Byłem jedynym ministrem w MEN, który był od początku do końca kadencji 1997- 2001. Powstawał wtedy ogrom zadań, bo wchodziła reforma szkół ponadgimnazjalnych, brakowało pieniędzy, narastała krytyka. Nie można było tego zostawić w pół drogi. Liczyłem jednak, że następcy mądrze skorygują system (ale nie na cynicznej zasadzie, że np. wycofamy obowiązkową matematykę z matury i mamy prawie milion dodatkowych głosów poparcia – części maturzystów i ich najbliższych).
Sytuacja stawała się tym ciekawsza, gdy z uwagi na przystąpienie Polski do UE, jest możliwość skorzystania z programów, ale i ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego.
Dzisiaj już widać, trochę odłożony w czasie, ale efekt tamtych przemian, co obrazuje wzrost wyników piętnastolatków w badaniach PISA (jakąś ironią jest fakt, iż jego efekty reklamuje dzisiaj nie minister Mirosław Handke, ale obecna Pani Minister, co jeszcze rozumiem, ale i liderzy ZNP, którzy wtedy, czyli jesienią 1999 roku, okupowali MEN). Gdzie koniec tej hipokryzji i zmiany znaczeń praktycznie wszystkiego?
Nie zajmujemy się istotą, nie pomagamy dla przykładu gimnazjom, nie tworzymy większej liczby klas uzawodowionych, nie ma zainteresowania młodzieżą „wypadającą” z systemu edukacyjnego (rocznie ok. 50 tys. młodych ludzi nie realizuje obowiązku szkolnego/nauki), mnożymy dzieci dworców, tzw. bezprizornych. Tego nie załatwią drogie szkoły niepubliczne, czy brak pieniędzy na realną pomoc uczniom.

13. Bezkarność samorządów
Brak odpowiedzi na pytania Pani Sołtys, co z budynkiem po likwidacji, fakt, że na spotkanie z mieszkańcami przychodzi jeden radny, nie wytrzymuje krytyki. Pada dialog, kuleje społeczeństwo obywatelskie. Władza, szczególnie po wygraniu kolejnych wyborów, czuje się praktycznie bezkarna. Ewidentnie widać, że podejmuje często drastyczne decyzje szczególnie na początku nowej kadencji. Z jednej strony ma się poczucie zwycięstwa, a więc i chęci na łupy (raczej łupienie biednych). Z drugiej towarzyszy kalkulacja, że wyborcy zapomną o niepopularnych decyzjach w trzecim, czwartym roku kadencji.
Widać też nową jakość polskiego samorządowca. To taki typ macho. Wie lepiej, nie pozwoli na odstępstwo. Czyli przysłowiowa fura i komóra. To w dużej mierze produkt ostatnich lat, ale i wyborów bezpośrednich. Wójt, burmistrz ma obecnie bardzo silną pozycję w samorządzie. Nie musi się liczyć za bardzo z radnymi, innymi. I zaczyna przesadzać. Uchodzi to płazem tym bardziej w sytuacji, gdy ludzie odwracają się od działalności publicznej, osobistego zaangażowania.
Radni, niestety, czasami owa kolejna partia „dietetyków”, najczęściej godzi się na bycie pionkiem w grze, byleby być w rydwanie zwycięzcy, przybierającego często nie nazwy partyjne, a jakichś komitetów upiększania gminy. Po wyborze, jedne z pierwszych decyzji dotyczą podwyższenia płacy włodarzowi, diet sobie, i przystępuje się do likwidacji (bo na czymś trzeba oszczędzić). Jeszcze czasami trzeba wystąpić dla przykładu w kościele. To nic, że kiedyś było się zaprzysięgłym aparatczykiem i ateistą. Wszak władza kosztuje.
Albo jak zrozumieć radnych – nauczycieli (chyba czterech), którzy głosowali za likwidacją szkoły w Piekle? Oczywiście każdy ma wolną wolę, ale jest coś takiego jak elementarna solidarność zawodowa, prawo do wstrzymania się od głosu.

14. Trudna sytuacja JST

Należę do osób, które starają się nie widzieć rzeczywistości tylko w ciemnych barwach, upajać się tzw. kołysaniem sierocym na „NIE”. Rzeczywistość jest bardziej złożona. Dlatego mam świadomość, że uproszczeniem byłoby mówienie tylko o złych postawach samorządów. Są podporą Polski, dzieje się w nich wiele dobra. Wielu jest też radnych, włodarzy, ale także urzędników magistratów, w pełni oddania działających dla danej społeczności lokalnej. To widać, jak zmienia się Polska.
Nie jest ich winą, że brakuje pieniędzy na wiele zadań, że dalej mamy do czynienia z rozproszoną siecią szkolną (szczególnie na terenach podgórskich i rubieżach wschodnich Rzeczpospolitej). Podobnym problemem jest kulejąca demografia (nie wiem, czy to dobre określenie na fakt, że rodzi się mniej dzieci, mimo zmiennej tzw. sinusoidy demograficznej). Problemem jest też brak pracy, często dla coraz lepiej wykształconych młodych ludzi. To rodzi napięcia (przecież bunt w Egipcie wywołali ludzie młodzi, wykształceni ale bez pracy i nadziei, znający internet, telefonię i inne zdobycze cywilizacyjne. Wcale nie jest wykluczone, że bunt młodzieży nie ogranie także Europy, Polski).
Nie mogę też pominąć faktu, że do spotkań w urzędzie w ogóle doszło, że udostępniono „S’ oświatowej w Sztumie salę obrad. Jakieś więc otwarcie było, tylko spóźnione, które nie zmieniało już podjętych decyzji. Stąd to poczucie zawodu.
Podobnie zresztą jest z oceną MEN. Widać działania dobre (nieduże, ale jednak podwyżki dla nauczycieli, ustawowa kontrola średnich wynagrodzeń, program ORLIK). Problem w tym, że znikają one w tych innych. Przy nałożeniu polskiej mentalności, raczej nastawionej na widzenie świata w ciemnych barwach, efekt końcowy bywa łatwy do przewidzenia.

15. Zaniechania MEN a środki z UE

Nie odpowiedział nam samorząd sztumski, czy i w jakim zakresie interweniował w MEN, Ministerstwie Finansów w sprawie pomocy takiej małej szkole, jak ta w Piekle. Pewnie niewiele, bo łatwiej po cichu załatwić szkołę, niż się narażać jakiejś mitycznej „górze”. Stąd chyba w ogóle to napięcie przy szkole w Piekle. Władza myślała, że nie będzie protestu, że załatwimy to we własnym „piekiełku” . A jeżeli już, to cichy, który się stłamsi jakimiś obietnicami, zakamuflowanymi groźbami, urzędniczą arogancją.
Pomijając te zaniechania warto pytać, co rząd zrobił od strony finansowej dla ratowania tzw. małych szkół, czyli szczególnie tych do 70 uczniów, które można likwidować bez żadnych uzgodnień. Na początku roku „Dziennik Gazeta Prawna" podała (chyba na podstawie obrad Sejmowej Komisji Edukacji), że zagrożone jest wydanie ok. 3 mld zł z funduszy europejskich na zadania edukacyjno-społeczne (wyrównywanie szans edukacyjnych). Aż się prosiło, aby w ramach tworzenia projektów dla tzw. terenów defaworyzowanych, popegeerowskich, MEN napisało program na dofinansowanie JST, które prowadzą takie małe szkoły. Ciekaw jestem, czy zrobiono cos w tym kierunku. Tego rodzaju pytania o finanse, o konkret są ważne także dlatego, bo mniej upolitycznią debatę, co stronie rządowej jest zazwyczaj na rękę. Wszak, jak ktoś przytomnie zauważył, mamy coraz więcej PR (pijaru), w miejsce RP.
Te pytania są ważne, bo gdy przygotowywaliśmy reformę z przełomu wieków, od razu uruchamialiśmy program „Mała Szkoła”, który miał pomagać społecznościom lokalnym przy ewentualnych przekształceniach własnościowych szkół. Wdrożyliśmy program „Bezpieczny Dowóz”, żeby dzieci, ich rodzice mieli poczucie bezpieczeństwa dowozu ich pociech do szkół. Na tym powinna polegać uczciwość deklaracji władzy. Skoro mówiliśmy, że robimy zmiany, aby podnieść ofertę edukacyjną na wsi, oprzeć ją na silnych gimnazjach, to szukaliśmy rozwiązań, aby pomóc wdrożyć ten plan.
Wówczas dramatycznym problemem stały się pieniądze (słynna „dziura budżetowa”, na której do władzy doszedł premier Leszek Miller). Miałem nadzieję, że następcy, a rządziła potem i lewica, i prawica, i centrum, wprowadzą mądrą, spokojną korektę tamtych zmian. Niestety, w dużej mierze myliłem się. Po raz ostatni w stosunku do minister Katarzyny Hall. Obecny wszystkoizm, niedoszacowanie finansowe zadań, jest trudny do zniesienia przede wszystkim w szkołach.
I przegrywa na tym Piekło. Żeby przynajmniej PSL zainteresowało się losem szkół na tzw. głębokiej prowincji, uruchomiło programy na ich mądre przekształcanie, rozwój. Aż się prosi, aby pomóc organizacyjnie w zakładaniu szkół niepublicznych (zabiega o to między innymi szkoła w niedalekiej Dąbrówce Malborskiej), dać asekurację prawną, stworzyć ewentualny fundusz na ten cel. Nie laptop dla każdego pierwszoklasisty, jako rodzaj kiełbasy przedwyborczej, są naprawdę poważniejsze problemy. No właśnie, żeby…

16. Klasy łączone

W APELU do władz Sztumu (świadomie zrezygnowaliśmy z nazwy PETYCJA, żeby do końca, także w formie, wskazać na postawę dialogu), prosiliśmy, aby ewentualnie pozostawić w szkole tylko oddziały 0 – III oraz przedszkole dla pięciolatków. Mogłaby to być filia szkoły w oddalonym o 18 km Czerninie, czyli żeby pracowało nie sześciu a trzech nauczycieli, żeby nie było kosztów administracyjno-dyrektorskich. Żeby po prostu został chociażby fragment szkoły, reszta obiektu mogłaby służyć innym celom.
Dlaczego tak? Bo tak naprawdę, gdy raz zamknie się szkołę, to już się jej nie otworzy. Brak w miarę stabilnego gospodarza sprawi, że obiekt popadnie w ruinę, a tam odbywają się także wybory. Więc gdzie ludzie pójdą głosować? Do zakrystii? Można by i tak, ale przecież zaraz ktoś zarzuci, że to z kolei nieideologiczne.
Gdy zaś słyszę argumenty ze strony włodarzy gmin, że klasy łączone grożą obniżeniem jakości kształcenia i wychowania to przypomina się model szwedzki, gdzie w grupie są dzieci z klas I, II, III, wspólnie rozwiązują zadania, bawią się, starsi opiekują się młodszymi. Naprawdę warto, aby szczególnie dzieci w pierwszym cyklu kształcenia (tym bardziej po obniżeniu wieku o rok), były jak najbliżej domów rodzinnych. Inny zaś argument, że im wcześniej przyzwyczai się ich do dojazdów, to tym łatwiej im będzie później opuścić wieś w poszukiwaniu pracy, nie wytrzymuje komentarza. A taki też słyszałem.

17. A co tam, ważna jest władza

„Solidarność” sztumska występowała o zgodę na pikietę zgodnie z ustawą o zgromadzeniach. Z Urzędu Miasta otrzymała dwie odpowiedzi z tą samą datą – 29 kwietnia. W jednej pisano, że to nie ich kompetencja, w drugiej pisano, że nie wyrażają zgody. Postanowiliśmy robić swoje tym bardziej, że zaczynaliśmy od spotkania przed szkołą w Piekle. Aby być tam jeszcze raz, jakby w przeczuciu pożegnania.
Do konfrontacji jednak nie doszło. Straż miejska wskazała miejsce koło urzędu. Co ciekawe, przygotowano też swoje nagłośnienie (czy też zgodnie z ustawą o zgromadzeniach?). Po co była ta gra? Żebyśmy się przestraszyli, wycofali? Taki jest wymiar społeczeństwa obywatelskiego w społecznościach lokalnych, gdzie wójt, burmistrz są udzielnymi książętami? A prawo, o które upomina się od 1980 roku Solidarność? Smutne są takie przykłady małych gier, prób obchodzenia ustawy-prawa. Nasze małe hańby domowe.
Podobnie w ramach sterowania ręcznego odmówiono w szkołach prawa do wywieszenia flag związkowych, mimo uchwały struktury prawnej „S”. Urząd – pan i władca. Największy pracodawca na terenach potężnego bezrobocia. Wszyscy tak naprawdę są powiązani, wszyscy są w przysłowiowej garści. Czy o taki wymiar społeczeństwa obywatelskiego walczyło wielu wspaniałych założycieli samorządu terytorialnego w wolnej Polsce? Dobrze, że w mej rodzinnej Krokowej na Kaszubach nie czuję takich klimatów. Czy dodać, uważaj, jeszcze nie?

18. O oknie w szkole - jakie to proste

W takich złożonych sytuacjach wracam w myślach do szkoły mojego dzieciństwa. I wówczas przypomina mi się klasa w wiejskiej szkółce z klasami łączonymi: I-IV w Świecinie na Kaszubach, gdzie uczyli ojciec i matka.
Często lekcje zaczynały się od pytania ojca: Co widzimy za OKNEM?. A tam był widok na nieduże boisko, sad, niedaleki las, skąd przybiegały wiewiórki. Tam też najczęściej wychodziliśmy, aby poznawać przyrodę w bezpośrednim kontakcie. Tak uczyliśmy się biologii, fizyki, matematyki, wykazywaliśmy się sprawnością fizyczną, uczyliśmy się myślenia, kojarzenia faktów. Trzeba pamiętać w tej wielości słów, myśli, koncepcji, że szkoła to przede wszystkim UCZEŃ i NAUCZYCIEL. Taki wianuszek uczniów skupiony wokół nauczyciela zawiera w sobie często więcej treści, niż niejeden traktat pedagogiczny.
I takie chyba było Piekło. Wielka szkoda, że po decyzji radnych ze Sztumu, muszę to napisać w czasie przeszłym.

Wojciech Książek



Opinie do tekstu:

Głos I.:
Brakuje mi w tekście podpunktu - Odpowiedzialność władzy za podejmowane decyzje. Dzisiaj robi się wszystko by rozmyć odpowiedzialność i nie wskazać konkretnych osób.Dla mnie sprawa jest prosta i należy w tym przypadku odpowiedzialność spersonalizować.Burmistrz, jego ekipa, radni głosujący - za. Imię, nazwisko, funkcja - odpowiedzialny za likwidację szkoły w Piekle.Może wprowadzić przypominanie o tym fakcie /z nazwiskami/ :


1/ zakończenie roku szkolnego


2/ rozpoczęcie roku szkolnego


3/ dzień nauczyciela


4/ a dalej rocznice podjęcia uchwały o likwidacji.


Za każdym razem z nazwiskami osób odpowiedzialnych.Nie może być tak, że pod koniec kadencji nikt już nie będzie o tym pamiętał.Należy zadać również pytanie - GDZIE W TYM WSZYSTKIM JEST DOBRO DZIECKA ? Doskonale wiem, jakim przeżyciem dla dziecka sześcioletniego było pozostanie w szkole.Wiem, ile trzeba było czasu by niektóre z dzieci przestały płakać przy pożegnaniu z mamą.Jak to będzie wyglądało w tym szkolnym autobusie, wiozącym dzieci 18 kilometrów do nowej szkoły? Przecież mówimy tu również o dzieciach pięcioletnich.
W swojej "karierze" nauczycielskiej miałam uczennicę, która z małej wiejskiej szkoły trafiła do mojej /osiedlowej/. Z kilkunastu dzieci w klasie nagle zrobiło się 33, a na szkolnym korytarzu podczas przerwy z sześciu sal wychodziło około 160 uczniów. Spokojna, wrażliwa dziewczynka przestraszona hałasem na szkolnym korytarzu i nową rzeczywistością. Klaudia miała osiem lat i była przyzwyczajona do spokoju i rodzinnej atmosfery małej wiejskiej szkoły. Długo płakała przychodząc do nowej szkoły, a podczas przerw trzymała mnie za rękę. Kiedy rozłożona chorobą poszłam na zwolnienie, dziecko zniknęło ze szkoły, czekając aż wyzdrowieję. Taka sytuacja trwała dobrych kilka miesięcy i bardzo przeżywała ją również rodzina. Ile takich dzieci będzie od 1 września?
Jeszcze jedna sprawa! Grunt pod budynek szkolny przekazał nieodpłatnie rolnik Sylwester Domański. Nie ma szkoły - nie ma gruntu. Może należy założyć sprawę w sądzie. Wiem, że jest jeszcze budynek, ale prawo mówi - tego budynek, kogo ziemia. Nie wiem jakie są plany dotyczące samego budynku po likwidacji szkoły, ale chyba warto wziąć pod uwagę intencje ofiarodawcy. Nie tak miało być!

Głos II:Trochę za długie, bo wiesz, jak ludzie teraz mało czytają. Trzeba niektóre sformułowania chyba wyłagodzić, moim zdaniem. Ja nie lubię też takich sformułowań jak wszystkoizm itp., ale to nie mój tekst. A ponadto, może warto byłoby jeszcze z prawnikami się przyjrzeć uchwale, może odwołać się do wojewody, tylko czy znajdą się argumenty? Odwołać mogliby się rodzice, sołtys.



Głos III:



Tekst, pełen faktów - z historii dawnej i tej ostatniej, także spostrzeżeń pełnych emocjonalnego ładunku. To ostatnie stwierdzenie świadczy o Twoim osobistym zaangażowaniu w sprawę tej szkoły. Budzi zaufanie u odbiorcy. Pokazuje złożoną prawdę-rzeczywistość, na którą nie mamy do końca wpływu. Tam gdzie chodzi o ludzi i ich krzywdę, są i emocje. Podoba mi się to ujęcie tematu walki o szkołę w szerszym kontekście reform i problemów w skali ogólnospołecznej. Nie sposób wtedy uniknąć powiązań z polityką. Niestety.Ładna jest puenta na podsumowanie, osobiście, refleksyjnie, życiowo... Tu widzę, że przeszłość wyprzedziła reformę nauczania zintegrowanego czy wczesnoszkolnego. Nomenklatura zmienia się z prędkością światła, a w małej szkółce wiejskiej mądrość nauczycieli otworzyła okno na świat -odkryła nowy kierunek edukacji, nacechowany wrażliwością w poznawaniu tego świata.


Głos IV.
Ciężko mi cokolwiek poprawiać. Chyba za mocno się związałam emocjonalnie z tą szkołą. Stąd te popłakiwanie po katach i zapuchnięte oczy, ale to głównie wieczorami. Nie mogę, "chyba pójdę i zażyję 500 kropel waleriany" (to z "Mistrza i Małgorzaty” - uwielbiam tę powieść).

10 maja 2011

Kto jest kim w TVN





Kto jest kim w TVN Czwartek, 21 Kwiecień 2011 20:08 Grupa TVN to dziś największy koncern medialny w Polsce. W jej skład wchodzi 10 kanałów telewizyjnych, w tym TVN, TVN24, TVN7, TVN Style (dla kobiet) i TVN CNBC (ekonomiczny). Grupę TVN kontroluje holding ITI, do którego należy także kilka innych kanałów (np. Religia.tv), platformy cyfrowe, firma producencka ITI Film Studio, dystrybutor filmów ITI Cinema, sieci kin Multikino i Silver Screen, portal internetowy Onet.pl, wydawnictwo turystyczne “Pascal”, “Tygodnik Powszechny” oraz klub piłkarski Legia Warszawa. Siła oddziaływania tego ośrodka medialno-biznesowego na polskie społeczeństwo jest zatem ogromna. Dlatego warto bliżej przyjrzeć się ludziom, którzy za tym ośrodkiem stoją.



Towarzysz Walter i biznesmen Wejchert
“Towarzysz Walter, jako szef Studia 2 i twórca telewizyjny, wykazuje najlepsze opanowanie warsztatu, obfitość pomysłów programowych i zmysł organizacyjny, dzięki któremu jego redakcja wyróżniała się jakością efektów swej pracy. Nie było z programami Studia 2 poważniejszych problemów politycznych”. W ten sposób oceniał Mariusza Waltera szef Telewizji Polskiej w czasie stanu wojennego, Andrzej Kurz, broniąc go w marcu 1982 r. przed atakami niektórych członków Komitetu Zakładowego PZPR, którzy niesłusznie zarzucali mu prosolidarnościowe sympatie.
Pochodzący ze Lwowa Mariusz Walter (rocznik 1937) przez całe dorosłe życie związany był z mediami. Rozpoczynał w studenckim radiu Politechniki Śląskiej w Gliwicach, na początku lat 60. trafił do katowickiego oddziału TVP, a stamtąd – na ulicę Woronicza w Warszawie, gdzie spędził prawie 20 lat. W epoce późnego Gomułki współtworzył sztandarowe widowisko ówczesnej telewizji – “Turniej Miast”, ale jego prawdziwa kariera przypada na czasy gierkowskie, gdy Radiokomitetem kierował Maciej Szczepański. Pod jego skrzydłami Walter stworzył wspomniane Studio 2, prowadzone na żywo przez kilkoro prezenterów, m.in. własną żonę, Bożenę Walter (dziś szefową Fundacji TVN “Nie jesteś sam”). Dodajmy, że od 1967 r. należał do PZPR.
“Towarzysz Walter” opuścił TVP w 1982 r., ale jak podkreślał: “Nikt z telewizji mnie nie wyrzucił. Sam odszedłem. Miałem tak zwaną rozmowę weryfikacyjną, po której padł wniosek, że nie mogę pełnić żadnej funkcji kierowniczej”. Nie oznacza to bynajmniej, że ówcześni decydenci go nie doceniali. Rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban w piśmie do gen. Czesława Kiszczaka z 22 lutego 1983 r. proponował utworzenie w MSW “odrębnego pionu (służby) propagandowej”, sugerując zarazem, że w takiej strukturze mogłoby się znaleźć miejsce dla Mariusza Waltera, którego tak charakteryzował: “nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa programowania, szefa realizacji programów radiowych i TV – jednym słowem nie kierownika działu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno-fachową. Najzdolniejszy w ogóle redaktor telewizyjny w Polsce, organizator i koncepcjonista. Przedstawia tow. Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych”.
Ostatecznie Walter nie trafił jednak do MSW, lecz w 1984 r. wspólnie z Janem Wejchertem założył firmę ITI (International Trade and Investment), która zajmowała się handlem elektroniką (miała wyłączność na dystrybucję sprzętu Hitachi), dystrybucją kaset wideo i filmów kinowych, tworzeniem pierwszych na polskim rynku reklam, a także produkcją chipsów i polepszaczy do pieczywa. W 1991 r. trzecim udziałowcem ITI został szwajcarski bankowiec Bruno Valsangiacomo, który współpracował z firmą od połowy lat 80., ułatwiając jej zdobywanie kredytów.



Biznesmen Wejchert Walter poznał Wejcherta w 1976 r., gdy razem zaczęli organizować pokazowe mecze Wojciecha Fibaka transmitowane w telewizji. Pochodzący z Gdańska Jan Wejchert (1950-2009) od połowy lat 70. prowadził firmę polonijną Konsuprod, która była pierwszym przedstawicielstwem zachodnioniemieckiego biznesu w PRL. Biznesmenów takich jak on formalnie nadzorowała Polsko-Polonijna Izba Przemysłowo-Handlowa Inter-Polcom (jednym z jej prezesów był Jan Kulczyk), a nieformalnie – służby specjalne PRL, zwłaszcza II Departament MSW, czyli kontrwywiad.
Po zmianie ustroju Mariusz Walter namówił swoich wspólników do wejścia na rynek mediów. Ale gdy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w 1993 r. rozpisała pierwszy konkurs koncesyjny na ogólnopolską prywatną telewizję, założona przez Waltera spółka TV 7 przegrała wyścig z mało znanym biznesmenem Zygmuntem Solorzem i jego Polsatem. Druga szansa pojawiła się kilka lat później, kiedy KRRiT przyznawała koncesje ponadregionalne. Kolejne “dziecko” Waltera, stacja TVN, otrzymała zezwolenie na nadawanie w centrum i na północy kraju. Szybko jednak kupiła udziały w telewizji “Wisła”, mającej koncesję na Polskę południową. Sam biznesmen przyznawał, że jego sojusznikiem w realizacji tego projektu był ówczesny przewodniczący KRRiT Bolesław Sulik, reprezentujący w tym gremium Unię Wolności.



Wspólnicy i pomocnicy
Ostatecznie 3 października 1997 r. wystartowała ogólnopolska telewizja TVN. Sam Walter dwa lata później wspominał: “Gdyby nie pan Ronald Lauder i jego determinacja mam poważne wątpliwości, czy TVN zaistniałaby tak szybko i silnie”. Lauder to amerykańsko-żydowski miliarder, właściciel fortuny wypracowanej przez firmę kosmetyczną jego matki Estee Lauder. Jego koncern CME (Central European Media Enterprises), który w latach 90. inwestował w media wielu krajów postkomunistycznych (m.in. Czech, Słowacji, Rumunii, Ukrainy), stał się też właścicielem 33 proc. udziałów spółki TVN. Wprawdzie już w 1999 r. CME wycofało się z tej inwestycji, sprzedając swoje udziały międzynarodowemu koncernowi medialnemu SBS (Scandinavian Broadcasting System), ale jego roli przy powstaniu TVN nie sposób przecenić. Zwłaszcza że Lauder był wówczas skarbnikiem Światowego Kongresu Żydów (obecnie jest prezydentem tej organizacji) i twórcą fundacji swojego imienia, która wspiera odrodzenia życia żydowskiego w naszej części Europy.
W tym kontekście nie dziwi obecność we władzach TVN znaczących osób pochodzenia żydowskiego. Np. w pierwszym składzie Rady Nadzorczej tej stacji zasiadał francuski dziennikarz Gabriel Meretik (1939-2000), znany głównie jako autor książki o wprowadzeniu stanu wojennego pt. “Noc generała”. Wychowany w Polsce, wyjechał na Zachód w ramach żydowskiej emigracji po marcu 1968 r. Z kolei od dwóch lat w Radzie Nadzorczej TVN zasiada Michał Broniatowski, były szef przedstawicielstw Agencji Reutera w Polsce i Rosji, w latach 1994-2005 członek Rady Dyrektorów ITI, równocześnie od 2001 r. członek Rady Nadzorczej Grupy Onet. Jest on synem żydowskich komunistów: Mieczysława Broniatowskiego, “dąbrowszczaka”, pułkownika UB i MSW, oraz Henryki Broniatowskiej, wieloletniej szefowej PRL-owskich wydawnictw, zasiadającej też w zarządzie sławnego Klubu Krzywego Koła.



Rodzina i przyjaciele
Od stycznia 2005 r. funkcję prezesa i dyrektora generalnego Grupy ITI pełni Wojciech Kostrzewa. Ten wykształcony w Niemczech ekonomista (posiada zresztą podwójne obywatelstwo – polskie i niemieckie) w 1989 r. został ściągnięty z Kilonii przez ówczesnego wicepremiera Leszka Balcerowicza na stanowisko jego doradcy. Niedługo potem Kostrzewa objął fotel prezesa Polskiego Banku Rozwoju, zaś w 1996 r. przeszedł do BRE Banku – kontrolowanego przez niemiecki Commerzbank – gdzie został wiceprezesem, a dwa lata później prezesem. Kierowany przez niego do 2004 r. BRE Bank został akcjonariuszem ITI, dzięki czemu już w 1999 r. znalazł się on we władzach tej spółki. W latach 2004-2007 Kostrzewa był prezesem Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, zaś od 2007 jest wiceprezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych “Lewiatan”, którą kieruje Henryka Bochniarz (notabene zasiadająca niegdyś w pierwszym składzie Rady Nadzorczej TVN).
W Radzie Nadzorczej TVN, której przewodniczy obecnie Kostrzewa, zasiada m.in. Aldona Wejchert, wdowa po współzałożycielu stacji. Z kolei syn zmarłego, Jan Łukasz Wejchert (rocznik 1973), od 2004 r. kieruje spółką Onet.pl, zaś od 2006 r. jest wiceprezesem TVN. Natomiast syn drugiego z “ojców-założycieli” tego przedsięwzięcia, Piotr Walter (rocznik 1967), w latach 2001-2009 był prezesem TVN, obecnie jest wiceprezesem i dyrektorem generalnym stacji. Jego młodsza siostra, Sandra Nowak, także zasiadała w Radzie Nadzorczej TVN.
Członkami Rady Nadzorczej są obecnie również Paweł Gricuk i Wiesław Rozłucki. Ten pierwszy był studentem Marka Belki w Łodzi i gdy jego profesor został premierem, przeforsował kandydaturę Gricuka na prezesa PKN Orlen (wcześniej Gricuk był dyrektorem polskiego przedstawicielstwa banku JP Morgan Chase, w którym Belka swego czasu był doradcą). Natomiast Rozłucki to pierwszy prezes Giełdy Papierów Wartościowych (w latach 1991-2006), którą zakładał na polecenie ówczesnego ministra Janusza Lewandowskiego. Jego obecność w radzie bez wątpienia ma związek z faktem, iż od grudnia 2004 r. akcje spółki TVN notowane są na warszawskiej giełdzie. Warto przy tym dodać, że Rozłucki zasiada także w innych radach nadzorczych: Telekomunikacji Polskiej i banku BPH (gdzie jest przewodniczącym), pracuje również jako doradca firm Rothschild Polska oraz Warburg Pincus International.



Od dyrektorów do prezenterów
Człowiekiem bezpośrednio odpowiedzialnym za to, co codziennie dociera do widzów, jest dyrektor programowy TVN Edward Miszczak. Pełni tę funkcję niemal od początku istnienia stacji, bo od roku 1998, wcześniej zaś pracował w krakowskim radiu RMF FM, gdzie doszedł do stanowiska wiceprezesa. Z kolei w TVN24 najważniejszy jest Adam Pieczyński, który tworzył ten kanał informacyjny w 2001 r. i kieruje nim do dziś (wcześniej był m.in. wicedyrektorem programów informacyjnych Polskiego Radia i szef “Wiadomości” TVP). Żoną Pieczyńskiego jest o 17 lat od niego młodsza Justyna Pochanke, obecnie najważniejsza prezenterka “Faktów” TVN i całego kanału TVN24 (ona z kolei wywodzi się z Radia “Zet”).
Czołowe tematy polityczne w “Faktach” prezentuje Katarzyna Kolenda-Zaleska, w latach 1993-2003 czołowa reporterka “Wiadomości” TVP, wcześniej pisząca m.in. w “Gazecie Krakowskiej”, gdzie zaraz po obaleniu rządu Jana Olszewskiego gromiła zwolenników lustracji i domagała się, by “prokuratura i organa ścigania bezwzględnie występowały przeciwko tym, którzy rzucają pomówienia”. Dziś w podobnym stylu pisuje felietony do “Gazety Wyborczej”, poświęcone, rzecz jasna, głównie walce z PiS. Nie powinno to jednak dziwić, skoro jej ojciec, prof. Zygmunt Kolenda z AGH, był pierwszym przewodniczącym Platformy Obywatelskiej w Krakowie, a w 1989 r. kierował tamtejszym Komitetem Obywatelskim, który wystawił w wyborach kontraktowych głównie kandydatów z kręgu “Tygodnika Powszechnego” (później tworzących Unię Demokratyczną).
Spod Wawelu wywodzi się również Grzegorz Miecugow, współtwórca “Faktów” (wraz z Tomaszem Lisem, który później odszedł z TVN), obecnie zaś szef wydawców w TVN24, a także gospodarz programu “Szkło kontaktowe”, który swego czasu Ludwik Dorn trafnie uznał za sztandarowy przykład mentalności “wykształciuchów”. Zdaniem Dorna, “w wypowiedziach telewidzów poziom niechęci, agresji, braku taktu i kultury jest taki, że gdyby z innym znakiem towarowym takie wypowiedzi pojawiały się i były dopuszczane w Radiu Maryja albo TV Trwam, to rozległby się wrzask na całą Polskę i trzy czwarte Europy. W subkulturze wykształciuchów jest na przykład dopuszczalne naśmiewanie się z ministra Gosiewskiego, który ma genetyczną wadę w budowie ciała. To jest dopuszczalne, wolno z tego szydzić! Z tymi ludźmi nigdy nie nawiążę kontaktu” (“Dziennik”, 26-27.08.2006 r.).
Dodajmy, że tę “wykształciuchowską” mentalność Grzegorz Miecugow najwyraźniej odziedziczył po ojcu, Brunonie, znanym krakowskim dziennikarzu i pisarzu, który w lutym 1953 r. należał do grona sygnatariuszy rezolucji tamtejszego Związku Literatów Polskich, wyrażającej poparcie dla stalinowskich władz PRL po skazaniu na karę śmierci w sfingowanym procesie grupy księży z kurii krakowskiej (obok niego rezolucję podpisali m.in. Wisława Szymborska i Sławomir Mrożek).


Dziennikarze z korzeniami
Od wielu lat jedną z “twarzy” TVN24 jest Andrzej Morozowski, obecnie posiadający tam stały program “Tak jest”, w którym lansuje m.in. osobę eurodeputowanego Michała Kamińskiego z PJN (oczywiście jako krytyka PiS). Wcześniej Morozowski (wraz z Tomaszem Sekielskim) prowadził program “Teraz my!”, gdzie we wrześniu 2006 r. przeprowadzono głośną antyPiSowską prowokację w pokoju sejmowym posłanki Renaty Beger. A swego czasu ten sam dziennikarz w specyficzny sposób wpisał się w dyskusję nad rezolucją Parlamentu Europejskiego oskarżającą Polskę o “nietolerancję i ksenofobię”: “Jestem Polakiem żydowskiego pochodzenia. (...) Pewno sam bym o moim pochodzeniu zapomniał, gdyby nie strach. Gdy byłem dzieckiem, moi rodzice ukrywali przede mną, że ojciec jest Żydem. Dowiedziałem się o tym w 1968 roku, gdy moich rodziców i ich znajomych żydowskiego pochodzenia zaczęto traktować inaczej niż pozostałych. Wiele przyszywanych ciotek i wujków wtedy wyjechało. My zostaliśmy. Ale od tamtej pory zawsze trochę się boję. Czy ’68 aby się nie powtórzy. (...) Piszę o tym, aby pokazać, że w Polsce antysemityzmu niby nie ma, ale wciąż jest strach przed głośnym przyznaniem się do żydowskich korzeni. (...) Może ta rezolucja przyczyni się do wypalenia resztek nietolerancji, jaka jeszcze w Polsce istnieje” (“Gazeta Wyborcza”, 19.06.2006 r.).
Morozowski to nie jedyny dziennikarz o żydowskich korzeniach, którego lansuje TVN. Ostatnio zdecydowanie ważniejszą rolę odgrywa Marcin Meller, syn byłego szefa MSZ Stefana Mellera (wywodzącego się z rodziny żydowskich komunistów). Młody Meller, który od 2003 r. kieruje polską edycją “Playboya”, w TVN pojawia się znacznie dłużej: początkowo prowadził reality show “Agent” (gdzie wylansowano postać późniejszego posła SLD Bartosza Arłukowicza), potem był współgospodarzem magazynu “Dzień Dobry TVN”, natomiast od dwóch lat ma własny program “Drugie śniadanie mistrzów”. Ostatnio gościł tam Donalda Tuska, co było reakcją premiera na internetową deklarację Mellera, że nie będzie już więcej głosował na PO. Jednak “wojenka” tego dziennikarza z Platformą to niewinne przekomarzanie się w porównaniu z nienawiścią, jaką żywi on do PiS: niedawno “na złość Kaczyńskiemu” Meller ogłosił, że w spisie powszechnym zadeklaruje narodowość śląską, co od razu podchwycili inni “celebryci”.
Nienawiść do PiS jest zresztą normą wśród dziennikarzy TVN. Nie kryją jej najmłodsi pracownicy tej stacji, np. Jarosław Kuźniar, pochodzący z Dolnego Śląska, gdzie stawiał pierwsze kroki w szybkiej karierze dziennikarskiej, prowadzącej przez radiową “Trójkę” i Radio “Zet” aż do roli jednego z głównych prezenterów w TVN24. Ale i starsi wcale im nie ustępują, o czym świadczy internetowa “twórczość” Jacka Pałasińskiego, “znawcy” spraw międzynarodowych w tej samej redakcji (niegdyś działacza KOR-owskiej opozycji, który w 1981 r. wyjechał do Włoch). Otóż na blogu tego dziennikarza można znaleźć np. porównanie polityki braci Kaczyńskich i minister Anny Fotygi do rządów Kaddafiego w Libii: “to jest towarzystwo z tej samej operetki. W światowej widowni ta operetka wzbudza podobne uśmieszki”. Albo ostatni wpis, w którym komentuje informację, że “partia Rozróba i Awantura” wybiera się na beatyfikację Jana Pawła II: “Papież był przeciw karze śmierci, liderzy i działacze tej partii za. Papież był za wstąpieniem Polski do UE, liderzy i działacze tej partii przeciw. Papież chciał na całym świecie budować Kościół Miłosierdzia, działacze i liderzy tej partii nie wychodzą z kościoła nienawiści. Uzasadnione są więc obawy, że zechcą zwłokami papieża uderzyć Polaków w twarz, tak jak biją ich zwłokami Lecha Kaczyńskiego i pozostałych 95 ofiar antyrządowej wyprawy do Katynia”.



Błąd kardynała?
Skoro jesteśmy już przy beatyfikacji, to warto przypomnieć, że w lutym br. kardynał Stanisław Dziwisz w świetle kamery przekazał na ręce dziennikarza TVN24 medalion z relikwiami zmarłego papieża jako dar dla rannego w wypadku Roberta Kubicy. Tym zdumiewającym gestem metropolita krakowski, chcąc nie chcąc, nobilitował stację telewizyjną, której jednak bardzo daleko do katolickich zasad moralnych. Najdobitniej świadczy o tym fakt, iż obecny przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak (który nie jest przecież wojującym przedstawicielem katolickiej prawicy) zdecydował się ostatnio nałożyć na TVN karę w wysokości 300 tys. zł za złamanie przepisów ustawy medialnej w zakresie ochrony małoletnich: chodziło o emisję o godzinie 16.00 programu z cyklu “Rozmowy w toku”, gdzie młode kobiety bezceremonialnie opowiadały o swoim życiu seksualnym.
Ale sprawa, na którą słusznie zareagował Dworak, to tylko wierzchołek góry lodowej. TVN od początku swojej działalności stara się przełamywać tradycyjne normy obyczajowe – m.in. poprzez takie programy, jak “Big Brother” (trzy edycje w latach 2001-2002 – notabene zwycięzca pierwszej z nich, Janusz Dzięcioł, jest dziś posłem PO) czy autorski talk-show Kuby Wojewódzkiego, który jest wyjątkowym połączeniem głupoty i chamstwa (charakterystyczne, że Wojewódzki doradzał sztabowi Platformy przed wyborami w 2007 r.). Ta sama stacja wylansowała postać Janusza Palikota, który dziś propaguje prostacki antyklerykalizm, zaś w 2000 r. wstrzymała emisję sławetnego materiału ukazującego przedrzeźnianie gestów papieża Jana Pawła II przez Marka Siwca i Aleksandra Kwaśniewskiego podczas ich pobytu w Kaliszu w 1997 r. (co oczywiście należy łączyć z nieskrywaną zażyłością między rodzinami Walterów i Kwaśniewskich). Czyżby więc kardynał Dziwisz nie wiedział, co robi? A może swoim gestem chciał wesprzeć właścicieli “Tygodnika Powszechnego” i kanału Religia.tv, którym kieruje ks. Kazimierz Sowa z jego archidiecezji (notabene brat marszałka województwa małopolskiego z ramienia PO, Marka Sowy)?




Paweł Siergiejczyk, członek OW KSD


Artykuł ukazał się w tygodniku "Nasza Polska" z 19 kwietnia 2011




artykuły publikowane na łamach Serwis21 reprezentują punkt widzenia autorów i niekoniecznie odzwierciedlają punkt widzenia redakcji.

7 maja 2011

Jarosław Kaczyński: Niemcy sobie z nas kpią, Rosja sobie z nas kpi

Na świecie zauważono, że jesteśmy jak pochyła wierzba; Niemcy sobie z nas kpią, Rosja sobie z nas kpi - tak polską pozycję międzynarodową ocenił prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem brak jest nam sukcesów, długa jest natomiast „ewidencja przegranych”.

„Jeśli chodzi o nasze relacje z Unią Europejską jako całością, Niemcami, Rosją, innymi krajami, to ewidencja przegranych czy wręcz upokorzeń jest bardzo długa. Ewidencja sukcesów - praktycznie nie zawiera ani jednego punktu” - powiedział szef PiS na sobotnim briefingu prasowym.

„Jesteśmy po prostu ogrywani. A w tej chwili na świecie zauważono, że jesteśmy pochyłą wierzbą, wiadomo, na nią każda koza wskakuje. Już teraz mamy nowe roszczenia, państwowe roszczenia ze strony Izraela. I to będą konsekwencje takiej polityki” - ocenił szef PiS.

Przyznał jednak, że „w jednym miejscu UE nam pomogła - uniemożliwiła podpisanie już zupełnie skandalicznego porozumienia ws. gazu”. Jego zdaniem, obecna umowa jest bardzo niekorzystna, ale Unia ochroniła nas przed sytuacją znacznie gorszą.

W październiku Polska i Rosja podpisały porozumienie ws. zwiększenia dostaw rosyjskiego gazu do Polski o ok. 2 mld m sześc. rocznie (Unia postawiła warunek niezależności operatorów gazociągów).

„Wszędzie indziej przegrywamy, przegrywamy, przegrywamy. Niemcy sobie z nas kpią, Rosja sobie z nas kpi. W UE nie uzyskujemy niczego” - mówił Jarosław Kaczyński. Według niego to, że Jerzy Buzek został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, „to jest najmniej, co mogliśmy dostać - bo wiadomo, że nowa Europa musi coś dostać”.„Niestety wiem, że bardzo duża część społeczeństwa tego nie zauważa, ale to nie jest wina społeczeństwa, to jest wina mediów” - dodał.

W ocenie szefa PiS, polska prezydencja „z całą pewnością będzie niczym innym jak częścią kampanii wyborczej”.

„To wszystko, co będzie tam czynione, to będzie próba wmówienia społeczeństwu, że Donald Tusk pokazuje się - a to wynika po prostu z przepisów unijnych, że się będzie pokazywał - z najważniejszymi politykami Europy, a być może czasami też z najważniejszymi politykami świata i że (w związku z tym) Polska ma znakomitą pozycję”.

(źródło PAP)