12 listopada 2013

Marsz Niepodległości - przyczyna zajść

PRZYCZYNA ZAJŚĆ
Minął kolejny Marsz Niepodległości – jak na razie 72 zatrzymanych i 19 rannych. Dlaczego corocznie Marszowi towarzyszą zamieszki, starcia?  Niestety nie ma prób rzetelnego zrozumienia przyczyn zajść, ani też nie ma prób znalezienia jakiegoś rozwiązania, by podobne zdarzenia się nie powtórzyły. Mainstreamowe media nie są tym zainteresowane, policja nie analizuje przyczyn zdarzenia by lepiej móc rozwiązywać problem w przyszłości, władza chcąc chronić własną niekompetencję obarcza winą PIS, który przecież nie uczestniczył w Marszu Niepodległości (był w Krakowie) i wobec którego Narodowcy mają wcale nie-pozytywny stosunek. Otóż, wśród czynników powodujących taki a nie inny przebieg marszu warto wymienić:
Po pierwsze - niedostatek służb porządkowych organizatorów jest podstawową przesłanką, iż dochodzi do zajść. Marsz Niepodległości corocznie gromadzi między 50 a 100 tys. osób. Przy tak dużej liczebności, trudno zapanować nad manifestacją, łatwo wmieszać się w tłum grupom prowokatorów lub zwyczajnie osób nastawionych na walkę wręcz. Zatem opanowanie takiego tłumu wymaga dużej liczebności służb porządkowych organizatora, zwłaszcza jeżeli osoby uczestniczące poddają się łatwo emocjom. Tymczasem Straż Marszu to zaledwie kilkaset osób, zbyt mało by udaremnić jakiekolwiek próby wywołania burd z wewnątrz czy z zewnątrz Marszu. Zatem organizatorzy powinni zadbać o znacznie zwiększenie liczby osób w służbie porządkowej Marszu.
Po drugie - struktura osób uczestniczących w Marszu Niepodległości. Są to ludzie głównie młodzi, przeważają mężczyźni, często nie widzących perspektyw w dzisiejszej Polsce i przeciwnych obecnej władzy i systemowi. Emocje w takiej manifestacji są wyższe, niż przy innych demonstracjach. Do tych osób często próbują się dołączyć zwykli chuligani, grupy prowokatorów itd. Brak zorganizowanych grup demonstrantów – jak np. w przypadku manifestacji związków zawodowych – powoduje większą podatność manifestacji na przekształcenie się w zajścia.
Po trzecie – podgrzewanie atmosfery w mediach. W mainstreamowych mediach przed Marszem Niepodległości następuje systematyczne podgrzewanie nastrojów. Wypowiadają się różni komentatorzy dezawuujący Marsz. Postrzegani jako reprezentanci reżimu, tylko utwierdzają iż warto przyjść na ten Marsz, zwłaszcza iż możliwa będzie „zadyma”. Tym samym możliwość zapanowania nad demonstracją przez organizatorów będzie znacznie utrudniona. W samym dniu Marszu Niepodległości dziennikarze wciąż relacjonują incydenty na uboczu Marszu, a nie samego pochodu, który przebiega w miarę spokojnie.
Po czwarte – prowokacyjna obecność policji. Otóż względnie „spokojniejszy” (niż w ostatnich 2 latach) przebieg Marszu w tym roku był wynikiem zarówno obecności Straży Marszu jak i faktu, iż policja przynajmniej w pierwszym okresie trzymała się na odpowiedni dystans. Doświadczenia manifestacji w Berlinie wskazują, iż brak przedstawicieli „przeciwnika” (w tym wypadku Policji) powoduje, iż poziom agresji się zmniejsza, a tym samym liczba zdarzeń jest mniejsza. Nie oznacza to oczywiście, iż policja ma nie być obecna, ale w takiej odległości by móc reagować w razie problemów, a równocześnie sama nie prowokować do zajść. Przypomnijmy, że koło 16.00 incydenty przy ul. Skorupki były wciąż odosobnione. Także spalenie Tęczy na Placu Zbawiciela był incydentem mieszczącym się poza Marszem, wszak Plac Zbawiciela nie był na trasie przemarszu, a ponadto prawdopodobnie pozwolił na wyładowanie się pewnych emocji, co mogło zmniejszyć poziom agresji w dłuższym czasie. Do tego momentu liczba rannych i zatrzymanych była wciąż niewielka. Znacząco się powiększyła po rozwiązaniu Marszu przez Ratusz i interwencji policji. Liczne są świadectwa, że to policja blokowała przemarsz, a tym samym w warunkach napierania ludzi z tyłu sama stwarzała zagrożenie dla życia i zdrowia osób, i możliwość bezpośredniej konfrontacji.
Po piąte – absurdalne decyzje Ratusza. Prawdopodobnie bilans zdarzeń tegorocznej manifestacji byłby mniejszy, gdyby nie fakt że Ratusz rozwiązał manifestację co tylko zaostrzyło sytuację. Należy zauważyć, że rozwiązanie 100 tys. manifestacji jest zresztą niemożliwe w krótkim czasie, a rozpędzenie się po całym mieście rozemocjonowanych na skutek tej decyzji demonstrantów mogło doprowadzić do zajść na szeroką skalę. Można odnieść wrażenie, że zarówno w policji jak i w ratuszu, brakuje specjalistów od bezpieczeństwa publicznego.
Jak widać z powyższego Marsze Niepodległości siłą rzeczy będą się kończyć się zajściami, chyba że uda się znacząco zwiększyć liczebność służby porządkowej. Na władze bowiem nie ma za bardzo co liczyć, niczego się nauczyła przez te ostatnie lata, prawdopodobnie niczego się nie nauczy i wcale nie jest pewna, iż zależy jej na spokojnym przebiegu Marszu Niepodległości, który skupia od 50 do 100 tys. osób, gdy Marsz prezydencki ledwo kilka tysięcy.

Marsz Niepodległości 2013 - na gorąco
Do Marszałkowskiej dotarłem Hożą, po ominięciu kilkunastu plutonów policji. Na Marszałkowskiej usłyszałem, że główna kolumna Marszu jeszcze nie nadeszła, ale było tutaj już bardzo dużo ludzi, zaś przy wylocie ulicy Skorupki zobaczyłem pobojowisko. Karetka oblegana przez poszkodowanych, odgłosy petard, nerwowa bieganina. Pytam co się stało? Słucham chaotycznych opowieści o rzucaniu w Marsz kamieniami z dachu. Skorupki odgrodzona kordonem Straży Marszu, w głębi kordon policji. Poszedłem w stronę placu Konstytucji, gdzie zaczekałem na Marsz.

Z ulicy Skorupki zaczęły dobiegać odgłosy salw petard, które rozświetlały na biało ściany kamienic. Wyglądało to z daleka jak regularna strzelanina. Podszedłem bliżej, Straż Marszu przez megafon nawoływała, aby się nie zatrzymywać i przechodzić dalej. Za pojedynczym kordonem Straży widać było latające w kierunku kordonu policyjnego czerwone race. Mnóstwo chętnych do zadymy. W pewnym momencie zaczęła się dłuższa salwa petard, tłum rzucił się do ucieczki, opróżnione w ten sposób z zadymiarzy miejsce oddzielił podwójny tym razem kordon Straży Marszu i zadymiarze zrozumieli, że w tym miejscu to koniec.

Poszedłem z tłumem. Z placu Konstytucji widać było płonącą na placu Zbawiciela tęczę. Gdy dotarłem na miejsce, wyglądające jakby były zrobione z peerelowskiej krepiny kwiatki już się wypaliły. Mokotowską dotarłem do ronda Jazdy Polskiej, gdzie znowu połączyłem się z Marszem. Obserwowałem mijanych ludzi. Proporcje były odwrotne do zeszłorocznego Marszu. O ile poprzednio miałem poczucie, że "umundurowani narodowcy", czyli na czarno obrani szalikowcy stanowili jakieś 20% składu Marszu, o tyle teraz 20% stanowili ludzie ubrani tak, jak większość codziennie spotykanych przechodniów. Jednak i tak liczni byli rodzice z małymi dziećmi, często w wózkach, osoby niepełnosprawne, a także kombatanci i wiele osób w zaawansowanym wieku. Generalnie pełny przekrój osób od 5 do 80 roku życia.

Na Spacerowej zaczęły oprócz wyzwisk lecieć na rosyjską ambasadę petardy i race. Grupka zapaleńców zaczęła szarpać bramę, która wyglądała jakby miała się zaraz wyrwać z zawiasów. Poszły szyby w budce strażniczej stojącej na trawniku przed bramą. Nie było w okolicy Straży Marszu ani policji, więc rozzuchwaleni zadymiarze zaczęli kołysać budką i w końcu ją przewrócili. Ja poszedłem dalej, ale pewnie ktoś wrzucił do plastikowego wraku racę, co wystarczyło, byśmy mogli w telewizjach oglądać kolejny malowniczy pożar przy płocie rosyjskiej ambasady.

Czoło Marszu dotarło do Belwederskiej cały czas zabezpieczane jego Strażnikami, którzy nie pozwalali nikomu tego czoła wyprzedzać. Przed czołem jechała kolumna motorów i maszerowała niewielka grupa rekonstrukcyjna. Kręciło się też sporo luźnych osób, pomiędzy którymi czujnie rozglądali się Strażnicy, wyłapując i cofając do głównej kolumny większość awanturniczo nastawionych i zamaskowanych kominiarkami osobników.

Zatrzymałem się przy skrzyżowaniu z ulicą Sulkiewicza, bo z góry Belwederskiej schodził oddział kilkuset policjantów. W tym miejscu ulica biegnie między wysokimi płotami ambasady rosyjskiej i Belwederu, więc wiedziałem, że jeśli zrobią tam blokadę, to tłum nie będzie miał jak wyjść, a jeśli tłum ulegnie prowokacji i zacznie się zadyma, też nie będzie jak uciec. Postanowiłem z wysokiego parkanu obserwować rozwój wypadków.

Kolumna Marszu jednak weszła w zwężającą się Belwederską, więc tłum zaczął gęstnieć. Z samochodu nagłośnieniowego padła informacja, że Marsz został rozwiązany ale i tak musimy dojść na Agrykolę. Z tego miejsca i tak nie żadnego wyjścia. Boczne uliczki zostały zablokowane przez oddziały policji, zaś za kolumna Marszową posuwało się kolejnych kilkuset policjantów, z trzema armatkami wodnymi i powtarzanymi do znudzenia prośbami o opuszczenie zgromadzenia przez posłów, senatorów, kobiety i dzieci, bo zaraz będzie użyta siła. Komunikaty o tyle absurdalne, że nie było jak opuścić tego "zgromadzenia".


Gdy koniec Marszu dotarł do miejsca w którym stałem, podano że czoło Marszu jest już na Rozdrożu. Jednak apele, aby przesuwać się do przodu były całkowicie jałowe, bo tłum był na tyle gęsty, że po prostu nie było jak się ruszyć. Trzeba było cierpliwie zaczekać, tymczasem od tyłu zaczęły nadchodzić kolejne plutony prewencji, którym ktoś wydał idiotyczny rozkaz, aby wypchnąć ludzi w górę Belwederskiej. Apele ekipy nagłośnieniowej o trzymanie dystansu przez policję wobec całkowicie spokojnego tłumu nie przynosiły najmniejszego skutku. Zdezorientowani dowódcy plutonów byli besztani przez przełożonych za niesubordynację i zmuszani do wypychania całkowicie spokojnego, choć coraz bardziej nerwowego tłumu. Napięcie było duże ale chyba ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i policja odpuściła. Marsz w końcu wyszedł z przewężenia Belwederskiej i część plutonów się wycofała a część podążyła za Marszem.


Marsz Niepodległości 2013 - na gorąco 
Do Marszałkowskiej dotarłem Hożą, po ominięciu kilkunastu plutonów policji. Na Marszałkowskiej usłyszałem, że główna kolumna Marszu jeszcze nie nadeszła, ale było tutaj już bardzo dużo ludzi, zaś przy wylocie ulicy Skorupki zobaczyłem pobojowisko. Karetka oblegana przez poszkodowanych, odgłosy petard, nerwowa bieganina. Pytam co się stało? Słucham chaotycznych opowieści o rzucaniu w Marsz kamieniami z dachu. Skorupki odgrodzona kordonem Straży Marszu, w głębi kordon policji. Poszedłem w stronę placu Konstytucji, gdzie zaczekałem na Marsz.

Z ulicy Skorupki zaczęły dobiegać odgłosy salw petard, które rozświetlały na biało ściany kamienic. Wyglądało to z daleka jak regularna strzelanina. Podszedłem bliżej, Straż Marszu przez megafon nawoływała, aby się nie zatrzymywać i przechodzić dalej. Za pojedynczym kordonem Straży widać było latające w kierunku kordonu policyjnego czerwone race. Mnóstwo chętnych do zadymy. W pewnym momencie zaczęła się dłuższa salwa petard, tłum rzucił się do ucieczki, opróżnione w ten sposób z zadymiarzy miejsce oddzielił podwójny tym razem kordon Straży Marszu i zadymiarze zrozumieli, że w tym miejscu to koniec.

Poszedłem z tłumem. Z placu Konstytucji widać było płonącą na placu Zbawiciela tęczę. Gdy dotarłem na miejsce, wyglądające jakby były zrobione z peerelowskiej krepiny kwiatki już się wypaliły. Mokotowską dotarłem do ronda Jazdy Polskiej, gdzie znowu połączyłem się z Marszem. Obserwowałem mijanych ludzi. Proporcje były odwrotne do zeszłorocznego Marszu. O ile poprzednio miałem poczucie, że "umundurowani narodowcy", czyli na czarno obrani szalikowcy stanowili jakieś 20% składu Marszu, o tyle teraz 20% stanowili ludzie ubrani tak, jak większość codziennie spotykanych przechodniów. Jednak i tak liczni byli rodzice z małymi dziećmi, często w wózkach, osoby niepełnosprawne, a także kombatanci i wiele osób w zaawansowanym wieku. Generalnie pełny przekrój osób od 5 do 80 roku życia.

Na Spacerowej zaczęły oprócz wyzwisk lecieć na rosyjską ambasadę petardy i race. Grupka zapaleńców zaczęła szarpać bramę, która wyglądała jakby miała się zaraz wyrwać z zawiasów. Poszły szyby w budce strażniczej stojącej na trawniku przed bramą. Nie było w okolicy Straży Marszu ani policji, więc rozzuchwaleni zadymiarze zaczęli kołysać budką i w końcu ją przewrócili. Ja poszedłem dalej, ale pewnie ktoś wrzucił do plastikowego wraku racę, co wystarczyło, byśmy mogli w telewizjach oglądać kolejny malowniczy pożar przy płocie rosyjskiej ambasady.

Czoło Marszu dotarło do Belwederskiej cały czas zabezpieczane jego Strażnikami, którzy nie pozwalali nikomu tego czoła wyprzedzać. Przed czołem jechała kolumna motorów i maszerowała niewielka grupa rekonstrukcyjna. Kręciło się też sporo luźnych osób, pomiędzy którymi czujnie rozglądali się Strażnicy, wyłapując i cofając do głównej kolumny większość awanturniczo nastawionych i zamaskowanych kominiarkami osobników.

Zatrzymałem się przy skrzyżowaniu z ulicą Sulkiewicza, bo z góry Belwederskiej schodził oddział kilkuset policjantów. W tym miejscu ulica biegnie między wysokimi płotami ambasady rosyjskiej i Belwederu, więc wiedziałem, że jeśli zrobią tam blokadę, to tłum nie będzie miał jak wyjść, a jeśli tłum ulegnie prowokacji i zacznie się zadyma, też nie będzie jak uciec. Postanowiłem z wysokiego parkanu obserwować rozwój wypadków.

Kolumna Marszu jednak weszła w zwężającą się Belwederską, więc tłum zaczął gęstnieć. Z samochodu nagłośnieniowego padła informacja, że Marsz został rozwiązany ale i tak musimy dojść na Agrykolę. Z tego miejsca i tak nie żadnego wyjścia. Boczne uliczki zostały zablokowane przez oddziały policji, zaś za kolumna Marszową posuwało się kolejnych kilkuset policjantów, z trzema armatkami wodnymi i powtarzanymi do znudzenia prośbami o opuszczenie zgromadzenia przez posłów, senatorów, kobiety i dzieci, bo zaraz będzie użyta siła. Komunikaty o tyle absurdalne, że nie było jak opuścić tego "zgromadzenia".


Gdy koniec Marszu dotarł do miejsca w którym stałem, podano że czoło Marszu jest już na Rozdrożu. Jednak apele, aby przesuwać się do przodu były całkowicie jałowe, bo tłum był na tyle gęsty, że po prostu nie było jak się ruszyć. Trzeba było cierpliwie zaczekać, tymczasem od tyłu zaczęły nadchodzić kolejne plutony prewencji, którym ktoś wydał idiotyczny rozkaz, aby wypchnąć ludzi w górę Belwederskiej. Apele ekipy nagłośnieniowej o trzymanie dystansu przez policję wobec całkowicie spokojnego tłumu nie przynosiły najmniejszego skutku. Zdezorientowani dowódcy plutonów byli besztani przez przełożonych za niesubordynację i zmuszani do wypychania całkowicie spokojnego, choć coraz bardziej nerwowego tłumu. Napięcie było duże ale chyba ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i policja odpuściła. Marsz w końcu wyszedł z przewężenia Belwederskiej i część plutonów się wycofała a część podążyła za Marszem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz