30 grudnia 2017

Nie dla gender w sporcie

Ponad rok temu alarmowaliśmy w sprawie coraz poważniejszego problemu związanego z ideologią gender w sporcie. Niestety, przepisy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego nadal pozwalają na to, aby mężczyzna mógł startowć w kobiecej konkurencji, jeśli poziom jego testosteronu przez ostatnich 12 miesięcy nie przekracza 10 nanomoli na litr. Kolejnym przejawem ideologii gender w sporcie były grudniowe mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów.

Z wspomnianego "przepisu" skorzytał ostatnio obywatel Nowej Zelandii, który na mistrzostwach świata w chorwackim Splicie kilka tygodni temu w żeńskiej kategorii wagowej +90 kg zdobył mistrzostwo świata. Laurel (wcześniejsze męskie imię: Gavin) Hubbard pochodzi z Nowej Zelandii. Wcześniej, jako mężczyzna, trenował podnoszenie ciężarów. 

Protestujący przeciwko przepisom MKOL podnoszą nie tylko fakt ideologizacji sportu, ale również to, że męskie treningi podnoszenia ciężarów pozwalają na trenowanie ze znacznie większymi obciążeniami niż kobiece, co sprawiło, że zawodnik ten mógł nabrać większej masy mięśniowej niż kobiety trenujące na zasadach treningów kobiecych.

Zachęcamy do podpisania petycji przeciwko gender w sporcie, adresowanej do Członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Ewa Senkowska z Zespołem CitizenGO

29 grudnia 2017

W Sieradzu ulgę komunikacyjną mają działacze nielegalnych organizacji, a nie opozycji antykomunistycznej

W mediach społecznościowych (ostatnio na stronach Komitetu Społecznego "Solidarni - Toruń. Pamięta") pojawia się informacja jakoby w Sieradzu działacze opozycji antykomunistycznej i osoby represjonowane z powodów politycznych mieli uprawnienia do bezpłatnej komunikacji miejskiej. Otóż informacja ta jest mylna.

13 września br. Rada Miasta Sieradz przyznała uprawnienia do ulgowej 50% komunikacji miejskiej osobom które świadczyły pracę po 1956 r. na rzecz organizacji politycznych i związków zawodowych, nielegalnych w rozumieniu przepisów obowiązujących do kwietnia 1989 r. lub które nie wykonywały pracy w okresie przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych. Dokumentem uprawniającym do ulgi jest decyzja Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych wydanym na podstawie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. 

Podobnie jak ulga dla kombatantów i osób represjonowanych (status wydany na podstawie ustawy o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego), powyższe uprawnienie nie obejmuje osób mających status działaczy opozycji antykomunistycznej i osób represjonowanych z powodów politycznych. 

Przepisy taryfowe - http://www.mpksieradz.pl/abc.php

28 grudnia 2017

Prezydent Ełku przyznał ulgę komunikacyjną dla działaczy nielegalnych organizacji z lat 1956-89

Kolejny sukces Stowarzyszenia Walczących o Niepodległość. Największe miasto na Mazurach  - Ełk dołączyło do listy miast, które przyznało ulgę komunikacyjną dla działaczy nielegalnych organizacji. 4 grudnia Prezydent Miasta Tomasz Andruszkiewicz zmienił zarządzenie ws. ustalenia osób uprawnionych do bezpłatnych oraz ulgowych przejazdów środkami lokalnego transportu zbiorowego na terenie miasta i gminy Ełk oraz gminy Stare Juchy, poprzez uwzględnienie 50% ulgi dla osób świadczących pracę po 1956 r. na rzecz organizacji politycznych i związków zawodowych nielegalnych w rozumieniu przepisów obowiązujących do kwietnia 1989 r. oraz osób, które nie wykonywały pracę w okresie przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych. Uprawnienie nie obejmuje osób mających status działacza opozycji antykomunistycznej lub osoby represjonowanej z powodów politycznych.

Uprawnienie ma wymiar symboliczny i będzie dotyczyć, uwzględniając zasadę proporcjonalności, kilka, docelowo co najwyżej kilkanaście osób.


27 grudnia 2017

Ulgi komunikacyjne - jednym i drugim weteranom bez rozgraniczenia

Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 wystąpiło do ok. 90 miast w Polsce o zrównanie praw kombatantów i weteranów o niepodległość z lat 1956-89. Wprawdzie petycje Stowarzyszenia dotyczą tylko osób, które świadczyły pracę po 1956 r. na rzecz organizacji politycznych i związków zawodowych, nielegalnych w rozumieniu przepisów obowiązujących do kwietnia 1989 r. lub które nie wykonywały pracy w okresie przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych, jednakże w ich wyniku, zważywszy argumentację zawarta w petycji o równości wszystkich weteranów, uprawnienia otrzymują także działacze opozycji antykomunistycznej. 

Tak było w Koninie (darmowe) w Grodzisku Mazowieckim (50%) a ostatnio w Olsztynie (50%) i w Stargardzie Szczecińskim (darmowe). Inne Miasta, które wcześniej przyznały uprawnienia osobom mający status działaczy opozycji antykomunistycznej, również postanowiły zrównać w prawach wszystkich weteranów bez względu na rodzaj uzyskiwanej decyzji. Tak uczyniły to Warszawa (50%), Wałbrzych czy Lublin (darmowe). Z kolei Gdańsk, Gdynia, Górnośląskiego Okręgu Przemysłowy, Gorzów Wielkopolski - potraktowali weteranów z lat 1956-89 tak samo, odmawiając uprawnienia i dla jednych i  dla drugich.

Akcja trwa, a kolejne miasta zapowiadają przyznanie uprawnień.


26 grudnia 2017

W Toruniu jedni weterani z lat 1956-89 z ulgą komunikacyjną, a drudzy bez?

Na najbliższej 45 sesji Rady Miasta Toruń zostanie przedstawiony projekt uchwały wprowadzający ulgowe przejazdy komunikacją miejską w Toruniu dla działaczy opozycji antykomunistycznej i osób represjonowanych z powodów politycznych. - Jak poinformował zastępca prezydenta Torunia Zbigniew Federewicz - Projekt uchwały przedstawiony zostanie na wniosek Prezesa Społecznego Komitetu „Solidarni – Toruń pamięta” p. Jana Wyrowińskiego. W uzasadnieniu uchwały stwierdzono cyt. Brak jest obiektywnych przesłanek do rozgraniczania weteranów walk o niepodległość w zależności od sposobu prowadzenia tej walki czy uprzywilejowania osób prowadzących działalność w latach 1956-1989... Skoro kombatanci mają prawo do ulgowych przejazdów w komunikacji miejskiej, takie samo powinno przysługiwać także osobom, o których mowa na wstępie.

Nieuchronnie nasuwa się pytanie: Czy władze miasta Torunia poważnie traktują swoje rozstrzygnięcia i uzasadnienia? 5 września br Komisja Gospodarki Komunalnej, Inicjatyw Społecznych i Gospodarczych Rady Miasta Torunia w związku z negatywną opinią Prezydenta Miasta z 21 sierpnia 2017 r. oddaliła petycję Stowarzyszenia Walczących o Niepodległość 1956-89 ws. przyznania ulg dla działaczy nielegalnych organizacji z czasów PRL (tzw. świadczącymi pracę). W uzasadnieniu uchwały Komisji nr 2/2017 stwierdzono, że Od wielu lat wpływy ze sprzedaży biletów nie wystarczają na pokrycie kosztów utrzymania komunikacji miejskiej, co powoduje konieczność coraz większego, z roku na rok, jej dotowania z budżetu Miasta, ograniczając tym samym wydatki na inne ważne dziedziny życia społecznego... ewentualnie poszerzenie uprawnień do korzystania z ulgowych przejazdów dla wskazanej grupy osób musiałoby się odbyć kosztem pozostałych pasażerów, dla których należałoby przenieść ciężar tej ulgi.... Dodajmy iż osób, które świadczyły pracę po 1956 r. w organizacjach związkowych i politycznych nielegalnych w rozumieniu przepisów do kwietnia 1989 r. lub które nie wykonywały pracy w okresie przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych jest kilka razy mniej niż osób mających status działaczy opozycji antykomunistycznej.

Otóż być może wyjaśnienie sprawy leży w osobie wnioskodawcy. Jan Wyrowiński z Komitetu Społecznego "Solidarni - Toruń pamięta" to były senator PO. Natomiast Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 to organizacja prawicowa, która upomina się od wielu lat o równość weteranów. Gdyby tak było, oznaczałoby to że rozstrzygnięcia i uzasadnienia w Toruniu są podejmowane nie ze względu na interes publiczny, ale na partykularne prywatne interesy polityczne. Jeżeli zaś władze Torunia po ponownym przeanalizowaniu uznały racjonalność argumentacji Stowarzyszenia dotyczącą równości weteranów z lat 1956-89 i kombatantów (jak wskazuje treść uzasadnienia uchwały), to nie sposób zrozumieć dlaczego same dokonują rozgraniczenia pomiędzy weteranów z lat 1956-89, skoro jednym przyznają a drugim - nie. Gwoli ścisłości dodajmy, iż w samorządach istnieje rzeczywisty brak orientacji w kwestii relacji pomiędzy działaczami opozycji antykomunistycznej a tzw. osobami świadczącymi pracę w nielegalnych organizacjach z czasów PRL. To samo i nie to samo.

23 grudnia Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 przesłał nową petycję do radnych i Biura Miasta, z postulatem uzupełnienia uchwały (druk 958) lub przyjęcia dodatkowej uchwały przyznającej uprawnienia dla pominiętych weteranów. Czy władze Torunia tym razem uwzględnią petycję?

25 grudnia 2017

Niepełnosprawny murzyn skazany przez polski Sąd za antyaborcyjny banner

Bawer Aondo-Akaa jest jednym z najbardziej aktywnych wolontariuszy Fundacji Pro Prawo do Życia. Od dziecka jest niepełnosprawny i porusza się wyłącznie na wózku z pomocą drugiej osoby. Z powodu swojego zaangażowania w obronę życia padł ofiarą zwolenników aborcji, którzy zaczęli atakować go w internecie. Komentarze, które zobaczył, były wyjątkowo nieludzkie:
„Ze swoim deficytem jaką z punktu widzenia natury stanowisz wartość dla gatunku? (…) jesteś wyłącznie ciężarem – stanowisz wrzód na d*pie stada, bo trzeba Cię karmić, chronić, a pożytku z Ciebie tyle, ile wyprodukujesz nawozu.”
Zwolennicy aborcji nie poprzestali na słowach. W wyniku ich nagonki Bawer… został skazany przed sąd!

Niepełnosprawny wolontariusz był jednym z głównych koordynatorów akcji billboardowej w Zakopanem, którą organizowała Fundacja w wakacje tego roku. Dzięki pomocy Darczyńców, powieszono na wjeździe do miasta ogromne plakaty pokazujące prawdę o aborcji. Aborcjoniści nie mogli tego znieść i rozpoczęli kampanię donosów policyjno-sądowych.

Sąd skazał Bawera na karę 3000 zł grzywny za… wywołanie zgorszenia w miejscu publicznym, poprzez zawieszenie antyaborcyjnego banneru. Będzie odwołanie od tego wyroku. Dla Bawera oznacza to kolejne podróże, przesłuchania i procesy, na które będzie zmuszony docierać na wózku.

To jednak nie złamało jego ducha. W kilka dni po ogłoszeniu wyroku Bawer zaangażował się w kolejną akcję w Zakopanem. Tym razem wolontariuszom udało się dotrzeć do idealnego miejsca reklamowego na zimę. To bardzo duży billboard tuż naprzeciwko Polany Szymoszkowej, bardzo popularnego i obleganego ośrodka narciarskiego.

23 grudnia 2017

Dość homoseksualnych wątków w bajkach Disneya!

Żyjemy w czasach, gdy Rodzice nie mogą już swobodnie pozwolić dzieciom na oglądanie bajek bez wcześniejszego upewnienia się, że nie zawierają one groźnych dla nich treści. Niektórzy Rodzice całkowicie rezygnują z pokazywania dzieciom bajek, żeby uniknąć związanych z tym zagrożeń. 

Jest rozczarowujące, że wielka wytwórnia filmów dla dzieci, Disney, pozwoliła sobie na homoseksualną propagandę na swoim kanale Disney Channel. Rzecz dotyczy serialu Andi Mack. W jednym z odcinków 13-letnia postać "zdaje sobie sprawę", że jest gejem i przekazuje tę informację swoim znajomym, którzy owe wyznanie traktują za naturalne, a nawet za nie oklaskują.

Inny niepokojący epizod miał miejsce w przypadku animowanego serialu "Star Butterfly kontra siły zła". Miała tam miejsca scena pocałunku dwóch mężczyzn, z których jeden był przebrany za księżniczkę.

Te sygnały są niepokojące dla wszystkich Rodziców, którzy nie tylko powinni bardziej czujnie przyglądać się bajkom oglądanym przez swoje dzieci, jak i dać jasny sygnał twórcom Disneya, że nie akceptują wątków homoseksualnych w jego produkcjach.

Zachęcamy do wysłania maila do Disneya, w którym stanowczo sprzeciwiamy się groźnemu dla dzieci ideologizowaniu bajek tej wytwórni.

Liczymy na to, że międzynarodowy sprzeciw rodziców i wszystkich zatroskanych o los dzieci, będzie ważnym sygnałem ostrzegawczym dla tej wytwórni i ograniczy ideologizowanie jej produkcji w przyszłości.

Ewa Senkowska z Zespołem CitizenGO

Nienawiść do Bożego Narodzenia

Poniżej fragment opublikowanej przez wyd. Prohibita książki prof. Grzegorza Kucharczyka „Christianitas - od rozkwitu do kryzysu”. Od czasu jej powstania sytuacja niewiele się zmieniła (tekst za pch24.pl) 

Co łączy siedemnastowiecznych purytanów, współczesny reżim wahabbicki w Arabii Saudyjskiej oraz liberalną „polityczną poprawność”? Najkrótsza odpowiedź: brak tolerancji; brak tolerancji dla obecności symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej.

Do niedawna to wahabbickie władze Arabii Saudyjskiej dokładały wszelkich starań, by „wolność religijna” muzułmanów nie była w niczym narażona na szwank przez obecność krzyża. Stąd na przykład naciski Rijadu na dyplomatyczne przedstawicielstwa państw skandynawskich w tym kraju, by nie wywieszały przed swoimi siedzibami – co jest normą powszechnie obowiązującą w świecie dyplomatycznym – swoich flag państwowych. „Wadą” tych ostatnich są bowiem (jak długo jeszcze?) krzyże, zajmujące centralne miejsce. Stąd też brały się naciski rządu Arabii Saudyjskiej, by linie lotnicze Swiss Air zrezygnowały z umieszczania na ogonach swoich samolotów państwowego godła Konfederacji Szwajcarskiej (czyli białego krzyża na czerwonym tle).

To, że radykalni islamiści (tj. wahabici) rządzący w „ojczyźnie Proroka” tego się domagali, właściwie nie dziwi. Symptomatyczna była natomiast uległość zarówno rządów państw skandynawskich jak i szwajcarskiego przewoźnika. To zamierzchła historia, z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. W naszych czasach wahabbicka wrażliwość w kwestii „wolności religijnej” (czyt. walka z krzyżami) przeszła na Zachód, i wcale nie jest przede wszystkim prezentowana przez rozrastające się populacje muzułmańskie w zachodniej części naszego kontynentu. Póki co nie oddziaływają one skutecznie na sprawowanie władzy. Skutecznie zamiast nich grunt pod przyjście „jedynej Prawdziwej Wiary” przygotowują liberalne elity polityczne i kulturowe oraz tworzone pod ich auspicjami akty prawne.

Jak wiadomo, w Arabii Saudyjskiej zakazane jest noszenie krzyżyków (nawet pod przykryciem) i praktykowanie wiary chrześcijańskiej – czy to poprzez modlitwę, czy lekturę Pisma Świętego w kilkuosobowych grupach – nawet w mieszkaniach prywatnych. Pilnuje tego specjalnie do tego celu stworzona policja religijna.

W 2006 roku pewnej pracownicy zachodnich linii lotniczych zakazano noszenia małego krzyżyka na szyi, grożąc zwolnieniem jej z pracy. Tyle, że rzecz wydarzyła się nie na lotnisku w Rijadzie, ale na londyńskim Heathrow, a zdjęcia krzyża nie domagała się wahabbicka policja religijna lecz władze Biritish Airways. Jak wyjaśniali przedstawiciele BA, decyzja ta podyktowana była „jednolitą polityką firmy, unikającą manifestacji religijnych w strojach swoich pracowników”. Tyle, że władze brytyjskiego przewoźnika unikały jak ognia tylko chrześcijańskich „manifestacji religijnych”. Na przykład muzułmanki – pracownice BA mogły bez problemu nosić chusty na głowie, a pracownikom – Siksom zezwalano na noszenie turbanów - raczej bardziej rzucających się w oczy „manifestacji religijnych”, aniżeli malutki krzyżyk.

Albo sytuacja z 2009 roku. Pewna muzułmanka poskarżyła się władzom, że w hotelu, w którym się zatrzymała została przez chrześcijan „obrażona w swoich uczuciach religijnych”. Władze szybko zareagowały i podejrzani o ten niecny postępek chrześcijanie zostali oskarżeni o „używanie obraźliwych i stwarzających zagrożenie słów”, które były „pod względem religijnym zaogniające”. I tym razem czujność równą irańskim „strażnikom rewolucji” wykazały władze brytyjskie, które postawiły w stan oskarżenia Bena i Sharon Vogelenzang – właścicieli hotelu „Bounty Mouse” w Liverpoolu, za to, że (wedle zeznań wspomnianej muzułmanki) w czasie rozmowy nazwali Mahometa „dowódcą wojskowym” (warlord), a muzułmański strój kobiecy określili „formą zniewolenia”. Za to grozi im grzywna nawet do wysokości 5 tysięcy funtów. W ten sposób działa przyjęte w okresie rządów laburzystowskich (jeszcze pod kierunkiem Tony’ego Blaira) ustawodawstwo przeciw tzw. zbrodniom nienawiści. Używając natomiast sformułowania George’a Orwella, można powiedzieć, że w rzeczywistości chodzi o „zbrodniomyśl”. Prawa deklarujące restrykcje wobec „hate crimes” (tropem Zjednoczonego Królestwa w szybkim tempie podąża Ameryka B. Obamy) są bowiem formą cenzury i prześladowania religijnego wykonywanego przez dominujące wyznanie (czyli liberalny laicyzm) wobec wyznania mniejszościowego (czyli chrześcijan).

Obecnie „islamofobia” obok „homofobii” jest formą narzucania politpoprawnej ideologii oraz kneblowania ust jej krytykom. Nie jest narzucana, jak na razie, przez islamskie sądy koraniczne w Europie Zachodniej, ale przez władze poszczególnych krajów Unii Europejskiej. I to w sytuacji, gdy społeczności muzułmańskie na całym Zachodzie rozrastają się w sensie demograficznym i coraz bardziej radykalizują się.

W grudniu 2012 roku media poinformowały, że imam Yahya Safi z meczetu w australijskim Sydney w ramach pouczenia miejscowych muzułmanów co mają myśleć o Bożym Narodzeniu, obłożył uroczyste upamiętnienie Narodzin Zbawiciela uroczystą klątwą. Od tego stanowiska zaraz odciął się wielki mufti Australii, ale podstawowe pytanie pozostaje: ilu muzułmanów posłucha głosu klątwy rzuconej na chrześcijańskie Boże Narodzenie.

W 1647 roku wódz purytanów Oliver Cromwell, po zwycięstwie nad „papizującą” monarchią Stuartów, zaczął wprowadzać na Wyspach nowe porządki. Między innymi zakazał hucznego obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia, a zwłaszcza towarzyszących im „ekspresjom kapistowskich zabobonów” – jak np. bożonarodzeniowych szopek. Do tej samej kategorii zaliczono zresztą krucyfiksy. Rewolucja purytańska – jak każda rewolucja – doświadczyła tego bolesnego zjawiska, polegającego na niezrozumieniu jej dobroczynnych założeń przez lud. Ten ostatni – jak pokazały już ludowe powstania w okresie Tudorów – jakoś nie chciał odejść od wiary ojców (nazywanej przez purytanów „papistowskimi zabobonami”). Zjawisko było więc bolesne, przede wszystkim dla tych, którzy nie podporządkowali się decyzjom reżimu Cromwella i stawiali na przykład w przydomowych ogródkach betlejemskie szopki albo ustawiali na swoich stołach krucyfiksy. Za to tracili nawet życie.

Swoją niechęć do Świąt Bożego Narodzenia purytanie przenieśli do organizowanego przez siebie osadnictwa w Ameryce Północnej. Wbrew obiegowym twierdzeniom, początki Stanów Zjednoczonych były religijne, żeby nie powiedzieć fundamentalistyczne. Bo na przykład w zdominowanym przez purytanów stanie Massachusetts świętowanie Bożego Narodzenia – czy to w formie wystawiania szopki, czy śpiewania kolęd – było formalnie zakazane w latach 1659 – 1681. W całej „Nowej Anglii” (protestanckie kolonie na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych) Boże Narodzenie zyskało status oficjalnego święta dopiero w połowie wieku XIX.

Renifer jako laicyzator
W naszych czasach walkę z Bożym Narodzeniem podjął w USA liberalny laicyzm, aspirujący do roli wyznania większościowego (jak niegdyś purytanie w pierwszych koloniach).Co prawda, w porównaniu z zachodnią Europą, gdzie już taki status osiągnął, do tego w Ameryce jeszcze droga daleka – ale poważne próby już są podejmowane. Głównym narzędziem jest tutaj orzecznictwo Sądu Najwyższego USA, który już niejednokrotnie udowodnił, że skutecznie potrafi wytyczać nowe linie sporów politycznych i religijnych (por. orzeczenie z 1963 r. zakazujące modlitw w szkołach publicznych, podobne orzeczenie z 1987 r. zakazujące nawet tzw. minuty ciszy przed zajęciami szkolnymi czy decyzję z 1973 r. w sprawie Roe v. Wade, legalizujące zabijanie nienarodzonych ludzi).

Instygatorem postępowań wymierzonych w Święta Bożego Narodzenia są organizacje wojujących laicyzatorów, w rodzaju American Civil Liberties Union (ACLU) – systematycznie zgłaszających pozwy o naruszenie przez obecność szopki bożonarodzeniowej ich „wolności religijnej” (a właściwie ich wolności od religii).

W 1984 r. amerykański Sąd Najwyższy rozpatrywał pozew wniesiony przeciw miasteczku Pawtucket (Rhode Island), którego władze zezwoliły na wystawienie w centralnym miejscu betlejemskiej szopki. Sąd większością jednego głosu (5 do 4) oddalił pozew, a szopkę uratował fakt, że oprócz Świętej Rodziny zawierała ona również renifera oraz Dziadka Mroza (Santa Claus), których towarzystwo – zdaniem większości składu orzekającego – „w dostateczny sposób zapewniło świecki wymiar szopki”. W ten sposób narodziła się tzw. klauzula renifera, która do tej pory jest obowiązująca w amerykańskim orzecznictwie (czyli szopka może stać w miejscu publicznym, o ile jest zaopatrzona w dodatkowe „świeckie symbole”; taki sposób myślenia stał za kolejnym orzeczeniem Sądu Najwyższego z 1989 roku w sprawie wytoczonej przez ACLU hrabstwu Alleghenny).

Jak Boże Narodzenie stało się Świętem Zimy
Do tworzenia nowej, świeckiej tradycji Świąt Bożego Narodzenia z werwą przystąpiły natomiast – po obu stronach Atlantyku – wielkie sieci handlowe, urzędy pocztowe czy urzędnicy nadzorujący system edukacyjny. W 2006 roku angielska gazeta „Daily Mail” zbadała obecność symboli religijnych obecnych w kartkach świątecznych rozprowadzanych w urzędach pocztowych na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Okazało się, że tylko jedna na sto kartek zawiera jakieś religijne przesłanie. Dominuje charakterystyczna nowomowa. Kiedyś na lekcjach języka angielskiego uczyliśmy się, że „Wesołych Świąt” w tym języku to: „Happy Christmas”. Jednak według producentów kartek czy właścicieli takich wielkich sieci handlowych jak Wallmart (USA) – już nie. Zamiast tego upowszechnia się życzenia „Szczęśliwego Grudnia” (Happy December), w sklepach nie sprzedaje się już lampek bożonarodzeniowych (Christmas lights), ale „lampki zimowe” (winter lights), władze miast (jak np. Birmingham) organizują „Święta Zimowe” (Wintervals), a posiadaczom zakupionych na poczcie kartek świątecznych życzy się „Hale a December to Remember” („Byś zapamiętał grudzień”). Zdarzają się również jawne bluźnierstwa. Na przykład w 2006 roku w Wielkiej Brytanii była w obiegu kartka przedstawiająca betlejemskich pasterzy jako ćpunów, którym w narkotycznym widzie ukazał się anioł. Taki „Christmas joke”.

Podobnym „żartem” była prowadzona w grudniu 2013 roku przez restauracje McDonalds we Francji kampania reklamowa, która przebiegała pod hasłem „Ratunku. Boże Narodzenie nadchodzi”. W broszurce reklamowej tej sieci przypominano o tradycyjnych elementach  świętowania Bożego Narodzenia, takich jak „choinka, list do św. Mikołaja, rodzinna kolacja wigilijna, dobre mięso i wino” (zauważmy, że uczestnictwo we Mszy św. w tym katalogu nie znalazło dla siebie miejsca), dodając zaraz, że „można się bez tego wszystkiego obejść”.

Czerwony Kapturek zamiast Dzieciątka Jezus.
Wsparcie dla tworzenia nowej, świeckiej tradycji przyszło również ze strony naukowego establishmentu robiącego kariery naukowe (i finansowe) z rozwijania teorii o tzw. globalnym ociepleniu klimatu (to druga teoria, obok darwinowskiej, która spełnia obecnie rolę uświęconego tabu dla „stada niezależnych umysłów”). W 2008 r. grupa australijskich uczonych zaalarmowała opinię publiczną, że lampki bożonarodzeniowe w niemałym zakresie przyczyniają się do globalnego wzrostu zużycia energii elektryczne.

Innym sposobem obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia bez Boga jest laicyzowanie kolęd czy też betlejemskich szopek. Jak wiemy w przypadku tych ostatnich, w USA jest to formalny nakaz prawny, wywodzący się z obowiązującej wykładni ustalanej przez Sąd Najwyższy. Jednak tego typu zabiegi nie ograniczają się bynajmniej do Ameryki. Na Starym Kontynencie pionierami w laicyzowaniu bożonarodzeniowych kolęd byli narodowi socjaliści w Niemczech. Po 1933 roku kursowała w III Rzeszy przeróbka znanej kolędy „Cicha Noc, Święta Noc” („Stille Nacht, Heilige Nacht”), w której Matkę Bożą zastąpił Führer, a Dzieciątko – „wielki naród niemiecki”. Kolejny przyczynek do zjawiska „liberalnego faszyzmu”, o którym niedawno pisał J. Goldberg; zjawisko, które dzieje się na naszych oczach.

W 2004 roku prasa donosiła, że wiele włoskich szkół (czyt. władze oświatowe) zdecydowały się nie wystawiać tradycyjnych szopek, inne zastępowały słowo „Jezus” w kolędach śpiewanych przez uczniów, innymi „neutralnymi słowami”. Pewna szkoła w Treviso poszła na całość i zastąpiła wystawianie bożonarodzeniowych jasełek, przedstawieniem bajki o Czerwonym Kapturku, bo – jak argumentowały władze szkoły – bajka ta również „reprezentuje walkę dobra ze złem”. Każdy komentarz jest tutaj zbędny.

Laicyzacja choinek i „szokujące” szopki.
W 2012 roku na mocy decyzji socjalistycznego magistratu we francuskim Amiens skasowano tamtejsze „Targi Bożonarodzeniowe”, a zamiast nich będą odtąd „Targi Zimowe”. Lewicowi włodarze miasta tłumaczyli swoją decyzję chęcią respektowania … muzułmańskiej wrażliwości. W tym samym czasie dokładnie w taki sam sposób decyzję o usunięciu z centrum Brukseli tradycyjnej bożonarodzeniowej choinki tłumaczyły władze stolicy Belgii.

Według statystyk ta „stolica Europy” jest najbardziej islamskim miastem na całym kontynencie. W 2008 roku co czwarty jej mieszkaniec był muzułmaninem, a najczęściej nadawane imię chłopcom urodzonym w Brukseli brzmiało… Muhammad.  Cztery lata później choinka z brukselskiego rynku musiała zniknąć, bo jej obecność mogła „obrażać uczucia religijne osób innych wyznań”. Czytaj: muzułmanów. Zamiast choinki została postawiona „neutralnie światopoglądowa” a jednocześnie szkaradna „zimowa instalacja”.

W ciągu dwóch tygodni od podjęcia tej decyzji przez władze Brukseli protest wobec laicyzacji choinki podpisało ponad 25 tysięcy Belgów. W przypadku Brukseli protest okazał się nieskuteczny. Jednak w innych przypadkach determinacja ludzi w oporze przeciw wojującemu laicyzmowi okazała się skuteczna. Na przykład w 2012 roku chrześcijańscy klienci wymogli na władzach marketu Auchan w Villebon-sur-Yvette (Francja) cofnięcie decyzji o wycofaniu ze sprzedaży szopek bożonarodzeniowych. Dyrekcja sklepu swoją pierwotną decyzję o wycofaniu ze sprzedaży szopek motywowała tym, że ich obecność na ladach sklepowych „szokuje licznych klientów”.

Równie skuteczni okazali się rok później kolejarze z Villefranche-de-Rouergue (Francja, departament Aveyron), którym regionalna dyrekcja kolei nakazała rozebranie wystawianej na miejscowym dworcu od lat szopki bożonarodzeniowej. Dyrekcja poczuła się zdopingowana do działania skargą jednego z pasażerów, który był „zszokowany obecnością ostentacyjnych symboli religijnych w miejscu publicznym”. Nie podano jakiego wyznania był pasażer: muzułmańskiego czy laickiego. Ważne, że protest kolejarzy okazał się skuteczny.

Warto w tym kontekście przypomnieć słowa wypowiedziane w 2004 roku w wywiadzie dla „La Repubblica” przez kardynała Josepha Ratzingera (późniejszego Benedykta XVI), który stwierdzał, że jako katolicy „stajemy w obliczu agresywnego i nietolerancyjnego sekularyzmu, który usiłuje zredukować chrześcijaństwo do czegoś zupełnie prywatnego”.

Agresja ta niekiedy przybiera formy naprawdę niebezpieczne. We Francji w okresie Świąt Bożego Narodzenia regularnie dochodzi do niszczenia szopek betlejemskich. Garść przykładów z ostatnich lat: w 2012 roku zniszczono szopkę w kaplicy w miejscowości Belves (departament Dordogne). Podobny los spotkał szopkę umieszczoną na rynku w mieście Point a Mousson (departament Meurthe-et-Moselle).W grudniu 2013 roku nieznani sprawcy podpalili szopkę bożonarodzeniową ustawioną wewnątrz katedry Notre Dame w See (departament Orne). Tylko dzięki obecności w murach świątyni pewnej kobiety, która szybko ugasiła pożar, udało się uniknąć większej tragedii i spłonięcia całej katedry.

W ten sposób także szopki bożonarodzeniowe stały się obiektem coraz szerzej rozlewającej się po Francji w ostatnich latach fali agresywnej chrystianofobii. Kim są „nieznani sprawcy”? Czy to radykalni islamiści dążący do zaprowadzanie rządów szariatu? A może bojówki (w rodzaju „Femenu”) zwolenników wojującego laicyzmu? To właściwie nie ma znaczenia, bo w obu przypadkach cel jest ten sam: wymazać z przestrzeni publicznej pamięć o chrześcijańskim dziedzictwie „najstarszej córy Kościoła”.

Grzegorz Kucharczyk

22 grudnia 2017

Wielkie zagraniczne sieci handlowe nie szanują polskiego prawa w sprawie sprzedaży żywych karpi?

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, w sklepach kolejki po żywego Karpia. Oczywiście sprzedawcy w pogoni za zyskiem, sprzedają w foliowych opakowaniach  z użebrowaniem (rekomendowanych przez Główny Inspektorat Weterynarii), w których żywe karpie powoli się duszą. Tymczasem praktyki te są niezgodne z orzecznictwem Sądu Najwyższego i ustawą o ochronie zwierzat
http://serwis21.blogspot.com/2017/12/sprzedaz-zywych-karpii-w-foliowych.html

12 grudnia Stowarzyszenie Interesu Społecznego WIECZYSTE zwróciło się zatem w języku francuskim do Guillaume Jacques de Laffont de Collonge - prezesa Carrefour Polska i do Frederic de Guitarre - prezesa GALEC (czyli Leclerc) o zaniechanie takich praktyk i dostosowanie się do polskiej ustawy o ochronie zwierząt. Karpie powinny być sprzedawane już martwe albo w pojemnikach z wodą.

Jaka była reakcja ww. sieci? Otóż mogliśmy to zobaczyć w tych dniach przedświątecznych, karpie żywe były sprzedawane i to wcale nie w opakowaniach z wodą. To nie tylko brak poszanowania polskiego ustawodawstwa, ale i zwykłej przyzwoitości (nie ma potrzeby dręczenia żywych karpi, poprzez powolne duszenie przez ponad pół godziny tyle podobno wytrzymują w tych reklamówkach).

Unijne dotacje, czy naprawdę nie możemy bez nich żyć?

Komisja Europejska uruchomiła art.7 traktatu, której finał ma być ukaranie Polski sankcjami (na szczęście raczej mało prawdopodobne, zważywszy na opór chociażby Węgier). Jednakże wrogie działania Komisji każą się zastanowić, czy warto pozostać w Unii Europejskiej i co z tej przynależności, oprócz prób podporządkowania Niemcom czy Francji, w rzeczywistości mamy. Przez całe lata mamiono nas otrzymanymi dotacjami. Tyle że to "zatrute pieniądze", co doskonale opisał Tomasz Cukiernik, publicysta i podróżnik, autor książki Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa oraz Socjalizm według Unii. Poniżej jego tekst, który ukazał się w magazynie Polonia Christiana nr 56, które przypomniał portal pch24.pl .


Unijne dotacje, czy naprawdę nie możemy bez nich żyć?

Gdzie się nie ruszyć, wszędzie stoją unijne tablice informacyjne. Ale niekoniecznie zastanawiamy się, czy inwestycje zrealizowane przy współudziale pieniędzy z Brukseli mają sens.

Problem bezsensownego wikłania się w koszty nieuchronnie wynikające z unijnych dotacji dotyczy w szczególności jednostek samorządu terytorialnego, które nie bacząc na konsekwencje, na potęgę wymyślają coraz to nowe „inwestycje”. W rzeczywistości jednak nie są to żadne inwestycje, bo od samego początku wiadomo, że nie tylko nie będzie się na nich zarabiać, ale nawet trzeba będzie do nich dopłacać, aby w ogóle utrzymać ich funkcjonowanie.

Inwestycje‑skarbonki

– My to nazywamy skarbonkami, to znaczy takimi inwestycjami, które po wsze czasy będą obciążeniem dla budżetu – mówi Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic, prezes Związku Miast Polskich. – W Gliwicach na niektóre rzeczy woleliśmy nie dostać pieniędzy i ich nie robić, niż wpędzać się w kłopoty, żeby tylko brylować w rankingach wykorzystania funduszy unijnych – dodaje.

Zdarza się, że dany obiekt naprawdę jest potrzebny lokalnej społeczności, jak choćby droga, kanalizacja czy oczyszczalnia ścieków, ale bardzo często władze wolą budować zupełnie niepotrzebny trzeci dom kultury, za duży stadion czy czwarte muzeum. Wtedy mają się czym pochwalić przed wyborcami, bo takie muzeum lepiej przecież wygląda niż kanalizacja.

Kilka przykładów? Proszę bardzo. W Krakowie za 66,8 mln zł wybudowano Muzeum Sztuki Współczesnej, z czego unijne dofinansowanie wyniosło 31,2 mln zł. W roku 2015 dotacja Urzędu Miasta Krakowa dla muzeum wyniosła 6,59 mln zł. To aż 21 procent wartości przyznanej unijnej „pomocy”, co oznacza, że równowartość jej kwoty zostanie wydana na muzeum w niecałe pięć lat funkcjonowania placówki.
Koszt budowy Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu wyniósł 46,1 mln zł (w tym 29,95 mln zł z UE). CSW utrzymuje się głównie z dotacji swoich organizatorów, czyli Ministerstwa Kultury, województwa kujawsko‑pomorskiego i Torunia. W roku 2015 łączne koszty funkcjonowania CSW wyniosły 6,2 mln zł, a dotacja od toruńskiego samorządu sięgnęła 1,3 mln zł.

Całkowity koszt budowy Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku wyniósł 180,2 mln zł, w tym dofinansowanie unijne – 100,62 mln zł. W roku 2015 dotacje z Urzędu Marszałkowskiego i z Ministerstwa Kultury dla opery wyniosły około 21 mln zł.

Podobnie w roku 2016 dotacje z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego i Ministerstwa Kultury dla współfinansowanej z unijnych dotacji nowej siedziby Muzeum Śląskiego w Katowicach sięgnęły 31 mln zł.

Budowa portu jachtowego w Kamieniu Pomorskim kosztowała prawie 20,5 mln zł, z czego dotacja unijna wyniosła niecałe 7,1 mln zł, resztę wyłożyła gmina. Ponieważ Marina Kamień Pomorski Sp. z o.o. nie jest w stanie utrzymać się sama, obciąża gminę za zarządzanie portem. W roku 2015 była to kwota 300 tys. zł plus VAT.

Całkowity koszt budowy aquaparku w Suwałkach wyniósł 47,3 mln zł (w tym 19,3 mln zł z UE). W roku 2015 dochody z tytułu świadczonych usług parku wodnego wraz z dochodami z najmu stanowiły kwotę 3,2 mln zł, a łączne wydatki – 4,8 mln zł, co oznacza, że brakowało około 1,6 mln zł.

W roku 2015 Bielsko‑Bialski Ośrodek Sportu i Rekreacji przekazał na utrzymanie wybudowanej z unijnych funduszy hali widowiskowo‑sportowej pod Szyndzielnią 2,5 mln zł.

Z kolei koszt rozbudowy stadionu „Stal” w Rzeszowie wyniósł ponad 44,8 mln zł, z czego dofinansowanie unijne stanowiło kwotę 27 mln zł. Stadion jest dotowany ze środków finansowych Rzeszowa (w roku 2015 było to niemal 760 tys. zł).

Koszt budowy Muzeum Kultury Przeworskiej i Izba Pamięci Bitwy pod Mokrą (województwo śląskie) wyniósł 801 tys. zł, z czego dotacja z UE wyniosła 672 tys. zł. Funkcjonowanie muzeum w całości finansowane jest ze środków budżetowych gminy Miedźno (w roku 2015 było to 39,7 tys. zł).
Koszt rewitalizacji Domu Kata w Paczkowie (województwo opolskie) wyniósł 460 tys. zł, z czego dotacja z UE – 287 tys. zł. Łączne koszty funkcjonowania obiektu w 2015 roku wyniosły prawie 27,6 tys. zł.

Koszty? Nieznane!

W wielu przypadkach publiczni właściciele obiektów nie są nawet w stanie określić, ile kosztuje ich utrzymanie. Na przykład kolejka linowa „Elka” w Chorzowie, której odbudowa wyniosła 28,7 mln zł (w tym wartość dofinansowania z funduszy europejskich 23,9 mln zł), zarządzana jest w ramach działalności WPKiW i koszty zawierają się w ogólnym rachunku zysków i strat dla całego przedsiębiorstwa. Z kolei urzędnicy w Świętochłowicach nie wiedzą, ile kosztuje podatników utrzymanie Dwóch Wież po zamkniętej kopalni „Polska”, których koszt rewitalizacji wyniósł prawie 8 mln zł, z czego unijna dotacja sięgnęła 6,7 mln zł. Pewny pozostaje tylko fakt, że działalność jest niekomercyjna, czyli spoczywa całkowicie na barkach podatnika.

– W myśl ustawy o finansach publicznych, jednostki budżetowe powiązane są z budżetem metodą budżetowania brutto. Istota budżetowania brutto polega na objęciu dochodów i wydatków planem budżetowym w pełnej wysokości. Całość dochodów gromadzonych przez jednostkę budżetową odprowadzana jest do budżetu, a jej wydatki, bez względu na wielkość zgromadzonych dochodów lub nawet brak dochodów, pokrywane są z budżetu w ramach limitu określonego w planie finansowym – wyjaśnia Przemysław Piotr Guzow, dyrektor Centrum Hewelianum w Gdańsku, którego limit wydatków na rok 2015 ustalono na 4,6 mln zł, a łączne dochody przekazane do budżetu miasta wyniosły 3,1 mln zł, co oznacza, że do działalności obiektu trzeba było dołożyć ok. 1,5 mln zł.

Co gorsza, nawet gdyby urzędnicy chcieli na współfinansowanym przez UE obiekcie zarabiać, Bruksela im tego zakazuje! Przy wysokim udziale funduszy unijnych w projekcie umowy dotacyjne zawierają klauzulę, że dany obiekt przez jakiś czas w ogóle nie może zarabiać albo przychód musi być ograniczony. Władze Drzewicy (województwo łódzkie) po trzech miesiącach działalności zamknęły nowoczesne kino, bo jeśli zarobiłoby ono więcej niż 150 tys. zł w ciągu roku, trzeba by było zwrócić część unijnej dotacji. Podobnie jest z Galerią Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Czeladzi (województwo śląskie), która kosztowała ponad 12 mln zł (ponad 10 mln zł z UE), a koszty jej utrzymania i funkcjonowania wraz z resztą terenu po byłej kopalni „Saturn” w 2015 roku wyniosły ok. 450 tys. zł.

GSW „Elektrownia” nie ma dochodów, ponieważ jej rewitalizacja została zrealizowana z projektu unijnego. Projekt zakłada działalność non profit przez okres pięciu lat od daty rozliczenia inwestycji. Rozliczenie nastąpiło w roku 2015, dlatego zakończenie działalności non profit nastąpi w roku 2020 i wtedy będzie mogła być podjęta działalność dochodowa – informuje Biuro Prasowe Urzędu Miasta w Czeladzi.
Dzięki pieniądzom unijnym wydawanym na tego typu obiekty, włodarze miast nie tylko budują sobie pomniki, ale jednocześnie i popularność, tym sposobem zwiększając swoje szanse na reelekcję. Niestety, nie oglądają się na konsekwencje w postaci szybko rosnącego zadłużenia jednostki samorządowej, które w przyszłości będą musieli spłacić podatnicy.

– Te „inwestycje” są wielkim obciążeniem dla budżetów, niczym więcej – uważa Marcin Wałdoch, politolog z Chojnic. – Są one źle zarządzane, kosztowne, nieprzemyślane. Ponadto są przykładem fałszywej świadomości polskich elit politycznych, które częstokroć wpadają w pętlę pogoni za „eurozłotówką”. W myśl hasła – z Unii dostaniemy trzy złote, dołożymy „tylko” jedną złotówkę i mamy inwestycję. To nic, że nawet tej jednej złotówki nie posiadają, ale przecież lokalne elity mają znajomych bankowców, którzy też muszą z czegoś żyć. Potem powstają gmachy o szumnych nazwach: „inkubator innowacyjności”, w którym siedzi pani Hania z jedynym zadaniem odbierania telefonów i informowania, że wynajęcie biura w tym „inkubatorze” stanowi koszt często przewyższający nawet ceny komercyjne – tłumaczy doktor Wałdoch.

Zadłużenie rośnie

Zdaniem politologa, samorządy biorą na siebie bagaż wielkich obciążeń, ale są niewolnikami na własne życzenie – niewolnikami bankierów i wyborów samorządowych. Ludzi przyzwyczajono, że sprawni samorządowcy „inwestują”, należy więc w każdej kadencji, bez względu na rzeczywiste koszty, przeciąć jakąś wstęgę.

– Ogólnie jest to spotęgowana bezmyślność powielona z kapitałochłonnych inwestycji PRL. Tylko że tamte inwestycje rzeczywiście tworzyły przemysł, a te? Puste szklane budynki o nazwach aspirujących do projektów NASA – ironizuje Marcin Wałdoch. – Baszta w Chojnicach znajduje się w miejscu, gdzie nigdy nie było baszty, jest zbudowana z pustaków i stoi w centrum fosy, co wygląda tragicznie. Koszty milionowe, w środku jedno biuro z informacją turystyczną. Oczywiście takie inwestycje mają drugie dno; warto spojrzeć, jakie firmy je wykonują; często są to firmy kolegów i koleżanek lokalnych władz. Im chodzi o to, „żeby się kręciło” – zauważa politolog z Chojnic.

Jednak istnieją także obiekty publiczne wybudowane przy współfinansowaniu unijnymi pieniędzmi, będące przedsięwzięciami dochodowymi. Całkowity koszt budowy Ekomariny Giżycko wyniósł 19,7 mln zł, w tym dofinansowanie z UE 7,5 mln zł. Przychody z działalności portu za rok 2015 wyniosły prawie 1,3 mln zł, podczas gdy łączne koszty utrzymania i działalności mariny – 973 tys. zł. Także Nadmorska Kolej Wąskotorowa w Rewalu utrzymuje się z działalności komercyjnej i nie otrzymuje żadnego wsparcia publicznego. Jednak jej budowa kosztowała 46,5 mln zł (13,7 mln zł z UE), co miało wpływ na astronomiczne zadłużenie zachodniopomorskiej gminy: dług Rewala na koniec września 2016 roku wynosił prawie 133,7 mln zł, czyli 256 procent dochodów.

– To efekt zaciągania kredytów pod inwestycje posiadające 50 procent dofinansowania z UE – potwierdza Jacek Jędrzejko, były radny Rewala, który tej nonszalancji się sprzeciwiał.

Innym rekordzistą jest zachodniopomorska gmina Ostrowice, której zadłużenie w efekcie inwestycji przekroczyło 400 procent dochodów! Gminie grozi likwidacja. Zatrzymany przez CBŚP wójt tłumaczył się, że zadłużał gminę… dla dobra ludzi.

Długi Wrocławia wraz z jego spółkami komunalnymi sięgają 150 procent dochodów. Rekordowym zadłużeniem – znacznie powyżej ustawowych limitów – mogą także pochwalić się: Toruń, Wałbrzych i Łódź.

Niektóre miasta wojewódzkie jak Katowice, Kielce, Białystok czy Szczecin tylko w cztery lata (2009–2013) potrafiły zwiększyć swoje zadłużenie o ponad 100 procent. W roku 2008 tylko trzy jednostki samorządu terytorialnego miały zadłużenie przekraczające 60 procent dochodów, a w 2014 roku – 107. Od roku 2003, kiedy Polska nie była jeszcze w UE, do końca 2015 roku łączne zadłużenie samorządów zwiększyło się z 16,5 mld zł do 75,8 mld zł, czyli o 360 procent.

Czy więc rzeczywiście tylko głupiec nie bierze dotacji?

Bilans wydarzeń z grudnia 1970 roku


20 grudnia 2017

Czy będzie mniej reklam i przekazów handlowych w radiu i telewizji?

Dość tej nachalnej reklamy w radiu i telewizji - wzywa Stowarzyszenia Interesu Społecznego WIECZYSTE i proponuje ograniczenie czasu reklam i przekazów handlowych w ciągu godziny do 4 minut. Stowarzyszenie właśnie złożyło do Senackiej Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji - projekt ustawy ws. ograniczenia reklam i przekazów handlowych w radiu i telewizji. Ograniczenie dotyczyłoby zarówno nadawcy publicznego jak i prywatnego.

Zgodnie z dotychczasowymi regulacjami w ciągu godziny zegarowej może być emitowane aż 12 minut reklam i telesprzedaży. Do tego dochodzi 2 minuty ogłoszeń nadawcy, czyli łącznie aż 14 minut (czyli prawie ¼ czasu) stanowią reklamy, przekazy handlowe i ogłoszenia. Ograniczeniom tym nie podlegają bloki telesprzedaży. W efekcie widzowie i słuchacze są bombardowani przekazami o charakterze reklamowym, nierzadko kilka razy w ciągu tej samej godziny. Jak stwierdza Stowarzyszenie - nie jest to już klasyczna informacja handlowa, ale swoiste „pranie mózgu”, zwłaszcza jeżeli uwzględnimy, iż większość reklam jest kierowana do ludzi młodych, młodzieży, a nawet dzieci. Spowodowane jest to łatwością sugestii. Im ktoś młodszy, tym mu łatwiej wyperswadować, co jest dla niego najlepsze. Każdy specjalista od marketingu i reklamy wie, że odpowiednio dobrane grono odbiorców połączone z dogodnym czasem emisji i ciekawym pomysłem to 3/4 sukcesu.

Niewątpliwie widzowie i słuchacze byliby zadowoleni z mniejszej liczby reklam, jedna projekt Stowarzyszenia natrafi na duży opór. Gdyby ustawodawca wprowadził proponowane zmiany, reklamy i ogłoszenia nie przekroczyłyby 6 minut (10% czasu) w ciągu godziny. Dla wielkich korporacji medialnych (TVN, Polsat) oznaczałoby to znaczącą utratę przychodów i wpływów. Można się także spodziewać również sprzeciwu ze strony Komisji Europejskiej, wszak władze UE proponują większą elastyczność reklamową czyli zlikwidowanie limitu godzinowego na rzecz dziennego, co umożliwi jeszcze więcej reklam w głównych porach oglądalności.

Ulga lokalna w komunikacji miejskiej dla działaczy nielegalnych organizacji z okresu PRL w Nowym Sączu

1 stycznia 1998 r. działacze nielegalnych organizacji z czasów PRL uzyskali prawo do ulgowych lokalnych biletów komunikacji miejskiej w Nowym Sączu. To efekt uchwały Rady Miasta z 21 listopada 2017 r., która uwzględniła petycję Stowarzyszenia Walczących o Niepodległość 1956-89 o przyznanie uprawnienia osobom, które świadczyły pracę w organizacjach związkowych i politycznych nielegalnych w rozumieniu przepisów do kwietnia 1989 r. lub które nie wykonywał pracy w okresie przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych.

Jednakże działacze z lat 1956-89 nadal nie będą zrównani z kombatantami. Ci ostatni bowiem korzystają z 50% ulgi ustawowej. Ulga lokalna natomiast jest niższa i wynosi nieco powyżej 40% ceny biletu. Prawo do ulgowej komunikacji (ani ustawowej ani lokalnej) nie przysługuje osobom posiadającym status działaczy opozycji antykomunistycznej lub osoby represjonowanej z powodów politycznych. Cała ta sytuacja, to efekt bałaganu prawnego, będącego następstwem przyjętych rozwiązań w 2015 r., w wyniku których powstały 2 odrębne kategorie działaczy czyli opozycji antykomunistycznej i świadczących pracę w nielegalnych organizacjach.

Normalny jarmark świąteczny w Europie (humor internetowy)


18 grudnia 2017

Prawo do bezpłatnej komunikacji dla działaczy nielegalnych organizacji z czasów PRL w Warszawie na 100lecie niepodległości?

Zbliża się 100-lecie niepodległości. Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 zwróciło się do Rady Warszawy o uhonorowanie weteranów walk o niepodległość z lat 1956-89 poprzez przyznanie im z tej okazji prawa do bezpłatnej komunikacji miejskiej.

Do tej pory na mocy uchwały rady Warszawy działacze nielegalnych organizacji z czasów PRL (tzw. osoby świadczące pracę w organizacjach związkowych i politycznych nielegalnych w rozumieniu przepisów do kwietnia 1989 r. oraz osoby nie wykonujące pracę przed dniem 4 czerwca 1989 r. na skutek represji politycznych) korzystają z 50% ulgi w komunikacji miejskiej. Stowarzyszenie proponuje prawo do bezpłatnej komunikacji, ale jedynie dla tych którzy mieszkają w Warszawie. Dlaczego to ograniczenie? Rada Warszawy w tej kadencji już raz odrzuciła uprawnienie do bezpłatnej komunikacji miejskiej dla weteranów i nie chcieliśmy ryzykować sytuacji pozostawienia petycji bez rozpatrzenia. Stąd ten warunek - wyjaśnia dr Daniel Alain Korona ze Stowarzyszenia Walczących o Niepodległość 1956-89.

Zatem wkrótce się okaże, czy stolica Polski doceni swoich bohaterów z czasów PRL?



Internetowy humor: Tak w Platformie Obywatelskiej zarabia się pierwszy milion


17 grudnia 2017

W Katowicach totalna opozycja sprzeciwia się zmianie nazwy placu, chce komunistycznego patrona


Od redakcji: Władze Katowic miały zgodnie z ustawą czas do końca sierpnia, by zmienić nazwę Placu. Tego nie uczyniły. Dodajmy, iż Wilhelm Szewczyk w czasie wojny służył w wojsku niemieckim (Wehrmacht). I taką osobę, opozycja totalna, chce za patrona?

Natomiast niepotrzebnie wojewoda powiązał sprawę z PISem, nadając temu Placu - nazwę Lecha Kaczyńskiego, który nie miał przecież związków z Katowicami. Mógł, i naszym zdaniem z większą korzyścią, albo nadać nazwę Piotra Szewczyka, majora Wojska Polskiego, cichociemnego (zmarłego w 1988 r.) albo nadać nazwę Kazimierza Antoniego Świtonia, działacza opozycji antykomunistycznej, założyciela WZZ na Górnym Śląsku - Kazimierza Świtonia, zmarłego w 2014 roku.



15 grudnia 2017

Cenzura ideologiczna na Uniwersytecie Jagiellońskim. Powstrzymajmy ją

Władze Uniwersytetu Jagiellońskiego, pod wpływem listu protestacyjnego podpisanego przez 843 osoby, skrzyknięte przez Partię Razem odwołały sesję naukową z cyklu „Etyka w medycynie” pt. „Prawo dziecka do życia”. Ta skandaliczna decyzja to kolejny przejaw cenzury ideologicznej, z którą mamy do czynienia na polskich uniwersytetach. W październiku ub.roku Warszawski Uniwersytet Medyczny wycofał się z wynajmu sali przeznaczonej na konferencję pt „Prawa poczętego pacjenta”. W tym roku odwołano planowane na uczelniach spotkania z Rebeccą Kiessling oraz Irene van Der Wende. 
Partia Razem domagając się odwołania konferencji, zarzuciła, że jest ona „nienaukowa”. Taki zarzut wobec sesji „Prawo dziecka do życia” jest jednak kompletnie absurdalny. Fakty naukowe nie pozostawiają dziś wątpliwości, że życie człowieka zaczyna się w momencie poczęcia. Podczas konferencji kwestia przyznania dzieciom w prenatalnej fazie rozwoju pełni praw miała być właśnie poddana analizie. Nie z punktu widzenia Pisma Świętego, a nauki - medycyny. Co więcej, każdy z siedmiu prelegentów, którzy mieli wystąpić, posiada stopień naukowy co najmniej doktora. Pięciu z prelegentów to szanowani lekarze, w tym wybitny kardiochirurg, odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski prof. Janusz Skalski. Szósty prelegent, dr inż. Antoni Zięba, co prawda nie jest z wykształcenia specjalistą z zakresu medycyny, a z dziedzin technicznych, ale przez kilkadziesiąt lat podczas których zajmował się tematem aborcji, nabył ogromną wiedzę dotyczącą zagadnienia. Siódmym prelegentem miał być zaś ksiądz Lucjan Szczepanik, który - oprócz tego, że jest duchownym - jest także z wykształcenia lekarzem medycyny. Zanim wstąpił do Seminarium odbył staż lekarski, przez 21 lat pełni funkcję kapelana w Szpitalu, a ponadto jest doktorem habilitowanym, wykładowcą akademickim z zakresu bioetyki, etyki lekarskiej oraz medycyny pastoralnej. Z pewnością posiada więcej doświadczenia związanego z medycyną niż zdecydowana większość członków partii Razem.
Nawet, gdyby prelegenci nie posiadali tytułów naukowych, tylko osobiste doświadczenie dotyczące zagadnień, o których mieli mówić, powinni mieć prawo wypowiedzenia się na uniwersytetach, tak jak to się dzieje podczas szeregu innych konferencji czy wykładów.
Uniwersytety odgrywają niezwykle istotną rolę w kształtowaniu debaty publicznej. Powinny być miejscem dialogu i ścierania się różnych, racjonalnie uzasadnionych stanowisk. Nie można się zgodzić na odbieranie głosu jednej ze stron w tak fundamentalnej sprawie, jaką jest dyskusja o prawie do życia.
Zbigniew Kaliszuk, CitizenGo

Petycja do Wicepremiera i Ministra Szkolnictwa Wyższego Jarosława Gowina, aby podjął działania przeciwko temu niebezpiecznemu trendowi: http://www.citizengo.org/pl/lf/131103-powstrzymajmy-cenzure-ideologiczna-na-uniwersytetach

14 grudnia 2017

Mary Wagner znów aresztowana. Czym naraziła się mordercom?

Mary Wagner znów została aresztowana!

Raptem trzy miesiące temu zakończył się jej proces, w trakcie którego była oskarżona o utrudnianie działalności gospodarczej jednej z aborcyjnych mordowni. W piątek 8 grudnia po raz kolejny trafiła do więzienia.

Mary nie ustaje w walce o życie. Znów weszła do miejsca zabijania dzieci i zaczęła rozmawiać z ludźmi w poczekalni. Wręczała białe róże kobietom a towarzysząca jej koleżanka trzymała napis: „Możesz zatrzymać swoje dziecko, miłość znajdzie sposób”. Ich wizyta wyraźnie poruszyła sumienia!

Dwie osoby były rozzłoszczone a pewien mężczyzna, który czekał, aż jego dziecko zostanie zabite, był szczególnie wściekły. Zachęcał siedzącą obok kobietę do aborcji i mówił: „masz przecież całe życie przed sobą!”. Wzburzeni byli również pracownicy mordowni, którzy zadzwonili po policję.

Funkcjonariusze zakuli Mary w kajdanki i siłą wywlekli ją na zewnątrz.

Przed aresztowaniem Mary zdążyła porozmawiać z kilkoma osobami przez ok. 40 minut. Podczas jej poprzedniej wizyty w aborcyjnej mordowni, taka krótka rozmowa dała wspaniałe owoce. Jedna z kobiet odstąpiła od zamiaru zabicia swojego dziecka! Co więcej, wstawiła się potem za Mary w sądzie w trakcie jej procesu. Oto co napisała w liście do sędziego:
„Wysoki Sądzie, spotkałam Mary Wagner w dniu, kiedy byłam pozbawiona zarówno nadziei, jak i pomocy. Chciałam zakończyć życie niewinnego, nienarodzonego, siedmiotygodniowego dziecka. Mary mówiła do mnie, a ja tak się cieszę, że jej posłuchałam. Zachęciła mnie i dała nadzieję. Mam teraz dziecko, które daje mi szczęście i spełnienie jako kobiecie. Odkąd spotkałam Mary Wagner tamtego dnia, nie byłam sama.”

Teraz Mary znów przebywa w więzieniu. Pierwsza rozprawa w jej kolejnym procesie obędzie się jeszcze przed Świętami. Za swoje „zbrodnie” Mary będzie po raz kolejny sądzona jako „recydywistka”, która narusza swobodę działalności gospodarczej biznesu mordowania dzieci.

Ta aborcyjna mentalność bardzo głęboko zakorzeniła się w umysłach Kanadyjczyków. Czytałam ostatnio zapis ostatniej rozprawy Mary, która odbyła się we wrześniu. Przytoczę Panu fragment, który najbardziej mnie poruszył. Na pytanie sędziego o przestrzeganie prawa, Mary podała przykład Polaków, którzy ratowali Żydów podczas wojny, mimo iż prawo tego zabraniało i karało takie działania śmiercią. Wie Pan co odpowiedział sędzia?„Pani porównuje zachowanie totalitarnego państwa z państwem demokratycznym”.

Co za ślepota! Jan Paweł II napisał kiedyś, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Właśnie to już dawno stało się w Kanadzie a jej obywatele nawet nie zdają sobie z tego sprawy...

Nikt w porę nie poruszył ich sumień i nie wyrwał z ogłupiającego letargu. Skutecznie robi to w tej chwili Mary Wagner ale może dotrzeć jedynie do kilku osób zanim kanadyjski reżim po raz kolejny wtrąci ją do więzienia.

Kinga Małecka-Prybyło
Fundacja Pro Prawo do Życia