17 września 2013

Solidarność...ale z kim?

Otrzymaliśmy maila od czytelnika. Publikujemy tekst w całości, gdyż tekst porusza ważny problem bezrobocia, mimo że z niektórymi twierdzeniami nie zgadzamy się (nasze uwagi do tez w nawiasach).

SOLIDARNOŚĆ … ale z kim?
 Dzisiejsze związki zawodowe Solidarność z ruchem Solidarności lat 1980/81 oprócz nazwy, nie wiele łączy. Kiedyś – była to solidarność z każdym, a szczególnie z pokrzywdzonym, prześladowanym, pozbawionym pracy. A dziś – Solidarność stała się elitarnym klubem broniącym wąskich interesów uprzywilejowanej grupy społecznej tych, co mają pracę. (od red - Fakt, że Solidarność broni przede wszystkim osób zatrudnionych, jednak autor zapomina że prawo ogranicza możliwości przynależności związkowej, a tym samym ogranicza możliwość reprezentowania. Wielu pracowników także nie może należeć do związków zawodowych, bo albo zabrania im tego wciąż nasze ustawodawstwo, albo prywatny właściciel wyrzuci na zbity łep). O prawach ponad 2 milionów bezrobotnych prawie nikt nie mówi. A przecież można, nie ma już cenzury, nie ma już czołgów na ulicach. Trzeba by tylko ... podzielić się chlebem z tymi, co nie mają nic. A według polskiego prawa, uchwalonego przez solidarnościowych delegatów, długotrwale bezrobotni nie mają prawa do żadnych zasiłków (Od red - prawo uchwalili nie solidarnościowi delegaci, ale parlamentarzyści w którym część stanowią byli działacze, którzy zdradzili ideały Solidarności). Pozostawiono im tylko trzy prawa obywatelskie: żebrać, kraść lub grzebać w śmieciach. A 80% polskiego bezrobocia, to właśnie to długotrwałe, bez prawa do zasiłku, który zabierany jest po kilku miesiącach po utracie pracy, właśnie wtedy, gdy najbardziej jest potrzebny, gdy już skończyły się wszelkie oszczędności. Jak w ogóle można było dopuścić do ustanowienia tak barbarzyńskich praw w kraju Jana Pawła II i Solidarności? Jak długo można to tolerować? Dziś trzeba wołać o prawo do życia, o prawo do minimum biologicznego. (od red – zgadzamy się z tym głosem, ale też dobrze by było gdyby bezrobotni, którzy mogą wstępować do związków zawodowych, z tego prawa korzystali i bronili swych praw). Czy wobec takiej nędzy i niesprawiedliwości ktokolwiek ma prawo żądać dla siebie przywilejów? Czy ludzie Solidarności mają moralne prawo żądać dla siebie czegokolwiek, jeśli wpierw nie zapewnią bezrobotnym chociażby minimum biologicznego? (Od red – autorowi chodzi o projekt ustawy o statusie weterana opozycji antykomunistycznej. Stowarzyszenie Walczących o Niepodległość 1956-89 zaproponował by nie uchwalano nowych ustaw, a jedynie przyznano prawa kombatanckie tym działaczom, którzy działali na rzecz organizacji podziemnych lub byli represjonowani z przyczyn politycznych, istniejące przepisy zresztą już widnieją w ustawie o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, nastąpiłoby jedynie przeniesienie ich do ustawy kombatanckiej). Bezrobocie i wiele innych plag można różnie tłumaczyć, także i czynnikami zewnętrznymi. Ale to, jak się dzielimy wspólną biedą, zależy od nas samych. Nie jest to problem dziury budżetowej, bo nawet rozdysponowanie istniejącego funduszu pracy po równo dla wszystkich, dałoby każdemu bezrobotnemu skromny zasiłek właśnie na poziomie ok 120 zł, czyli zbliżony do biologicznego minimum. Jak długo można dopuszczać tak śmiertelnie wyniszczającą nędzę, gdzie nie ma miejsca na myślenie o minimum społecznym, a wołamy już tylko o biologiczne minimum! Jak można tolerować tak długotrwałą niesprawiedliwość a jednocześnie powoływać się na Solidarność, chrześcijańskie zasady, obywatelskie prawa czy jakiekolwiek wartości! Są pieniądze (i bardzo dobrze) na bezdomne psy, utrzymanie prawomocnie skazanych więźniów, a nie ma pieniędzy na bezrobotnych, którzy są ludźmi stworzonymi „na obraz i podobieństwo Boże”, a pracę utracili zazwyczaj nie ze swojej winy, ale raczej z winy tych, którzy w obce ręce rozdali majątek narodowy za ... 10% jego wartości. To ciche ludobójstwo biednych przez bogatych, dokonywane w majestacie „prawa” i pseudo-chrześcijańskich frazesów (od red – autor się myli, rządzący nie powołują się na zasady chrześcijańskie, natomiast słyszymy wiele europejskich i demokratycznych frazesów).
W latach 90-tych różni propagandziści, także ci religijni, niestety, także i ks. Rydzyk (głosili hasło: Kto nie pracuje – ten nie je”,  jako Biblijną zasadę. (od red. – nie wiemy kogo autor uznaje za religijnego propagandystę, natomiast odnośnie ojca dyrektora wyrażamy wątpliwość czy takie tezy wygłaszał) Prawie nikt nie zauważył że to szydercze oszustwo. Bo w Pismach Świętych napisano coś łudząco podobnego, ale o zupełnie przeciwnym znaczeniu: kto nie chce pracować, niechaj też nie je.”(2 Tes. 3, 10)

Radosław Oleksak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz