19 marca 2013

POLSKIE LOSY I HISTORIA W SZKOLE


Wojciech Książek - Teksty na blog (odc. 43): SKOK Stefczyka: www.stefczyk.info/blogi

Polskie losy i historia w szkole

            Kiedy ostatnio oglądałem w kinie film „Syberiada polska” w reżyserii Janusza Zaorskiego, zastanawiałem się, czy i jak można tego rodzaju filmy polecać młodym ludziom, organizować na nie wyjścia klas. Bo chociażby sama tematyka jest niezwykle ważna.

Dosyć często, także na tym blogu, wracam do tematu nauczania historii w polskiej szkole. Temu poświęciłem między innymi tekst: „Jak przekazywać historię w polskiej szkole?” z listopada ub. roku. Chyba najbardziej wprost odniosłem się do tego problemu w tekście: „Czyja jest szkoła?” z grudnia ub. roku, komentując m. in. zalecenia władz Warszawy, aby młodzież grupowo wychodziła na film „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego (pojawiły się pewne kontrowersje).
W dobie kultury obrazkowej jestem za tym, aby wykorzystywać film, internet, kino do oglądania różnego rodzaju przekazu (chociaż bronię, chociażby z uwagi na nazwisko, tradycyjnego czytania książek, czasopism). Oprócz strony merytorycznej może mieć też ważny skutek edukowania młodych ludzi z korzystania z różnego rodzaju oferty. Z tego, iż nie trzeba tylko ślęczyć całe dnie przed telewizorem czy monitorem komputera (teraz też smartfonu). Że warto mieć władzę nad pilotem – nie odwrotnie (oczywiście nie samolotowym a od przełączania kanałów TV).
Trzeba to jednak robić planowo i mądrze. Co to oznacza? Ważne, aby tego typu wyjścia do kina uwzględniać w jakimś szerszym planie funkcjonowania szkoły (chodzi o zasady ogólne, bo przecież w sierpniu można nie wiedzieć, który film, spektakl teatralny będzie dostępny za kilka miesięcy). Ważne, aby uczniowie byli przygotowani do odbioru sensu, przekazu zawartego w danym obrazie. Czyli, aby wcześniej były odpowiednie wyjaśnienia. Jak i po obejrzeniu filmu – najlepiej w formie dyskusyjnej.
Trzeba też uwzględniać w rocznym planie szkoły to, aby nie było jakiegoś przechyłu ideologicznego, bo takie akurat ma poglądy włodarz czy urzędnik magistratu, dyrektor, czy nauczyciel. Oferta musi być spluralizowana, osadzona w treściach podstaw programowych. Szkoła publiczna musi mieć na uwadze, iż chodzą do niej pociechy rodziców – podatników, którzy mają różne zapatrywania, głosują na różne stronnictwa. Nie może być tak, że działa się w myśl zasady, jaka władza, taka religia.
Przypomnę raz jeszcze zapis art. 56 ustawy o systemie oświaty, który wyraźnie zakazuje prowadzenia w szkołach działalności partii i ugrupowań politycznych. Owej indoktrynacji również, co ma swoje zakorzenienie także w Konstytucji RP. Tego rodzaju program wychowania obywatelskiego, program wychowawczy szkoły, opiniuje Rada Szkoły - Rodziców. Czyli jest możliwość jego korekt, uwzględniając zasady demokracji i pluralizmu.
A sam film jest dobry, ciekawie filmowany. Pokazujący względność praktycznie wszystkiego. To chyba główne doświadczenie „Rosji”. Innego podejścia do czasu, przestrzeni, człowieka jako jednostki-podmiotu. Nie jesteś pewny swej wolności, swej własności. W każdej chwili mogą cię wywieźć, osadzić, skazać na podstawie wydumanych zarzutów. Z tego rodzi się takie fatalistyczne przekonanie, iż niczego nie zmienisz. „Wsjo tjeczjot”, można powtórzyć, za „panta rhei”. I że w tym przygaszeniu trzeba żyć dalej. Podobnie doświadcza się relatywizmu przestrzeni (bezkresnej), czasu (trzeba czekać: „Nie ma rozkazu”).
Film próbuje pokazać, iż zesłanie, łagier to też doświadczenie uczuć najprostszych. I ta ironia, gdy każe się zesłańcom oglądać film „Świat się śmieje”. I druga, którą poznałem już po obejrzeniu filmu. Otóż autor książki, będącą podstawa scenariusza, po wojnie, po powrocie z zesłania, najpierw walczył w korpusie bezpieczeństwa publicznego, następnie zaś został prokuratorem wojskowym. Jego podpis z 1952 roku widnieje pod aktem egzekucji sześciu polskich lotników, skazanych w absurdalnym procesie o spisek wobec imperialistów (pisze o tym T. Płużański w „Do Rzeczy” – 5/2013). Tak poznać komunizm, i stać się jego trybikiem? Jakie to wszystko pokręcone. I jak trudno dojść z tym przekazem do uczniów…
Ale trzeba. To polska racja stanu, o czym coraz mniej osób pamięta, tnąc nauczanie historii w szkołach, lansując w mediach relatywizm i kulturę upadku. Młodzi ludzie, nasza przyszłość, muszą mieć wewnątrz tę świadomość, która w filmie wyrażają słowa: „Nie odbiorą ci ojczyzny, jeśli nosisz ją w sercu”.
A na pokazanym w filmie poletku krzyży, których pewnie w owej irkuckiej obłasti już nie ma, na drewnianym krzyżu widniał napis: „Antonina … PROSI O MODLITWĘ”. Warto o takich prośbach pamiętać w czasie postnym. Chociaż o tym. 

Wojciech Książek 

Ps. Często przy tego typu obrazach wracam pamięcią do zakończenia „Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza, które podkreśla znaczenie wychowania domowego, polskiego obyczaju. Niech o tym pamiętają różni proeuropejscy propagandyści (niektóre ich działania to nie tylko hańba, ale i żenada):
„W moich wędrówkach w początkach drugiej wojny światowej zdarzyło mi się być w Związku Radzieckim. Czekałem na pociąg na stacji jednego z wielkich miast Ukrainy. Był to olbrzymi gmach. Ściany były pokryte portretami i transparentami niewymownej brzydoty. Gęsty tłum w kożuchach, mundurach, czapach z uszami i wełnianych chustach zapełniał każdą wolną przestrzeń i rozgniatał grubą warstwę błota na posadzkach. Marmurowe schody pełne były śpiących nędzarzy; ich nagie nogi wyglądały z łachmanów, chociaż była to zima. Z góry nad nimi głośniki ryczały propagandowe hasła. Przechodząc zatrzymałem się, nagle czymś tknięty.
Pod ścianą umieściła się rodzina chłopów: mąż, żona i dwoje dzieci. Siedzieli na koszykach i tobołach. Żona karmiła młodsze dziecko, mąż - o ciemnej, pomarszczone twarzy, z opadającymi czarnymi wąsami, nalewał herbatę do kubka i podawał starszemu synowi. Mówili ze sobą przyciszonym głosami po polsku. Patrzyłem na nich długo i nagle poczułem, że łzy płyną mi po policzkach. I to, że właśnie na nich zwróciłem uwagę w tłumie, i moje gwałtowne wzruszenie było spowodowane ich zupełną i n n o ś c i ą.
Była to ludzka rodzina, jak wyspa w tłumie, któremu czegoś brakowało do zwyczajnego, małego człowieczeństwa. Gest ręki nalewającej herbatę, uważne, delikatne podanie kubka dziecku, troskliwe słowa, które raczej odgadywałem z ruchu ust, ich odosobnienie, ich prywatność w tłumie - oto co mną wstrząsnęło”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz